geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: James Peacock unsplash.com

Gdzie oni są?

Michał Mistewicz

02-11-2021 09:45


Temat tego artykułu "chodził za mną" od co najmniej kilku tygodni. Natomiast bezpośrednim wywołaniem do napisania tych kilku słów, było niemal identycznej treści pytanie retoryczne zadane przez Juliana Lindley-Frencha w rozmowie z Jackiem Bartosiakiem, którą to zamieściliśmy także na naszym portalu. Tak więc zadam to pytanie i za chwilę postaram się na nie częściowo odpowiedzieć: gdzie są politycy, którzy wykażą się swoją inicjatywą i skutecznym działaniem w tych trudnych czasach?

Tytuł nie będzie nawiązywał do słów znanego przeboju zespołu "Republika" o tytule (nomen-omen) "Biała flaga", ani do finalnych słów popularnego żartu z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to mówiło się, że nasi górnicy jadąc na kolejną demonstrację do Warszawy, nie pytają się ilu jest policjantów tylko gdzie oni są. Chociaż... ale o tym znaczeniu napiszę w innym artykule.

"Gdzie są przywódcy, którzy potrafią powiedzieć swoim narodom: "Spójrz, żyjemy w nowym świecie, w nowej Europie, w której Stany Zjednoczone nie są wystarczająco silne, aby zagwarantować nasze bezpieczeństwo, chyba że my będziemy robić o wiele więcej aby zwiększyć zdolności militarne".(...) Gdzie są liderzy w Europie, którzy potrafią zmierzyć się z tą rzeczywistością i dokonają zmiany." - mówił Julian Lindley-French.

Nie wiem w tej chwili czy są tacy politycy w przestrzeni, którą omawiamy na naszych łamach, a którzy spełniają tak powyższe pytanie zadane przez brytyjskiego eksperta, jak i posiadają wszystkie cechy wymagane przez większość z nas, kiedy myślimy o odpowiedzialnych przywódcach na trudne czasy. Jednak w tych ostatnich latach i miesiącach, pojawiły się nazwiska polityków, których działalność warto obserwować. To będzie oczywiście moje subiektywne zdanie. Nie zwracam uwagi przy tej ocenie na przeszłość tych osób, ale wyłącznie na ich sposób wypowiedzi i działalność zwłaszcza w ostatnim roku, który przyniósł coraz więcej napięć, a tym samym problemów do rozwiązania.

To co istotne z naszego, polskiego punktu widzenia jest to, że na razie nie ma, na tej krótkiej liście, polskich nazwisk. I znów odwołam się, jako też do jednego z wątków mojej odpowiedzi na pytanie dlaczego tak jest, do ostatniego wywiadu, którego Igorowi Janke udzielił Marek Budzisz. "Musimy też odbudować naszą dyplomację. Potencjał naszej dyplomacji. To nie są recepty na dni czy tygodnie. To są niestety zaniedbania wieloletnie i dziś ponosimy tego skutki" - mówił Marek Budzisz, mówiąc o receptach na aktualną sytuację na naszej granicy z Białorusią.

Przy czym - co nie powinno być zaskoczeniem - nie tylko Polacy szukają odpowiedzi na tak zadane pytanie. W minionym tygodniu, takiej odpowiedzi szukał między innymi Ramūnas Terleckas, który w krótkim komentarzu, zadawał pytanie "gdzie znaleźć liderów?".
"Irytujące jest to, że przez osobiste ambicje spychamy na margines ludzi, którzy mają doświadczenie i mogą wiele zrobić dla wspólnego dobra.(...) Niezależnie od tego, jakie są moje poglądy polityczne, gdybym miał wybrać przywódców godnych naśladowania, w pierwszej kolejności przyszliby mi na myśl Vytautas Landsbergis, Algirdas-Mykolas Brazauskas, Valdas Adamkus i Dalia Grybauskaitė. Znalazłbym w nich wszystkich wady, ale byli przywódcami, a ja dziś za nimi tęsknię."

No cóż, trudne czasy wymagają cech przywódczych, za którymi tęsknimy, a których tak brakuje w otaczającym nas, rozwodnionym hasłami o różnokolorowym zabarwieniu, świecie. Wymagamy od polityków rzetelności, odwagi, intuicji w podejmowaniu trudnych decyzji, jasnym wytłumaczeniu dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej oraz przewodzeniu naszej zagubionej ludzkiej gromadzie w chwili burzy dziejowej.

