geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Flickr

Wiara i nadzieja

Michał Mistewicz

01-07-2025 09:30


"Nie wygramy wojny, jeśli nie będziemy sobie nawzajem ufać. Obrona Estonii będzie trudna, jeśli będziemy patrzeć na siebie z wrogością zza murów własnych wież. Nie możemy się ze sobą porozumieć, jeśli tkwimy w swoich bańkach informacyjnych, głosząc wyłącznie własną prawdę. Zaufanie to świadomość, że walczący obok mnie lub sąsiad z mojej ulicy pomoże mi, gdy będę tego potrzebował. Możemy bronić naszego kraju, jeśli akceptujemy różne opinie i rozumiemy, że bez wolnej Estonii nie byłoby w ogóle możliwości wyrażania tych różnic – nigdzie poza kuchnią w ponurym bloku." - mówił generał dywizji Ilmar Tamm, dowódca estońskiej Ligi Obrony, w trakcie obchodów Dnia Zwycięstwa 23 czerwca. To memento jest ważne nie tylko dla Estończyków, ale również dla nas wszystkich, żyjących pod presją Moskala.

Kończąc ubiegłotygodniowy wątek, również z perspektywy wydarzeń minionych siedmiu dni, widać, że uwolnienie Siarhieja Cichanouskiego wpłynęło pozytywnie na nowe nadzieje dla białoruskiego ruchu niepodległościowego. Ważne jest też - z mojej, niskiej perspektywy obywatela naszej przestrzeni wolności - iż również ze względu naturalnych różnic politycznych, nastąpiło pewne poluzowanie napiętych relacji. Choć i tutaj nie brakowało pewnych niespodzianek, ale o tym za chwilę.

Tak więc pierwszym ważnym przejawem nowych nadziei były niewątpliwie spotkania z małżeństwem Cichanouskich, które odbyło się w Warszawie oraz w Wilnie. Spotkania, które wzbudziły chęć do ich zakłócenia przez rosyjsko-łukaszenkowskie służby specjalne.

Nie sposób nie wspomnieć o rzeczach oczywistych, o których zawsze należy przypominać. Z naszego polskiego punktu widzenia, to przecież kolejny dowód, że nasz kraj jest naturalnym sworzniem całego regionu byłej  I Rzeczpospolitej. Nie tylko pod względem gospodarczym, militarnym, ale również politycznym, społecznym, kulturalnym, dla tych wszystkich wolnych narodów. Co w momencie, kiedy niemal symbolicznie znika znak drogowy, kierujący na stalinowskie miejsce kaźni w Kuropatach, jest szczególnie istotne.

Wracając, nawet Zianon Paźniak, cytowany wcześniej  jeden z nestorów białoruskiego ruchu niepodległościowego, dostrzegł zmiany i znacznie złagodził wymowę ostatniej, dość ostrej krytyki, na temat uwolnienia Siarhieja Cichanouskiego.

"Na konferencji zostało ukazane widoczne świadectwo nieludzkości reżimu łukaszenkowskiego. Człowieka przez pięć lat nielegalnie, z naruszeniem obowiązujących więziennych instrukcji i przepisów, torturowano i poniżano jedynie za nieakceptowanie reżimu Łukaszenki w czasie kampanii wyborczej. W 2020 roku Białorusin Siarhiej Cichanouski zapadł mi w pamięć jako człowiek Moskwy wykonujący specjalne zadanie na Białorusi. W sposób jawny realizował założenia prorosyjskiej ‘opozycji’ z hasłem ‘Stop karaluchowi’ zamiast ‘Niech żyje Białoruś’, prezentując przy tym wyjątkowo odpychające zjawisko - publiczne noszenie ogromnego, teatralnego klapka zamiast Pogoni, którym rzekomo według rosyjskich zwyczajów należy bić karalucha (a ‘karaluchem’ miał być Łukaszenka).(...) Na konferencji zobaczyłem innego człowieka. I ten człowiek, który przeszedł przez cierpienie, wydał mi się lepszy niż ten, który krzyczał: ‘Karaluch!’ Możliwe, że cierpienie obnażyło jego istotę. Przede wszystkim ma empatię i współczucie dla innych. Potrafi płakać (to ważne). I co dla mnie nieoczekiwane - wierzy w Boga i jest prawosławnym wierzącym (oby tylko nie w ramach Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej).” - mówił Paźniak.

