Zdjęcie: Pixabay
13-06-2023 09:30
"Czy mają jakikolwiek cel rozważania na temat polskiego programu wschodniego? Czy nie są po prostu przedwczesne? Nie wiemy jak długo będzie trwał obecny stan rzeczy. Niemniej jedno można uznać za pewne. Z chwilą gdy sytuacja we Wschodniej Europie zacznie się zmieniać - Polacy będą mogli wpływać na rozwój wydarzeń tylko wówczas, jeżeli będą posiadali uzgodniony program wschodni." - pisał w 1973 roku w artykule "Polska Ostpolitik" Juliusz Mieroszewski - zasłużony publicysta i współtwórca z Jerzym Giedroyciem polskiej koncepcji polityki wschodniej - na łamach paryskiej "Kultury", a którego rocznicę publikacji przypomniał niedawno Wojciech Konończuk, dyrektor OSW. Do tekstu tego, który pozostanie pewnym niezbędnym tłem dla dzisiejszego komentarza jeszcze powrócę.
Z kolei nawiązaniem do ubiegłotygodniowego mojego komentarza, niech będą dobre wiadomości z Litwy, w której partia konserwatystów ministra spraw zagranicznych i jednocześnie jej przewodniczącego Gabrieliusa Landsbergisa, postanowiła zakończyć okres niepotrzebnego fermentu politycznego w kraju, tym samym wycofując się z pomysłu dymisji rządu po odrzuceniu przez Seimas propozycji przedterminowych wyborów. Z mojego punktu widzenia Gabrielius Landsbergis, być może chciał sprawdzić siłę polityczną swojego ugrupowania, a przy tym zabieg ten mógł być także przymiarką dla większych ambicji, wszak wybory prezydenckie na Litwie wypadają za rok. Na ten trop wskazują, na przykład, podnoszone przez Landsbergisa "podejrzenia wymagające wyjaśnień" a dotyczące finansowania kampanii wyborczej obecnego prezydenta Gitanasa Nausedy.
Inna kwestią jest także rzeczywista chęć wprowadzenia przez tego polityka na Litwie tzw. skandynawskiego modelu odpowiedzialności politycznej, w której najmniejsze zarzuty, choćby natury korupcyjnej, powodują automatyczne wycofanie polityka z funkcji publicznej. A z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia na Litwie. W każdym razie źródło zamieszania politycznego na tę chwilę wygasło, bo i moment jego wybrania wypadł bardzo nieszczęśliwie. Natomiast pozostałe państwa bałtyckie - Estonia i Łotwa jeszcze przez najbliższe tygodnie będą sceną dalszych przepychanek, a to w kwestii nowej koalicji - jak na Łotwie - a to procedur parlamentarnych i zaostrzania języka przez opozycję w Estonii.
Jednak miniony tydzień upłynął przede wszystkim pod znakiem ukraińskiej kontrofensywy i zniszczenia przez Rosjan zapory na Zbiorniku Kachowskim. I tutaj chcę na chwilę zatrzymać Państwa uwagę. Bo w cieniu tak wielkiej rosyjskiej zbrodni, której efekty w perspektywie kilkuletniej będą wpływać wielowątkowo na sytuację Ukrainy, doszło do jeszcze jednego wypadku, który wprawdzie nie przybrał tak niszczycielskich rozmiarów, to jednak jest wskazówką co do charakteru rosyjskich działań w tej wojnie.
Otóż, w tych dniach media poinformowały o rozszczelnieniu, w wyniku rosyjskiego ostrzału, krótkiego odcinka rurociągu Togliatti-Odessa, którym przez terytorium Ukrainy przez Odessę i port Piwdennyj eksportowany był do momentu pełnoskalowej inwazji, amoniak z Rosji. Przed tą inwazją Rosjanie eksportowali tą drogą 4,4 mln ton amoniaku. Co istotne, kwestia wznowienia eksportu przez ten rurociąg, jest jednym z ciągle podnoszonych przez rosyjską dyplomację postulatów, a ostatnio nawet powiązanych z innymi metodami bandyckiego wymuszenia. Strona ukraińska w drugiej połowie maja stwierdziła, że Kijów rozważy zezwolenie na tranzyt rosyjskiego amoniaku, pod warunkiem, że wznowiona niedawno Inicjatywa Zbożowa Morza Czarnego zostanie rozszerzona o więcej ukraińskich portów i szerszą gamę towarów.
