Zdjęcie: Twitter / X
28-01-2025 09:30
"Patriotyzm jest uczuciem związanym z tradycją. Termin "federacja" podobnie jak termin "Europa" nie 'budzi żadnego oddźwięku uczuciowego i nie przemawia do wyobraźni. Federalistami jesteśmy tylko na papierze, w praktyce zaś, jesteśmy w przytłaczającym procencie separatystami pogrążonymi w marzeniach o mocarstwowym państwie i przy każdej okazji manifestujemy naszą niechęć, a nawet wrogość wobec Czechosłowaków, Ukraińców, Białorusinów i wszystkich innych bliższych i dalszych sąsiadów. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, że znaleźliśmy się w paradoksalnej sytuacji, albowiem tradycjonalny nacjonalizm jest dziś przeszkodą a nie pomocą w akcji zmierzającej do odzyskania niepodległości." - pisał w 1951 roku Juliusz Mieroszewski oceniając ówczesne możliwości federacyjne i wspólnych sił zbrojnych w Europie Środkowo-Wschodniej.
Jeden z czołowych publicystów emigracyjnych zauważał, że takie działania nie dojdą nigdy do skutku jeżeli nie przełamiemy narosłych przez trudne historie uprzedzeń i przeszkód. To, co nie zmieniło się od tamtych czasów to fakt, że, jak to zresztą było od wieków, celem Rosji jest rozbijanie wszelkimi sposobami, jakichkolwiek pomysłów na rzecz szerszej współpracy w naszym regionie byłej I Rzeczpospolitej. Celem więc Rosji jest wspieranie wszelkich separatystycznych ruchów narodowych - oczywiście poza granicami swego imperium. Żaden ruch na rzecz większej współpracy nie leży w interesie Rosji. Wtedy nowe - większe czy mniejsze - Jałty są łatwiejsze do przeprowadzenia, zgodnie ze starą rzymską maksymą. W globalnym znaczeniu tego przykładu, w ONZ Rosja jest już tylko symbolicznie, w OBWE już praktycznie jej nie ma.
Wspominam o tym tle dzisiejszego komentarza z określonego powodu, gdyż piszę to w momencie, gdy zafundowano państwom lezącym nad Bałtykiem już szósty w przeciągu ostatnich dwóch lat sabotaż wobec łączy podwodnych. Wypadki owszem się zdarzają, przy czym łatwo pojawia się standardowe już tłumaczenie opuszczenia kotwicy. Tym bardziej można zauważyć tę chińsko-moskiewską sygnalizację "mamy długie ręce, nawet na statkach pod waszymi (zachodnimi) banderami". W mojej ocenie, nasilenie tego typu zdarzeń, to nie tylko tradycyjna rosyjska odpowiedź na - mimo wszystko - dotkliwą politykę sankcji, ale również wskaźnik desperacji Rosji w kwestii zmuszenia Zachodu do zakończenia wojny na Ukrainie, rzecz jasna na kremlowskich warunkach.I to wszystko dzięki pomocy doraźnego sojusznika w Pekinie.
Warto więc dostrzec, podobnie, jak to było w poprzednim wypadku, szybką reakcję Szwedów. Być może należy to uznać również za test najnowszej misji NATO nad Bałtykiem, gdyż jak wynika z doniesień, do akcji wejścia na podejrzane statki miało dojść po wspólnej analizie danych. Pozostaje jednak otwarte pytanie, czy z biegiem czasu sabotaże na zachodniej infrastrukturze podwodnej nie staną się regularnym odpowiednikiem hybrydowej akcji nadsyłania z Białorusi migrantów na granice państw wschodniej flanki sojuszu.
A to właśnie Białoruś i jej starannie wcześniej wyreżyserowane przedstawienie wyborcze Łukaszenki stały się dominantą ostatnich dni w naszym regionie.I ma to, w mojej opinii, znaczenie wielowymiarowe. Z całkowicie zrozumiałych powodów, skupiamy się na tym wymiarze społecznym. Przecież jak może głosować sterroryzowane społeczeństwo pozbawione autentycznych alternatyw? Aby tylko odnieść się do tego wątku, pewnym symbolicznym podsumowaniem tego "wyboru bez wyboru", jest lapsus którego dopuściły się media reżimu Łukaszenki, pokazując zdjęcia tej samej kobiety oddającej głos w dwóch różnych komisjach obwodowych.
