Zdjęcie: Pixabay
18-02-2025 09:30
Vous avez eu l’Alsace et la Lorraine,
Vous avez eu des millions d'étrangers,
Vous avez eu Germanie et Bohême,
Mais mon p'tit cœur vous ne l'aurez jamais.
Mais mon p'tit cœur il restera français!
Dostaliście Alzację i Lotaryngię,
Dostaliście miliony cudzoziemców.
Dostaliście Germanię i Bohemię,
Ale mojego serduszka nie dostaniecie nigdy.
Moje serduszko pozostanie francuskie!"
Tak brzmi strofa "L'Enfant de Strasbourg" ("Strasburżanka") jednej z bardziej znanych „chansons de la revanche”, czyli "pieśni zemsty", które powstały po klęsce Francji w wojnie francusko-pruskiej (1870–1871) i miały na celu podtrzymywanie ducha patriotycznego oraz nawoływanie do odzyskania w tej wojnie utraconych terytoriów, Alzacji i Lotaryngii. To niezbędne tło dla dzisiejszego komentarza tygodnia, do którego jeszcze wrócę.
Od tych kilku dni, mam nieodparte wrażenie, iż wielu wokół nas, usiłuje wmówić nam i najprawdopodobniej sobie, że od momentu przemówienia wiceprezydenta USA w Monachium, żyjemy w zupełnie innej rzeczywistości. Czy tak jest naprawdę? Czy nie wystarczyły lekcje 2008, 2014, i wreszcie 2022 roku, aby uzmysłowić sobie, kiedy należy uznać, że żyjemy w innym świecie i tym samym należy powstrzymać tę chorobę? Bo powiedzmy sobie wprost, że Europa jest chora i nawet nie chodzi o same wartości, mimo, że stanowią jeden z jej fundamentów. Jako szary obywatel stojący na placu i od dekad słuchający współobywateli, nie zamierzam wchodzić w szczegóły tej choroby, o której wszyscy wiedzieli, ale tylko niewielu głośno mówiło. Wszak można było stracić cenne wpływy z zagranicznych programów dotacyjnych. A to przecież tylko jeden z wielu przykładów.
Poza tym, w ciągu tych minionych lat, o wielu tych objawach pisałem niejednokrotnie: poczynając od właściwych osób na właściwych stanowiskach, poprzez ducha powiewającej kartki na lotnisku Heston, czy słabego poparcia zachodniej Europy dla Ukrainy. To wszystko już było. Natomiast dzisiaj, z całego morza artykułów, analiz i komentarzy chcę Państwu teraz zacytować tych kilka przykładów, które przedstawiają ducha po piątkowym przemówieniu wiceprezydenta USA Jaya Dee Vance’a w Monachium.
"To było zaskakujące, że w swoim przemówieniu skupił się na wspólnych wartościach, ale jednocześnie było bardzo jasne, że w debacie amerykańskiej te wartości demokratyczne stały się przedmiotem polaryzacji politycznej. Próbował on przenieść tę polaryzację na Europę. Szczególnie niepokojące jest to, że według niego rosyjska dezinformacja i ingerencja w wybory nie stanowią rzeczywistego zagrożenia dla demokracji europejskiej. Twierdził wręcz, że działania mające na celu zwalczanie dezinformacji to w rzeczywistości europejska cenzura i ograniczanie wolności słowa." - na gorąco komentowała Kristi Raik, dyrektorka estońskiego ICDS.
"1. Era stosunków międzynarodowych w ich dotychczasowej formie dobiegła końca. Europa nie ma już architektury bezpieczeństwa, jaka pojawiła się po II wojnie światowej. Ameryka nadal jest członkiem NATO, ale Europa nie może już automatycznie liczyć na pomoc Stanów Zjednoczonych w przypadku ataku zewnętrznego.
