Zdjęcie: Twitter
11-10-2022 09:30
Pisanie komentarzy tygodnia ma swój specyficzny urok, który trwa jednak tylko do momentu w którym wypadki, nawet nagłe, toczą się ustalonym rytmem. W chwili, w której te same wypadki zaczynają przyspieszać, w bliżej nieokreślony dla zewnętrznego obserwatora sposób, komentowanie jest tym trudniejsze, że zderza się w nich obserwowana rzeczywistość ze słowami, które już nie nadążają za opisem tego obrazu. Żyjemy wszak w czasie, w którym słowa straciły pierwotną moc, a rządzą nami właśnie obrazy.
Postępujący chaos medialny potęguje w odbiorcach lęk przed najbliższą przyszłością. Wspominam o tym, gdyż doświadczyłem w ciągu minionych kilku dni wielu sygnałów zrozumiałej ludzkiej niepewności, przejawiających się w różnorodny, nawet nie werbalny, sposób. Przypomina mi to słowa, które już czytałem wiele razy, we wspomnieniach pamiętnikarzy przełomów epok. Wrócę do tego tematu za chwilę.
Jak wspominałem to już parę miesięcy temu, wydawało się, że omawianie tematu niemieckich celów i metod działania w naszej części Europy mamy już wyczerpany. Miniony tydzień dostarczył kilku powodów do powrotu do tego tematu, bo jak się wydaje, mimo ogłoszenia "Zeitenwende" przez rząd w Berlinie, to wciąż jednak realizuje on własny plan, którego na razie wstrzymania wciąż nie widać. I to mimo, że Rosja dostarczyła już szeregu dowodów na to, że powrotu do poprzednich interesów w najbliższym czasie Berlin raczej nie może liczyć. Chyba, że przyjmiemy klasyczną optykę dyplomatyczną, która nie skupia się stricte na teraźniejszości, ale przewiduje dalszą przyszłość "po wojnie". Bo przecież cztery lata po pokoju w Brześciu było Rapallo.
O istnieniu niezmiennych interesów Niemiec, napisał wczoraj na łamach Politico, Matthew Karnitschnig, publicysta niemiecki, swego czasu "wygładzający" powody takiej, a nie innej polityki byłej kanclerz Merkel. Tym razem jednak autor dość trafnie wypomina niemieckiemu kanclerzowi Scholzowi obranie drogi, którą w Polsce znamy już od dłuższego czasu.
"W sytuacji, gdy Europa odczuwa skutki wojny Rosji z Ukrainą, Scholz wygłasza gołosłowne deklaracje solidarności, a jednocześnie wytycza własny szlak dla Niemiec. Niezależnie od tego, czy chodzi o dostawy broni na Ukrainę, czy też o to, jak złagodzić skutki gwałtownie rosnących cen gazu ziemnego, podejście Scholza było jasne: Germany First. Plan Berlina dotyczący utworzenia funduszu awaryjnego o wartości 200 mld euro w celu subsydiowania niższych cen gazu wywołał w zeszłym tygodniu wściekłą reakcję niektórych europejskich przywódców. Polski premier Mateusz Morawiecki oskarżył nawet Scholza o "egoizm" i "zniszczenie" wspólnego rynku. Obawy dotyczą tego, że niemieckie dotacje dadzą producentom z tego kraju niesprawiedliwą przewagę nad przemysłem w innych krajach UE." - czytamy w artykule Karnitschniga.
"Wiele europejskich stolic chce niemieckiej koordynacji (i pieniędzy), ale nie ufa przewodnictwu Berlina. Uparte dążenie Niemiec do pozyskania rosyjskiego gazu i wieloletnie, chaotyczne prowadzenie "dialogu" z Moskwą w obliczu powtarzających się przewinień prezydenta Władimira Putina (nie wspominając o odmowie Scholza udzielenia Ukrainie solidniejszego wsparcia wojskowego) pozbawiły Berlin wiarygodności, zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej." - twierdzi Karnitschnig.
