geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

Kierunki

Michał Mistewicz

19-12-2023 09:30


"Adam Krzyżanowski w swej klasycznej "Pauperyzacji Polski Współczesnej" pisze, że ludzie dzielą się na trzy zasadnicze kategorie. Pierwsza potrafi korzystać z doświadczeń poprzednich pokoleń. Druga jedynie z własnych doświadczeń. Trzecia zaś w ogóle z żadnych doświadczeń korzystać nie potrafi.

(...) Jeżeli Rosja ostatecznie zaanektowała w XVIII wieku dużą część Polski to stało się to w dużej mierze na to, aby zabezpieczyć swoje posiadłości ukraińskie. Dziś problem ukraiński jest dla Rosji nie jakąś fantazją, ale niesłychanie realnym niebezpieczeństwem. Istnieją tu dwie wielkie możliwości. Albo wpływ narodowych Ukraińców na sposób prowadzenia polityki zagranicznej ZSRR wzrośnie - co zresztą uważamy za mało prawdopodobne - i w tym wypadku zaktualizuje się mocno dążenie do odebrania Polsce jej kresów wschodnich. Drugą możliwością, jest raczej wzrost kierunku centralistycznego, a tym samym niebezpieczeństwa ukraińskiego dla Rosji. W tym wypadku naturalne będzie dążenie do odebrania Ukraińcom tego skrawka ziemi, na którym z konieczności wytwarza się ich Piemont narodowy, tzn. ziem ukraińskich Rzeczypospolitej Polskiej." - pisał w 1937 roku Adolf Bocheński w swym klasycznym dzisiaj dziele "Między Niemcami a Rosją".

Do której z kategorii, wymienionej przez Krzyżanowskiego a wspomnianej przez Bocheńskiego, należało i jest nim obecnie, tak większość społeczeństwa, jak i naszych polityków, pozostawiam Państwa ocenie. Natomiast z własnego punktu widzenia chcę zauważyć, że warto wciąż wracać tak do źródeł naszej myśli politycznej, gdyż zgodnie z kierunkiem koła historii, znaczenie treści tych swoistych "przepisów BHP" dla postrzegania naszego bezpieczeństwa powtarzają się, pod naszą szerokością geograficzną, z bardzo stateczną powtarzalnością.

"Głównym i jedynym celem zainteresowań Rosji w Europie są Niemcy. Gdyby Sowiety dobrowolnie wycofały się z NRD - spacyfikowały Europę. NATO zbankrutowałoby jako bezcelowa instytucja. Znikłyby wszystkie agencje, Free Europe, radiostacje - cały gigantyczny aparat zimno-wojenny zakwaterowany w Niemczech. Sowiety otrzymałyby wszystkie możliwe gwarancje dotyczące "od-atomizowania" Niemiec, a Europa wschodnia zostałaby ochoczo uznana za wieczyste lenno Rosji. Mężowie stanu i prasa zachodnia prześcigaliby się w sławieniu wielkodusznej pokojoWości Rosji. (...) Dalekofalowym celem Rosji jest porozumienie z Niemcami i wyparcie Amerykanów z kontynentu. "Podwójna hegemonia" (Sowiety plus Stany Zjednoczone), podział państw według "klucza ligowego", rosnący wpływ wydarzeń w Azji na politykę super-mocarstw w stosunku do Europy - wszystko to powoduje, że należy unikać operowania sztancami w rodzaju Rapallo, które należą do innego świata. Skojarzenia i analogie, które' owe sztance ewokują utrudniają obiektywną analizę. Związek Sowiecki potrzebuje pomocy wielkiego, wysoko uprzemysłowionego mocarstwa w celu "doścignięcia Ameryki". Zjednoczone Niemcy byłyby idealnym partnerem, który za cenę otwarcia rynków rosyjskich dopomógłby Związkowi Sowieckiemu w dokonaniu drugiej rewolucji przemysłowej. " - pisał z kolei w zupełnie innych warunkach geopolitycznych Juliusz Mieroszewski w 1967 roku.

