Zdjęcie: Pixabay
02-04-2024 09:30
"Z subiektywnego punktu widzenia zrozumiałe jest, że rozpad Związku Radzieckiego wywołał na Zachodzie poczucie pewnego rodzaju triumfu; subiektywnie zrozumiałe jest również, że Zachód skoncentrował wszystkie swoje nadzieje i sympatie na prawdziwych lub pozornych siłach reform w Rosji. Taka postawa doprowadziła jednak Zachód do ryzyka myślenia życzeniowego. (...) Istnieje jednak również inna, równie niepokojąca tendencja, która z wygody jest przedstawiana jako Realpolitik na demokratycznym Zachodzie. Jest to skłonność do podejścia, które można określić jako "appeasement". Przy takim podejściu nieświadomie stajemy się wspólnikami imperialistycznych sił w Rosji, które wierzą, że mogą rozwiązać ogromne problemy swojego kraju poprzez ekspansję na zewnątrz i grożenie sąsiadom." - słowa te wypowiedział 30 lat temu, ówczesny prezydent Estonii Lennart Meri (1929-2006), w trakcie konferencji w Hamburgu. Po tym przemówieniu, salę obrad opuścił, oburzony jego treścią, pewien rosyjski samorządowiec z Petersburga. Tym człowiekiem był Putin.
Polecam przeczytać całość tego, jakbyśmy dzisiaj określili, proroczego przemówienia estońskiego męża stanu, którego imię nosi dzisiaj także coroczna konferencja organizowana przez estoński think-tank ICDS, gromadząca liczne grono ekspertów i analityków z całego świata. Kilka razy nawiązywałem już do jej kolejnych obrad.
Jest kwiecień 2024 roku i obawy, który wymieniał w swoim przemówieniu prezydent Meri, stały się rzeczywistością. Ponownie państwa bałtyckie, jak i pozostałe kraje naszego regionu dawnej I Rzeczpospolitej, stoją przed pytaniami natury egzystencjalnej wobec rosyjskiego zagrożenia, które nigdy nie zniknęło, a tylko zmieniało formę. Pojawia się tutaj wątek, któremu warto poświęcić nieco więcej miejsca, a dotyczy on sterowaniem obawami przez Rosję.
W minionym tygodniu, białoruskie media opozycji demokratycznej zdominowała dyskusja na temat treści wystąpienia Walerego Sachaszczyka, przedstawiciela, w tej chwili jednego z głównych ośrodków białoruskiej opozycji demokratycznej, Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego, gdzie pełni rolę szefa ds. Obrony i Bezpieczeństwa Narodowego. Otóż najpierw w trakcie obchodów białoruskiego Dnia Wolności w Białymstoku, a następnie w dalszych wystąpieniach medialnych przedstawił obraz grożącego rosyjskiego "blitzkriegu" i uderzenia sił rosyjsko-białoruskich na Litwę jeszcze tego lata.
"Łukaszenka nie jest poddanym, ale zakładnikiem Kremla... Rosję czeka katastrofa militarna, więc teraz, wiem o tym na pewno, przygotowywane są plany użycia broni jądrowej i jakiegoś blitzkriegu na Wilno. Teraz białoruscy generałowie z kolegami z Moskwy rysują na mapach strzałki na Wilno, mając nadzieję, że cały cywilizowany świat będzie tym zszokowany, przestraszy się tego i przestanie stawiać opór. I być może czekają nas bardzo ciężkie czasy. Ale im trudniejsza droga, tym droższe zwycięstwo. Jestem pewien, że tak będzie" - to właściwie wszystko, co Sachaszczyk powiedział" - czytamy w relacji.
Z dalszych wypowiedzi przedstawiciela ZGP wynika, że operacja składać się ma z połączenia ultimatum dyplomatycznego z militarnym uderzeniem konwencjonalnym z demonstracją użycia taktycznej broni nuklearnej poza Litwą, na przykład wobec Ukrainy. Do wypowiedzi Sachaszczyka dołączył także Paweł Łatuszka. Nie zagłębiając się już dalej w wypowiedzi obu polityków, większość białoruskich analityków pozostających na emigracji, doszło do wniosku, że przedstawiciele ZGP padli ofiarą kolejnej rosyjskiej akcji propagandowo-dezinformacyjnej. Jednak aby wykazać jej stały i niezmienny kierunek, będziemy musieli cofnąć się w czasie, o czym za chwilę.