2. Polityka większości społeczności międzynarodowej wobec Ukrainy uległa radykalnej zmianie. USA i Rosja planują zawarcie porozumienia mającego na celu zakończenie wojny na Ukrainie, niezależnie od opinii samej Ukrainy w tej sprawie - i całej Europy.
3. Większe wydatki są potrzebne już teraz. Jeśli kraje europejskie mają nadal powstrzymywać rosnącą ofensywę Rosji – a większość ekspertów jest co do tego zgodna – będą musiały jak najszybciej zwiększyć wydatki na obronę,
4. Przemówienie Vance'a. Wielu uczestników konferencji uznało ataki wiceprezydenta USA J.D. Vance'a na politykę europejską za obraźliwe. Jednak wielu osobom po obu stronach Atlantyku występ Vance'a naprawdę się podobał, a prezydent Donald Trump nazwał przemówienie „genialnym”.
5. Powszechny brak jedności i rosnące nieporozumienia. Obecnie stanowiska Waszyngtonu i Europy w wielu kwestiach wyraźnie się różnią. Jednak członkowie ekipy Trumpa często zaprzeczają sobie nawzajem, a nawet sobie samym." - napisał Frank Gardner, korespondent BBC ds. bezpieczeństwa.
"Jeśli chodzi o konferencję w Monachium, miałem chwilami wrażenie, że są dwie różne konferencje – jedna to ta publiczna, z bardzo głośnymi oświadczeniami, z ostrymi dyskusjami. A druga konferencja to ta, która toczy się w kuluarach, gdzie ton jest znacznie bardziej stonowany. Tam omawiane są realne sprawy." - tonował Edgars Rinkēvičs, prezydent Łotwy, który dodawał: „Mamy wiele pracy do zrobienia. Będziemy musieli zwiększyć wydatki na obronność. To nie tylko abstrakcyjny procent, to konkretne sprawy, konkretne zdolności, w jaki sposób pomagać swojemu państwu. Jeśli zdrowie na to pozwala, ludzie mogą wstąpić do Obrony Terytorialnej lub wziąć udział w kursach dla rezerwistów. Będziemy musieli ponownie ocenić wiele spraw.”
"Wyjeżdżam z wyraźnym poczuciem, że największe kraje Europy rozpaczliwie próbują dostosować się do nowej rzeczywistości polityki wielkich mocarstw. Nic nie ukazuje tej dezorientacji bardziej niż łzy wysokiego rangą niemieckiego polityka podczas ceremonii zamknięcia Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Rzeczywistość jest taka, że przez ostatnie trzy lata największe europejskie kraje NATO zwlekały z dozbrojeniem, wydając się niezdolne do wyjścia poza strategię zarządzania eskalacją administracji Bidena w Ukrainie – bez jasnej wizji zwycięstwa czy nawet końcowego celu tej wojny. Opuszczam konferencję głęboko zaniepokojony tym, co usłyszałem na jej marginesie o „dostosowywaniu się do nowej rzeczywistości”, w której „Chiny mogłyby stać się kluczowym partnerem Europy w przyszłości.” Takie rozmowy były przeplatane oskarżeniami pod adresem USA – dokładnie takimi, jakie słyszałem podczas każdej mojej wizyty w Europie w ciągu ostatnich czterech lat. Pomysł, że Chiny mogłyby stać się gwarantem bezpieczeństwa Europy, pokazuje, jak bardzo europejskie elity polityczne oderwały się od rzeczywistości i jak nieprzygotowane są na fundamentalną zmianę w amerykańskiej polityce wewnętrznej i zagranicznej w nadchodzących czterech latach." - napisał Andrew A. Michta, znany ekspert międzynarodowy.
Warto zauważyć kilka istotnych wątków. Ponieważ bardzo wiele słów padło na temat rzekomej śmierci NATO, więc tylko dla formalności przypomnę, że raczej nie wspominano za wiele o roli Organizacji Narodów Zjednoczonych. Tak, o tym międzynarodowym potomku Ligi Narodów, uzgodnionym na konferencji w Teheranie gdzie ponad głową Polski ustalono jej granice i w rezultacie przyszły status satelity Moskwy. Tworu splamionego błędem grzechu pierworodnego, a tym samym ostatnio równie nieskuteczna co przodek, o czym już wspominałem kilka lat temu. Podobnie sprawa się ma z OBWE.
