Zdjęcie: Pexels.com
14-02-2023 09:30
"Nikt nie kwestionuje słuszności wysiłku finansowego jaki Ameryka włożyła w Europę i skuteczności presji jaką wywarła, domagając się stworzenia w Europie odpowiedniej siły wojskowej. Czy. posiadanie przez Francję broni atomowej osłabia bezpieczeństwo Europy, a więc i Ameryki, czy też je wzmacnia? Zdawałoby się, że odpowiedź może być tylko jedna i pozytywna. Jakie są przyczyny opozycji amerykańskiej wobec projektu francuskiego? Utrata swobody decyzji, konieczność liczenia się z wolą sojusznika, wynikającą z jego sposobu oceny interesów europejskich. Taka jest jednak istota każdego, prawdziwego sojuszu. Bez zobowiązań wzajemnych, zapewniających w równym stopniu interesy partnerów nie ma sojuszu, jest tylko stosunek lenny słabszych wobec silniejszego. Stało się to szczególnie jasne z chwilą zarysowania się konturów nowej strategii amerykańskiej, wyznaczającej europejskiemu teatrowi działań, na wypadek najazdu sowieckiego, rolę rozpoznania strategicznego przy pomocy broni klasycznych, pozwalającego Stanom Zjednoczonym zdobyć czas dla decyzji w sprawie celowości użycia broni rozstrzygającej." - napisał w 1962 roku Aleksander Kawałkowski, oficer i historyk, omawiając ówczesne turbulencje sojusznicze w NATO między USA a Francją. Treść ta ukazuje nam nie tylko wycinek ówczesnej historii, ale także postrzeganie podstaw działania wszelkich sojuszy - opartych na wspólnych założeniach strategicznych.
To czego uczy nas ostatnia dekada to nie tylko przyspieszona lekcja nauki geopolityki, ale także lekcja na temat roli wielkich zamierzeń strategicznych. Można było dotąd spotkać się z opiniami, że kraje średniej wielkości, takie jak nasz kraj, nie stać na przyjmowanie wielkich strategii o znaczeniu pokoleniowym. Według tych założeń, kraje średnie pozostają w ciągłym ruchu, reagując na zewnętrzne wydarzenia generowane przez wielkich graczy. W takiej sytuacji, projekty o wielkim znaczeniu muszą być realizowane w stosunkowo szybkim tempie - zwłaszcza, jeżeli doda się do tego wagę roli polityki wewnętrznej, wprowadzającej realnie co kilka lat zamęt we wszelkiego typu istotne zamierzenia. Na przestrzeni ostatnich dekad wolności Polska była szczególnie podatna na takie zawirowania, kończąc często poprzednie projekty, niezależnie od ich znaczenia państwowego. Przewaga polityki wewnętrznej nad znaczeniem pojęcia państwowości była bezapelacyjna. Jednak ostatnie lata na szczęście zmieniają to postrzeganie. Mamy przecież do wyboru tylko dwie opcje. Iść naprzód lub osiąść, jak za czasów saskich "w spokoju sioła swego", niezależnie od tego, że za oknem błyszczą wrogie bagnety.
W dwudziestoleciu międzywojennym, tym krótkim oddechu niepodległości, projekty takie jak budowa portu w Gdyni czy COP, miała wsparcie nie tylko polityczne, ale cieszyła się zwłaszcza poparciem społecznym. Tymczasem zauważmy co się dzieje przy odbiorze medialnym i społecznym budowy CPK. A o jego znaczeniu świadczą nie tylko zjadliwe komentarze prasy zagranicznej, ale także pejoratywne opinie wyrażane przez realizujących klientelistyczną usługę tak biznesmenów, ale także polityków tzw. "europejskiego formatu" - co dostarczyły przecież dobitnie fakty minionego tygodnia.
Rola strategii pokoleniowej znana jest przecież tak w Niemczech, jak i w Rosji. Część z tych projektów będzie zresztą trwać nadal - jak wszechstronna współpraca obu tych krajów, bo takie są realia geopolityki wynikające z ustalonych jeszcze w XVIII wieku torów wzajemnych relacji. I tutaj, nieco na marginesie, warto pochylić się nad jeszcze jednym aspektem.
