Zdjęcie: Pixabay
11-03-2025 09:30
"Czy ktokolwiek jeszcze wierzy, niezależnie od tego, czy Stany Zjednoczone wyjdą z NATO, czy też nie, że nasze przywiązanie do Sojuszu jest tak silne jak cztery lata temu? Uważam, że Polacy są naprawdę zabawni, ponieważ najwyraźniej myślą, że NATO może ulec rozwiązaniu, a USA będą nadal troszczyły się o ich bezpieczeństwo. Uważają, że mogą liczyć na Trumpa.(...) Trzeba mieć niezniszczalny optymizm, aby wierzyć, że Europa pozostanie stabilna i pokojowa bez Stanów Zjednoczonych." - był październik 2019 roku, za rogiem już nadchodziła pandemia, kiedy Robert Kagan – amerykański publicysta, a przy okazji znany krytyk Trumpa - mówił te słowa w wywiadzie, którego najwyraźniej nie przeczytało wielu polskich polityków. A szkoda. Natomiast dla wszystkich pozostawiam, jego typowo lapidarne w brzmieniu, motto: "Kiedy nie masz młotka, nie chcesz, żeby cokolwiek wyglądało jak gwóźdź.”
I aby te słowa nie wprowadzały Państwa w błąd. Cytat ten, to tylko przykład. W tym komentarzu chcę przedstawić pewne widoczne efekty podziału polityków, ale również ekspertów, na temat tego co właśnie ma wpływ na region byłej I Rzeczpospolitej. A to co dotyczy "góry", oczywiście przenosi się na dół. Dlatego nie będę cytował z kolei fragmentów pewnej rozmowy, której niedawno byłem świadkiem na ulicy, chociaż byłoby to nawet zabawne. Niemniej podział opinii jest jakże wyraźny, także wśród nas, zwykłych obywateli. Jedno twierdzą, że prezydent USA chce ożywić NATO, z kolei po drugiej stronie są zwolennicy świadomego powrotu Trumpa do polityki izolacjonistycznej.
Zacznijmy więc od bohaterki wczorajszego dnia, czyli Estonii, której rząd właśnie upadł. Akurat może nie bezpośrednio z powodu nowej polityki USA. W kraju tym, wysuniętym geograficznie najbardziej na północny-wschód po naszej stronie Bałtyku, odbył się ciąg dalszy dyskusji, o której wspominałem w poprzednim komentarzu.
"Premier Polski ogłosił, że rozważają wycofanie się z Konwencji Ottawskiej, co oznacza, że chcą ponownie wprowadzić do użytku miny lądowe. Wspomniano również, że Polska może zacząć używać amunicji kasetowej. Ponieważ armia rosyjska nie nakłada na siebie w tej kwestii żadnych ograniczeń, taka intencja jest całkowicie zrozumiała. Polska ma także wystarczającą siłę oddziaływania, aby taka decyzja mogła znaleźć wielu naśladowców – przynajmniej wśród tych europejskich krajów, które mają bezpośrednią granicę z Rosją. Premier dodał, że bezpieczeństwo Polski byłoby lepiej zagwarantowane, gdyby posiadała broń nuklearną. Dyskusje na temat potrzeby posiadania broni jądrowej pojawiły się w głównych mediach kilku krajów zachodnich, choć politycy jeszcze oficjalnie) nie stawiają sobie takich celów." – napisał Rainer Saks, znany estoński ekspert ds. bezpieczeństwa. Przypomnę, że tak miny, jak i amunicja kasetowa, są kluczowe, jeśli weźmiemy pod uwagę choć chwilową skuteczność tzw. Bałtyckiej Linii Obrony. Należy się spodziewać, że po ubiegłotygodniowym wycofaniu się Litwy z Konwencji Ottawskiej, także Estonia i Łotwa podążą tym samym szlakiem. Natomiast najciekawszym wątkiem jest współczesny młot geopolityczny jakim jest broń jądrowa.
"To z kolei skłoniło niektóre kraje NATO do rozważań – choć publicznie mówi się o tym niewiele – czy nie należałoby rozpocząć prac nad własnym programem nuklearnym. Sytuacja jest szczególnie skomplikowana dla Ukrainy, ponieważ wiele państw zachodnich nie poparłoby takiego kroku. (...) Dzień po spotkaniu prezydenta USA Donalda Trumpa i prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, w ramach obywatelskiej inicjatywy, na apel jednego z przedsiębiorców zebrano już 27 milionów hrywien na program nuklearny. Wciąż jednak nie wiadomo, czy i gdzie te pieniądze zostaną faktycznie przekazane. Niemniej pokazuje to, że wśród Ukraińców istnieje taka myśl – czują się zdradzeni przez Amerykę." - napisał Tarvo Madsen, publicysta "Postimees".