I następna rzecz. Jak wspominałem już kiedyś, bez postrzegania perspektywy Rzeczpospolitej Obojga Narodów, nie da się zrozumieć zagrożeń, które stoją nie tylko przed Polską, ale i przed pozostałymi, wolnymi jeszcze, krajami Wspólnoty Wolności. „Jedyną metodą uniknięcia wojny jest pełne przygotowanie się do niej. „Nie możemy już mieć złudzeń co do bezpieczeństwa” – powiedziała Dovilė Šakalienė, litewska minister obrony.
"Minister spraw zagranicznych Litwy, Kęstutis Budrys, powiedział, że okres, w którym Europa mogła opierać swoje bezpieczeństwo tylko na obecności amerykańskich żołnierzy na kontynencie, dobiegł końca, jednak podkreślił, że nie oznacza to, iż stosunki między USA a Europą zaczęły się psuć. "To, że Europa może polegać na obecności Ameryki i jej gwarancjach militarnych, ten okres już minął” – powiedział szef litewskiej dyplomacji. (...) „Wyzwań na świecie jest więcej niż tylko Rosja i jej agresja. Są wyzwania związane z Chinami w regionie Indii i Pacyfiku, jest irański program nuklearny i całkowita niestabilność na Bliskim Wschodzie, jest wiele kwestii, na które Ameryka chce zwrócić uwagę i będzie potrzebować wsparcia” – powiedział minister. „(USA) mówią, że chcą partnera w Europie i że powinniście być silni. Nie widziałbym tego jako osłabienia transatlantyckich więzi” - czytamy wypowiedzi litewskiego ministra.
"Ludzie, którzy twierdzą, że Europa musi być przy stole, powinni pamiętać, że aby zostać zaproszonym, trzeba mieć znaczenie. Jeśli Europa zobowiąże się do pieniędzy, wojsk i europejskiej drogi dla Ukrainy, stworzymy własny stół, a Ukraina, Putin i Trump będą mogli zostać zaproszeni. Ale czas ucieka." - zauważa jego poprzednik na stanowisku, Gabrielius Landsbergis. O tym, że kraje byłej Rzeczpospolitej wciąż nie siedzą przy stole wiemy od początku XVIII wieku. I od tamtego czasu - za każdym razem - dzielenie wspólnego kołacza kończy się źle dla naszego regionu.
Bo wracając do czasów współczesnych i do zimnego ducha interesów. Czy ktoś zadaje pytania o polskie interesy w ramach owego porozumienia? Na przykład o demilitaryzacji eksklawy królewieckiej, czy neutralizacji łukaszenkowskiej Białorusi? Tak, oczywiste jest, że bez zwycięstwa militarnego w obecnej wojnie, o takich kwestiach nie ma sensu nawet dyskutować. To tylko wskazuje na co można liczyć obecnie.
Przy czym nie zapominajmy o Białorusinach. „Dla Chin udział w negocjacjach to kwestia statusu supermocarstwa; dla Turcji i Szwajcarii – kwestia prestiżu. Dla Białorusi stawką jest przyszłość państwa, która najprawdopodobniej zostanie rozstrzygnięta bez udziału białoruskich przedstawicieli. Jeśli negocjacje staną się, jak prognozują niektórzy obserwatorzy, ‚nową Jałtą’, która doprowadzi do podziału stref wpływów w Europie, to właśnie Białoruś ryzykuje, że stanie się milczącą ofiarą wielkiej amoralnej transakcji” – twierdzi Aleksandr Friedman, analityk.