Po kilkudniowym śledztwie dziennikarskim, publicystom opozycyjnej "Naszej Niwy" udało się dojść do źródła "rewelacji" Walerego Sachaszczyka. Tym źródłem okazał się najprawdopodobniej kanał "Wywiad Białoruski" na Telegramie. "Nie wiadomo dokładnie, kto jest autorem kanału „Wywiad Białoruski”. Twórca lub twórcy podają się za pracowników służb specjalnych Łukaszenki. Opis brzmi następująco: „Ściśle tajne informacje z środka najbardziej zamkniętych biur różnych służb specjalnych”. Wcześniej kanał nosił nazwę „Generał KGB”. Wyraźnie widać tu analogię z innym kanałem „Generał SWR” rosyjskiego twórcy teorii spiskowych Walerego Sołowjowa, który twierdzi, że Putin nie żyje, a jego ciało znajduje się w zamrażarce. Treść białoruskiego „Generała KGB” jest zbliżona do rosyjskiego „Generała SWR”, a w niektórych miejscach się z nim pokrywa." - czytamy w artykule.
"(...) W doniesieniach „Wywiadu Białoruskiego” w przedziwny sposób splatają się ze sobą doniesienia medialne, informacje archiwalne, fikcyjne opisy literackie najbardziej intymnych spotkań głów państw i departamentów, śmiałe fantazje na temat szpiegów i życia osobistego urzędników. W literaturze gatunek ten nazywany jest „historią alternatywną”. I co zabawne, ofiarą stał się nie tylko Sachaszczyk. W zeszłym roku to właśnie kanał „Wywiad Białoruski” podał niepotwierdzoną informację, że Łukaszenka cierpi na zapalenie mięśnia sercowego. Po czym kilka dni później tę informację jako "tajną" podał Paweł Łatuszka. Daje to powód, aby sądzić, że autor kanału ma dostęp do świty Sachaszczyka i Łatuszki lub jest zaliczany do ich otoczenia." - napisali dziennikarze.
Jak wspomniałem, cofnijmy się w czasie niemal dokładnie o rok. Wtedy to moją uwagę zwróciła wypowiedź rosyjskiego historyka mieszkającego na stałe w USA, Jurija Fielsztinskiego, który wraz z, otrutym później, Aleksandrem Litwinienką jest współautorem książki "Wysadzić Rosję", w której obaj dowodzili udziału rosyjskiej FSB w wysadzeniu budynków mieszkalnych w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku w 1999 roku. Co zresztą okazało się polityczną trampoliną dla Putina, a dzisiaj łączy się w pewnym sensie, z wydarzeniami ostatnich dni w Moskwie.
"Czy wystarczy obalić reżim Łukaszenki i przywrócić na Białorusi demokrację, angażując wyłącznie białoruskie powiązania „pułku Kalinowskiego”? To nie wystarczy. Potrzebujemy także wsparcia armii ukraińskiej, a już bardziej, jeśli wesprzemy także wojska Litwy i Polski, które wchodzą w skład sił NATO. Wolałbym, aby operacja wojskowa wyzwolenia Białorusi zakończyła się do 1 lipca 2023 roku. Przecież najpóźniej we wrześniu 2023 roku Putin planuje przeprowadzić z Białorusi atak nuklearny na Europę Wschodnią. Chociaż oczywiście dla wielu taki scenariusz, jak wspomniałeś, „brzmi całkiem nierealistycznie”. Kiedy jednak wszystko „zabrzmi realistycznie”, będzie już za późno." - powiedział Fielsztinski w końcu marca 2023 roku, na cztery miesiące przed szczytem NATO w Wilnie. Wtedy ta wypowiedź, w mojej ocenie, miała określone zadanie wpływu na kwestie omawiane w trakcie szczytu. To czy rosyjski historyk padł również ofiarą jakiejś gry dezinformacyjnej pozostawiam do oceny.. Istotny jest sam fakt treści i daty tej wypowiedzi. Sterowanie lękiem ma w rosyjskiej grze wymiar wielowątkowy i uderza tam, gdzie najmniej się tego spodziewamy.