Tydzień później, rosyjskie MSZ ponownie zagroziło zerwaniem „porozumienia zbożowego”, a od 21 maja rosyjscy kontrolerzy zaczęli blokadę kontroli statków ze zbożem wypływających do portu Piwdennyj. W sumie, z innymi portami, obecnie kontrolowany jest tylko jeden lub dwa statki dziennie, w porównaniu do ośmiu jesienią 2022 roku. Pod tym naciskiem rząd ukraiński zmienił zdanie i stwierdził, że może zezwolić na tranzyt rosyjskiego amoniaku, jeśli otrzyma gwarancje Rosji i ONZ, że Inicjatywa Zbożowa Morza Czarnego będzie działać bez przeszkód. Niecały tydzień po tym oświadczeniu doszło do rosyjskiego ostrzału rurociągu, który był później ponawiany. Już teraz wiadomo, że wznowienie eksportu amoniaku uszkodzonym - a jakże by inaczej - celowo rurociągiem, będzie głównym rosyjskim warunkiem wznowienia Umowy Zbożowej, której kolejny termin przypada 16 lipca. Jak ważne jest działanie tej drogi eksportu ukraińskiego rolnictwa, niech świadczy liczba 30 mln ton żywności, którą wysłano od podpisania pierwszej umowy w lipcu 2022 roku.
I tutaj warto także zwrócić uwagę na pewną zbieżność daty tygodniowej zakończenia obecnego porozumienia zbożowego z terminem szczytu NATO w Wilnie. Zamierzone czy nie, jest to jedno z kolejnych spodziewanych wydarzeń, które w rosyjskim postrzeganiu mają być lewarem na państwa zachodnie w kwestii wspierania Ukrainy. Jedno jest pewne - lipiec dostarczy nam wiele innych sygnałów o rosyjskiej wzmożonej aktywności wokół form nacisku na Zachód w kwestii wojny. Niektóre z nich zapewne będą dotyczyć także naszego krajowego rynku politycznego.
Gdyż wracając na nasze podwórko państw dawnej I Rzeczpospolitej, z tym obrazem rosyjskich prób nacisku na broniącą, siebie i nas, Ukrainę, najpierw przytoczę słowa Roberta Czyżewskiego dyrektora Instytutu Polskiego w Kijowie, który kilka dni temu podsumował relacje polsko-ukraińskie w przestrzeni historycznej.
"Myślę, że powinniśmy skoncentrować się na tym co nas łączyło, odbudować to bez lęku. Wydaje się, że nam już nie grozi utrata naszych Kresów, myśmy jest w pewnym sensie odzyskali. Ukraińcom nie grozi polonizacja, bo bycie Ukraińcem stało się teraz powodem do dumy. Więc możemy śmiało zwrócić się ku temu co nas łączyło i odbudować to. Bo przez szereg dziesiątek lat, ale i wieków, to co było między polskością i ukraińskością było brutalnie niszczone, było zbyt ukraińskie dla Polaków i zbyt polskie dla Ukraińców, w związku z tym stanowiło zagrożenie.(...) I wydaje mi się, ze to jest właśnie przestrzeń po której możemy się poruszać względnie bezpiecznie, budować taki ciepły sentyment do tej drugiej tożsamości. Uważam, że w pewnym sensie się uzupełniamy. Rozmawiając z Ukraińcami często mówię, że nie jesteśmy tacy sami, ale jesteśmy jak dwa kawałki puzzla pasujący do siebie z jednego obrazka. Jak je złożymy razem to widać coś więcej." - mówił dyrektor Czyżewski.
I tak, ten obrazek, o którym mowa, doskonale znamy, mamy go niemal genetycznie wpisany w naszą świadomość tak narodową jak i obywatelską. Rola tego obrazu jest nie tylko nostalgią, ale możliwością i wyzwaniem jednocześnie dla jego pogłębiania. Dlaczego o tym wspominam? Bo także w tych dniach znów na wierzch wyszła rzecz poniekąd smutna, będąca skutkiem niszczenia tożsamości, o której była mowa. Wciąż w Polsce są siły, które tak naprawdę drugoplanowe problemy roztrząsają do niebotycznych rozmiarów. Mowa tutaj o kolejnych blokadach rolniczych przejścia granicznego z Ukrainą, motywowane naprędce wymyślonymi przyczynami, a de facto, co można było zresztą przeczytać na jednym z transparentów, przyczyną są zbliżające się wybory.
W chwili, w której Ukrainie odcina się powoli kolejną możliwość eksportu zboża, jak to wskazuje powyżej, a co równie istotne, w momencie tak rozpoczęcia kontrofensywy, jak i zmagania się ze skutkami zniszczenia przez Rosjan zapory Zbiornika Kachowskiego, tego typu działania noszą znamiona bezrozumnego sabotażu. To co wymaga szerszego zrozumienia to fakt, że w tak niebezpiecznych czasach krótkoterminowe zyski częto przynoszą długoterminowe kłopoty. Takich przykładów w historii narodów i państw, także naszego kraju, nie brak.
