Zdjęcie: Eric Heitfield Flickr.com
04-03-2025 09:30
"... długim doświadczeniem poznawszy zadawnione rządu naszego wady, a chcąc korzystać z pory, w jakiej się Europa znajduje, i z tej dogorywającej chwili, która nas samym sobie wróciła, wolni od hańbiących obcej przemocy nakazów, ceniąc drożej nad życie, nad szczęśliwość osobistą egzystencyją polityczną, niepodległość zewnętrzną i wolność wewnętrzną narodu, którego los w ręce nasze jest powierzony, chcąc oraz na błogosławieństwo, na wdzięczność współczesnych i przyszłych pokoleń zasłużyć, mimo przeszkód, które w nas namiętności sprawować mogą, dla dobra powszechnego, dla ugruntowania wolności, dla ocalenia ojczyzny naszej i jej granic, z największą stałością ducha niniejszą konstytucję uchwalamy..." - trudno o bardziej dobitną treść testamentu politycznego, który zostawili nam nasi przodkowie, a co właśnie teraz brzmi znów tak bardzo aktualnie.
Podkreślam szczególnie słowa: "z tej dogorywającej chwili, która nas samym sobie wróciła" oraz "dla ocalenia ojczyzny naszej i jej granic". To właśnie one mają znaczenie szczególne, w dniach, w których zapadł cień obaw na wielu z obywateli byłej I Rzeczpospolitej, Znów. Bo znów dzielą i znów rządzą ponad naszymi głowami. O tym wątku za chwilę.
Trudno pisać komentarz w momencie, kiedy już pozornie wszystko powiedziano, przeanalizowano każdą sekundę spektaklu... który bardziej działa na nas swoją sugestią, niż dotyka zasadniczego problemu, z którym zmagamy się - w zależności od interpretacji - albo od XVIII wieku, albo w coverze, od 2008 roku. I owszem, działanie psychologiczne tego spektaklu, dla bardzo wielu stanowiło duży szok. Z mojego punktu widzenia, aż chciałoby się napisać, że można porównać owe przedstawienie do pewnej scenki rodzajowej, którą Bonaparte odegrał przed wysłannikiem cara Aleksandra, księciem Dołgorukim, pewnego popołudnia 30 listopada 1805 roku, a poprzedzającej doskonałe zwycięstwo cesarza Francuzów pod Austerlitz. Warto wspomnieć, że według obowiązującej wersji, pewny siebie Moskal zażądał wówczas powrotu Francji do granic z 1791 roku.
Sęk w tym, że w mojej ocenie, ani jedna osoba ze współczesnej jednoaktówki, nawet o cal nie sięga formatowi ówczesnych, gdyż do tego potrzeba znacznie większej finezji politycznej, a po drugie, Europa, jak i świat zachodni znajduje się w zupełnie innej sytuacji. A po trzecie - i to jest znacznie gorsza wiadomość - tym razem, zamiast maskowanej słabości mieliśmy do czynienia ze zwykłą pyskówką. I nieważne czy była ona dyplomatycznym finałem procesu, który trwa w relacjach obu krajów od tygodni, czy też jest logiczną konsekwencją listopadowych wyborów w USA. Wrażeń i reminiscencji z naszej historii, przecież owo tłumaczenie nie zmieni.
Oczywiście w Moskwie już trwa próba odegrania politycznego finału uwertury "1812", notabene jakże często granej w USA, a co miałoby uświetnić 80 rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem.
"Dla Rosji nie ma lepszego momentu na zainicjowanie resetu ze światem zachodnim niż zbliżająca się rocznica zakończenia II wojny światowej. Największe zagrożenie stanowi przekonywanie zachodnich społeczeństw, że niezależnie od obecnej sytuacji politycznej należy wspólnie świętować zwycięstwo nad III Rzeszą. Można się spodziewać, że rosyjska propaganda będzie kierować ten przekaz zwłaszcza do krajów Europy Środkowo-Wschodniej i Południowej – państw bałtyckich, Bałkanów oraz krajów Grupy Wyszehradzkiej. Rosja prawdopodobnie przedstawi sytuację w następujący sposób: ci, którzy sprzeciwiają się nazizmowi, świętują w Moskwie 9 maja, natomiast ci, którzy wspierają współczesny „nazizm” (czyli, według rosyjskiej narracji, Ukrainę i jej prezydenta Wołodymyra Zełenskiego), odrzucą zaproszenie na obchody Dnia Zwycięstwa." - napisał Jędrzej Piekara (IEŚ).
Temu właśnie mają służyć przebąkiwania o powrocie do projektu Nord Stream, twierdzenia rosyjskiego Ministerstwo Przemysłu i Handlu, że jest gotowe obniżyć cła na towary zagraniczne, jeśli kraje zachodnie zniosą sankcje, czy wreszcie wprost namawianie firm zachodnich do powrotu do Rosji. Wreszcie wczoraj wieczorem pojawiła się wiadomość o możliwości złagodzenia sankcji USA wobec Rosji, co ukraińskie media okrasiły zdjęciem Putina wnoszącego toast kieliszkiem szampana.