I teraz znów, aby nie wpadać z jednej skrajności w drugą, nie oznacza to, że należy takie akcje całkowicie ignorować. Także z obywatelskiego punktu widzenia podzielam tutaj zdanie prof. Andrew A. Michty, że czeka nas gorące lato, nie tylko pod względem aury. "Riho Terras, eurodeputowany i były dowódca Europejskich Sił Obronnych, powiedział, że mocarstwa Europy Zachodniej po prostu nie chcą uwierzyć, że Putin może je zaatakować. "Gdy trzeba dokonać cięć we własnym budżecie lub dokonać w nim zmian, aby uwzględnić wsparcie wojskowe dla Ukrainy, jest to trudne do zaakceptowania. Dotyczy to zarówno Francji, jak i Niemiec. Tylko Polska pokazała w tej chwili, że traktuje to bardzo poważnie" - powiedział Terras. Jak dotąd Europa nie zdołała zapobiec żadnej z wojen światowych, ponieważ nie wierzyła w takie możliwości." - czytamy w wywiadzie.
Należy także dla porządku przypomnieć, jak zwykle propagandowe wypowiedzi Łukaszenki z minionego tygodnia, ale także równie mocno nagłaśniane różne formy ćwiczeń wojskowych na Białorusi, które i tak trwają bez przerwy od niemal 3 lat. Do tego należy dodać dwa osobne i to dość odległe od siebie fakty: pierwszy to istnienie utajnionej treści dekretu Łukaszenki o działaniu organów państwa w obliczu wojny, co martwi białoruskich dziennikarzy opozycyjnych. Natomiast drugi, odległy fakt, dotyczy treści propagandowych "ruskiego świata" zawartych w otoczce sterowanego przez patriarchę Cyryla Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego.
"Światowa Rosyjska Rada Ludowa (WRNS) ogłosiła "prawosławny dżihad" przeciwko Ukrainie i Zachodowi na nadzwyczajnym kongresie pod przewodnictwem patriarchy Moskwy i Wszechrusi Cyryla. Termin "święta wojna" jest zawarty w dekrecie soboru, który został zatwierdzony na kongresie. "Z duchowego i moralnego punktu widzenia specjalna operacja wojskowa jest świętą wojną, w której Rosja i jej naród, broniąc zjednoczonej duchowej przestrzeni Świętej Rosji, wypełniają misję "powstrzymującego", chroniąc świat przed atakiem globalizmu i zwycięstwem Zachodu, który popadł w satanizm" - czytamy w dokumencie.(...) W swoim stanowisku zaprzeczają istnieniu Ukraińców i Białorusinów jako odrębnych narodów. Autorzy uważają, że zniszczenie niepodległości Ukrainy i Białorusi jest kluczowym warunkiem przetrwania i pomyślnego rozwoju Rosji i rosyjskiego świata w XXI wieku.".
Jak zwykle symbolika ma nieść także określone dla świata zachodniego przesłanie grozy kary. Takie wiadomości, które na mieszkańcach naszego regionu powodują co najwyżej wzruszenie ramion, są skierowane do dalszego odbiorcy. Tego, który znów dochodzi do niebezpiecznych konkluzji, że należy doprowadzić do zamrożenia wojny na Ukrainie. Tego typu rojenia są niestety osią polityki niemieckiego rządu, na co zwracają uwagę inni politycy i historycy tego kraju.
Na koniec powrócę na nasze krajową część tej układanki. W Rydze dobrze została przyjęta wizyta ministra spraw zagranicznych RP. Biorąc pod uwagę to, że w minionym tygodniu Łotwa wraz z Estonią i Litwą świętowały dwudziestą rocznicę wstąpienia do NATO, obecność polskiego ministra, odnotowana została jako forma wsparcia, w tym trudnym czasie, ze strony istotnego sojusznika NATO. Dodam, że pod względem czysto geograficznym - tak jak to dawniej bywało - kluczowego. Natomiast powracając do słów prezydenta Meriego i ostatnich wydarzeń, warto dostrzec, jak cienka staje się granica między tym co ważne i prawdziwe, a tym co chce wmówić nam nasz przeciwnik. I to właśnie wpływa na świadomość znaczenia upływającego coraz szybciej czasu.