"Ogromna radość z tego, że ludzie wyrwali się z tego horroru, niewoli. Siarhiej Cichanouski spędził pięć lat w nieludzkich warunkach, które śmiało można porównać do stalinowskiego Gułagu" – powiedziała Polina Szarendo-Panasiuk, która sama po 4 latach więzienia, została uwolniona w lutym tego roku. "Łukaszenka handluje ludźmi od 30 lat" - dodaje. Niestety, co nieco zaskakujące,  z tego wspólnego głosu wyłamał się Walery Kowalewski, były minister spraw zagranicznych Zjednoczonego Gabinetu Tymczasowego, a obecnie szef Agencji Współpracy Euroatlantyckiej, obecnie w opozycji do swojej byłej szefowej.

"Czytając ostatnie wypowiedzi pary Cichanouskich, odnosi się wrażenie, że nie rozumieją delikatności i złożoności ścieżki dyplomacji humanitarnej, która doprowadziła do uwolnienia ponad 300 więźniów politycznych. Zagrożenie dla pozostałych więźniów nadal istnieje. Trzeba korzystać z tych metod, które już okazały się skuteczne: nie rzucać pustych gróźb; prowadzić aktywną dyplomację z reżimem; wykorzystywać obowiązujące niewojskowe sankcje w celu uwalniania ludzi.” - napisał Kowalewski. No cóż, wygląda na to, że aktywną dyplomację z reżimem na tę chwilę prowadzą przede wszystkim państwa zachodnie, co pozwala jednocześnie działać opozycji. Jednak czy ten najnowszy przypływ nadziei wywoła trwały efekt? Odpowiedź na to pytanie jest ważne nie tylko dla samych wolnych Białorusinów.

"Mamy coś w rodzaju warstwowego tortu. Górna warstwa to zadowolenie z tego, że nie jest gorzej. Ale pod nią kryje się brak akceptacji i radości z sytuacji w szerszym ujęciu - opisuje nastroje w społeczeństwie białoruskim. Na działania ludzi w szerszym kontekście wpływają trzy czynniki: to, co ktoś chce zrobić, co może zrobić i jakie są ku temu okoliczności. Powiedziałbym, że obecnie ludzie nie widzą możliwości wpływu na sprawy wykraczające poza codzienność. Oczywiście można codziennie walić głową w mur z nadzieją, że się go rozwali. Ale wygląda na to, że ludzie skupiają się na tym, co mogą robić tu i teraz." - tłumaczy Hienadź Korszunaŭ, socjolog, który jednak nie jest optymistą co do wpływu uwolnienia Cichanouskiego tak na emigrację, jak i Białorusinów żyjących nadal w kraju.

"Nie spodziewałbym się jednoznacznie dużego oddźwięku społecznego na Białorusi. To, że Siarhiej Cichanouski wyszedł z więzienia niezłamany i zdeterminowany - to powód do dumy i wielkiego szacunku dla niego. Ale teraz wraca on na ulice z doświadczeniem roku 2020. Przeniósł je w „czystej postaci”, bez przeżycia tego, co przeszło białoruskie społeczeństwo przez ostatnie pięć lat. Jego doświadczenie i doświadczenie społeczeństwa obecnie się różnią. Siarhiej doświadczył więzienia i izolacji, społeczeństwo - kilka fal represji, wybuch wojny, przewartościowanie własnej pozycji i doświadczenia, wypalenie, brak zasobów i uświadomienie sobie, że pole możliwości działania się kurczy. I tu pojawia się duża rozbieżność między tym, czego się chce, a co jest obecnie realne." - ocenia socjolog, który twierdzi, że obecnie nie ma szans na powtórzenie się scenariusza z 2020 roku, dodając, że chciałby się w tej kwestii mylić.