Wśród polityków, którym w mojej ocenie warto się przyglądać, na pierwszym miejscu umieściłem łotewskiego ministra obrony Artisa Pabriksa. Na tle składu łotewskiego rządu, trzeba przyznać, że Pabriks jawi się jako osoba nietuzinkowa, a odważny i jednocześnie zrównoważony sposób jego dotychczasowych wypowiedzi przyćmił innych łotewskich polityków, a nawet wywołał dość silne reakcje w krajach UE. Nie sposób mu odmówić także konkretnych wizji tak dla NATO, jak i miejsca Łotwy oraz państw bałtyckich w geopolitycznej układance, którą zresztą przedstawił między innymi na ostatniej konferencji w Rydze.

Jako drugiego na tej liście wymienię ministra spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułebę, który w dość zgodnym tandemie z prezydentem Zełenskim prowadzi Ukrainę przez pułapki zastawione przez swoich rosyjskich adwersarzy. I nawiązując do ostatnio zasłyszanej opinii, że Ławrow jest "gigantem dyplomacji", to zdecydowanie w dotychczasowych starciach, głównie medialnych, z Kułebą, nie dominuje. Kułeba w sposób rzutki i aktywny odpowiada rosyjskiej dyplomacji, a trzeba to podkreślić, że de facto oba kraje są w stanie konfliktu i ogrom odpowiedzialności za choćby dalsze utrzymanie względnego pokoju jest nieporównywalnie większy niż to ma miejsce w innych miejscach Europy.

Na trzecim miejscu ex aequo umieściłem polityków litewskich: minister spraw wewnętrznych Agnė Bilotaitė i ministra spraw zagranicznych Gabrieliusa Landsbergisa. Jeżeli chodzi o minister Bilotaitė, to zaraz na początku kryzysu migracyjnego, pojawiały się obawy w litewskich komentarzach, że nie poradzi sobie ona z takim wyzwaniem. A jednak na przekór wielu, Bilotaitė na tę chwilę radzi sobie bardzo dobrze, sprawnie zarządzając skromnymi siłami podczas wywołanego przez Łukaszenkę kryzysu, zarówno na użytek samej Litwy, jak i równie sprawnie radzi sobie w relacjach z UE i sojuszniczymi ministrami. Pozycja i znaczenie ministra Landsbergisa, jest już nieco inne, jednak i tutaj warto podkreślić odwagę i inicjatywę tego litewskiego polityka.  A tutaj trzeba przypomnieć, że Litwa toczy boje nie tylko z reżimem Łukaszenki, podchodami Rosji, ale i najnowszym zagrożeniem, jakim są coraz gorsze stosunki z komunistycznymi Chinami. Tak więc inicjatywa wizyt na Bliskim Wschodzie podczas największego nacisku kryzysu migracyjnego, jak i odważna decyzja pogłębienia relacji z Tajwanem oraz wyjście z formatu 17+1 było poparte także jasną argumentacją.

Jako ostatnia na tej liście pojawia się prezydent Mołdawii Maia Sandu, która ma do czynienia z sytuacją, którą młodzież określa jako "combo": pokonanie największego grzechu mołdawskiej państwowości czyli korupcji, ożywienie i unowocześnienie kraju będącego od 30 lat w stagnacji, a to wszystko w najgorszej sytuacji geopolitycznej ostatnich lat - przy rosnących naciskach Rosji i wciąż nierozwiązanej sprawy Naddniestrza - a na kłopotach energetycznych kończąc. Jak widać z tych wyzwań, zespół który współtworzyła, na razie wychodzi dość obronną ręką, także przy pomocy krajów przyjaznych.

Na pewno na tej liście nie ma polityków i dyplomatów niemieckich - choć jeden z nich, szef Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa Wolfgang Ischinger, wypowiedział się w minionym tygodniu przeciwko ewentualnemu wycofaniu amerykańskiej broni jądrowej z Niemiec, co było jednym z tematów dyskusji wyborczych. „Z punktu widzenia polityki bezpieczeństwa zaszkodzimy Polsce, jeśli Niemcy wycofają swój arsenał nuklearny” – powiedział Ischinger. Jego zdaniem, w takim przypadku Polska może zaproponować umieszczenie na swoim terytorium arsenału jądrowego. I jeżeli ktoś myślał, że ta wypowiedź wynika tylko z jakiejś nieokreślonej formy "przyjaznych interesów" w relacji z Polską, to już następne zdanie powinno wyjaśnić typowo niemieckie postrzeganie naszej przestrzeni, niezmienne od czasów Fryderyka II Wielkiego. „Aktywna rola Polski w nuklearnym odstraszaniu NATO może z kolei mieć takie konsekwencje w Moskwie, że nawet nie chcę o tym myśleć” – powiedział Ischinger. „"Myślę, że konsekwencje byłyby katastrofalne. NATO zbliżyłoby się jeszcze bardziej do Rosji pod względem nuklearnym.".

