geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Wikipedia

Scenariusze

Michał Mistewicz

28-11-2023 09:30


"Mocno wspieraliśmy Ukrainę od chwili, gdy w Kijowie powiewały pomarańczowe flagi, wspieraliśmy ją także później, gdy powiewały flagi Unii Europejskiej. Staliśmy ramię w ramię przed wojną, staliśmy razem, gdy wojna wybuchła, i od tamtej pory stoimy razem każdego dnia. Kiedy wszyscy mówili, że będziemy z Ukrainą tak długo, jak to konieczne, Litwa określiła, co oznacza „wystarczająco” – aż do zwycięstwa. Bo to jest nasze zwycięstwo. Zdawaliśmy sobie sprawę, że stworzenie zamrożonego konfliktu, pozostawienie wokół niego szarej strefy, jak to miało miejsce po 2008 lub 2014 roku, stworzy tylko warunki wstępne dla nowej agresji, być może przeciwko Ukrainie w przyszłości, a może nawet przeciwko nam." - napisał w zeszłym tygodniu Gabrielius Landsbergis, litewski minister spraw zagranicznych.

Nastąpił od dawna zapowiadany okres stagnacji, przesilenia w pojmowaniu wojny. W minionym tygodniu, spore wrażenie w krajach bałtyckich wywołało kilka wypowiedzi ministra Landsbergisa, sprowadzające się do rozważania "A co jeśli?". Jeśli skończy się wsparcie Zachodu dla Ukrainy, z kluczową rolą USA, bo Europa Zachodnia nie potrafi dla przykładu - w tej chwili - wyprodukować obiecanego miliona sztuk pocisków artyleryjskich, co jeśli Rosja zamrozi konflikt, co jeśli Rosja się wzmocni. Ale najważniejsze jest inne pytanie, które zadaje Landsbergis: czy jesteśmy przygotowani na wszystkie scenariusze?

Nie będę zagłębiał się teraz w powody publikacji artykułu i ostatnich wypowiedzi, którymi kieruje się minister, czy wypływają one z rzeczywistej troski, czy są kwestiami przedwyborczymi, chcę skupić się na rzeczywistych pytaniach, które zadaje. Bo tak jak Litwy i pozostałych państw bałtyckich, dotyczy to także Polski. A tak się składa, że Landsbergis, nawet jeżeli rozpoczyna tę dyskusję w momencie kampanii wyborczej, to robi to, czego tak zabrakło w dyskusji z szerszą częścią polskiego społeczeństwa przed naszymi wyborami. Być może, wyniki byłyby nieco inne.

I należy także zauważyć, że Litwa w tej dyskusji, jak w kilku innych kwestiach bezpieczeństwa narodowego, jest kilka długości przed Polską. U nas, poza debatami eksperckimi, biorąc pod uwagę wagę tematu, ten temat faktycznie nie istnieje w społeczeństwie, które nadal cieszy się z telewizyjnych popisów politykierskich w krajowym teatrzyku. Wojna spadła na daleki plan: "no jest wojna, ale co z tego?" - jak usłyszałem to ostatnio. I jest to, w mojej ocenie, stan niepokojący, choć oczywiście wytłumaczalny. Tym większa jest odpowiedzialność decydentów za taki stan rzeczy.

"Chcę wierzyć, że jeszcze jest czas. Nie mogę polegać na optymizmie, muszę być przygotowany na najgorszy scenariusz. Wolałbym żałować swojego błędu i poświęcić więcej na obronę państwa teraz, niż wtedy, gdy zagrozi nam bezpośrednia agresja i nie będziemy na nią dostatecznie przygotowani." - napisał Landsbergis. „Dziś nie ma najmniejszych wątpliwości, że Moskwa jeszcze mocniej niż rok temu ma nadzieję, że nadejdzie dzień, w którym Ukraina będzie musiała negocjować. Nawet jeśli zrobi to nie z wyboru, a jedynie ze względu na zbyt małe wsparcie ze strony Zachodu. I tak, będzie to zwycięstwo Putina. I tak, to będzie dzień, w którym zaczniemy odliczać do następnej wojny. Wojny Rosji z innym sąsiadem” – stwierdził w innym tekście litewski minister.

Kristi Raik, ceniona analityczka estońskiego think-tanku ICDS udzieliła, także w minionym tygodniu, wywiadu mediom ukraińskim, w którym poznajemy szerszy kontekst wypowiedzi ministerialnych i to czego my, w naszym regionie dawnej I Rzeczypospolitej obawiamy się najbardziej.