Trzeba także zauważyć, że owoce tej sytuacji wykorzystują nie tylko Rosjanie. Tak oddaleni od nas Włosi, na łamach think-tanku Atlantico, piszą wprost o działaniach IV Rzeszy. "Ostatnio kryzys energetyczny znacznie się zmniejszył, a bilans handlowy zaczął się poprawiać. Zadowolony kanclerz wyszedł więc z bunkra i powrócił do szkicowania polityki zagranicznej, która bardziej mu odpowiada. (...) Rozwiązanie byłoby typowe: fikcyjna Europejska Obrona, rozciągająca się aż do Bałkanów Zachodnich, Mołdawii i Ukrainy, a następnie kupująca "europejską" broń, aż do zdefiniowania "rozszerzonej, potężnej Europy", prawdziwej "przestrzeni geopolitycznej". Ale także "demokratycznej potęgi", która wtrąca się w "klimat, rządy prawa, integrację gospodarczą". Nie "forma francusko-niemieckiego kondominium", ale coś, w czym "kraje takie jak Słowacja, jak Polska, muszą wziąć swój udział" (tj. uczestniczyć). Ale po uprzednim podporządkowaniu się wspomnianym francusko-niemieckim warunkom klimatyczno-państwowo-gospodarczym: a więc francusko-niemieckiemu kondominium, a więc IV Rzeszy Niemieckiej. Przy czym należy zawsze pamiętać, że Macron, francuski wasal, przemawia w imieniu cesarza niemieckiego, którego jest zwykłym rzecznikiem. Paryż jest Berlinem, tak jak Bruksela jest Berlinem." - czytamy w artykule, który warto przeczytać zwłaszcza w obliczu zakończonego wczoraj bezbarwnego szczytu tzw. Trójkąta Weimarskiego.
"Wyjaśnia to skądinąd niezrozumiałą sprzeczność między Berlinem ociekającym antyrosyjską wojowniczą retoryką, a Berlinem miażdżącym kraj UE najbardziej narażony w wojnie z Rosją: Polskę. Już odmawia jej dostępu do funduszy regionalnych. Następnie odmówił jej jakichkolwiek płatności w ramach Planu Odbudowy. I nic by się nie stało, gdyby nie odmówiła jej również tak zwanej "bezzwrotnej" części: stawiając Warszawę w dziwnej sytuacji, w której w przyszłości będzie musiała proporcjonalnie zwrócić "bezzwrotne" płatności dokonane przez Brukselę na rzecz innych krajów, mimo że nie będzie miała dostępu do żadnych funduszy. Prawdziwa kradzież. Wreszcie, 5 czerwca, Europejski Trybunał Sprawiedliwości podniósł poprzeczkę: skazując Polskę, w imię samej tylko enuncjacji niezdefiniowanej Praworządności, na poddanie się: nowelizacji krajowej Konstytucji ("Państwa członkowskie nie mogą uchylać się powołując się na przepisy wewnętrzne lub orzecznictwo, nawet rangi konstytucyjnej"), a także zmiany traktatów bez zmiany traktatów. Skazując go na nowy imperialny reżim konstytucyjny i prawny oparty na niczym". - czytamy we włoskiej opinii.
Polityka międzynarodowa jest grą, w której nie ma próżni, nie ma przerwy w grze, ścierają się interesy, które jak w przypadku rzekomej federalizacji UE, wygrywa tylko jeden 84-milionowy naród, jak wyrwało się to kilka miesięcy temu kanclerzowi Scholzowi w trakcie rozmowy z premier Estonii.
I tutaj zakończę słowami Juliusza Mieroszewskiego, który w swoim artykule, stawiał dla następnego pokolenia latarnie na drodze współpracy narodów naszego regionu. "Pogodziłem się dawno z faktem, że zapewne nie doczekam chwili wyzwolenia. Boleję natomiast nad tym, że do tej chwili nie jesteśmy przygotowani, że nie ma pełnego porozumienia pomiędzy Polakami a Ukraińcami, Białorusinami i Litwinami. Boleję nad tym, że jeszcze są wśród nas politycy gotowi do rozmów z imperialistyczną Moskwą ponad głowami i kosztem pobratymczych narodów. Boleję nad tym, że istnieją na emigracji ugrupowania złożone z zasłużonych patriotów, którzy jednak stawiają wyżej martwy legalizm granic z 1939 roku niż imperatyw jednolitego działania narodów ujarzmionych.".