"Naiwny entuzjazm Trumpa wobec Rosji przypomina nieco iluzje Zełenskiego z 2019 roku. Wtedy ogłosił on w kampanii wyborczej, że aby zakończyć konflikt w Donbasie, „wystarczy przestać strzelać” i spotkać się w cztery oczy z Putinem. Po objęciu urzędu prezydenta i po szczycie z rosyjskim liderem w Paryżu w grudniu tego samego roku, Zełenski ostatecznie zrozumiał, jak bardzo się pomylił. Otrzymał lekcję bezwzględności polityki rosyjskiej, która otworzyła mu oczy. Niewykluczone, że podobnie będzie z Trumpem. Jednak zanim dojdzie do tego momentu, szkody dla Ukrainy, Europy i samych Stanów Zjednoczonych mogą być niepowetowane. Szczególnie że Kreml przygotował się wyjątkowo starannie i jak dotychczas wszystko wskazuje na to, że doskonale rozpoznał psychologię Trumpa. Jego narracja wobec wojny przypomina – co prawda w lżejszej formie – propagandę kremlowską. Rosja świętuje, bo już dostaje więcej, niż mogła się spodziewać, więc grzechem byłoby zmarnowanie tego niezasłużonego daru." - napisał Wojciech Konończuk, dyrektor OSW.
Znów skupię się na północnej flance NATO, a niegdyś, północno-wschodnich częściach I Rzeczpospolitej. To właśnie Litwa, Łotwa i Estonia odczuły szczególnie skutki obecnej porażki zachodniej dyplomacji, bo jest nią nagła, a tym samym podwójnie smutna konstatacja, że bezpieczeństwo naszego regionu wisi tylko u jednej klamki drzwi w Białym Domu. Ale czy na pewno?
Minione dni to prawdziwy medialny horror w państwach bałtyckich. "Ciarki na plecach czuć też nad Bałtykiem. Liderzy Litwy, Łotwy i Estonii trzymają języki za zębami i nie krytykują administracji USA. Starają się tonować nastroje. Jednakże po akcji w Waszyngtonie i Starmerze który "zapomniał" o bałtach atmosfera robi się niespokojna. Komentatorzy na Litwie piszą o Vance'izacji polityki zagranicznej USA (L. Kojala). W estońskiej Postimees znajdziemy anonimowy esej "Maski Opadły" (to o Trumpie). Na łotewskiej LTV/LSM pyta o przyszłość (jej brak?) stosunków euroatlantyckich." - zauważa Bartosz Chmielewski, analityk OSW.
Dodam od siebie, że na Litwie pojawiają się na przykład artykuły o rodzinie z Wyłkowyszek, która całym składem zgłosiła się do wojska, podkreślając, że kluczowe jest "aby wiedzieć, co robić, gdy nadejdzie dzień X (dzień W - w Polsce)". Przy tym władze tworzą regionalne dowództwa komendantur wojskowych. A ma łamach "Kuriera Wileńskiego" możemy przeczytać felieton historyczny, jak "80 lat temu Amerykanie bez mrugnięcia okiem oddali nas Stalinowi". O polskim wątku, w tym temacie, za chwilę.
W Estonii, uważa się, że konflikt między prezydentami Ukrainy i Stanów Zjednoczonych, może oznaczać początek rozpadu sojuszy zachodnich - co zauważa Marek Mihkelson, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Riigikogu, dodając przy tyn asekuracyjnie, że nie oznacza to, że nie ma już sensu ani nadziei na podejmowanie wysiłków mających na celu utrzymanie sojuszniczej przestrzeni USA. „W odpowiedzi na pytanie polskiego dziennikarza o bezpieczeństwo państw bałtyckich, Trump powiedział wczoraj w Gabinecie Owalnym, że mamy trudne sąsiedztwo, ale jako prezydent jest związany zobowiązaniami wobec NATO” – podał Mihkelson.
Łotwa stoi zaś przed równie ważnym wzywaniem, bo pojawiły się głosy, że lada chwila rząd premier Eviki Siliņy może upaść, w znaczącej części przez słabość koalicji rządzącej, która nie radzi sobie np: ze strategicznym projektem Rail Baltica. Kolejna kwestia to wspominana wyżej decyzja Wielkiej Brytanii o niezaproszeniu liderów państw bałtyckich na niedzielne rozmowy kilkunastu europejskich liderów na temat Ukrainy.
"Kiedy krąg państw uczestniczących został rozszerzony (...) błędem było niezaproszenie państw bałtyckich. Postawiliśmy sprawę jasno. Byłem w kontakcie z moimi kolegami z krajów nordyckich, więc mogę zapewnić, że wiadomość została przekazana w ten sam sposób" - powiedział Kęstutis Budrys, szef litewskiej dyplomacji. Zapewne wystosowane przeprosiny brytyjskiego premiera nie zmieniają całego obrazu postępującej darwinizacji polityki.
„Mówienie o tym, że Europa ma własne zdolności militarne, które mogłyby zastąpić NATO, jest geopolitycznie nierealne. Obecnie zarówno możliwość ustanowienia zawieszenia broni na Ukrainie, jak i jego wynik są determinowane przez naszą zdolność do współpracy w określonych obszarach” – podkreśliła Dovile Šakaliene, litewska minister obrony.