"To, co dzieje się w Rosji, jest z jednej strony całkowicie nieprzewidywalne. Z drugiej strony, moim zdaniem, nie należy oczekiwać, że Rosja ulegnie zasadniczym zmianom. W pewnym momencie era Putina dobiegnie końca. Pojawią się nowi liderzy. Martwi mnie to, że nowi przywódcy mogą być bardziej pragmatyczni i jeśli okażą się mądrzy, mogą powiedzieć: „Spróbujmy naprawić stosunki z Zachodem”. Jestem pewna, że znajdzie się wielu zachodnich przywódców, którzy chętnie skorzystają z tej szansy i powiedzą: „Tak, dajmy im szansę, spróbujmy normalizować stosunki”. A ta normalizacja może łatwo nastąpić kosztem naszego bezpieczeństwa. Dopóki Rosja nie zmieni swojej imperialnej mentalności i przekonania, że ​​ma prawo do uprzywilejowanych wpływów w krajach sąsiadujących, nie możemy mieć dobrosąsiedzkich stosunków z Federacją Rosyjską. - mówi Krosti Raik. - Czy nie ma Pani wrażenia, że ​​część naszych zachodnich kolegów po prostu nie rozumie, jaka jest rosyjska mentalność? - Tak, całkowicie się zgadzam. I to jest rzeczywiście główny powód, dla którego stosunki rosyjsko-zachodnie idą w złym kierunku." - czytamy w wywiadzie.

Przypomnijmy może jeden z wielu takich głosów na Zachodzie. Na początku czerwca tego roku, jeszcze przed szczytem NATO w Wilnie, Samuel Charap, analityk RAND, w swoim artykule "Wojna nie do wygrania" na łamach "Foreign Affairs" przekonywał do przygotowań do rozpoczęcia rozmów z Rosją na temat zawieszenia broni. Stwierdził w nim, co charakterystyczne, że oznacza to stratę dla Ukrainy "części terytoriów", ale przecież przykłady obu Korei mówią, że można ustanowić trwały, 70-letni pokój, oparty na zawieszeniu broni.

"Ponieważ rozmowy będą potrzebne, ale ugoda nie wchodzi w rachubę, najbardziej prawdopodobnym zakończeniem jest zawieszenie broni. Zawieszenie broni - zasadniczo trwałe porozumienie o zawieszeniu broni, które nie rozwiązuje podziałów politycznych natomiast zakończyłoby gorącą wojnę między Rosją a Ukrainą, ale nie ich szerszy konflikt. Archetypowym przypadkiem jest koreańskie zawieszenie broni z 1953 roku, które dotyczyło wyłącznie mechaniki utrzymania zawieszenia broni i pozostawiało wszelkie kwestie polityczne poza stołem." - napisał Charap, który dodał wówczas, że same negocjacje i tak mogą trwać nawet latami, aby uniknąć "Mińska 3". Oczywiście artykuł ten należy rozpatrywać w świetle priorytetów geopolitycznych USA, jednak jest to tylko jeden z wielu głosów, które pojawiają się na Zachodzie od pewnego czasu, a nasiliły się po braku większych postępów wojsk ukraińskich, która nie mogła odnieść spodziewanych postępów ze względu - między innymi - na taką a nie inną postawę Zachodu.

W wywiadzie dla ABC News dowódca Połączonych Sił Zbrojny Ukrainy, generał Serhij Najew powiedział, że jeśli Rosja nadal będzie zwiększać produkcję wojskową, a Ukraina spotka się ze zmniejszoną pomocą Zachodu, to wojna znów może powrócić do obrazu z początku wiosny 2022 roku. "Należy zrozumieć, że ograniczenie pomocy naprawdę uderzy w nasze zdolności obronne. Ale będziemy walczyć tym, co mamy." - powiedział Najew.

"Niektóre poglądy się nie zmieniły. Na przykład pomysł, że Zachód będzie musiał wrócić do normalnych stosunków z Rosją po zakończeniu wojny, ponieważ „bez Rosji nie będzie bezpieczeństwa w Europie”. Myślę, że po tej wojnie, w Europie będą różnice zdań co do tego, jak postrzegamy Rosję. Teraz politycy są bardziej jednomyślni, bo jest wojna, która zagraża Europie. Ale wtedy tak, niektórzy Europejczycy i ja pójdziemy własnymi drogami." - powiedziała Raik.