Natomiast to o czym już niemiecki publicysta nie wspominał, czyli najważniejszym w tej chwili dla krajów naszego regionu bezpieczeństwie, przejawiło się wyraźnie w Wilnie. Sobotnia wizyta minister obrony Niemiec Christine Lambrecht na Litwie stanęła pod znakiem, znanej także w naszym kraju, konfrontacji niemieckich obietnic z realnymi działaniami. Otóż umowa, którą Litwa podpisała z Niemcami po szczycie NATO w Madrycie, zakłada pobyt niemieckiej brygady na terytorium Litwy w ramach wsparcia wschodniej flanki NATO. Aby zrealizować to zamierzenie Litwa zainwestowała w rozbudowę obecnych i budowę trzech nowych baz wojskowych.
Wprawdzie niemiecka minister obrony zainaugurowała uruchomienie wysuniętego dowództwa niemieckiej brygady w Rukli, to jednak o stałym pobycie brygady na Litwie już mowy nie było, a niemieckie media podkreślały wysyłanie sił niemieckich "w razie potrzeby". Natomiast litewskie media wprawdzie skupiły się na krótkim czasie - 10 dni - w jakim brygada może zostać przerzucona na Litwę, ale nawet dla osoby nie zaznajomionej ze strategią, łatwo dostrzec, że czym innym jest stała obecność, a czym innym teoretyczne ściąganie jednostki w momencie toczonych ewentualnych walk obronnych, a tym samym wyłączeniu możliwości szybkiego transportu. Litewski minister obrony Arvydas Anušauskas robiąc dobrą minę do złej gry wprawdzie zapewniał, że 10 dni to wystarczający zapas czasu, gdyż plany Rosji w przypadku ataku na Ukrainę były znane 3 miesiące wcześniej, to jednak widoczne było niezadowolenie z przyjętego przez Niemcy rozwiązania.
Teoretycznie, na tę chwilę wszyscy powinni być zadowoleni, gdyż na najbliższe ćwiczenia na Litwie mają przybyć żołnierze brygady, ale po ćwiczeniach mają wrócić do Niemiec. Za to najbliższe wsparcie Litwa musiała oczywiście zapłacić politycznie: minister Anušauskas zapowiedział udział Litwy w niemieckiej inicjatywie wzmocnienia europejskiej obrony przeciwlotniczej, jednak co symptomatyczne, nie określił sposobu w jakim Litwa ma uczestniczyć w tym pomyśle Berlina. Rozjazd kontynentalnych interesów Niemiec i dalsze podkopywanie dążeń utrzymania proatlantyckich więzi przez państwa naszego regionu, jest aż nadto widoczny.
Tym bardziej widoczny, jeżeli weźmie się pod uwagę inny obraz, który dostarczyły tego samego dnia ulice Berlina. Bo właśnie tego samego dnia, w którym niemiecka minister mówiła w Rukli, że "bezpieczeństwo Litwy jest naszym bezpieczeństwem", pod gmachem Reichstagu zebrało się 8 tysięcy zwolenników populistycznej partii „Alternatywa dla Niemiec”, by zaprotestować przeciwko wysokim cenom i wezwać do zniesienia sankcji wobec Rosji. "W swoim przemówieniu lider partii Tino Chrupalla oskarżył niemiecki rząd o „wojnę z własnym narodem” ze względu na wpływ sankcji wobec Federacji Rosyjskiej na dobrobyt gospodarczy obywateli i wezwał do dymisji ministra gospodarki Robert Habecka i jego kolegów z partii."
Odchodząc teraz od niezmiennych interesów Niemiec, poświęćmy chwilę na nasze własne podwórko obszaru dawnej I Rzeczpospolitej i na fakty, o których przytłoczeni obrazami palącego się mostu Krymskiego oraz wczorajszych rosyjskich ataków rakietowych na Ukrainie, zapewne już niemal zapomnieliśmy. Spore poruszenie wywołało przyznanie Pokojowej Nagrody Nobla dla Alesia Bialackiego, Memoriału oraz Centrum Wolności Obywatelskich z Ukrainy. W odbiorze jednak nagrody doszło do, moim zdaniem, niepotrzebnych zgrzytów, które jednak należy rozpatrywać w szerszym kontekście.