"Łukaszenka rozumie, że wypuszczając Siarhieja Cichanouskiego i nie wpuszczając go na Białoruś, de facto izoluje go od kraju. Kanały komunikacji są zablokowane, kontakt z ludźmi jest bardzo trudny. Myślę, że to gra z celami, które zna tylko sam Łukaszenka." - zauważa  Petras Auštrevičius, litewski poseł do Parlamentu Europejskiego. "Oczywiście nie należy iść na żadne niepotrzebne kompromisy. Nie wiem, z czym dokładnie wiązały się te wizyty w Mińsku, ale jeśli to wszystko sprowadza się do kupczenia - do handlu ludźmi... Wiemy przecież, że reżim Łukaszenki jednych wypuszcza, innych wsadza za kratki. Nie powinniśmy ulegać złudzeniom, że coś się zmienia. On się już nie zmieni". Poseł dodaje, że nie wie, czego dotyczył najnowszy "handel ludźmi". Wykluczył przy tym możliwość przepuszczenia przez Litwę pociągów z białoruskimi nawozami, o czym spekulowały media.

"Muszą zostać spełnione trzy warunki. Po pierwsze, reżim Łukaszenki musi zrezygnować z jakichkolwiek planów udziału w wojnie przeciwko Ukrainie, w tym z obecności wojsk rosyjskich na terytorium Białorusi. Po drugie, uwolnienie wszystkich więźniów politycznych - bez wyjątku. I po trzecie, co ważne dla Litwy - zaniechanie prób wykorzystywania presji migracyjnej. Dopiero wtedy będzie można o czymś rozmawiać. A teraz, robiąc takie małe kroki i myśląc, że coś się zmieni, i że „wpuścimy potas”… Sam stanę na drodze i nie przepuszczę tego potasu " - zakończył Auštrevičius, opisując litewskie warunki.

Dla Litwy, której politycy i dyplomaci, wraz z kolegami z Łotwy i Estonii przeżywali szczególnie przebieg szczytu NATO w Hadze. I tutaj warto zauważyć kolejny dwugłos w sprawie osiągniętych rezultatów szczytu. Tony Lawrence, ekspert estońskiego think-tanku ICDS, twierdzi, że szczyt zakończył się sukcesem. "Gdy przywódcy NATO spotkali się w środę na zapowiadanym jako kluczowy szczycie, głównym celem europejskich sojuszników było uniknięcie otwartego konfliktu z USA. Dlatego szczyt został zaplanowany w oparciu o dwa założenia: po pierwsze, zminimalizowanie ryzyka wywołania irytacji u prezydenta Trumpa – stąd skromny program, zwięzła deklaracja i brak spotkania Rady NATO–Ukraina na najwyższym szczeblu; po drugie, przedstawienie mu wzrostu europejskich wydatków obronnych, o który zabiegał. Według tych kryteriów szczyt zakończył się sukcesem. NATO zgodziło się na znaczące zwiększenie wydatków obronnych w nadchodzącej dekadzie, a delegacja USA wyjechała zadowolona. " - napisał ekspert. Jednak Kristi Raik, szefowa ICDS, jest już bardziej ostrożna w opinii, podkreślając, że prawdziwa praca zacznie się po szczycie i że zwiększenie wydatków na obronność jest konieczne dla bezpieczeństwa samej Europy, a nie Stanów Zjednoczonych.

Biorąc z kolei pod uwagę reakcje polityków państw bałtyckich, tutaj już nie mieliśmy do czynienia z entuzjazmem. Zafrasowane oblicza prezydentów Litwy i Łotwy, jak również reakcja Kestutisa Budrysa, litewskiego ministra spraw zagranicznych mówiły wiele.

"Z politycznego punktu widzenia był to zły sygnał, że odkładamy decyzję w czasie, ponieważ nie tylko sobie wyznaczamy oś czasu, ale także pokazujemy ją przeciwnikowi – Rosji, że nasze ambicje potrwają dekadę (...) i to nie jest dobre. Trzeba naprawdę mocno naciskać, jak to się mówi, przesunąć tę datę w lewo, jak najwcześniej. Jestem sceptyczny co do tej dekady i krytykowałem ten zapis. Muszę przyznać, że podczas negocjacji osłabiliśmy tekst, ponieważ skupiono się jedynie na osiągnięciu poziomu 5%, a nie na terminie jego realizacji. Zakłada się, że wszyscy będą tego przestrzegać, choć być może w trakcie przeglądu ponownie podniesiemy ambicje” – mówił Kęstutis Budrys o decyzji liderów państw NATO, którzy uzgodnili, że do 2035 roku poziom wydatków na obronność osiągnie 5% PKB, z czego tylko 1,5% PKB  - co forsowała m.in. dyplomacja niemiecka - miałoby być przeznaczone na pokrycie pośrednich wydatków związanych z obroną narodową.