Wróćmy więc do krajów bałtyckich. Bo te, będąc swoistym realnym papierkiem lakmusowym sytuacji w regionie, choć tego nie widać na co dzień, aktywnie przygotowują się do nadchodzącego kryzysu. Jednym z nich jest obrona cywilna - o czym pisałem w jednym z opracowań. Innym przygotowaniem obok zakupów dla wojska i służb są działania prawne. Tylko w ciągu ostatnich dwóch tygodni Litwa wprowadziła prawo, które nakłada obowiązek przejścia bezpłatnego kursu obrony dla posiadaczy broni, a także pojawiło się kilka nowych propozycji proobronnych. Jedną z nich jest wprowadzenie obligacji obronnych, czy także wprowadzenie ulg podatkowych dla żołnierzy i funkcjonariuszy na zakup broni. Należy także odnotować wysunięcie kandydatów z krajów bałtyckich na sekretarza generalnego NATO, i choć Artis Pabriks chyba tylko przez lokalną kurtuazję ocenia ich szanse na 35%, to można to zakwalifikować to również za działanie probronne, jako zaznaczenia swojej obecności w NATO. Notabene jeżeli potwierdzą się informacje o sporych szansach wicepremier Kanady Chrystii Freeland na to stanowisko, to warto przestudiować jej dokonania i życiowe przejścia z Rosją. Jest to bardzo ciekawa lektura.

Łotwa natomiast inwestuje w przemysł obronny - rząd powołał w minionym tygodniu odpowiednik polskiego PGZ, czyli holding obronny. Z kolei Estonia obok działań podobnych do południowego sąsiada, zaczęła aktywną dyskusję na temat "cywilnej służby wojskowej". "Zgadzam się, że jest to rozsądny, konieczny i aktualny pomysł, który zasługuje na dogłębną dyskusję w społeczeństwie i wśród ekspertów. Każdy dorosły obywatel ma jasną rolę, motywację i odpowiedzialność i każdy musi wiedzieć, co może zrobić w przypadku poważnego kryzysu. - powiedział Kalev Stoicescu, przewodniczący Komitetu Obrony Narodowej Riigikogu(...) Powiedział, że wprowadzenie służby cywilnej byłoby korzystne zarówno dla gotowości Estonii na kryzys, jak i dałoby młodym ludziom szansę przysłużenie się krajowi i społeczności, zdobycie cennych umiejętności i rozważenie możliwości ścieżki kariery. Stoicescu zwrócił uwagę, że według przewidywań w nadchodzących latach około 50 proc. młodych mężczyzn i kilkadziesiąt kobiet co roku będzie pełnić służbę wojskową. „Służba wojskowa nie jest dla każdego, podczas gdy służba cywilna może być dla wielu znakomitą alternatywą”. - czytamy w jednym z artykułów.

Co to oznacza dla Polski? Zacznijmy może od powrotu do stosunków z Ukrainą sprzed 2014 roku - bo taka w tej chwili jest realna możliwość dalszego rozwoju obecnej sytuacji blokad dokonywanych przez partyjnych dysponentów na granicy z Ukrainą. Wśród medialnego poparcia dla  postawy blokujących, warto się jednak zastanowić, dlaczego szerzej inne organizacje, poza tymi kilkoma polskimi nie protestują (Słowacy po kilku dniach szybko się wycofali). Wreszcie może warto też się zastanowić nad długoterminowymi skutkami dla polskiego handlu, w tym popularnych jeszcze obecnie na Ukrainie polskich wyrobach spożywczych. A może jednak nie chodzi tutaj li tylko o kwestie transportu, a coś innego? Jak wiadomo handel nie znosi próżni i jeden z "niewyobrażalnych" dla wielu scenariuszy zakłada, że polskie wyroby mogą zostać zastąpione tymi importowanymi z innych krajów. To tylko jedna z wielu możliwości, dlatego jeszcze raz warto więc ocenić o co naprawdę toczy się ta gra.

I kolejna kwestia "last but not least": jak widać Rosja ze swoją przybudówką reżimu Łukaszenki, nie spoczywa na laurach i aktywnie dostarcza zajęcia dla służb granicznych, teraz Finlandii i Estonii. Rosjanie zaczęli więc sprowadzać z Białorusi migrantów, a to oznacza, że nacisk na nasze granice co najmniej się zmniejszy. Właśnie tak ma być. Brak migrantów na granicy ma pozwolić nowym władzom w Warszawie na wygodne wytłumaczenie wycofania wojska z granicy, a być może nawet wycofanie się z budowania jednostek wojskowych i ogólnie rozwoju wojska. Tym samym osłabienie obrony, w tym pozostawienie luki, tak niezbędnej dla Rosjan na tym odcinku. Taki jest jeden z gorszych scenariuszy, który jak zrobił to minister Landsbergis, warto rozpatrywać, po to, aby nasz region pozostawał jak najdłużej w strefie bezpieczeństwa. O innych scenariuszach można też posłuchać w programie Strategy&Future. I wreszcie powód dla przemyśleń dla nas samych: czy jesteśmy gotowi na każdy rozwój wypadków? Warto ustalić to teraz, niż budzić się jak to zwykle w naszej ostatniej historii bywało, z problemem co robić?


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024