Myśląc już od kilku dni nad przekazem dzisiejszego komentarza, chciałem znaleźć coś bardziej optymistycznego, wszak nadchodzą Święta Bożego Narodzenia i myślę większość z nas szuka coś więcej niż bardzo niepokojącego obrazu, który od tych już niemal ostatnich trzech miesięcy, ze zwiększonym nasileniem pojawia się, tak z powodu analiz, opinii, jak i szeregu materiałów multimedialnych. Ale o tym za chwilę.

Bo rzeczywiście także ostatni tydzień nie przyniósł zbyt wielu pozytywnych informacji. Brytyjski "The Spectator" w osobie publicysty Lionela Shrivera stawia "kropkę nad i" dla nie tylko brytyjskiego, ale szerzej zachodniego sposobu widzenia, tytułując swój artykuł "O Ukrainie nikt już nie chce rozmawiać" - w którym czytamy takie zdanie: "W tej chwili niewiele tematów jest bardziej zniechęcających niż Ukraina.", a dalej jest tylko gorzej.

"Mówię to z ciężkim sercem: jeśli sytuacja jest tak trudna - jeśli wynegocjowana ugoda, która oddaje zdobyte terytorium Putinowi, wydaje się nieunikniona - może nadszedł czas, aby wezwać rząd Zełenskiego do rozpoczęcia rozmów, aby doprowadzić tę przygnębiającą wojnę do jej przygnębiającego zakończenia. Przeciąganie ugruntowanego impasu tylko zwiększa liczbę ofiar i bezcelowo niszczy kolejne ukraińskie domy i infrastrukturę. Siedzenie z założonymi rękami i dawanie Ukraińcom wystarczającej ilości broni, by walczyli do ostatniego mężczyzny i kobiety, tylko po to, by kraj w końcu skończył tam, gdzie zawsze wiedzieliśmy, że skończy, jest nie tylko niemoralne. To morderstwo.". Tak, to jest jedna z wielu opinii zachodnich, która pojawia się już od dłuższego czasu, pisana z perspektywy jakże bezpiecznego i odległego brytyjskiego fotela, dla którego Rosja, jest i będzie tylko dalekim odważnikiem na szali własnych interesów.

Jednak w tej samej gazecie, tydzień wcześniej, można było przeczytać artykuł nieco lepiej przygotowanego do tematu Owena Matthewsa i mimo, że sens sprowadza się do tego samego co u kolegi, to argumenty są już nieco inne, "bardziej akceptowalne". "Putinowi nie można ufać - nie można go też pokonać bez bezpośredniego zaangażowania NATO, aż do wojny nuklearnej włącznie. Można go jednak skutecznie powstrzymać, zatrzymując na jego drodze wszechstronną natowską solidarność wojskową. Za dekadę Ukraina ma wszelkie szanse, by stać się zamożnym i wolnym członkiem UE, z bezpieczeństwem gwarantowanym przez najpotężniejszy blok wojskowy na świecie, albo jako bliski sojusznik, albo jako pełnoprawny członek NATO. Tymczasem Rosja prawdopodobnie nadal będzie marnieć w międzynarodowej izolacji pod rządami gerontokratycznego kultu śmierci Putina. Wtedy stanie się jasne, kto naprawdę wygrał tę wojnę." - czytamy w artykule.

Pomoc dla tego typu głosów, a jakże, oczywiście przychodzi ze Wschodu. Na przykład Łukaszenka twierdzi, na podstawie blokad przejść granicznych z Ukrainą, że walczący kraj jest już skonfliktowany z Zachodem i czeka go rozpoczęcie rozmów pokojowych, jednak przeszkodą jest prezydent Zełenski.

Czytając takie słowa, wyciągnijmy też belkę z własnego oka. Bo oto zaczyna się powoli test dla naszego nowego rządu. W minionym tygodniu w litewskich mediach czytamy takie treści, jak te poniżej.