"Podobne rozważania pojawiają się również w Estonii, choć bardziej w kontekście wspólnego parasola nuklearnego – na przykład z Polską, Litwą, Łotwą i Finlandią. Estonia raczej nie podjęłaby się takiego kroku samodzielnie, choć całkowicie wykluczyć tego nie można. Nieco dalej od Europy, takie rozważania mogą pojawić się także w Korei Południowej. Nieprzewidywalna polityka Stanów Zjednoczonych uświadomiła krajom europejskim bolesną lekcję: sojusznicy są ważni, współpraca jest niezbędna, ale w ostatecznym rozrachunku każde państwo powinno przede wszystkim myśleć o własnym bezpieczeństwie. Ostatnie wydarzenia przypominają, że zmiany geopolityczne mogą nastąpić szybko i nieoczekiwanie. Europa, a zwłaszcza kraje graniczące z Rosją, czują się teraz jak na cienkim lodzie – i to nie jest komfortowe uczucie." - czytamy w artykule, który odważnie analizuje to o czym oficjalnie w Warszawie nie słychać za dużo.
Zadajmy więc głośno to pytanie: czy Polskę stać, pod każdym względem, na program broni jądrowej oraz czy sojusznicy nam na to pozwolą? W mojej ocenie, mimo zmiany systemu, co zresztą nie ma nic do rzeczy, pamiętajmy o losie gen. dyw. prof. Sylwestra Kaliskiego, a tym samym odpowiedź - na tę chwilę - nasuwa się sama.
„Chciałbym powiedzieć, że poczekamy i zobaczymy, poranek będzie mądrzejszy od wieczora, zachowamy chłodną głowę i jasny umysł. Ale jasne jest, że sytuacja jest wyjątkowo poważna. Bezpieczeństwo Ukrainy, Europy i Estonii nie było w takiej sytuacji od trzech lat” – powiedział Kusti Salm, były sekretarz generalny Ministerstwa Obrony, który dodaje, że problemem nie są Stany Zjednoczone, lecz bierność Europy. Według niego, Estonia i Europa prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości będą musiały podjąć najważniejsze decyzje dotyczące bezpieczeństwa obecnego pokolenia.
Natomiast najbliższy przez morze sąsiad Estonii, czyli Finlandia, również przestrzega. "Dowódca fińskiej marynarki, kadm. Tuomas Tiilikainen, ostrzega: Rosja coraz mocniej chroni swoje szlaki handlowe między Petersburgiem a Królewcem, eskortując statki przy użyciu okrętów wojennych. Tiilikainen podkreśla, że sytuacja na Bałtyku jest dla Rosji "niekorzystna". Wszystkie kraje nadbrzeżne (poza Rosją) są w NATO, a Moskwa chce ograniczyć działania Sojuszu i utrzymać kontrolę nad morzem – to jej strategiczny interes. Mimo obecności rosyjskiej Floty Bałtyckiej, która pozostaje "bardzo sprawna", nie odnotowano prowokacji wobec fińskich okrętów. Ale napięcie rośnie – Fińska marynarka przygotowuje się do działań także poza swoimi wodami terytorialnymi. Według fińskich służb Rosja jest gotowa użyć okrętów wojennych do uszkadzania podwodnej infrastruktury na Bałtyku. To szczególnie niepokojące po incydencie z kablem EstLink2, który został uszkodzony w grudniu – podejrzewa się rosyjski tankowiec." - zauważa Mateusz Gibała z kanału "Po nordycku".
A co na Łotwie? Bez zaskoczenia, bo podobnie, o ile nie gorzej. Pierwsza kwestia to mieliśmy tam w ostatnich dniach do czynienia z kilkoma niepokojącymi wydarzeniami, które zbulwersowały opinię publiczną. Zaczynając od serii podpaleń w Dyneburgu, przez uczniowski wybryk - filmik uczniów ze szkoły z rosyjską mniejszością w Kircholmie (Salaspils), w którym uczniowie pokazali w niewybredny sposób, jak bardzo nienawidzą lekcji języka łotewskiego. Wreszcie pojawiła się informacja iż wolumen zakupów złota przez mieszkańców Łotwy w pierwszych dwóch miesiącach tego roku wzrósł o 70,5%.
Po drugie, debata w mediach łotewskich ogniskuje się wokół bezpieczeństwa. Przywołam tutaj tylko opinię, dawno nie widzianego, Artisa Pabriksa, byłego ministra obrony. "Wygląda na to, że Ukraina jest zdradzana" – powiedział Pabriks, obecnie szef Centrum Polityki Europy Północnej, otwierając konferencję „Zapewnienie funkcjonowania miasta w warunkach wojny”. Podkreślił, że Łotwa musi przygotować się na wojnę. Pabriks zaznaczył, że patrząc na obecną sytuację geopolityczną, wszystkie znaki wskazują na to, że Ukraina jest porzucana. Jak potoczą się dalsze wydarzenia, trudno na razie ocenić, ale oznacza to, że zagrożenia na wschodnich granicach Łotwy i Europy będą nadal rosły. Dodał, że nie próbuje wyolbrzymiać sytuacji, ale uważa, że naszym obowiązkiem jest być przygotowanym na kryzysy i wojnę." - czytamy w relacji.
