geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: okop555 Flickr.com

Lęk przed zwycięstwem

Michał Mistewicz

07-06-2022 09:30


"Jest lipiec 1866 roku. Król i generałowie  chcą dalszej wojny, chcą przede wszystkim wkroczenia wojsk pruskich do Wiednia, dla upokorzenia Austriaków i podyktowania im upokarzającego pokoju. Bismarck sprzeciwia się temu jak. najbardziej kategorycznie.(...) Nie chce upokarzania Austrii, ponieważ już był wyrzucił Austrię ze wspólnoty niemieckiej, ponieważ już ma zapewnione, że dalsze jednoczenie Niemiec nie obejmie Austrii, że zjednoczenie to musi się już teraz odbywać pod hegemonią Prus i to Prus takich, jakich Bismarck sobie życzył, mianowicie nie liberalno-mieszczańsko-republikańskich, lecz wojskowo-monarchicznie-junkierskich i teraz o brzasku nowej sytuacji politycznej widzi już sojusz tychże Prus ze zwyciężoną Austrią. Nie chce, aby  nadmierne i niepotrzebne upokarzanie tej Austrii szkodziło mu w przeprowadzeniu z nią sojuszu, który już swymi daleko widzącymi oczami widzi w przyszłości. " - pisał Józef Cat-Mackiewicz.

"Jaka jest nasza definicja sukcesu? Jaki stan końcowy ma osiągnąć wsparcie Zachodu? Przynajmniej do niedawna celem Waszyngtonu było "wsparcie dla Ukrainy", "ukaranie Rosji" i "utrzymanie jedności Sojuszu". Są to raczej przyczyny niż cele strategiczne. Nieelegancja i szybkość, z jaką wycofano się z konkluzji ex tempore wygłoszonej przez prezydenta Bidena 26 marca w Warszawie ("ten człowiek nie może pozostać u władzy"), ujawniły uzasadnione obawy, że "zmiana reżimu" zaprowadzi Stany Zjednoczone na niebezpiecznie nieznane wody. Ta oczywista gafa stanowiła doskonałą okazję do przedstawienia jasnej alternatywy i określenia wspólnych celów Zachodu. Takie oświadczenie nie pojawiło się. Zamiast tego wyrażono obawę, że administracja może "stracić kontrolę nad przekazem"" - napisał w drugiej połowie kwietnia James Sherr, znany ekspert w kwestiach rosyjskich.

Sherr zauważył w swoim artykule, o analogicznym zresztą tytule, że już wówczas pojawiły się dyskusje na temat stworzenia miejsca "na odwrót dla Putina". "Przypomina się spostrzeżenie Charlesa Kinga z okresu wojny w Bośni w latach 1992-5: "strategia wyjścia stała się misją". Czy misją stał się odwrót dla Putina? Czy "powstrzymanie wojny" ma pierwszeństwo przed zmniejszeniem zagrożenia, jakie stanowi Rosja?" - pisał Sherr. Pozostałe powody takiego podejścia to według autora, działanie sojuszników wciąż w trybie zarządzania kryzysowego, a nie wojny, a także uaktywnienie w Waszyngtonie zwolenników ważniejszego frontu dla USA czyli Chin. Jako czwarty powód, Sherr, co ciekawe, podał niedostatek zachodniego myślenia strategicznego i ogólnie brak strategów na miarę George'a Kennana, a obecni geostratedzy są bardziej krytykami politycznymi niż twórcami nowej myśli geostrategicznej. Piątym powodem ma być nadużywanie pojęcia "odstraszania", co rzeczywiście dzisiaj jest słowem-kluczem, używanym tak w opracowaniach, jak i w programie obrad na najbliższy szczyt NATO w Madrycie.

