Zdjęcie: Pixabay
08-03-2022 09:30
Obok działań wojskowych nie mniejszym zainteresowaniem obdarza się w tych ciężkich dniach działania dyplomatyczne, a także kolejne sankcje i odejścia dużych firm zachodnich z rynku rosyjskiego. Z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę powiększa się izolacja międzynarodowa rosyjskiego agresora, tak na polu gospodarczym, finansowym, jak i sportowym czy kulturalnym, co przybiera zresztą ostatnio dość kuriozalne formy, jak kwestie zakazania lektur z Dostojewskim włącznie.
Jednak przy tych wydarzeniach z wielkiej polityki i codziennej walki, mimo zagrożenia atakami lotniczymi lub rakietowymi, wciąż w zaatakowanym kraju toczy się zwykłe życie, w tym gospodarcze. Na terenach nieobjętych działaniami wojennymi ukraińskie firmy wciąż pracują, o czym przypomniała ostatnio ankieta przeprowadzona przez Europejskie Stowarzyszenie Biznesu. Według wyników badania 17% firm stwierdziło, że działa z pełną wydajnością, 16% ograniczyło zasięg geograficzny swojej działalności, a 19% zostało zmuszonych do zamknięcia części swoich biur lub oddziałów. Kolejne 29% firm obecnie nie prowadzi działalności, a 27% przedsiębiorstw zakończyło już działalność, ale chce ją wznowić.
"Większość cywilów na tyłach frontu wschodniego, nigdy się nie dowiedziała, że spędziła wojnę w Hinterlandzie. W historiografii termin ten się przyjął: oznacza własne, niezajęte przez wroga terytorium, sięgające od terenu przyfrontowego po przeciwległe granice państwa. Hinterland to zarówno Prusy Wschodnie, jak i Dalmacja, należały do niego Saloniki, Kraków, Jassy i Praga, do 1918 roku także Kijów i Tallinn. (...)Własne zaplecze frontu wcale nie przeżyło wojny lepiej niż tereny okupowane." - napisali Włodzimierz Borodziej i Maciej Górny w I tomie "Naszej wojny" traktującej o I wojnie światowej.
Jednym ze spostrzeżeń ostatnich dni, jest to, że we współczesnej wojnie częścią Hinterlandu stały się także państwa bezpośrednio nie zaangażowane w działania wojenne, a graniczące z zaatakowanym państwem. Nietrudno skojarzyć to z dość oczywistą hipotezą, iż jest to jeden z zaplanowanych przez Kreml efektów wtórnych rozpoczętej agresji wobec Ukrainy. Tak więc tłumy uchodźców jako czynnik destabilizujący region, którego test przechodził także nasz kraj w minionym roku, ma pełnić istotną rolę w osłabianiu wschodniej flanki NATO. Na tę chwilę ten plan się nie sprawdził, w Polsce przyjęliśmy mieszkańców Ukrainy, tak jak należało: jak współobywateli państwa, które w kształcie ustroju politycznego i terytorialnego od 227 lat już nie istnieje, a jednak jego waga i znaczenie dla historii rozgrywającej się na naszych oczach, wciąż rośnie.
Tak więc egzamin z sytuacji na granicy zdajemy bardzo dobrze. Nie zapominajmy jednak, o czynniku, na który często zwracam uwagę - czas - gdyż ten egzamin nie zakończy się po tygodniu, ani nawet po miesiącu. Będzie najdłuższym testem tak dla naszego społeczeństwa, jak i społeczeństw państw, które przyjmują uchodźców, od kilkudziesięciu lat. To wszak według dwóch punktów tzw. doktryny Gierasimowa, uchodźcy, a także mniejszości narodowe są środkiem tak destabilizującym kraj, jak i wygodnym źródłem tworzenia fałszywych podstaw do kolejnych aktów agresji. Tak więc wywoływanie permanentnego stanu zagrożenia jest środkiem do osiągania kolejnych celów.. Przy czym z pierwszymi sygnałami mamy do czynienia na Łotwie, gdzie narastają obawy społeczne dotyczące podżegania do nienawiści etnicznej w związku z agresją Rosji wobec Ukrainy.