"Dodatkowe wymagania w Polsce ograniczają możliwość transport dronów na pole walki na Ukrainie.Ekspert ds. dronów Povilas Stankūnas proponuje rozwiązanie sytuacji przy stole dyskusyjnym: "Bardzo chciałbym zorganizować spotkanie z członkami Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego, członkami organizacji produkujących drony i członkami Ambasady RP. Moglibyśmy spróbować o tym porozmawiać, moglibyśmy spróbować to rozwiązać, ponieważ jest to bardzo szeroki i zniuansowany temat". Z dalszej treści wynika, że za część tych problemów odpowiada polska interpretacja przepisów sankcyjnych, która nie jest tożsama z tymi obowiązującymi na Litwie. Ale to nie jedyny problem.

Raczej nie jest przypadkiem, że tuż po zaprzysiężeniu nowego rządu w Warszawie, znów wracamy do kwestii polskich napisów na Wileńszczyźnie, a także, jak wczoraj poinformowano, Litwa przystąpiła wraz z Szwecją i Kanadą, do „Grupy Wspólnych Interesów dla Ukrainy”, która ma wspierać ożywienie ukraińskiej branży transportowej i rozwój szlaków logistycznych - oczywiście w tle tej inicjatywy pozostają blokady niektórych polskich przewoźników na przejściach granicznych z Ukrainą. To jest właśnie tylko jeden z symptomów tych działań, które będą się nasilać - na rzecz wąskich interesów poświęca się znacznie szersze perspektywy. I powoli to Polska zaczyna tracić najwięcej, co pozostawiam do przemyślenia.

Wreszcie sprawa, która jest także pewnym prognostykiem osłabienia. Możemy żyć w przeświadczeniu, że sport to nie polityka, a jednak decyzja MKOl o dopuszczeniu rosyjskich i białoruskich sportowców wywołała...no właśnie co? Jeżeli przeczytamy pierwsze reakcje Narodowych Komitetów Olimpijskich państw bałtyckich, to zauważymy zdania o konsultacjach w tej sprawie z Warszawą. Tymczasem PKOl wydaje "dość oszczędny" komunikat. Porównajmy jego treść z komunikatem z marca tego roku na ten sam temat. Nie doczekawszy się wyraźniejszej decyzji PKOl, Bałtowie wydali własne oświadczenie równie zdecydowane, co ostatnio. Co więc się stało?

Powiedzmy sobie szczerze: wybór pana Sikorskiego na stanowisko szefa MSZ, nie został w Wilnie przyjęty z radością, a prasa od razu wypomniała wcześniejsze słowa o "nauczaniu Litwinów" i niechętne temu krajowi zachowania. Dyplomacja to nie prasa, jednak biorąc pod uwagę inne niuanse, o takich zdjęciach, a co ważniejsze, relacjach, jak te w czasie spotkań ministrów Raua i Landsbergisa w opactwie w Wigrach, raczej możemy zapomnieć, a jeśli nawet, to nie będą one zbyt wiarygodne.

Jednak co dalej?

