Zdjęcie: Pixabay
09-08-2022 09:30
"Poza masowym przekraczaniem granicy do Niemiec, gdzie najbardziej bojowy element hitlerowski ze Śląska szkolił się do wystąpień antypolskich z bronią w ręku, pozostający na miejscu Niemcy jawnie demonstrowali swój wrogi stosunek do państwowości polskiej. Brali w tym solidarny udział członkowie wszystkich istniejących w Polsce organizacji niemieckich, ale było rzeczą wiadomą, że trzonem kierowniczym tych wszystkich wystąpień, ich inicjatorami i organizatorami, byli właśnie działacze tolerowanej do ostatniej chwili JDP (Jungdeutsche Partei in Polen - Partia Młodoniemiecka w Polsce)". - pisał o przedwrześniowej sytuacji na Górnym Śląsku, Paweł Dubiel.
Żyjemy w innych już czasach, gdzie straszenie wszelkiego typu wrogimi działaniami mniejszości narodowych odeszło już słusznie do przysłowiowego lamusa historii. A jednak, na krańcach dawnej I Rzeczpospolitej dzieje się ostatnio w tym temacie coś niepokojącego, co zwróciło nie tylko moją uwagę, ale staje się realną, na razie z wiadomych powodów, nienazwaną głośno, obawą dla Estonii, Łotwy i Mołdawii.
Rosja rozpoczęła jeszcze długo przed napaścią na Ukrainę na pełną skalę, operację zgodną z duchem koncepcji Gierasimowa, o której pisałem niemal dokładnie rok temu. Czwarty etap tej koncepcji mówi o destabilizacji bezpieczeństwa na terenie przeciwnika obejmujący działania propagandowe, wywołanie w atakowanym społeczeństwie poczucia niepewności i zagrożenia, natomiast szósty etap przewiduje wspieranie zbrojnej opozycji celem zagwarantowania bezpieczeństwa mniejszościom narodowym oraz własnych interesów na terenie przeciwnika.
Z naszego punktu widzenia etapy te dotyczą także naszych doświadczeń historycznych. Natomiast w optyce Kremla, gra to niepoślednią rolę w rozwijaniu własnych planów rozbijania jedności Zachodu. Pierwszym miejscem obecnego starcia hybrydowego jest Estonia, o czym wspominałem już tydzień temu. Jednak jak doniosły jest problem sowieckiego pomnika w położonej przy granicy z Rosją Narwie, pokazały wypadki ostatnich dni.
"Wojna Rosji z Ukrainą jest tak barbarzyńska, tak niezrozumiała i tak odrażająca dla XXI-wiecznej Europy, że dla jej postawy nie ma półśrodków. Albo jesteś przeciwko tej wojnie i przeciwko Rosji dzisiaj, albo jesteś za tą wojną i za Rosją dzisiaj. Nie ma już miejsca na neutralność. Znaczenie pomników przemawiają teraz do nas donośnym głosem. Czołg T-34 na brzegu rzeki Narwy nie jest już tylko symbolem wydarzeń z 1944 roku - odwrotu wojsk niemieckich, natarcia Armii Czerwonej, poległych żołnierzy i Estonii ponownie pod obcym panowaniem. Dla wielu Estończyków stary czołg symbolizuje poświęcenie wojsk rosyjskich podczas ataków na ukraińskie miasta i wsie. Dla mnie to samo, bo sam widziałem ból i żal, jaki przynoszą na Ukrainie niemal identyczne rosyjskie czołgi. Taki symbol nie należy do naszej przestrzeni publicznej." - napisał prezydent Estonii Alar Karis, który zabrał głos w tej sprawie. Dodał też z nadzieją: "Podoba mi się pełne nadziei powiedzenie, że społeczności w Estonii mogą mieć różną przeszłość, ale łączy je wspólna przyszłość. Wszyscy ludzie, którzy zdecydowali się zamieszkać tu na stałe, są nawzajem swoimi rodakami i warto o tym pamiętać.".
Trzeba tutaj przypomnieć, że władze Estonii mają w pamięci wydarzenia z kwietnia 2007 r., kiedy to podczas tzw. „Nocy Brązowego Żołnierza”, z centrum Tallina przeniesiono na cmentarz pomnik poległych z czasów sowieckich. Przeniesienie pomnika spowodowało zamieszki trwające kilka nocy, śmierć człowieka oraz zniszczenia liczone w milionach euro.