A ten czynnik czasu, o czym wspominam od lat, jest czym innym niż prezentowana przez zachodnich polityków żonglerka terminami do rosyjskiego ataku. Jako doświadczeni wiekami przez "ruski świat", potrafimy myśleć tymi kategoriami, więc również dostrzegamy, jak realne i bliskie jest kremlowskie "okienko możliwości". A te wciąż ulega poszerzeniu. Skąd taka konstatacja?

"Jeśli Rosja faktycznie napadnie na Estonię, klauzula Sojuszu zawarta w artykule 5 będzie miała zastosowanie. Jeśli to stosunkowo niewielki atak i ogólna integralność terytorialna Estonii nie jest zagrożona, jest czas na konsultacje. Musimy rozważyć: czy chcemy rozpocząć wojnę, czy nie?" - wypowiedź admirała Bauera, który w latach 2021-25 stał na czele komitetu wojskowego NATO, zauważył Marek Budzisz. A jeśli dodamy do tego obrazu kolejny odwrót od nowego pakietu sankcji wobec Rosji, to znów pojawiają się wątpliwości.

"Czy to był najgorszy szczyt NATO w historii? „Cóż, przynajmniej nie była to katastrofa” – powiedział przyjaciel, kiedy rozmawialiśmy o tym. I musiałem się zgodzić – mogło być o wiele gorzej. Na przykład, mogliśmy już nie mieć NATO. Ale nadal mamy. (...) Podstawowym problemem jest tutaj ocena zagrożenia. Wielu sojuszników nie zdaje sobie sprawy z egzystencjalnego zagrożenia dla wschodniej flanki. Są gotowi pokryć brak strategicznego myślenia zobowiązaniem na papierze. I z tego powodu NATO może się załamać w swojej potencjalnie najciemniejszej godzinie – ponieważ po prostu nie bylibyśmy gotowi. Litwa może wydać 100% swojego PKB, ale i tak nie wystarczyłoby to na pokrycie kosztów tych, którzy nie wywiązują się ze swoich zobowiązań. " - dodaje Gabrielius Landsbergis, poprzednik Budrysa na stanowisku ministra.  W Estonii, w której dostrzega się takie kwestie, jak flaga, która wisi do góry nogami, politycy przyznają, że negocjacje w Hadze były "ciężkimi godzinami" i skupiają się na pozytywach.

I popatrzmy na realne działania najbardziej zagrożonych, już nazajutrz po szczycie. "Minister obrony Estonii Hanno Pevkur potwierdził gotowość kraju do przyjęcia na swoim terytorium myśliwców sojuszniczych zdolnych do przenoszenia broni jądrowej." - czytamy w relacji, oczywiście zdając sobie sprawę z faktu, że w obecnej sytuacji, taka deklaracja nie jest możliwa do realizacji. Rząd Łotwy, pod wpływem m.in. zwiększonych wydatków na obronę ogłasza redukcję administracji rządowej, a Litwa - wydatkuje środki na utworzenie w swojej ambasadzie w Warszawie, stanowiska doradcy do spraw obrony. I to bardzo ważna deklaracja, która zapewne zapadła w czasie ostatniego miesiąca, a przebieg szczytu w Hadze był - w mojej opinii - jej nagłośnionym katalizatorem. I następnym krokiem naprzód ku zacieśnieniu, naturalnych relacji, które mamy przećwiczone przez wieki.

I mimo tych wszystkich sceptycznych ocen i rozterek, łatwo dostrzec, że to co nam pozostaje to - w nawiązaniu do sytuacji wolnych Białorusinów - nie tyle nadzieja, ale wiara w NATO. A nade wszystko, wiara we wspólnotę naszej przestrzeni.


opr. wł.
Wirtualna kawa za pomocą portalu suppi.pl:

Bardzo dziękujemy za kolejne wpłaty! Już tylko 710 zł brakuje do naszej opłaty rocznej za serwer. Lista darczyńców. Jednocześnie nadal szukamy potencjalnych inwestorów naszego projektu, który wykracza daleko poza branżę medialną. Zapraszamy do kontaktu.

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024