I to właśnie teraz pojawia się część, która niech będzie dla Państwa jaśniejszym przekazem od poprzedniego. Jak pisze Dominik Wilczewski na łamach "Pressje", Polska i Litwa "są skazane na współpracę". "W  ciągu  dekady  wizerunek  Polski  na  Litwie zmienił się diametralnie. W 2014 r. komentatorów zszokowały wyniki sondażu, z którego wynikało, że prawie 27% ankietowanych Litwinów uważa Polskę za państwo wrogie, a za przyjazne zaledwie niecałe 13%. Jedynie Rosja zebrała więcej, i to zdecydowanie negatywnych ocen. Za nieprzyjazną Litwie uznało ją prawie 3/4 badanych. Gdy pod koniec ubiegłego roku badanie przeprowadziła sondażownia Baltijos tyrimai, nastroje były już zupełnie inne. Polskę oceniło pozytywnie łącznie 90% ankietowanych, negatywnie – skromne 5%. Po zsumowaniu ocen zdecydowanie wyprzedziliśmy Niemcy, Ukrainę, Wielką Brytanię, Francję i USA.(...) Pytanie brzmi, na ile zmiana w relacjach będzie trwała. Spoiwem (przynajmniej na najbliższe  lata) są sytuacja międzynarodowa, potrzeba  wspólnego wsparcia dla Ukrainy i doprowadzenia  do jej zwycięstwa w wojnie z Rosją, ograniczenia  wpływów tej ostatniej, wzmocnienia własnych  potencjałów obronnych i obecności sojuszniczej  w regionie. Nie należy oczekiwać wielkiego przełomu. Zbliżenie i współpraca to proces, który ma  swoją dynamikę, nabiera przyspieszenia, ale na- potyka także przeszkody. Dla Polski i Litwy byłoby dobrze, gdyby tak pięknie rozwijające się partnerstwo można było wypełnić wartościami, które pozwolą pokonywać przeszkody." - czytamy w artykule.

"Myślę, że musimy rozmawiać o interesach strategicznych, interesem strategicznym i Ukrainy, i Polski jest współpraca, tak jak współpracować w Unii Europejskiej. Ja  jestem zwolennikiem Pierwszej Rzeczypospolitej. Myślę, że największy błąd w naszych stosunkach zrobił Bogdan Chmielnicki. Drugim błędem był brak zgody polskiego Sejmu na podpisaną przez Wyhowskiego ugodę hadziacką.”" - mówi deputowany ukraińskiej Rady Najwyższej Mykoła Kniażycki.

Tak, nie jest to zapewne pogląd powszechny wśród polityków ukraińskich, ale jest i należy go dostrzec. Jak z kolei przypomina Mikołaj Kwiatkowski, są także takie słowa, jak te pisarza Jurija Wynnyczuka. "Są wśród nas tacy ludzie, dla których samo pojęcie „ukraińskiej szlachty” powoduje czkawkę, bo dla nich jest to w jakiś sposób polskie. Nic więc dziwnego, że gdy pisałem na Facebooku, że Czerwonograd i Iwano-Frankiwsk powinny odzyskać swoje historyczne nazwy, jedna z takich osób rzuciła mi: „Kto chce Stanisławowa – walizkę, dworzec, Warszawa”.(...) Okazuje się, że wyzwoliwszy lud z niewoli szlacheckiej, Chmielnicki wpędził ten sam lud w jeszcze gorszą niewolę. I gdyby na tym skończyły się wszystkie nasze nieszczęścia, byłaby to połowa klęski. Ale pokazawszy swoją miłość do pospólstwa, hetmani nie mogli już na nich polegać. Dlatego Mazepa przegrał, bo tylko część Kozaków stanęła po jego stronie, a chłopi, usłyszawszy w kościele anatemę na "Iwaszkę-zdrajcę", chwycili w ręce cepy i z entuzjazmem młócili Szweda. Moskwa wzięła nas gołymi rękami."

To właśnie takie, pojedyncze w tej chwili głosy, dają nadzieję, że kiedyś powstanie pewien rodzaj chóru. Ziarnko do ziarnka i do tego cała nadzieja leży w młodym pokoleniu. Tam gdzie my obecnie nie widzimy możliwości do współpracy, takie szanse pojawić się mogą już niebawem. Bo czy ktoś jeszcze trzy lata temu myślał, że w ogóle Ukraina i Mołdawia zostaną dopuszczone - nawet jeśli tylko formalnie - do negocjacji w sprawie wejście do UE? I to jest właśnie ten przekaz, z którym chce zakończyć ten rok. Jako, że w przyszły wtorek jest świąteczny, wracam do Państwa po Nowym Roku - na życzenia jeszcze przyjdzie czas.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024