„Królestwo Polskie w jego obecnych granicach powinno na zawsze pozostać własnością Rosji, o nowych ulgach nawet mowy być nie może, a w szczególności ani o konstytucji, ani o armii narodowej. Ani do jednego, ani do drugiego pod żadnym pozorem nie dopuszczę. Zgodzić się, oznaczałoby wyrzeczenie się Polski i uznanie jej niepodległości ze wszystkimi jej zgubnymi konsekwencjami dla Rosji, tj. oderwanie się od niej tego wszystkiego, co kiedyś było podbite przez Polskę i co do dziś polscy patrioci uważają za swoją własność.(...) Okazuj we wszystkich wypadkach należny szacunek katolickiemu kościołowi, lecz nie dozwalaj pod żadnym pozorem duchowieństwu mieszać się do sprawy politycznej i nie zostawiaj podobnych zapędów bez należytej kary.” - czytamy w instrukcji cara Aleksandra II do namiestnika Królestwa Polskiego w.ks. Konstantego Mikołajewicza. Mimochodem wspomnę, że zachodni trend podcinania chrześcijańskich korzeni niszczenie tradycji, dotarł i do nas. Tak więc realizując w większości bez pełnej świadomości jego znaczenia, zamysły programu kontynuowanego tak przez carów, jak i Bismarcka czy ostatnio komunistów, a który na prywatny użytek nazywam programem "Kulturkampf 2.0", częściowo jako społeczeństwo, znacząco podpiłowaliśmy jeden z czterech filarów, na których opiera się od wieków nasza niepodległość.
Ale wspomnienie instrukcji Aleksandra II to także zapowiedź współczesnej realizacji "ruskiego świata" dla wszystkich podbitych przez Rosję narodów, a dla Zachodu polityki połączonej propagandy i dezinformacji. A jak widać po opublikowanych w minionym tygodniu badaniach, ziarno zasiane wśród zachodnich społeczeństw na fali ruchów lewicowych lat sześćdziesiątych XX wieku, przynosi obecnie znaczące owoce. Tak więc wprowadzenie sowieckiego planu destabilizacji społecznej w krajach NATO, które przyjmowało różne odcienie - od dyskretnej "opieki" nad młodzieżowymi ruchami pacyfistycznymi po sponsorowanie grup terrorystycznych - to teraz ówczesne pokolenie znajdujące się w części na szczytach władz jest figurantem "miękkiego wpływu" Rosji.
Tutaj można wspomnieć że w Niemczech ponad 100 000 osób podpisało już "Manifest na rzecz pokoju" autorstwa Sahry Wagenknecht, deputowanej do Bundestagu z partii Linke i feministycznej aktywistki Alice Schwarzer, w którym autorki apelują o jak najszybsze zawieszenie broni i negocjacje pokojowe. Manifest podpisali także uznani naukowcy oraz politolodzy. "My obywatele Niemiec nie możemy bezpośrednio wpływać na Amerykę i Rosję czy naszych europejskich sąsiadów. Możemy i musimy jednak rozliczać nasz rząd i kanclerza i przypominać mu o złożonej przez niego przysiędze: "Zapobieganie krzywdom narodu niemieckiego". Jednak przypomnijmy tutaj, że pani Schwarzer, znana jest z artykułu, w którym broniła Putina po zajęciu przez Rosję Krymu.
Przy okazji przytoczmy tutaj wyniki ostatnich badań niemieckiej opinii publicznej. "Według sondażu, w przypadku ataku militarnego na Niemcy, co dziesiąty Niemiec byłby gotów bronić swojego kraju z bronią w ręku. Jednak w takim przypadku tylko pięć procent Niemców zgłosiłoby się na ochotnika do służby wojskowej, jak wynika z reprezentatywnego sondażu przeprowadzonego przez instytut badania opinii publicznej YouGov na zlecenie Niemieckiej Agencji Prasowej. Kolejne sześć procent dorosłych spodziewa się powołania na wypadek wojny i, w razie potrzeby, przeszkolenia do obrony narodowej. Z badania wynika, że co trzeci (33 procent) starałby się w miarę możliwości kontynuować swoje zwykłe życie. Niemal co czwarty Niemiec (24 procent) w razie wojny jak najszybciej opuściłby kraj." - czytamy w artykule.