I tutaj pojawia się temat sytuacji eksklawy królewieckiej, na co warto zwrócić uwagę. To właśnie ona jest papierkiem lakmusowym nie tylko sensowności sankcji z nasze strony, ale również - w drugą stronę - siły i konsekwencji w stosowaniu przyjętych rozwiązań. Tymczasem to czego się Państwo nie dowiedzą z mediów to fakt, że we wszystkich poprzednich latach obowiązywania limitów na tranzyt kolejowy do i z rosyjskiego przyczółka królewieckiego, nowa lista limitów pojawiała się w styczniu. Mamy początek marca, a o nowej liście nie słychać Następny wskaźnik to zbliżające się wielkimi krokami negocjacje w sprawie przedłużenia umowy o tranzycie gazu ziemnego do Królewca przez Litwę, a która wygasa w grudniu. W mediach królewieckich niemal słychać było westchnięcie ulgi, gdy i tam, cytowano wypowiedź prezydenta Nausėdy.
„Nie wiem, czy w tej sytuacji należy drażnić Rosję, ponieważ musimy rozwiązać kwestie tranzytu, które powstały w naturalny sposób – dotyczące gazu ziemnego, ruchu ludzi, przepływu towarów, aby zapewnić normalną komunikację z Królewcem. Tworzenie w tym przypadku sztucznych kryzysów byłoby prowokowaniem konfliktu, eskalacją kryzysu.” – powiedział prezydent Litwy. To, że jest to sensowna postawa oczywiście wiemy, a jak zostanie ocenione w Rosji, zwłaszcza w świetle ostatnich zmian, też wiemy. Jako ciekawostkę przy tym warto dodać, że gubernator eksklawy poinformował, że w odróżnieniu od Litwy, władze regionu nie będą demontować linii energetycznej, kiedyś łączącej z Litwą z ówczesnym systemem BRELL. "My z pewnością niczego nie usuniemy; od dawna patrzymy w przyszłość”. - powiedział Biesprozwannych.
W Polsce też nie ominęliśmy, oczywistego dla nas, kontekstu historycznego. Doktor Łukasz Adamski z Centrum Mieroszewskiego przypomniał stenogram rozmowy Churchilla z premierem Mikołajczykiem i naciski tego pierwszego na wyrażenie przez Polskę zgody na oddanie Kresów. A to przecież ani pierwsza, ani ostatnia tego typu rozmowa, czyli stawianie polityka z naszego regionu do klasowego kąta. Wciąż jednak tracimy z oczu główny wątek.
"I tak zachowują się poważne państwa niepewne amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa. Poszerzają sobie pole negocjacji z Waszyngtonem, przygotowując sobie plany awaryjne. Żadnego łapania Amerykanów za nogawki, wyczekiwania gestów przyjaźni i poklepywania po plecach." - zauważa Marek Stefan ze S&F, komentując południowokoreańskie rozważanie na temat posiadania broni jądrowej. To jest właśnie sposób myślenia, które przyświecało naszym przodkom. Miarą suwerenności nie jest wiszenie u wspomnianej wyżej klamki, ale w świetle dalszej regionalizacji sojuszy, powrót do źródeł siły, która działała. Obecnie akurat siły słabych i często zwaśnionych.
Konkrety? Można na przykład zacząć od wspólnej reprezentacji dyplomatycznej Polski, Litwy, Łotwy, Estonii oraz Ukrainy w rozmowach o pokoju - w skrócie - występujemy jako jedna drużyna oparta np: o ministrów spraw zagranicznych. Podkreślałem nieraz, że w optyce Kremla to i tak "wsio rawno, Pszeki, Labusy i Chochoły". Format regionalny, który można rozszezryć. W państwach bałtyckich choć w części uspokoiłoby to nastroje, z kolei od strony dyplomatycznej jedna reprezentacja to też dobre rozwiązanie negocjacyjne. A to tylko najprostsze zalety. Różnice między naszymi wszystkimi państwami zaciera obecnie fakt, że ten jeden wózek bezpieczeństwa ciągniemy od wieków razem. Korzystając "z tej dogorywającej chwili, która nas samym sobie wróciła".
W mojej ocenie, jeżeli nie nastąpi jakaś zmiana, to na chwilę obecną trwa proces, który bardzo dawno temu określono w dyplomacji jako "rozstawianie figur". Podobnie jak to było w gorącym lipcu 1914 roku, czy wiosną 1939 roku. Tych analiz, którymi obecnie dysponują rządy oczywiście nie poznamy, jednak nawet one częściowo korzystają z danych, które są widoczne także tutaj, na tym najniższym, obywatelskim placu.
Na koniec dodam, że chociaż w XVIII wieku nie ocaliliśmy tego wspólnego organizmu, to jednak ocaliliśmy to co najważniejsze: tożsamość narodów i ducha wspólnoty wolności. Czy potrafimy to dzisiaj docenić i wyciągnąć z tego wnioski? Czas pokaże.