Jednak proces usuwania pomników w Estonii po apelu także rządu, przyspieszył. W środę usunięto stojącą przed elektrownią Auvere, na zachód od Narwy, sowiecką replikę haubicy, którą przeniesiono do lokalnego muzeum. I tutaj doszło do niepokojącego incydentu, który spowodował także wizytę w Narwie premier Kallas. Otóż w nocy po wywiezieniu haubicy, spaliła się koparka biorąca udział w demontażu obiektu, śledztwo w tej sprawie prowadzi policja. Jednak wydźwięk wypadku odniósł odpowiednie wrażenie.
Powołano także specjalną Komisję ds pomników sowieckich na terenie Estonii, które ma wykonać listę takich obiektów do usunięcia, jednak zrobiono to w atmosferze tajemnicy tłumacząc to chęcią zapewnienia bezpieczeństwa członkom tej instytucji. Wczoraj w trakcie wizyty premier Kallas, samorząd Narwy podjął decyzję o demontażu pomnika. "Nikt w Narwie nie chce powtórki z kolejnej "brązowej nocy", a rozwiązanie tego problemu znajdziemy w ścisłej współpracy z lokalnymi organizacjami. Mamy szczerą nadzieję, że opozycja rady miasta również poprze naszą propozycję i możemy rozwiązać ten problem" – powiedział Denis Larczenko, szef lokalnego koła partii Eesti 200 w Narwie.
"Czołg jest teraz najgorętszym tematem. Jednak gdy tylko zaczną pojawiać się lipcowe rachunki za prąd i pierwsze rachunki za ogrzewanie, ten temat znacznie się zmieni. Pomnik nie jest jedynym wyzwaniem, przed którym stoi Narwa”. - powiedziała burmistrz Narwy Katri Raik. Jednak jak ta sprawa potoczy się dalej, biorąc pod uwagę niewątpliwie rosyjskie działania w tej sprawie, pokaże czas.
Równoczesny proces usuwania sowieckich symboli trwa na Łotwie, jednak tutaj wyzwania są poważniejsze niż w Estonii. Tłem dla obecnego problemu jest rosnący opór mniejszości rosyjskiej na Łotwie wobec działań związanych z usuwaniem sowieckiej symboliki z przestrzeni społecznej. Zacznijmy więc od jeszcze marcowego incydentu, który znalazł finał w ostatnich dniach: mężczyzna oskarżony o spalenie ukraińskiej flagi, został skazany przez sąd w Rzeżycy (Rēzekne) na karę grzywny w wysokości 65 euro. Jednak ostatni incydent z zeszłego tygodnia z Rygi, jest kolejnym przykładem na istnienie nienazwanych dotąd napięć. W Rydze jeden z mieszkańców wywiesił flagę Rosyjskich Sił Powietrznych. Podczas interwencji policji, człowiek ten groził, że wezwie "prawdziwą policję". Sprawca odpowie za używanie w miejscu publicznym zakazanych symboli gloryfikujących agresję militarną.
Łotewskie władze działają na razie uważnie i rozważnie. Jak poinformowała Państwowa Służba Bezpieczeństwa (VDD), w lipcu przesłała do prokuratury trzy akta spraw karnych, proponując ściganie łącznie trzech osób za działania związane ze wspieraniem rosyjskiej agresji wobec Ukrainy. VDD poinformowała też, że od czasu inwazji rosyjskich sił zbrojnych na Ukrainę wszczęła łącznie 22 postępowania karne i przejęła od Policji cztery postępowania karne związane z popieraniem rosyjskiej agresji i mową nienawiści.
Jednak niewątpliwie ostatecznym sprawdzianem dla władz łotewskich będzie rozbiórka sowieckiego pomnika w ryskim Parku Zwycięstwa. Zresztą ubiegłotygodniowa konferencja prasowa ryskiego samorządu w tej sprawie przebiegała pod hasłem "tajne przez poufne", co dowodzi tylko złożoności problemu, które, tak jak w Estonii, uznano za sprawę wagi państwowej.
Trzeba także przypomnieć, że Saeima ma niedługo zająć się kwestią legalności najważniejszej partii mniejszości rosyjskiej na Łotwie, czyli Rosyjskiego Związku Łotwy. Partia ta reprezentuje radykalne poglądy: opowiada się przeciwko uznaniu okupacji Łotwy w 1940 roku, jest za wprowadzeniem oficjalnej dwujęzyczności, budową państwa opartego na dwóch społecznościach: rosyjskiej i łotewskiej. Natomiast w 2014 roku partia wsparła zajęcie Krymu przez wojska rosyjskie.
