Zdjęcie: Twitter / X
09-09-2025 09:30
"Co teraz? Teraz musimy przygotować się na redukcję wojsk amerykańskich w Europie, prawdopodobnie w bardzo znaczącej liczbie. I tak, możliwe jest wycofanie wojsk z regionu bałtyckiego. Na co jeszcze powinniśmy się przygotować? Po prostu na to, co już powiedziano: Ukraina najprawdopodobniej pozostanie bez pomocy USA. Rosja nie będzie już objęta sankcjami z powodu zmian w amerykańskich kalkulacjach strategicznych. Europa będzie musiała sama stawić czoła rosyjskiemu zagrożeniu. A kraje frontowe będą musiały opracować plan B, aby stawić opór i zwyciężyć w postamerykańskiej Europie." - napisał kilka dni temu Gabrielius Landsbergis, były szef litewskiej dyplomacji. Autor zresztą mówi głośno o tym, co widać również na najniższym poziomie obywatelskim: Europa wcale się nie obudziła, tylko zmieniła system działania na przeczekanie, co opiera się na trzech filarach: "ułagodzenie" prezydenta Trumpa, nadzieja, że Putin zadowoli się obecnymi zdobyczami, a przy tym Ukraińcy się nie zmęczą.
Słowa Landsbergisa są dobrym punktem wyjścia do omówienia relacji polsko-litewskich. Wizyta prezydenta Nawrockiego na Litwie była oczywiście dobrym ruchem wizerunkowym w naszej przestrzeni. Obstając przy dużym znaczeniu symboliki, zauważę, że to nie tylko wizyta przypadająca w dniu rocznicy zwycięstwa nad Moskalami pod Orszą, która jest elementem spajającym cztery narody: Polaków, Litwinów, Białorusinów i Ukraińców. To nie tylko wspólna modlitwa prezydentów w Ostrej Bramie. To oczywisty punkt na mapie wspólnych działań, o których wspominałem przez ostatnie lata. Istotna jest tutaj konkluzja: relacje naszych krajów, trwające od wieków, przyjmują stabilny - i co istotne z punktu widzenia litewskiego - partnerski kierunek.
A jakie są konkretne działania? To nie tylko udział przedstawicieli polskiej mniejszości w litewskim rządzie, co staje się już nawet pewną tradycją. To nie tylko działania spółek jak Orlen Lietuva czy LTG Cargo, są nimi także projekty infrastrukturalne w gazownictwie, energetyce czy transporcie. Jest pewna współpraca obronna, jak plan połączenia Bałtyckiej Linii Obronnej z linią Tarczy Wschód. To te bardzo wygodne, najbardziej widoczne formy współpracy. Ale Litwini zadają pytania fundamentalne, gdyż naszym zadaniem - tych doświadczonych skutkami niemiecko-rosyjskich układów rozbiorowych od XVIII wieku począwszy - jest pytać o przyszłość bezpieczeństwa. To ono jest teraz najważniejsze.
Pod jedną z litewskich relacji z wizyty prezydenta Nawrockiego w Wilnie, pojawił się wczoraj komentarz: "dobrze, ale co z obroną?". No właśnie. W słowach prezydenta Nausedy o zapewnieniu prezydenta Trumpa o pozostawieniu oddziałów USA w Polsce. „Otrzymana od prezydenta USA wiadomość jest bardzo pozytywna. Cieszymy się, że padły konkretne deklaracje w sprawie Polski, ale oznacza to również, że możemy oczekiwać większej uwagi Stanów Zjednoczonych wobec całego regionu. Większa obecność sojuszników w naszym regionie jest celowa z różnych powodów logistycznych i militarnych” – mówił Gitanas Nausėda. Te niuans jest zauważalny. Innymi słowy, wymaga więc on rozwinięcia. Odpowiedzi na podstawowe pytanie: na ile ważna jest dla nas - Polaków i Polski - obrona państw bałtyckich?