Zagadnieniem znacznie ważniejszym jest przyszłość Białorusi. A ta, na tę chwilę nie jawi się w jasnych barwach. Politycy zachodni, ale również nasze społeczeństwa mają świadomość, że nawet jeśli Łukaszenki zabraknie, to Rosja tego swojego kolejnego przyczółka za zachodzie, nie odpuści. Sam Łukaszenka, korzystając z tego chwilowego parasola, być może namaszcza już na swoje stanowisko swojego najmłodszego syna Nikołaja. Byłby to więc przykład podobny do innych przypadków w przestrzeni posowieckiej. I dlatego, z tej perspektywy, tak ważne jest wspieranie tej autentycznej i wolnościowej emigracji białoruskiej.
A ta ostatnie niestety wciąż podzielona, i znów nie ma tu odstępstwa od historii naszej emigracji powojennej. Przypomnijmy dla przykładu częste boje tych skupionych wokół londyńskich kół polskich a środowiskami emigrantów w Paryżu. Tak samo i tutaj mamy do czynienia z typowo politycznymi, jak również ambicjonalnymi kłótniami. Nałożyły się na to różne fale emigracji białoruskiej. Ta najstarsza, której przedstawicielką jest Iwonka Surwiłła, szefowa Białoruskiej Rady Ludowej z siedzibą obecnie w Kanadzie, odchodzi już w cień historii. Tą nowszą już świeższą, łukaszenkowską pierwszą falę emigracyjną symbolizuje Zianon Paźniak, konkurent Łukaszenki z nieszczęsnych wyborów z 1994 roku. Od momentu wyjechania z kraju w 1996 roku, przebywa na emigracji.
"Po czterech i pół roku brutalnego oczyszczania sceny politycznej całkowicie zrozumiałe jest, że nikt nie chce ryzykować konkurencji z liderem reżimu i narażać swojej wolności. Ale to nie zaczęło się w 2020 roku, a znacznie wcześniej. Odkąd Łukaszenko doszedł do władzy w 1994 roku, prawie wszyscy, którzy zdecydowali się na poważnie wystawić swoją kandydaturę przeciw niemu w wyborach prezydenckich, napotykali poważne problemy i byli zmuszeni wycofać się z polityki, podczas gdy propagandyści przekonywali Białorusinów, że nie ma godnej alternatywy.(...) Jak widzimy, spośród tych, którzy w ciągu ostatniego ćwierćwiecza byli alternatywnymi kandydatami wobec Łukaszenki w wyborach prezydenckich na Białorusi, jedynie 25% nie miało później problemów, ale byli to kandydaci, którzy nie stanowili zagrożenia dla władzy. W zamian oczekiwano od nich spełniania życzeń Łukaszenki i nieodchylania się od „właściwego kursu”. Natomiast wśród tych, którzy reprezentowali opozycję, 100% napotkało problemy. Żaden z tych, którzy naprawdę przeciwstawili się Łukaszence, nie uniknął presji. Spośród nich 87% padło ofiarą poważnych represji, a 60% trafiło do więzienia. A to nie wspominając już o tych, którym władze celowo uniemożliwiły zostanie kandydatami na prezydenta, eliminując zagrożenie „w locie” poprzez aresztowania lub zmuszanie do opuszczenia kraju." - czytamy na łamach "Zerkalo".
Z tego punktu widzenia zrozumiałe jest, że ostatnie niektóre wypowiedzi Zianona Paźniaka potwierdzają, iż gorzko znosi pojawienie się tej najnowszej fali emigracji swoich rodaków. Fali już w większości wychowanej w czasach władzy Łukaszenki i do tego wiekowo najmłodszej oraz liczbowo największej. Przypomnijmy, że jeszcze do 2020 roku, Swiatłana Cichanouska, która poszła w ślady męża, została wyrwana tą polityczną przemocą ze swojego dotychczasowego życia. Powołane przez jej środowisko ośrodki władzy emigracyjnej, mimo że politycznie obecnie słabe, to najbardziej strukturalnie przypominają nasze władze londyńskie. Nie można natomiast tego powiedzieć o ruchu "Wolna Białoruś", którą reprezentuje Paźniak
„Toczy się wojna i to wojna poważna, hybrydowa. To wojna o przetrwanie całych narodów, przede wszystkim Ukrainy i Białorusi. Dbając o przyszłą wolną Białoruś, należy właściwie ocenić sytuację, w której się obecnie znajdujemy: Białoruś znajduje się pod okupacją rosyjską i prorosyjskim reżimem Łukaszenki, który faktycznie pełni rolę administracji okupacyjnej. Prowadzone są systematyczne represje wobec wszystkiego, co białoruskie, w sferze politycznej, kulturalnej, etnicznej i społecznej. Jeśli w tej sytuacji nie będzie zwycięstwa nad rosyjskim Mordorem, perspektywy niepodległości, demokracji i istnienia nie tylko Białorusi, ale także krajów bałtyckich i Ukrainy będą ponure”" - nie sposób jednak nie przyznać racji tym słowom Zianona Paźniaka.
