Zdjęcie: Pixabay
25-06-2024 09:30
"Narwa to miasto, które na przestrzeni dziejów było początkiem i końcem naszej walki o wolność. Narwa jest alfą i omegą naszego pragnienia wolności. Tutaj, w starym hanzeatyckim mieście, utrwaliliśmy wolność Estonii. Od Narwy zaczyna się nie tylko wolna Estonia, ale tutaj zaczyna się wolna Europa" – powiedział w trakcie niedzielnej defilady z okazji estońskiego Dnia Zwycięstwa szef Ligi Obrony, generał dywizji Ilmar Tamm. To lato rozpoczyna się od takich słów, ponieważ to właśnie w tym nadgranicznym estońskim mieście, podobnie jak to było w XV wieku, istnieje granica, która oddziela Europę od azjatyckiego w swojej naturze, "ruskiego świata". Dla kontekstu, należy wspomnieć, że ostatni raz defilada z okazji Dnia Zwycięstwa odbyła się w Narwie w 1996 roku. W tegorocznych uroczystościacvh wzięli też udział polscy żołnierze.
Minione dwa tygodnie przyniosły pewne uspokojenie na flance południowej, w Mołdawii, które jest jednak tylko tymczasowe. Natomiast na państwach bałtyckich, a szczególnie na Estonii, była głównie skupiona uwaga, opublikowanego z minionym tygodniu, raportu o stanie praw człowieka, który brzmi jak bardzo ponury żart, gdyż wydały go po raz pierwszy wspólnie ministerstwa spraw zagranicznych Białorusi i Rosji. Fakt ten dostarcza dwóch znanych informacji: po pierwsze wydały go dwa reżimy, które w przysłowiowym nosie mają prawa człowieka, a po drugie potwierdzają coraz większą zależność Białorusi od Rosji.
Warto, w mojej ocenie, zapoznać się z tą wybitnie propagandową gadzinówką, która jednak ukazuje, jakimi meandrami kieruje się kremlowska sztuka dezinformacji. Estonia jest rekordzistką wśród państw bałtyckich tego "raportu" - poświęcono jej 88 stron )dla porównania Polsce tylko 53 strony). Poza typowo pseudo-historyczną papką o "niewdzięczności wobec wyzwoleńczej roli Armii Czerwonej", czego symbolem jest np: opisane usunięcie pomnika czołgu T-34 z Narwy, dokument znów oskarża Estonię, jak i pozostałe państwa bałtyckie o działania przeciwko rosyjskiej mniejszości. Wykorzystuje do tego znaną dźwignię istnienia na Łotwie i w Estonii tzw. "nieobywateli" czyli osób bez obywatelstwa Łotwy i Estonii. Mimochodem zauważa, że "zdecydowana większość tych osób to rosyjscy rodacy i ich potomkowie". Co ciekawe, w wielu miejscach raport powołuje się na raporty Komisji Europejskiej, ale też ustalenia OBWE i ONZ. Te ostatnie dwie organizacje międzynarodowe, których działania oba państwa, również mają za nic. Zresztą notabene w minionym tygodniu, szefowa Rady Federacji Rosyjskiej Walentyna Matwijenko poinformowała, że Rosja zamierza zawiesić swoje członkostwo w Zgromadzeniu Parlamentarnym OBWE.
Wracając do produktu rosyjskiej myśli propagandowej, należy zauważyć, z jak wielką pieczołowitością wymienia się poszczególne zarzuty wobec władz estońskich, cytując nie tylko zarzucone już projekty ustaw, ale nawet poszczególne przepisy samorządowe. Zwraca się uwagę na zmiany edukacji językowej, której krytyki należało się spodziewać. Wymienia się ostatnie działania rządu Estonii wobec Estońskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego, oczywiście bez podawania szczegółów. Nie przeczytamy więc o ogłoszonej przez patriarchę Cyryla "świętej wojnie" Rosji z Zachodem, ani grożeniu wprost państwom bałtyckim.
