Zdjęcie: strazgraniczna.pl
08-07-2025 09:30
"W przekonaniu zespołu "Kultury" (i znakomitej większości Polaków w Kraju i zagranicą) obecne granice Polski są faktem. (...) Logicznie i skutecznie Ziem Odzyskanych możemy bronić stojąc nieprzejednanie na stanowisku całości i nienaruszalności obecnych granic polskich. Są to zresztą granice bardzo korzystne i potrzebna nam jest niepodległość, a nie zmiana granic." - pisał Juliusz Mieroszewski w 1960 roku. I znów cytat z naszej historii, jest wykładnią aktualnej sytuacji na granicy zachodniej, gdzie znów - choć z innych powodów - stało się punktem zwrotnym dla pojmowania naszej tożsamości. To, że wynika on akurat z typowo niemieckiego postrzegania roli naszego kraju, nie powinien nas dziwić. Przecież znów poprzez fakty, a nie opinie, analizy i teorie, Berlin wysyła nam jasny przekaz, że w tym temacie, od wieków nic się nie zmieniło.
Inną rzeczą jest konstatacja, że - jak zwracają uwagę dziennikarze - przepychanie migrantów (ze wszystkich kierunków) to nie jedyny problem. Cały czas mamy mieć do czynienia z legalnym, lub półlegalnym, sprowadzaniem migrantów z krajów, nie tylko Afryki, ale i Ameryki Łacińskiej, a którzy po przylocie na polskie lotniska, mają "rozmywać się w powietrzu". Przy czym, jak zauważa red. Aleksandra Fedorska, także niemieckie procedury naturalizacji uległy ostatnio uproszczeniu. To tylko przyczynek do analizy przez specjalistów z zakresu bezpieczeństwa, a co jest istotne, w obecnym obrazie naszego regionu.
To co ważne z mojego, obywatelskiego punktu widzenia, to uwaga, że tym razem nasza dyplomacja odrobiła "zadanie domowe" z wpadki, do której doszło w czasie pandemii 2020 roku, kiedy nieoczekiwana, polska decyzja o zamknięciu granic, odcięła mieszkańcom państw bałtyckich drogę do domu. Co więcej, było to wówczas uznane za zagrożenie bezpieczeństwa narodowego, co zresztą miało odzwierciedlenie w postaci dyskusji w czasie jednej z konferencji Lennarta Meri w Tallinnie. Tak więc nie tylko Litwa została powiadomiona o wprowadzeniu kontroli granicznej, a co również jest dowodem na nasze coraz bliższe relacje. Jak wspomniałem tydzień temu: wynikające z naturalnych fundamentów historycznych. I to bardzo pozytywny wniosek, a o następnym, napiszę za chwilę.
Inną granicą, są ograniczenia możliwości. Niestety w minionym tygodniu z takimi granicami zderzył się Siarhiej Cichanouski, który po powrocie z pięcioletniego więzienia w łagrze Łukaszenki, swoją aktywnością zadziwił wielu. I potwierdziły się uwagi białoruskich politologów, iż nie sposób w ciągu dni czy tygodni, naprawić pięciu lat izolacji. I tutaj warto zauważyć, że w ciągu minionego tygodnia, w białoruskich mediach opozycyjnych opublikowano cztery wywiady: z Zianonem Paźniakiem, Siarhiejem Cichanouskim, Anatolem Labiedźką i Walerym Kowalewskim. I każdy z nich można ocenić, jako cztery różne oceny drogi swojego środowiska emigracyjnego.
Najkrócej można podsumować wywiad z Siarhiejem Cichanouskim, który tym swoistym politycznym ADHD, stara się nadrobić stracony czas. Mówi krótko: nie będziemy, oboje z żoną kandydować w wolnych wyborach, ale też cały czas walczymy o to, aby do tych wyborów doszło. "Ale, jak już mówiłem w jednym z wywiadów, jeśli wykorzystamy wszystkie metody i nic już nie będzie można zrobić, jeśli nie będą chcieli słuchać naszych głosów, to będą musieli słuchać kolb naszych karabinów. Jednak mam tyle pomysłów – pokojowych, demokratycznych – z których każdy może złamać ten reżim. Dlatego nie sądzę, że kiedykolwiek dojdzie do starć zbrojnych. W ogóle nie widzę takiej perspektywy. Co więcej, widzę rozwiązanie tego problemu nie w latach. Nie zamierzam walczyć tutaj latami. Widzę to rozwiązanie w miesiącach." - mówi Cichanouski, odpowiadając o swojej wizji przyszłości. Niestety jego zderzenie z rzeczywistością jest dość bolesne, co spowodowało nawet jego reakcję na znikomy efekt apelu o pozyskanie 200 tysięcy dolarów od emigracji.