Co najważniejsze i niech będzie to silnym przesłaniem tego artykułu, Sherr określa możliwy cel zwycięstwa w tej wojnie: wyparcie sił rosyjskich na pozycje zajmowane przez nie przed 24 lutego, słusznie zauważając, że za czasów Putina Rosja nie opuściła okupowanego przez siebie terytorium, natomiast jako długofalowy cel zwycięstwa to oczywisty powrót do granic z 2014 roku oraz przywrócenie suwerenności Ukrainy de facto i de iure. Tymczasem jeszcze pod koniec kwietnia sekretarz obrony Lloyd Austin, stwierdził, że "Stany Zjednoczone mają nadzieję, że wojna na Ukrainie doprowadzi do "osłabienia" Rosji, która nie będzie już zdolna do inwazji na swoich sąsiadów. Szczerze mówiąc, straciła ona już wiele zdolności wojskowych i wiele swoich oddziałów i chcemy, aby nie była w stanie bardzo szybko odtworzyć tej zdolności.". Jednak jak pokazał czas, te cele nieco ulegają zmianom.

Powróćmy więc do aktualnej sytuacji, w której najwyraźniej część sojuszników zachodnich zaczęła wywierać naciski na Kijów. I warto zauważyć, że sytuacja trwa już dłużej. Mówił zresztą o tym wczoraj prezydent Zełenski: "Takie negocjacje są dziś na poziomie "ground zero". Oczywiście, każdy chce nas popchnąć w kierunku jakiegoś rezultatu, który zdecydowanie nie jest dla nas pożądany. Ale taki wynik jest pożądany przez tę czy inną stronę, które prawdopodobnie mają swoje własne interesy, zarówno finansowe, jak i polityczne. Rośnie zmęczenie, strony chcą mieć rezultaty dla siebie. A my potrzebujemy wyniku dla nas" - zauważył Zełenski.

Za część tych nacisków należy uznać działania Niemiec, co zresztą trudno określić słowem działania, a raczej należy uznać za kwiecistą retorykę. Bo i owszem obietnice kanclerza Scholza sypią się jak z rękawa, zwłaszcza w minionym tygodniu, to jednak wydaje się, że teoria o granicznej dacie, być może nawet obrad NATO w Madrycie, jest określona przez Niemcy jako data rozpoczęcia realnego wsparcia dla Ukrainy. Przemawiają za tym ostatnie enuncjacje "Spiegla".

"W środę Scholz musiał wysłuchać w Bundestagu, jak lider opozycji Friedrich Merz z konserwatywnej Chrześcijańskiej Partii Demokratycznej (CDU) szkalował go jako marnego przyjaciela Ukrainy w obliczu rosyjskiej inwazji. Merz powiedział, że Scholz może nawet realizować "ukrytą agendę". (...) "Zapewniamy wszechstronną pomoc" - powiedział kanclerz, jego głos drżał, a na twarzy malował się surowy wyraz. Następnie wymienił wszystko, co jego rząd już dostarczył - była to stosunkowo długa lista, ale składająca się głównie z broni lekkiej. Wymienił również broń ciężką, która ma być dostarczona w przyszłości: 30 pojazdów przeciwlotniczych Gepard, które mają zostać wysłane latem tego roku. Siedem samobieżnych haubic Panzerhaubitze 2000, które również mają zostać wysłane latem tego roku. Dostawy te zostały już wcześniej zapowiedziane. Następnie Scholz obiecał dostawę nowoczesnego systemu przeciwlotniczego o nazwie IRIS-T SLM, który prawdopodobnie zostanie wysłany jesienią tego roku. Kijów ma również otrzymać cztery systemy rakietowe MARS II z zapasów Bundeswehry. "Robimy, co możemy" - powiedział Scholz. A potem, dla tych wszystkich, którzy być może nie zrozumieli, dodał: "Robienie tego, co musi być zrobione, jest właśnie drogą, którą podąża ten rząd"." - opisał sytuację z Bundestagu "Spiegel".