"Niepokój jest odczuwalny. Ludzie szukają wyjaśnień, ale bardzo często trudno je znaleźć tam, gdzie powinni się pojawić.” - powiedział Jānis Sildniks z portalu „Delfi”. Łotewscy dziennikarze zauważają, że władze zaczynają przegrywać na niwie informacyjnej. I ważna uwaga, którą warto dostrzec nad Wisłą. "Coraz większa liczba mieszkańców czerpie wiadomości z mediów społecznościowych, a tradycyjnych mediów nie śledzi. W warunkach wojny informacyjnej wiadomości w ogóle do nich nie docierają albo są zniekształcone. Od początku istnienia media społecznościowe były miejscem, gdzie ludzie i organizacje dzielili się nowościami. Z biegiem lat wielu przyzwyczaiło się do śledzenia wiadomości właśnie tam – jeśli na świecie dzieje się coś ważnego, to media lub znajomi na pewno o tym napiszą na Twitterze lub Facebooku." - czytamy w artykule. "Przekazy łotewskich „trumpistów” pokrywają się z narracją Kremla" - dodają z kolei media państwowe.
Na Litwie odnotujmy uwagę premiera Paluckasa, który niechętnie patrzy na propozycję prezydenta Francji firmowania europejskiego bezpieczeństwa nuklearnego i przestrzega przed powierzaniem bezpieczeństwa całej Europy jednemu państwu, uznając to za „skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne”. Jednak nie to jest istotne.
"Według danych SIPRI, w ostatnich czterech latach 64% uzbrojenia importowanego do europejskich krajów NATO pochodziło ze Stanów Zjednoczonych, podczas gdy w latach 2015–2019 było to 52%.(...) Napływ amerykańskiej broni do europejskich krajów NATO podkreśla trudności związane z redukcją zależności regionu od Stanów Zjednoczonych. Ryzyko stało się oczywiste, gdy USA wstrzymały wsparcie wojskowe i wywiadowcze dla Ukrainy. Coraz bardziej chaotyczna sytuacja geopolityczna zmusi Europę do poniesienia większego ciężaru w zakresie obrony, a wydatki na nią prawdopodobnie znacząco wzrosną." - zauważa "Ukraińska Prawda".
Nawiasem mówiąc na Ukrainie dostrzeżono i polską słowną wycieczkę w sprawie Starlinków, jak też wyniki sondażu mówiące o tym, że 86,5% mieszkańców Polski sprzeciwia się wysłaniu wojska na Ukrainę. Być może dlatego znów z pewną nadzieją podano wypowiedź premier Włoch Giorgii Meloni, która zaproponowała rozszerzenie Artykułu 5 Traktatu NATO dotyczącego bezpieczeństwa zbiorowego na Ukrainę, bez konieczności członkostwa tego kraju w Sojuszu.
"To nie jest to samo, co przystąpienie do NATO, ale chodzi o rozszerzenie na Ukrainę tego samego parasola bezpieczeństwa, jaki mają kraje NATO. Zapewniłoby to stabilne, długoterminowe i prawdziwe gwarancje bezpieczeństwa, więcej niż niektóre propozycje, które widzę teraz. Więc to jest jedna z propozycji, które przedstawiamy” – wyjaśniła premier. Oczywiście większość zdaje sobie sprawę z obecnej nierealności tej propozycji.
Bardzo trudna dyskusja odbywa się w Mołdawii, gdzie wprost mówi się o "Jałcie 2.0". "Dawna przestrzeń sowiecka, państwa, które były częścią Imperium Rosyjskiego i ZSRR, są postrzegane przez Rosję jako jej strefa geopolitycznych wpływów. Dlatego zbliżenie Ukrainy lub innego państwa, które niegdyś należało do ZSRR, do Zachodu jest przez administrację Putina traktowane jako katastrofa. Mówimy tutaj o starciach interesów, o zderzeniu ideologicznych wizji, i właśnie w ten sposób znaleźliśmy się w sytuacji wielkiej wojny tuż przy granicach Rumunii i Mołdawii” - zauważył Marin Gherman, dyrektor Instytutu Studiów Politycznych i Kapitału Społecznego w Czerniowcach.
Ten krótki przegląd przedstawia mały wycinek nastrojów w przestrzeni byłej I Rzeczpospolitej w pierwszych dniach marca 2025 roku. Uważne oko dostrzeże jedną smutną informację, choć jednocześnie będącą możliwością. Wszystkie te państwa mówią o formie nagłej samotności. Jednocześnie, co jest wyzwaniem, w większości tych państw spogląda się z nadzieją również na Polskę. Czego obywatele powinii wymagać od polityków? Moja konstatacja dotyczy tego, że przyszłość przestrzeni w tych niepewnych czasach powinna należeć do głosów szeregu obywateli, którzy wyżej cenią bezpieczeństwo i wspólnotę, nad osobiste wycieczki polityczne. Co jest szczególnie trudne w momencie trwającej kampanii wyborczej.