I oczywiście, mamy artykuł piąty NATO, mamy werbalne zapewnienia polskich polityków na różnych stanowiskach, o obronie naszych sąsiadów i sojuszników, wygłaszane bodaj od 2023 roku. Słowa, do których wartości mieszkańcy naszego regionu zdążyli się już przyzwyczaić w świecie, który od 2022 roku uwielbia używanie takich pojęć jak: "debata", "memoranda", "rozważanie", "porozumienia", "deklaracje". Nikt do niczego nikogo nie przymusza. Będzie, albo nie będzie - "się zobaczy". Papier wszystko przyjmie. Od kilku miesięcy trwają więc "rozważania" w sprawie gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Kilka miesięcy zajęła dyplomatom "debata", ile wysłać wojsk na aktywną linię frontu mierzącą około 1100 km. To o czym się zapomina to zabezpieczenie 2 tysięcy km pozostałej granicy z Rosją i Białorusią. Tam też mogą paść strzały. Zresztą nieważne ilu żołnierzy miało przybyć, gdyż temat zniknął po pomrukiwaniu Moskali "o oczywistych celach". Wrócono więc do tematu sankcji.
Wracając do Litwy. Podstawowy fakt, który nieustannie należy przypominać: traciliśmy wolność i życie zawsze razem. Od 1772 do 1939 roku. Póki polscy politycy nie zrozumieją (poza lakonicznym "tak wiemy"), że w optyce nie tylko Kremla, jesteśmy jednym, zespawanym ze sobą organizmem, będziemy opierać się w przestrzeni niepewności naszych sojuszników. Bo oni zadają niepisane pytanie: co jeśli USA wycofa się z Europy, artykuł piąty nie zadziała - czy przyjdziecie nam z pomocą?
Proszę teraz polskich czytelników o odpowiedź samym sobie na to pytanie. A potem spojrzeć na mapę. Jeżeli będziemy po europejsku "rozważać" naszą odpowiedź, to z obecnych 630 km granic do obrony (plus granica morska), może nam się ten rachunek podwyższyć do starego układu obrony ściany wschodniej. Bo czy Ukraina będzie zdolna do obrony w razie odcięcia pomocy - wymuszone w takiej sytuacji ruchem brwi aktualnego cara? Warto przy tym sobie odpowiedzieć na poboczne pytanie: dlaczego Rosja nie sprzeciwiała się (werbalnie) wejściu Ukrainy do UE, tylko do NATO?
Tak to są właśnie zagadnienia, na które jasno i bez ogródek przed wiekami odpowiadali nasi przodkowie. To są konkrety, które bez symboliki też są klarowne. Jest wspólna przestrzeń wolności - sól w oku Kremla. Na ile więc jesteśmy w stanie porzucić nasze iPhony, internetowe "lubię - nie lubię", blokady w mediach społecznościowych, wygodną atomizację społeczeństw, którego demografia spada z wielkim hukiem od dekad? W mojej ocenie symbolika dla naszego polskiego stanowiska powinna być jasna, choć wciąż dla wielu tragiczna. Jest nią pomnik ks. Poniatowskiego przez Pałacem Prezydenckim. Nie opuszczamy w potrzebie nie tyle sojuszników - ale przede wszystkim - swoich. Cały problem polega na tym, aby wreszcie przyjąć do wiadomości, że Elstera nie była wcale przesądzona, a następny walc wiedeński był kolejnym przejawem własnych słabości w obliczu obcych rozgrywek.
Tematy trzeciorzędne, jak kwestia pisowni polskich nazwisk na Litwie jest dla wielu ważna. Jednak czy chęć prezydenta Nawrockiego medialnego uniknięcia błędu - dla części ekspertów - prezydenta Dudy w sprawach historycznych w relacjach z Ukrainą w 2022 roku, nie powinna zaburzać tego najważniejszego obrazu. Razem byliśmy i jesteśmy silniejsi. Popełniamy podobne błędy - przykładem są ostatnie wloty dronów do naszych krajów, które notabene niestety zaczynają spadać jak jesienne kasztany z drzew. Do tego rośnie możliwość wystąpienia innego scenariusza związanego z eksklawą królewiecką, co dotknęłoby oba kraje, a o którym niedługo napiszę znacznie szerzej.