Tymczasem jednak to nie NATO do Rosji, ale Rosja zbliża się znów do Ukrainy alarmuje amerykański analityk Michael Kofman. "Według Kofmana, publicznie dostępne zdjęcia satelitarne pokazują, że siły 41 Armii Rosyjskich Sił Zbrojnych, zwykle stacjonującej w Nowosybirsku, po ćwiczeniach nie wróciły na Syberię, a zamiast tego połączyły się z innymi siłami rosyjskimi w pobliżu granicy z Ukrainą." - napisał Washington Post. Tymczasem polski analityk Konrad Muzyka z Rochan Consulting, w krótkiej analizie napisał, że część jednostek 41 Armii została przebazowana z Pogonowa do Jelni (ponad 700 km na płn-zach.). "Jelnia to tylko kolejny krok w kierunku północnych rejonów zachodniej Rosji. Dlaczego właśnie tam? Pomiędzy Pskowem a Smoleńskiem jest 500-kilometrowa luka w obecności rosyjskich sił lądowych. Jest to idealne miejsce dla nowej formacji o randze armii, której zadaniem byłoby zabezpieczenie "flanki łotewskiej", a tym samym podejścia do Moskwy. Można ją również wykorzystać do wzmocnienia jednostek białoruskich". Do tej chwili analityk nie ma przekonania, aby trwała rozbudowa sił na kierunku ukraińskim, jednak jeżeli tak jest, to wszystko jest w początkowej fazie - sytuację należy obserwować.

"Zamknięcie placówki w Brukseli daje Kremlowi pretekst, choć formalny, do eskalacji napięć z sąsiadami, przede wszystkim z Ukrainą, ale także z Polską i krajami bałtyckimi. Dla Putina jest to najważniejsze narzędzie podziału Zachodu, zwłaszcza europejskich sojuszników z NATO. Kreml jest przekonany, że tworzenie minikryzysów z Kijowem i na wschodniej flance Sojuszu jest najpewniejszym sposobem stymulowania sporów w NATO.(...) Taka polityka Kremla, z pewnością przyczyni się do dalszego przeciwstawiania „dobrych” Francuzów, Niemców, Włochów i Belgów „złym” Polakom, Czechom, Litwinom, Łotyszom i Rumunom. Nawiasem mówiąc, z powodzeniem robi to ambasada rosyjska w Królestwie Belgii – ta sama, której Ławrow zalecił kontakt z NATO w „nagłych przypadkach”" - napisał dla DW rosyjski analityk Konstantin Eggert - komentując rosyjski "rozwód" z NATO, a we wniosku dodał, że Putin wykorzysta te fakty do zwiększenia napięcia.

Żyjemy w czasach tak znaczeniowo podobnych do już chwil minionych: sprawa Nord Stream 2, powinna mieć taki sam efekt otrzeźwiający, jakim była dla upadającej Rzeczpospolitej pacyfikacja Konfederacji Barskiej, czy dla Europy w minionym wieku układ monachijski.  A jednak duch appeasementu wciąż żywo napędza politykę europejską fałszywie zasłaniającą się sankcjami, jako skutecznym sposobem wpływu na przeciwnika. Wiemy, że tak nie jest, a jednak złudzenia, którymi karmią się zachodnie elity polityczne to woda na młyn przeciwnika, a tym samym zbliżającego się konfliktu.

Kończę ten artykuł dygresją historyczną: niemiecki historyk Philip Andreas Oldenburger w 1675 roku napisał zdanie, które warto odnieść tak do Europy Zachodniej, jak i treści tego artykułu: "Polonia bodie iacet et laborat. Et quis tandem exsurget Aesculapius, qui malis  eiusmodi medicinam faciet? - Polska dziś leży i choruje. Jakiż to wystąpi eskulap, który by znalazł na taką chorobę lekarstwo?".


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024