Z kolei inne wyniki innego badania przytacza Deutsche Welle. "W odpowiedzi na pytanie, które państwo stanowi największe zagrożenie w najbliższych latach, 82 proc. respondentów odpowiedziało, że Rosja. 60 proc. pytanych wybrało Chiny, a 52 proc. – mocarstwo atomowe Koreę Północną. Respondenci mogli wybrać kilka państw z listy 14 krajów albo zaproponować inne.(...) Z sondażu wynika także, że nawet trzy dekady po zjednoczeniu Niemiec mieszkańcy tego kraju mają odmienne poglądy na wielkie mocarstwa. Podczas gdy co drugi (50 proc.) respondent w zachodniej części Niemiec uważa USA za wiarygodnego sojusznika, we wschodnich krajach związkowych zdanie to podziela zaledwie co czwarta osoba (26 proc.). Na wschodzie mniejszy jest także odsetek tych, którzy postrzegają Rosję jako główne zagrożenie dla pokoju (73 procent). Na zachodzie takiego zdania jest 84 procent respondentów. We wschodnich krajach związkowych Niemiec mniejsza jest także gotowość do wsparcia zaatakowanego państwa członkowskiego NATO. W zachodnich Niemczech 48 proc. pytanych uważa, że Niemcy powinny uczestniczyć w takiej operacji wojskowej. Na wschodzie kraju – tylko 30 procent uznaje to za słuszne. Biorąc pod uwagę całe Niemcy, 45% społeczeństwa opowiada się za tym, by Niemcy wypełniły w takim przypadku swoje zobowiązania sojusznicze w NATO. 35% respondentów uznało, że lepiej byłoby „trzymać się od tego z daleka”, a co piąty pytany był niezdecydowany w tej kwestii." - o ile opinie te wprawdzie nie powinny specjalnie dziwić nad Wisłą, to nad Moskwą, odpowiednio zostaną zapewne zinterpretowane i wykorzystane.
"Gdy w 2014 roku Rosja zajęła Krym, były prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Barack Obama zdecydował się przekazać Europie merytoryczne sprawy polityczne Ukrainy. Przede wszystkim kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która odmówiła dostaw broni na Ukrainę. " - napisał Vytautas Plečkaitis, były poseł i dyplomata litewski.
"Trwająca wojna na Ukrainie uwidoczniła jeden poważny problem, którym Europejczycy muszą się zająć... Zdolności obronne Europy są zbyt słabe. Jest mało prawdopodobne, że Ukraina odniosłaby sukces na polu walki bez interwencji Stanów Zjednoczonych, z ogromną pomocą finansową i zbrojeniową. Według ekspert ds. bezpieczeństwa, Angeli Stent, tak długo jak największe kraje europejskie, a w szczególności Niemcy, będą przeznaczać więcej środków na sprawy socjalne kraju niż na jego obronę, Europa pozostanie słaba i nie będzie w stanie poradzić sobie bez pomocy USA. Ale czy USA zgodzą się na stałe wspieranie Europy, czy zawsze będą miały siłę i czy przy zmianie prezydenta nie powrócą do polityki izolacjonistycznej? Czy społeczeństwa krajów europejskich zaakceptują rząd, który je zuboży? Pytanie godne Hamleta: mieć czy nie mieć silnej Europy?" - pyta Plečkaitis, który przytacza dalej opinie indyjskiego eseisty Pankaj Mishry, że Niemcy mogłyby odegrać ważną rolę, w powstaniu tzw. Średniego „Imperium” (Das Reich der Mitte) mające dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi, zdolne do skutecznego handlu z Chinami i innymi krajami azjatyckimi, "bez których wkładu świat nie będzie w stanie rozwiązać problemów związanych ze zmianami klimatycznymi, demografią, masowymi migracjami i innymi problemami ludzkości". Jak widać i takie pomysły, znów nie będące zaskoczeniem, pojawiają się tu i ówdzie, co warto zestawić tak z powyższymi artykułami, jak i co ważniejsze, z naszymi dotychczasowymi doświadczeniami narodowymi w tej kwestii.