"To właśnie ta retoryka sił narodowych może ułatwić reżimowi Putina wyobrażenie sobie "denazyfikacji" regionu bałtyckiego, państw bałtyckich, a w szczególności Łotwy. Bardzo, bardzo nieodpowiedzialne jest propagowanie nienawiści, przemocy słownej i podżegania do nienawiści wobec różnych społeczności etnicznych. Teraz nadszedł czas, by politycy pokazali, że chodzi im o Łotwę" - powiedział prof. Deniss Hanovs z Uniwersytetu w Rydze.
Na tę chwilę narody dawnej Rzeczpospolitej spójnie podchodzą do tego zagadnienia. Tutaj możemy podać przykłady od badań społecznych po nawet gesty symboliczne. Wczoraj estońskie media podały wyniki sondażu, według którego 77 procent wszystkich mieszkańców Estonii, w tym 91% Estończyków, popiera przyjęcie ukraińskich uchodźców w razie potrzeby. W korelacji z podobnymi badaniami państwa bałtyckie już uruchomiły własne plany zarządzania napływem uchodźców wojennych.
Natomiast z gestów symbolicznych, warte odnotowania, spośród licznych odbywających się wieców poparcia dla Ukrainy, także ten jeden, może mały i nie tak głośny - wspólny wiec białoruskich i ukraińskich obywateli, który odbył się w minionym tygodniu na placu Zamkowym w Warszawie, kilkadziesiąt metrów od miejsca przyjęcia Konstytucji 3 maja. Jest to dalsze życie sceny, która rozegrała się tutaj niemal rok temu, kiedy to podczas Święta Konstytucji 3 maja, zebrała się, jak to ktoś określił w pewnym komentarzu, "drużyna Rzeczpospolitej Obojga Narodów" czyli przywódcy Estonii, Litwy. Łotwy, Ukrainy i Polski. I choć zabrakło wtedy Białorusi, to jednak czujemy "po której stronie bije serce" zwykłych obywateli tego kraju.
W tą samą symbolikę możemy wpisać 75% poparcie polskiego społeczeństwa na temat włączenia Ukrainy w struktury NATO. Bo i owszem zawierają się w tym także przyziemne racje, jak ta, że lepiej mieć przy sobie sąsiada, który jest sprawdzony w boju. Ale wskazuje to też, że symbole są wciąż ważne, że wspólna historia która łączy, jest fundamentem takich postaw naszych rodaków, którzy przyjmują do siebie ukraińskich uchodźców. I nawet jeżeli przyjdą te zwykłe, czasem trudne dni, bo może być jeszcze ciężko, pamiętajmy, że zwyciężyliśmy w "najdłuższej wojnie nowoczesnej Europy", a to co nas łączy jest - jak widzimy to obecnie - silniejsze od zakusów kolejnych władz i władców wrogich nam państw.
Czas jednak zwrócić naszą uwagę na południe, gdyż w minionym tygodniu mieliśmy kilka dość niepokojących sygnałów, które doszły z Mołdawii. "Wojna Rosji z Ukrainą jest dziś potępiana przez prawie trzy czwarte świata. Przyjęcie 2 marca rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ ukazało nam obecną konfigurację bieguna rosyjskiego w wizji świata wielobiegunowego, w którym Rosja znalazła się w towarzystwie Białorusi, Korei Północnej, Erytrei, Syrii i Wenezueli. Biegun ten reprezentuje około 3% ludności świata i 2% światowej gospodarki. Reżimy w tych krajach, które są autokracjami lub dyktaturami, są agresywne wobec własnych narodów i sąsiadów. Trudno sobie wyobrazić pomyślną przyszłość dla narodów należących do tego bieguna wielobiegunowego świata." - napisał w swojej analizie mołdawski publicysta Victor Pelin.
Publicysta stwierdził, że strategia Partnerstwa Wschodniego, tak ze względu na wojnę, jak i włączenie Białorusi w skład Państwa Związkowego, już nie ma racji bytu i ze względów bezpieczeństwa należy szukać nowej strategii zastępującej PW i która określi mapę drogową do wstąpienia m.in. Mołdawii do UE.