Także on ma opracowany pewien plan działań na wypadek - obecnie czysto hipotetycznej - możliwości zmiany władzy w Mińsku. Opowiada się za lustracją, współpracą gospodarczą i polityczną z sąsiadami. Równocześnie jednak popada w pułapkę białorusko-litewskich kłótni czy to ogniskujących się wokół herbu Pogoni, czy litwinizmu. Ideą, akurat z polskiego placu, dość przyjemną dla ucha, jednak zasadzającą się na tworzeniu faktycznych podziałów między tymi narodami, gdyż opierająca się na błędnych podstawach. A tutaj warto poznać zdanie obu stron.
„Mówiąc krótko, dla nas, dla Białorusinów, trzeba trzymać się z dala od Rosji. I w żadnym wypadku nie wchodzić do Unii Europejskiej, ponieważ tam czeka śmierć fizyczna, a tutaj jeszcze gorsza – to całkowicie zgniła cywilizacja. Ta cywilizacja nie ma przyszłości. Unia Europejska nie ma przyszłości. To kwestia, którą można dokładnie przeanalizować: dlaczego, jak i co. To pozwoliło mi zobaczyć to z bliska. Bo to, co z daleka, pozostaje z daleka” – podkreśla Paźniak. Są to słowa dla najnowszej fali emigracyjnej Białorusinów dość mało zrozumiałe. Tym bardziej, jeśli dostrzeżemy proeuropejski kurs stronnictwa Cichanouskiej. Jednocześnie Paźniak krytykował przebywającą w kazamatach Łukaszenki Marię Kalesnikawą i innych uwięzionych opozycjonistów. Do tego odmawia skrzydłu Cichanouskiej obecności przy rozmowach dyplomatycznych.
Te podziały jednak nie są aż tak ważne, jak ważne jest nasze polskie wsparcie dla wolnych Białorusinów. Wspominałem nieraz, że to właśnie w tym narodzie, przetrwało najwięcej tradycji tam urodzonej w Krewie i zmarłej w Grodnie I Rzeczypospolitej. Bezpośredniego dla nas symbolu współpracy narodów naszego regionu. Nie pozbawionej swoich problemów, jednak będącej oazą wolności w naszej części Europy. To nasze wsparcie jest o tyle ważne, że choć nie dostrzegamy jej znaczenia z Warszawy czy Gdańska, to dostrzegają ją za nas pozostałe narody regionu.
"Wyższa izba parlamentu Polski – Senat – uznała dziś jednogłośnie „Radę Koordynacyjną” utworzoną przez białoruską opozycję za parlament na uchodźstwie.(...)Wiadomo, że w czwartek łotewska Saeima rozpatrzy projekt oświadczenia, w którym Łotwa nie uzna zaplanowanych na niedzielę „wyborów prezydenckich” za legalne." - czytamy w łotewskiej relacji. Wolności trzeba dawać przykład. I takie realne działania są dostrzegane przez wolnych Białorusinów. Do takich można zaliczyć wypowiedź ministra Sikorskiego, czy współpracę Sejmu z opozycją demokratyczną. Wreszcie to na co większość naszego społeczeństwa spogląda z obojętnością zdarzyło się w Warszawie. To właśnie tam niosąc 330 metrową biało-czerwono-białą flagę, wolni Białorusini wyrazili swój sprzeciw przeciwko rządom Łukaszenki i jego dążenia do faktycznej rusyfikacji kraju.
Kiedy w tym naszym, krajowym piekiełku przedwyborczym, będziemy zarzucani różnego typu zagrożeniami, memami czy też inną dezinformacją życzliwie sączoną nam przez usłużnych politykierów, to warto pamiętać o tych ludziach, którzy nieśli w tych dniach swój symbol wolności. Tak naprawdę przecież hasło Lelewela "Za wolność naszą i waszą" nie jest frazesem, ale codziennie udowadnianą myślą przewodnią Białorusinów i Ukraińców, a nas, współautorów tego motta, też do czegoś zobowiązuje. Teraz tego nie wiemy, ale za chwilę może się okazać, że ten obowiązek będzie miał dla nas bardzo istotne znaczenie.