Wśród kolejnych "zarzutów", podaje się jarmark staroci w Narwie (gdyż sprzedawano tam hitlerowskie odznaczenia), szczegółowo także podawana jest na siedmiu stronach lista usuniętych w Estonii sowieckich pomników, a także aktów wandalizmu wobec nich. "Rosyjskie organy ścigania zwracają szczególną uwagę na bluźniercze działania władz państw bałtyckich, którego celem było zniszczenie sowieckich pomników wojennych.(...) Za dokonanie określonych przestępstw, zarzuty zaocznie postawiono 173 cudzoziemcom - są to obywatele Łotwy, Litwy, Estonii, Polski i Ukrainy.". Mowa jest także o ściganiu premier Kallas. I znów czytamy znane od lat slogany o "przejawach rusofobii, ksenofobii, antysemityzmu, neonazizmu, przypadków profanacji pomników żołnierzy Armii Czerwonej i aktywizacji grup prawicowych radykałów ". A do tego marginalnie potraktowane estońskie problemy gospodarcze, więc otrzymujemy propagandowe "idealne combo", jakby to określiła młodzież.
Niemniej jednak, wymieniane przykłady jako akty dyskryminacji mają swój cel. Jak wspominałem, jednym z dążeń takich "dokumentów" jest nie tylko propagowanie swojej narracji o "ucisku" rosyjskojęzycznych mieszkańców w tych krajach na użytek zewnętrzny, ale jest poza tym celem przydatnej aktywizacji tych mniejszości dla działań reżimu. Żyjąc na Śląsku dostrzegam podobieństwa mechanizmów, które za tym stoją. Należy także zauważyć, że raport geograficznie skupia się na wschodnich regionach Estonii, właśnie na Narwie i prowincji Wirumaa Wschodnia, gdzie spotykamy największe skupiska rosyjskojęzycznych mieszkańców Estonii. Dlatego należy przypuszczać, że takie prowokacje, jakie mają ostatnio miejsce w Narwie, będą się nasilać.
Wspominam o tych sprawach z jeszcze jednego powodu. W minionym tygodniu z dwudniową wizytą w Polsce przebywała minister spraw zagranicznych Łotwy Baiba Braže. W udzielonym Jerzemu Haszczyńskiemu wywiadzie, łotewska minister odnosi się też do kwestii rosyjskojęzycznych. "W czasie okupacji sowieckiej skład ludności na Łotwie uległ znaczącym zmianom. Przed nią, w 1939 r. na Łotysze stanowili 80 proc., a po zakończeniu okupacji sowieckiej w 1990 r. tylko 53 proc. W czasie okupacji sowieckiej przywieziono dużo osób innych narodowości. Po niej byli tacy, którzy udali się do Rosji lub w inne miejsca, dużo rosyjskich wojskowych wyjechało. Prawdziwym wyzwaniem było stworzenie polityki integracyjnej dla osób, które chciały pozostać na Łotwie. Bo dla nich Łotwa nie była ojczyzną. Po prostu zostali przywiezieni lub przyjechali. " - mówiła minister o niezbędnej wiedzy, aby mieć pojęcie w czym zasadza się obecna sytuacja.
"Służby bezpieczeństwa obserwują, co się dzieje, czy tworzą się jakieś niebezpieczne grupy, czy istnieją elementy antypaństwowe - nie antyrządowe, ale antypaństwowe, antyłotewskie, antykonstytucjne. Zdecydowanie nie jest tak, że wszyscy rosyjskojęzyczni są nielojalni. W parlamencie, w instytucjach i służbach państwowych mamy osoby o różnym pochodzeniu etnicznym." - mówiła minister i odpowiadając na pytanie dotyczące ryzyka, że Kreml wykorzysta niezadowolonych rosyjskich Łotyszy, dodawała: "Nie wiem, jak określić ryzyko. Od siły państwa i rządu oraz od odpowiedzialności naszych służb bezpieczeństwa, zależy, czy jeśli pojawią się niebezpieczne elementy, to zostaną namierzone. Wciąż słychać, że służby kogoś namierzyły.". Zapewniła również, że kwestie te są pod kontrolą nie tylko służb, ale także społeczeństwa. Niemniej jednak widać także, że pomimo uspokajających słów polityków, wyników badań, jak też analiz ekspertów, władze tych krajów zwyczajnie "dmuchają na zimne".