"Scholz i jego rząd wyraźnie grają na czas. Początkowo nie wierzyli, że Ukraińcy mają szansę w starciu z Rosją, i wysłali minimum niezbędne do wiarygodnego zaprzeczenia, zaczynając od 5 tys. hełmów. Później była to mieszanka niekompetencji i braku woli - oraz chęci schowania się za sojusznikami. Nie mówiąc już o odmowie objęcia międzynarodowego przywództwa. Wydaje się prawdopodobne, że Scholz nigdy nie dostarczyłby żadnej broni, gdyby nie ogromna presja z zagranicy i z własnej koalicji rządzącej. Na kanclerza trzeba było wywierać presję, aby podjął każdy krok." - czytamy w artykule. Jako jeden z najbardziej doświadczonych przez współpracę obu tych narodów: Niemiec i Rosji, kraj Europy Środkowej, wiemy co leży u podstaw takiego postępowania.

"Ambasador Ukrainy w Paryżu, zdaniem innych, jest o wiele bardziej powściągliwy niż jego odpowiednik w Berlinie, który ciągle wysuwa nowe żądania - i nowe obelgi - pod adresem rządu niemieckiego. Jednak to właśnie Andrij Melnyk w ostatnich dniach w zaskakujący sposób poparł Scholza. "To dobra decyzja, dobry początek" - powiedział w tym tygodniu o planowanych dostawach systemów obrony przeciwlotniczej. "Jeśli sprawy będą się tak dalej toczyć, a w ślad za tym pójdzie więcej, cięższej broni, to w pewnym momencie naprawdę będziemy mogli powiedzieć: Dobra robota, Niemcy!". Czy Melnyk rzeczywiście w końcu coś takiego powie? Dotychczasowe doświadczenia z kanclerz Niemiec sugerują, że nie. " - konkludują autorzy.

Jednak w tematykę ukrytych relacji Niemiec, należy także wpisać, raczej słabo zauważone w naszym kraju, spotkanie szefa białoruskiego Departamentu Międzynarodowej Współpracy Wojskowej - wiceministra obrony ds. międzynarodowej współpracy wojskowej pułkownika Walerego Rewenko z attache obrony w Ambasadzie Węgier na Białorusi płk Laszlo Zakanem. Oficjalnie chodziło o omówienie "stanu stosunków w sferze wojskowo-politycznej w Europie Wschodniej", jednak sam fakt, że do takiego spotkania doszło w obecnej sytuacji, jest dość interesujące.

Drugim naciskiem obok militarnego, jest kwestia wejścia Ukrainy w struktury UE. No i tutaj obecny już jest wyraźny koncert życzeń francusko-niemiecki wspomagany zresztą przez chór usłużnych statystów. "Teraz Ukraina walczy o swoje polityczne i terytorialne przetrwanie. Wszystkie nasze wysiłki mają na celu przede wszystkim zakończenie agresywnej wojny Rosji. Na tym etapie szybkie i całkowite przystąpienie do Unii Europejskiej i tak nie może być tematem aktualnym. Trzeba raczej „usunąć emocje z obecnej debaty i zastosować te same standardy, które są stosowane w przypadku innych kandydatów z Bałkanów Zachodnich. Moim zdaniem pełna akcesja Ukrainy tak szybko, jak to możliwe, jest nierealna. UE powinna stworzyć „europejski obszar przygotowawczy”, który umożliwi stopniowe zacieśnianie współpracy i coraz lepsze dostosowywanie się do standardów UE.” – powiedział kanclerz Austrii Karl Nehammer.

Ten niewątpliwy lęk przed zwycięstwem Ukrainy jest wspomagany przez kilka kolejnych zjawisk. "Niektórzy, zwłaszcza były sekretarz stanu Henry Kissinger, twierdzą, że Zachód nie może "stracić z oczu długoterminowych relacji" z Rosją i jej potencjału jako przyszłej przeciwwagi dla Chin. W idealnym świecie Kissinger mógłby mieć rację. Niestety, nie jest to świat współczesny. Jeszcze przed wojną na Ukrainie stosunki Zachodu z Rosją były naznaczone wieloma problemami - od ingerencji w wybory po ataki cybernetyczne." - stwierdza Raphael S. Cohen z RAND w artykule "Powrót zasady "Nie drażnij niedźwiedzia"".