Nie można pomijać aktualnej atmosfery u naszych bałtyckich sojuszników. Wczoraj w litewskich mediach można było przeczytać artykuł o ujawnieniu zarządzenia francuskiego rządu nakazującego szpitalom przygotowanie się na przyjęcie dużej liczby ofiar z zagranicy wiosną przyszłego roku. Nawet biorąc pod uwagę ostatnio gorącą atmosferę polityczną nad Sekwaną, i dorzucanie medialnych wrzutek na niekorzyść prezydenta Macrona, takie wieści są zauważane. Także niedzielne naruszenie - trzecie w tym roku - przez rosyjski śmigłowiec estońskiej przestrzeni powietrznej, miało swój oczywisty cel. Nacisk nie zwalnia, a wspomnienia długich przygotowań izraelskiej operacji "Moked" z lat 60 XX wieku, w ramach możliwych prowokacji w czasie ćwiczeń "Zapad", są zasadne.
Na morzu też dość burzliwie. Nad Wisłą, jak i nad Wilią, raczej przeszła niezauważona informacja o zerwaniu kabli podmorskich na Morzu Czerwonym. Statki pod różnymi banderami wciąż płyną, a tymczasem Niemcy znów zareagowali na obecność podejrzanego statku, należącego do estońskiego armatora, za używanie drona w pobliżu bazy wojskowej. Reakcja jest dość przejrzysta.
„Wzrost napływu nielegalnych migrantów na granicę Litwy może być związany z dążeniem Białorusi do ‘oczyszczenia’ terytorium przed odbywającymi się ćwiczeniami "Zapad". Być może poszukiwana jest krótsza trasa, ponieważ prowadzi ona dalej przez Łotwę niż przez Litwę" - powiedział Władysław Kondratowicz, minister spraw wewnętrznych rządu naszego sąsiada. To kolejny problem, który dzielimy razem z Litwinami i Łotyszami od 2021 roku. Tutaj również konkretnie współdziałamy na rzecz wspólnego bezpieczeństwa. Jak już wspominałem, mam nadzieję, że dojdzie do dalszego pogłębienia współpracy wojskowej, jak i przemysłu obronnego. Na niwie politycznej, wciąż oczekiwane jest wspólne posiedzenie rządów obu krajów - jak tylko ustali się nowy rząd premier Ruginiene.
Kończąc nie sposób nie nawiązać do trzeciego - nie działającego obecnie - boku Trójkąta Lubelskiego. Krótkowzroczność polityczna ukraińskiej administracji jest nie tyle przykra, lecz bardziej porażająca. O ile z Litwą, mamy cały czas do czynienia ze stabilnym kursem na zbliżenie, to lęk władz w Kijowie przed podjęciem chwilowo trudnych decyzji, przynoszących docelowo konkretny postęp na wspólnej drodze, hamuje cały proces. I tak, teraz bezimienne krzyże w Puźnikach na Podolu, a nie na Wołyniu, miały być pierwszym krokiem naprzód. Lwów to polscy żołnierze z 1939 roku. Co dalej?
Na szczęście w tej beczce dziegciu, pomijania medialnego przez Pałac Maryjski de facto swojego najważniejszego sojusznika, są też łyżeczki miodu, jak współpraca przemysłów obronnych i umowy podpisane na MSPO. Ukraińskie media specjalistyczne doceniły również polskie projekty zbrojeniowe: polski "Shahed" czyli PLargonia, CBWP "Ratel", pocisk manewrujący "Lanca", BSP HAASTA, prototyp ekranoplanu "Drozd". Z tych kropel miodu, jednak nie nazbieramy dużo. Potrzebna jest odważna decyzja polityczna. Cały czas przegrywamy przez historię, której nie zmienimy, przez scenariusz napisany gdzie indziej i przez kogoś innego. Czy nad Dnieprem wyciągną wreszcie właściwy wniosek? I owszem „Вибачте” (wybaczcie -red.) jest znacznie silniejsze od „Przeproście”. - jak napisał Piotr Łukasiewicz, chargé d’affaires RP na Ukrainie,.