Z mojego punktu widzenia, warto odnotować, że wizyta minister Braže była powiązana nie tylko z omawianiem stosunków dwustronnych czy pomocy dla walczącej z Moskalami Ukrainy, ale z rozmową z przedstawicielami białoruskiej opozycji demokratycznej. Jest to kolejny mały dowód mimowolnego dotykania przez polityków istoty współdziałania regionalnego w przestrzeni byłej I Rzeczypospolitej.
Wracając także do innego znaczenia rosyjsko-białoruskiej gadzinówki, jak też ostatnich wypowiedzi rosyjskich oficjeli z Putinem na czele, warto powiązać te fakty nie tylko z terminem zbliżającego się szczytu NATO w Waszyngtonie, ale również z rosnącym naciskiem na kraje zachodnie w sprawie Ukrainy.
"Przede wszystkim należy zrozumieć, że zagrożenia nuklearne ze strony Rosji stanowią parasol, pod którym Rosja może prowadzić tę wojnę, uniemożliwiając nam bezpośrednią interwencję. Wyobraźcie sobie, że Rosja nie posiada broni nuklearnej. Wtedy oczywiście Stany Zjednoczone, NATO lub ktoś inny interweniowałby już dawno temu i zdecydowanie pokonałby Rosję. Zatem groźba użycia broni nuklearnej powstrzymuje nas od tego. Jednak nadzieja Putina, że zagrożenie nuklearne odwiedzie nas od wspierania Ukrainy, nie sprawdza się. Działa to coraz słabiej, dlatego ciągle musi powtarzać, że mówi poważnie. Nie zrozumcie mnie źle, zagrożenie nuklearne istnieje. Eskalacja nuklearna jest prawdopodobna, ale jeszcze do niej nie doszło. Zła wiadomość jest taka, że nie wiemy, czy czerwona linia, która została przekroczona pięć razy, nie zostanie przekroczona po raz szósty." - uważa Karl Heinz Kamp, jeden z ekspertów europejskiej polityki międzynarodowej i bezpieczeństwa nuklearnego. Ekspert dotyka głównych obaw krajów NATO, ale także nas samych. To co wynika z jego oceny dotyczy konstatacji, iż nadszedł czas, aby przygotować się na okres, w którym znaczenie broni nuklearnej będzie jedynie wzrastać, a międzynarodowe porozumienia o jej nieproliferacji i ograniczaniu przestaną obowiązywać.
"Największe obecnie niebezpieczeństwo wiąże się z wewnętrznym rozwojem sytuacji politycznej w Europie i Ameryce, a nie z faktem, że Rosja może zaatakować" – powiedział natomiast Rainer Saks, estoński ekspert ds. bezpieczeństwa. Uważa on, że największy potencjał do konfrontacji militarnej w tej chwili istnieje między sąsiadami Ukrainy a Rosją. "W obecnej sytuacji największe ryzyko przypadkowej eskalacji jest w kierunku Polski i Rumunii, gdzie Rosja atakuje Ukrainę i jakieś wydarzenie może wymknąć się spod kontroli" - powiedział ekspert. Powołał się tutaj na raporty fińskiego i norweskiego wywiadu, według których Rosja wycofała z północy większość wojska, kierując je na Ukrainę. Jak wspomniałem już kiedyś, Rosjanie uwielbiają stosować podchody i maskirowki, stąd zamiast powstających tygodniami raportów, znacznie ważniejsze jest znaczenie stałego monitoringu.
Na koniec chcę wspomnieć o jednej kwestii, którą zresztą zajmuje się nie tylko od początku działania portalu, a która szczególnie z jednej strony cieszy, a z drugiej martwi. W minionych dniach odbyło się w Krakowie seminarium w sprawie obrony cywilnej zorganizowane przez zespół think-tanku Strategy&Future. Cieszy to, że podejmuje się tak trudny temat, który, jak było widać z relacji, spotkał się ze sporym zainteresowaniem. To co martwi to fakt, że kwestia ta jest wciąż uparcie pomijana przez powołane do tego rząd i władzę ustawodawczą. To właśnie zainteresowanie społeczne niech będzie głośną syreną alarmową dla rozpolitykowanej szklanki naszych elit, co pozostawiam Państwa i swojej uwadze.