Jakie wnioski? Pierwszy i główny, który stał się moją osobistą, pozytywną parafrazą, motta Katona: jak największy poziom współpracy między wolnymi narodami byłej I Rzeczpospolitej. Czy uruchomi to wreszcie uśpione a sensowne projekty typu "Trójkąta Lubelskiego" czy "Trójmorza", wzbogacone, na przykład, o wymiary społeczne, naukowe czy kulturalne? Do tego potrzeba efektów następnego wniosku: zwykłej ludzkiej odwagi polityków, których wybieramy. Każdy ekosystem się zmienia, jednak ważni są prekursorzy. Ale by wybierać mądrze, musimy dojrzeć jako społeczeństwa. Bo wciąż nami grają do nut własnych pieśni i marszy. I po trzecie, iść własną ścieżką, bez oczekiwania, że ktoś coś nam da, jak wieki temu wskazywał Józef Pawlikowski.
"Chór europejskich płaczek - wszyscy chcą negocjować z Rosją "z pozycji siły" i domagają się miejsca przy stole rokowań. No to zobaczmy - Hiszpanie wydają 1,3 % PKB na bezpieczeństwo, Niemcy nie mają budżetu a według ostatnich doniesień ich ekspertów (dla Reutersa) gotowość Bundeswehry jest mniejsza niż w 2022 roku, Brytyjczycy mają najmniejszą armię od wojen napoleońskich a 2,5 % PKB na obronność osiągną może w 2030 roku, Włosi nie doszli do poziomu 2% wydatków na obronność i nie zanosi się aby byli w stanie, Francuzi mają mniejszościowy rząd, który podnosi podatki bo nie jest w stanie obsłużyć gigantycznego długu publicznego i nie mają planów rozbudowy sił lądowych. Kto ma negocjować z "pozycji siły"? Z raportu niemieckiego SWP wynika, że Europa nie jest w stanie zebrać kontyngentu stabilizacyjnego o wielkości 150 tys. żołnierzy, bo ich po prostu nie ma i pozostaje jej jedynie strategia "blefuj i módl się". I w tym wszystkim nieszczęsny polski premier, który we wpisach na X apeluje o to aby działać wspólnie, czyli "podłącza się" do tych, którzy nie zrealizowali swoich własnych zapowiedzi, co oznacza zaprzepaszczenie polskiej pozycji. W obecnej sytuacji trzeba było a. zacząć działać wcześniej, czyli po wyborach w USA budując relacje z obozem Republikanów b. wykorzystać własną pozycję i to, że Hegseth mówi, iż Polska jest wzorem c. Lansować nowy model bezpieczeństwa i koalicję chętnych złożoną ze Skandynawów, Bałtów, Polski, Wielkiej Brytanii, Francji a po wojnie również z Ukrainy. Aby to było realne trzeba było podjąć odpowiednio wcześniej trudne decyzje a nie powtarzać zaklęcia o konieczności wspólnego działania." - zauważa Marek Budzisz.
Na koniec wspomnę jeszcze o Ukrainie, której los będzie się ważył w tych najbliższych miesiącach. W nawiązaniu do początku dzisiejszego komentarza, nie wiadomo jeszcze, czy i na ile Ukraina może stracić Krym, Donieck czy Ługańsk. Nie wiemy teraz, czy w związku z tym kiedykolwiek powstaną ukraińskie pieśni lub bardziej współcześnie, piosenki, na miarę "Starburżanki" czy "Marsza Lotaryńskiego", które notabene do dzisiaj są bardzo chętnie odgrywane w czasie defilad wojskowych na Polach Elizejskich. Jednak nie zmienia to mojego zdania, że tą najważniejszą wojnę z Rosją w historii Ukrainy, kraj ten wygrał po trzech dniach, o czym wówczas napisałem . Być może, będzie to bardzo gorzkie zwycięstwo, ale wiemy z własnego przykładu iż ratowanie ducha narodu jest rzeczą najważniejszą. Tym niemniej, wojna toczy się nadal i nie zapominajmy o tym.