"W obliczu wojny toczącej się w sąsiedniej Ukrainie Mołdawianie powinni przezwyciężyć strach przed ewentualną inwazją także tutaj. Musimy też aktywnie zwalczać propagandę i fałszywe wiadomości, którym jesteśmy poddawani. Nie potrzeba do tego niczego nadzwyczajnego, wystarczy zdrowy rozsądek. Wprawdzie Mołdawia nie przedstawiła żadnego pretekstu do "wyzwolenia". Ale wszyscy wiemy, że preteksty można wymyślić lub sfabrykować. Aby jednak odstraszyć inwazję, wystarczy pozwolić potencjalnemu najeźdźcy przekonać się, że nasze społeczeństwo i klasa polityczna są zdecydowane nie rezygnować z naszych ideałów wolności i ambicji integracji europejskiej." - napisał we wnioskach Pelin.
I właśnie fala fałszywych wiadomości uderzyła w Mołdawię w minionych dniach. Przypuszczam, że internetowe nawoływania do uczestnictwa w rzekomych wiecach poparcia dla ataku Rosji na Ukrainę, które miały się odbyć w naddniestrzańskim Tyraspolu, są spóźnioną realizacją planu, który być może był połączony z - jak to dzisiaj wiemy - planowym pokonaniem Ukrainy przez Rosję "w dwa dni", a tym samym, być może dalszym rozbiorem Ukrainy i Mołdawii. Za takim przypuszczeniem stoi także kolejna fala fałszywych wiadomości, która donosiła o rzekomej ewakuacji z Kiszyniowa zagranicznych dyplomatów. Wskazuje to, że Kreml dopuszczał możliwość dalszej eskalacji sytuacji na Ukrainie oraz możliwości jednoczesnego "rozwiązania konfliktu naddniestrzańskiego".
Na tę chwilę zakończyło się tylko na fali dezinformacji, jednak sytuacja na południu Ukrainy wciąż podlega fluktuacji wojennej i nie wiemy jak przebiegnie obrona, kluczowej dla tego regionu, Odessy. A jak zwrócił uwagę Kamil Cąłus (OSW) Mołdawia już teraz przyjęła 170 tysięcy Ukraińców. "Większość ruszyła dalej, ale więcej niż 70 tysięcy zostało. To prawie 3% populacji kraju! Finanse publiczne mogą tego nie znieść" - zauważa analityk OSW. Jest to oczywisty prognostyk dla dalszych rosyjskich działań propagandowych i destablizujących, co może mieć pewne znaczenie w przypadku dalszego braku postępów militarnych wojsk rosyjskich.
Natomiast jeżeli chodzi o obecną sytuację wewnętrzną Rosji i głosy o rzekomych "przewrotach pałacowych", to mówiąc oględnie, nie przywiązywałbym do nich wielu nadziei. Jak wskazywałem to już wielokrotnie, polityka Rosji, tak pod rządami Putina, czy nawet nie wiadomo z jakiego powodu hołubionego przez niektóre środowiska zachodnich ekspertów, rosyjskiego nacjonalisty Nawalnego, będzie tym, czym jest obecnie, a na co zwrócił uwagę prezydent Litwy Gitanas Nauseda: Rosja pozostaje długoterminowym zagrożeniem dla bezpieczeństwa europejskiego, a tym samym, a nawet szczególnie dla krajów naszego regionu. Przy czym na podawane wyniki sondażowe poparcia społeczeństwa rosyjskiego wobec wojny z Ukrainą, trzeba brać poprawkę znanego jeszcze z czasów ZSRR typowego "homo sovieticus" czyli "nie wychylania się", co jednak nieszczególnie świadczy o stanie rosyjskiego ducha, wciąż lepiej przyjmującego za dobrą monetę uderzenia kremlowskiego knuta.
"Musimy przyznać się do bolesnej prawdy. Tolerowaliśmy dyktatury tak długo, jak długo nie przeszkadzały nam one w osiągnięciu wygodnego życia. Wierzyliśmy, że więzi gospodarcze ucywilizują reżimy autorytarne. Oszukiwaliśmy samych siebie, próbując prowadzić dialog z patologicznymi kłamcami i negocjować pokój z tymi, którzy chcą wojny" - podkreśliła w swoje wczorajszej wypowiedzi premier Litwy Ingrida Šimonytė. Mając to wszystko na uwadze, walczmy z dezinformacją, wspomagajmy tych, którzy będą wymagać naszej dłuższej pomocy i przede wszystkim, zadbajmy o bezpieczeństwo naszego kraju, a tym samym o nasze własne.