"Po wojnie na Ukrainie stosunki te bez wątpienia ulegną pogorszeniu, niezależnie od tego, jakie ustępstwa, jeśli w ogóle, Ukraina ostatecznie poczyni. Przegrane wojny rzadko poprawiają nastawienie państw. Rosja prawdopodobnie wyjdzie z niej rozgoryczona i żądna zemsty, zwłaszcza po tym, jak zachodnia pomoc wojskowa kosztowała Rosję dziesiątki tysięcy ofiar, a zachodnie sankcje spowodowały spustoszenie w rosyjskiej gospodarce. (...) Kiedy niedźwiedź jest w dziczy lub w stanie hibernacji, istnieją uzasadnione argumenty za pozostawieniem go w spokoju. Taka Rosja dziś po prostu nie jest. Przyznała to nawet redakcja "New York Timesa", pisząc, że Rosja "to wciąż mocarstwo nuklearne, a jej przywódcą jest rozzłoszczony, niestabilny despota, który nie wykazuje skłonności do negocjowania porozumienia". Radzenie sobie z już rozwścieczonym, szalejącym niedźwiedziem wymaga innego podejścia strategicznego, które może zapewnić Ukrainie wszystkie potrzebne narzędzia, jakich może potrzebować." - napisał Cohen.

Niestety z jednego trzeba zdawać sobie sprawę. Ukraina, zależna obecnie od pomocy międzynarodowej, jest na łasce i niełasce swoich donatorów, którzy, jak to zauważył dyplomatycznie prezydent Zełenski, mają swoje interesy. "Ukraińcy nigdy nie mogą zapomnieć ani wybaczyć tego, co Rosja już zrobiła, a tym bardziej współpracować z agentami Putina w ramach nowej i większej Rosji rządzonej tak, jak rządzi się Rosją dzisiaj. Rosja Putina nie jest też w stanie zapłacić za odbudowę Ukrainy z ruiny, którą sama na nią sprowadziła. (...) Tragedia Rosji polega na tym, że Putin i jego otoczenie nie chcą i nie mogą zmienić swoich rządów ani polityki, która z nich wynika. Reakcją reżimu na katastrofę, którą sam wywołał, będzie najprawdopodobniej zdwojenie wysiłków w kraju, a w przypadku porażki - szukanie możliwości wznowienia ambicji międzynarodowych, w miarę pojawiających się okazji, zwłaszcza w odniesieniu do Ukrainy. Pozostaje pytanie, jak rosyjskie społeczeństwo zrozumie, co jego władcy zrobili im i ich krajowi." - napisał sir Andrew Wood z think-tanku Chatham House.

Na koniec można przytoczyć słowa także Bismarcka, o których wspomina Cat-Mackiewicz. "Niegodne państwa jest prowadzenie wojny nie we własnym interesie. Polityka powinna być oparta na egoizmie państwowym, a nie romantycznych gustach. Przekleństwo niech ciąży na takim mężu stanu, który by prowadził wojnę w imię czegoś, co by nie trwało i nie istniało, i nie działało także po ukończeniu wojny.”". Realizacja celi Putina nie ziściła się. Jest to nie tyle zasługa wojennego szczęścia, ale zbiorowego ducha oporu przeciwko wizji świata nieludzkiego okrucieństwa. Jednak jak wykazują doświadczenia ostatnich tygodni i głosy wymienione powyżej, tym bardziej zmusza nas to do przewartościowania naszych relacji w wewnętrznym kręgu państw dawnej I Rzeczpospolitej.

Pierwsze zawiązki tej idei wznoszą gmach wspólnego domu, co widać było po ujawnionych rezultatach rozmów rządów Polski i Ukrainy w Kijowie. Sukcesy przekuwane na rynek mediów wewnętrznych to sukcesy nie tyle tych czy innych partii, ale powinny być odbierane jako sukcesy nas wszystkich, obywateli narodów I Rzeczpospolitej. W tym tkwi siła naszej wspólnoty, która, wierzę w to głęboko, powstanie znów - na nowoczesnych zasadach. Taki jest wymóg zmiany czasu, a my wciąż jesteśmy na jej początku.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024