Z kolei Zianon Paźniak - jak zwykle bezkompromisowo - ocenił starania Cichanouskiego: "ta bzdura skończy się za miesiąc lub półtora”. Białoruski polityk zauważa też, bardzo istotną dla białoruskiej tożsamości sprawy języka białoruskiego. Języka, który ulega rusyfikacji w kraju rządzonym przez Łukaszenkę. Paźniak zarzucił więc Cichanouskiemu tylko retoryczne podejście dla wsparcia języka białoruskiego. Polityk z otoczenia Paźniaka, Paweł Usau, poszedł jeszcze dalej w krytyce, gdyż wróży polityczny koniec małżeństwa Cichanouskich. „Uważam, że na tym kończy się kariera Cichanouskiego i Cichanouskiej. Być może taki był zamysł władz. Trzeba było tak upokorzyć Białorusinów, tym że nie dali się nabrać na kolejną oczywistą awanturę!” - twierdzi Usau. Opozycjonista przypomniał, że Białorusini zebrali ponad pół miliona dolarów na wsparcie więźniów politycznych, a także setki tysięcy dla Pułku Kalinouskiego. I nadal zbierają środki na pomoc tym, którzy jej potrzebują.
Z kolei Anatol Labiedźką z ZGP, dostrzega odpowiedzialność swojego pokolenia za to, jaką drogą obecnie porusza się Białoruś. "Oczywiście, wszyscy ponosimy odpowiedzialność. Jeśli nie udało nam się doprowadzić do tego, by Białoruś dziś była w Unii Europejskiej, a sąsiednia Litwa już tam jest, to znaczy, że odpowiedzialność spoczywa na wszystkich. Na jednych większa, na innych mniejsza, ale na wszystkich bez wyjątku. Tak, na ówczesnych liderach spoczywa ona największa! Zegar tyka, kartki z kalendarza spadają, liderzy się zmieniają. Odpowiedzialność też się odpowiednio zmienia. Ale dziś największą odpowiedzialność ponosi Swiatłana Cichanouska jako prawowity lider narodowy." - powiedział Labiedźka przy okazji wytykając przeciwnikom: "Za to, co działo się w latach 90, odpowiedzialność w pierwszej kolejności ponosi Zianon Pazniak jako lider opozycji. Po części również Szuszkiewicz. Polityka to sfera silnie związana z konkretnymi osobami.".
Kończąc ten nieoczekiwany tryptyk białoruski, zakończę słowami wywiadu z Walerym Kowalewskim, polityka kiedyś obecnego w ZGP, teraz nieco innego zdania. I co dziwne, nawołującego do jakiejś formy dyskusji z reżimem. Kowalewski apeluje o bardziej o obiektywną komunikację zamiast agresywnej konfrontacji. "Prowadzi to do nieporozumień co do stanowisk, interesów i intencji" - dyplomatycznie twierdzi Kowalewski. Wzywa partnerów międzynarodowych do intensyfikacji działań dyplomatycznych oraz proponuje, by istniejące sankcje wykorzystać do uwolnienia więźniów politycznych, ponieważ dotychczasowe sankcje nie przyniosły oczekiwanych efektów. Oczywiście pełna zgoda dotyczy jego wypowiedzi, iż "osiągnięcie porozumienia między sobą jest również naszym wewnętrznym zadaniem". Z mojego, polskiego punktu widzenia, ważna jest tylko uwaga, aby wolni Białorusini nie dali się przy tym, aż nadto podzielić. Dość tylko przypomnieć nieszczęsny przypadek, trwającego ćwierćwiecze, podziału w polskiej emigracji w Londynie, a to dzięki kilku prostym zabiegom wywiadu PRL.
Kolejne granice dotyczą czegoś co znamy pod pojęciem lojalności. „Wszystkim tym osobom chcę przekazać jasny komunikat: jeśli mieszkacie na Łotwie, jeśli chcecie przynależeć do Łotwy, to najważniejszym pytaniem jest lojalność wobec Łotwy, języka państwowego, konstytucji i wartości,” - oświadczył prezydent Łotwy Edgars Rinkēvičs, komentując wyniki niedawno opublikowanych badań, w tym dotyczących poglądów politycznych rosyjskojęzycznych mieszkańców Łotwy.