W państwie, w którym mniejszość rosyjska liczy około 27% ludności (w Estonii 26%), partia ta może liczyć na mocne wsparcie, dlatego Saeima zapewne nie będzie chciała zaogniać sytuacji, zwłaszcza przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Zresztą wpływy rosyjskie nie ograniczają się tylko do pomników. Warto zauważyć, że w samej stolicy Łotwy trudno znaleźć pracę bez znajomości języka rosyjskiego, co udowodnił eksperyment łotewskiego radia, a jak potwierdzają doświadczenia polskich turystów, na przykład w Łatgalii częściej można usłyszeć ten język niż łotewski.
Co istotne sama Rosja oczywiście nie zamierza ułatwiać wszystkich tych działań Łotwy i Estonii. "Jesienią rosyjska Duma Państwowa rozważy możliwość złagodzenia zasad przyznawania wiz i uzyskania obywatelstwa rosyjskiego dla rodaków z krajów bałtyckich" - poinformował w poniedziałek przewodniczący izby niższej rosyjskiego parlamentu Wiaczesław Wołodin. A jest to już wyjątkowo jasna przesłanka co do dalszych kroków Kremla, biorąc pod uwagę dotychczasową politykę uprawianą także na okupowanym terytorium Ukrainy.
Natomiast w Mołdawii, chwilowo doszło do uspokojenia nastrojów w autonomii Gagauzji, po dobrym posunięciu prezydent Mai Sandu, która włączyła członków władz lokalnych do Narodowej Komisji Integracji Europejskiej. "Rozszerzyliśmy skład komisji, zapraszając dziewięciu nowych członków z samorządów i społeczeństwa obywatelskiego. Wraz z ich przybyciem proces konsultacji i koordynacji działań na rzecz integracji europejskiej stanie się bardziej integracyjny i bliższy obywatelom" - napisała Maia Sandu. Mimo to w niedzielę doszło do kolejnego małego protestu w 19 tysięcznym mieście Ceadîr-Lunga.
"Co nastąpi po tych wydarzeniach, wciąż nie jest pewne. Nie wiadomo też, ile wysiłku i czasu różne siły zewnętrzne są gotowe zainwestować w Gagauzów. W przeszłości każda ze stron przez pewien czas wykorzystywała kwestie związane z Gagauzją, by następnie przejść do bardziej naglących wydarzeń gdzie indziej. Tym razem jednak może być inaczej. Nie tylko stanowiska Rosji i UE są bardziej ugruntowane i sprzeczne niż kiedykolwiek wcześniej, ale również sam Kiszyniów jest obecnie bardzo podzielony co do tego, czy iść na ustępstwa. Niektórzy urzędnicy uważają, że nie mają wyboru i muszą się poddać, inni zaś zajmują dokładnie przeciwne stanowisko. Perspektywa, która będzie dominować, prawdopodobnie zadecyduje o tym, czy niedzielne protesty były tylko nie znaczącymi zdarzeniami, czy też zwiastunem nowego ruchu nacjonalistycznego, który przyciągnie szczególną uwagę całego regionu." - napisał Paul Goble.
Aktualne lekcje dla naszego regionu powinny prowadzić nas do wniosku, że w środowisku pozbawionym cech nie tylko bezpieczeństwa zewnętrznego, ale i - jak widać - także pojawiającego się niebezpieczeństwa wewnętrznego, konsolidacja wspólnych sił na rzecz wolności w regionie jest już nie tyle koniecznością, ale staje się faktycznym dogmatem. Kluczem do osiągania zamierzonego efektu jest teraz pytanie, czy ta konieczność działania przeważy nad obawami, które wciąż krępują wszystkie obecne rozważania polityczne. "Wróciło do mnie nurtujące pytanie: czy to polityka powinna kształtować strategię bezpieczeństwa narodowego, czy też to strategia bezpieczeństwa narodowego powinna kształtować politykę? Intuicja podpowiada, że to drugie, ale życie praktyczne kreśli inne scenariusze" - napisał dr Artur Jagnieża. Co pozostawiam Państwu do przemyślenia.