Lecz to czym dla nas jest realizacją planów długoterminowych, dla innych krajów naszego regionu jest zagadnieniem "być albo nie być". W tak bliskich nam krajach bałtyckich, głównymi projektami o znaczeniu strategicznym jest poprawa demografii, współpraca energetyczna, kolej "Rail Baltica", ale przede wszystkim poprawa bezpieczeństwa militarnego - czego przejawem aspiracji oprócz zakupów sprzętu wojskowego, jest choćby ujawniony wczoraj projekt chęci budowy przez Litwę siłami własnego przemysłu, okrętu do 2030 roku.
Dla narodu Białorusi, takim wyzwaniem pokoleniowym jest niewątpliwe pozbycie się prorosyjskiego reżimu chytrego dyktatora - to właśnie za walkę z reżimem karę 8 lat więzienia usłyszał Andrzej Poczobut. W dalszej konsekwencji, Białoruś musi pozbyć się rosyjskiego odium, który wpływa na wszelkie sfery życia społeczeństwa . Ukraina z kolei w przyspieszonym tempie i w krwawy sposób przechodzi przez ten proces. Natomiast dla Mołdawii, celem strategicznym nie tylko jest dołączenie do struktur Europy Zachodniej, ale także całkowita przebudowa mentalna społeczeństwa o zniszczonych przez czasy sowieckie korzeniach. W chwili obecnej zapoczątkowany teraz proces odbywa się w szczególnym stanie zagrożenia rosyjskimi prowokacjami i próbami destabilizacji sytuacji. W znacznej części ekspresowa zmiana rządu Mołdawii, która zaczęła się w piątek, jest nie tylko spowodowana chęcią przyspieszenia wprowadzenia niezbędnych zmian prawnych na drodze do UE, ale także może być umotywowana chęcią wzmocnienia bezpieczeństwa wewnętrznego w tak trudnych warunkach. A to czy odbędzie się to w ramach pogłębionej współpracy z Rumunią, to już pokażą najbliższe lata.
Wracając jednak do minionego tygodnia, chcę zwrócić uwagę na dwa wydarzenia, z których oba są pewnymi symbolami dla naszej wspólnej przestrzeni I Rzeczpospolitej. Pierwszym jest apel Swiatłany Cichanouskiej o tym iż Białoruś powinna stać się uczestnikiem spotkań Trójkąta Lubelskiego. "To ważne, aby przedstawiciele opozycji demokratycznej byli reprezentowani w organizacjach międzynarodowych.(...) Ten sojusz, ukształtowany historycznie, odpowiada naszym narodowym interesom i oczekiwaniom" - mówiła Cichanouska w Senacie RP. To prawda, że aktualna sytuacja podzielonego i w ten sposób słabego środowiska białoruskiej opozycji, nie sprzyja takim inicjatywom, ale rolą Polski jest odpowiednie dostrzeżenie tego apelu.
Natomiast drugie wydarzenie ma wymiar już bardzo symboliczny. W warszawskim kościele św. Aleksandra odbyło się nabożeństwo pożegnalne za 34-letniego białoruskiego ochotnika Eduarda Łobowa, który zginął na Ukrainie. Eduard Łobow był białoruskim więźniem politycznym, odbył karę 4 lat więzienia. Po wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie służył w wojsku ukraińskim, brał udział w wyzwalaniu Kijowa i Czarnobyla, a ostatnie kilka miesięcy walczył w Donbasie, gdzie zginął. "Imię Eduarda zapisze się w historii wybitnych Białorusinów, w historii naszej społeczności regionalnej, która nadal walczy z rosyjskim imperializmem." - napisał Artur Michalski, ambasador RP na Białorusi. Białorusin walczący o wolność Ukrainy został pochowany w Warszawie.
To wszystko tylko okruchy codziennych zdarzeń, z których należy wyciągać wnioski. Jednym z nich jest przekonanie własne, że konsekwencja w działaniu jest nie tylko oczywistym źródłem sukcesu osobistego, ale także drogą do osiągnięcia celu przez społeczeństwa. Co pozostawiam Państwu do oceny.