„W tym bardzo emocjonalnym czasie, gdy trwa wojna, gdy widzimy, co dzieje się w Ukrainie - agresję Rosji, skalę propagandy - nie powinniśmy oczekiwać cudów ani tego, że coś się zmieni w ciągu roku czy dwóch. Moim zdaniem, w pewnym momencie będzie to kwestia decyzji dla wielu, którzy naprawdę chcą widzieć siebie jako część Łotwy” podkreślił prezydent, dodając, że istnieje podstawa do oceny, jak skuteczne były narzędzia, które Łotwa stosowała w ciągu ostatnich dziesięciu lat w programach integracyjnych.
Aby zrozumieć co te słowa znaczą w praktyce, musimy przenieść się do Estonii, która stoi w obliczu analogicznego problemu. Kilka tygodni temu Katri Kukk-Toomsalu, przełożona pielęgniarek w Klinice Ginekologicznej Szpitala PERH, obroniła swoją pracę magisterską w Estońskiej Akademii Nauk o Bezpieczeństwie. Praca, oparta na 22 wywiadach z pracownikami różnych szpitali i stowarzyszeń zawodowych, analizowała motywację estońskich pracowników służby zdrowia do zapewnienia ciągłości usług medycznych w przypadku konfliktu zbrojnego. I zawarte w tej pracy wnioski są często spotykane w analizach, jednak tutaj spotykamy się z nimi "in vivo".
„Czternastu rozmówców wskazało na cechę, którą uważają za specyficzną dla Estonii - mianowicie, że motywacja kolegów może zależeć również od ich pochodzenia i miejsca zamieszkania. Dziewięciu rozmówców wyraziło wątpliwości wobec kolegów, którzy śledzą rosyjskie media i mają niepokojące poglądy. Dwóch doświadczyło konfliktów w miejscu pracy z prorosyjskimi współpracownikami. „/.../ Płakałam, nawet miałam kłótnie słowne - dokładnie wtedy, gdy zaczęła się wojna na Ukrainie. Byłam w szoku, że ktoś, kogo tak dobrze znam, może tak myśleć." - mówiła jedna z pielęgniarek. Jednocześnie autorka pracy dodaje, że błędem jest automatyczne wiązanie lojalności z pochodzeniem etnicznym. Zauważa, że młodsi pracownicy rosyjskojęzyczni są bardziej uczynni i świadomi tego o czym wspominają eksperci: euro jest wyrocznią. Jednak znając przecież dobrze rosyjską bierność i łatwą adaptację do nowego proporczyka, uważam, że nie można pokładać w tym całkowitej ufności. Jak zawsze, wszystko sprawdza się w momencie próby, która oby nie nadeszła.
I na koniec powrót do granic, w tym przypadku do granicy z Litwą. Jak zauważały media państw bałtyckich, polskie kontrole nie wpłynęły na zmniejszenie ruchu granicznego, który przebiega płynnie. Jednak dzień wcześniej, w niedzielę, na Litwie odbyły się uroczystości z okazji Dnia Państwowości, czyli rocznicy koronacji Mendoga, jedynego króla Litwy. W obchodach święta wziął też udział prezydent Niemiec, a litewskie media określały tę wizytę jako symboliczną. No cóż, jeśli symbolem tej wizyty pozostała nieudolna parafraza wcześniejszych słów kanclerza Merza, to niech tak zostanie, jednak warto zauważyć inną symbolikę tego świątecznego dnia. O ile na ziemi, prezydent Steinmeier podkreślał rolę Niemiec w obietnicach zapewnienia bezpieczeństwa Litwie i relokacji brygady, to w powietrzu nad Wilnem przeleciały polskie myśliwce F-16. Trudno o lepszy komentarz do tego obrazu, który zapewnili polscy lotnicy i żołnierze PKW „Orlik-13” w ramach Baltic Air Policing.
Zapewnienie ścisłej komunikacji w obszarze wolnych narodów byłej I Rzeczpospolitej, nabiera szczególnego znaczenia w chwili, gdy elity europejskie z zaskoczeniem dostrzegają, coś, co było oczywiste kilka lat temu. "Chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi powiedział szefowej unijnej dyplomacji Kai Kallas 3 lipca, że Pekin nie chce, aby Rosja została pokonana na Ukrainie." - słowa te szeroko poniosły się po Europie. Chwilę potem, sekretarz generalny NATO Mark Rutte powiedział, "że Chiny mogą zmusić Rosję do ataku na kraje NATO, aby odwrócić uwagę bloku od regionu Indo-Pacyfiku.". No cóż, ważne, że wreszcie taki nagłośniony wniosek się pojawił. Choć wciąż w tle trwa polityczno-dyplomatyczny impas w rosyjskiej wojny na Ukrainie, a tym samym mamy do czynienia z niewiadomą bezpieczeństwa naszego regionu.