"Nie traktujemy i nie powinniśmy traktować tej nagrody, która słusznie należy się wszystkim ludziom na Ukrainie, którzy walczą o wolność i demokrację, jako starej sowieckiej narracji o bratnich narodach. To opowieść o oporze wobec wspólnego zła i o obrońcach praw człowieka w różnych krajach, budujących ze sobą poziome więzi, by rozwiązywać problemy, które nie mają granic państwowych. Sięga ona czasów hasła "Za naszą i waszą wolność", które ostatecznie doprowadziło do upadku Związku Radzieckiego, które znów stało się aktualne i doprowadzi do upadku odnowionego Imperium Rosyjskiego" - podkreśliła Ołeksandra Matwiejczuk z ukraińskiego Centrum Wolności Obywatelskich.
Natomiast komentarz władz ukraińskich był znacznie ostrzejszy w tonie i wyraził go doradca prezydenta Ukrainy Mychajło Podolak. "Komitet Noblowski najwyraźniej ciekawie rozumie słowo "pokój", skoro Nagrodę Nobla otrzymują wspólnie przedstawiciele dwóch państw, które zaatakowały trzecie. Ani rosyjskie, ani białoruskie organizacje nie były w stanie zorganizować oporu wobec tej wojny. Tegoroczny Nobel jest po prostu "super" - napisał na Twitterze Podolak. Jak się wydaje, komentarz Podolaka, który może nie zrozumiał wagi dokonań tak Memoriału, jak i Alesia Bialackiego, skierowany może być głównie pod adresem tzw. sił białoruskiej opozycji demokratycznej.
Trzeba tutaj przypomnieć apel Swietłany Cichanouskiej, wygłoszony kilka dni wcześniej w czasie trwania Warsaw Security Forum, apelu do władz ukraińskich o wspólne połączenie sił. Reakcja Podolaka może być odbierana jako swoista odpowiedź Cichanouskiej - najprawdopodobniej władze Ukrainy albo wciąż liczą na utrzymanie z reżimem Łukaszenki rodzaju balansu dyplomatycznego lub/i nie wierzą we wpływ ruchu Cichanouskiej na białoruskie społeczeństwo. Jakkolwiek takie symboliczne sprawy nie powinny dzielić, a zdecydowanie łączyć.
Na koniec powrócę do wątku początkowego - pojmowaniu bezpieczeństwa własnego. Jak pisałem w artykule "Słów kilka o bezpieczeństwie" warto aby władze pochyliły się nad tematem tego, co określało się kiedyś mianem Obrony Cywilnej. Wczoraj pojawiła się informacja o tym, że straż pożarna w całym kraju rozpoczęła kontrolę stanu schronów i miejsc schronienia. które ma związek z podstawami ochrony ludności i obrony cywilnej. W Polsce jest 62 tysiące takich obiektów - jednak łatwo się domyśleć ich stan jest bardzo różny po dekadach zaniedbywania tego tematu.
Natomiast dwa tygodnie temu pojawiła się wiadomość, że "w 17 jednostkach wojskowych na terenie Polski, będzie można nauczyć się podstaw posługiwania bronią, strzelania, walki wręcz, dowiedzieć się co zrobić, gdy zawiedzie GPS, jak przetrwać w terenie i udzielić pierwszej pomocy. „Gwarantujemy profesjonalne szkolenie, wyżywienie oraz dobrze wykorzystany czas. Spędź z nami sobotę, a my nauczymy Cię jak się bronić i być bezpiecznym" – podkreślają instruktorzy Wojska Polskiego."
Inicjatywa ze wszech miar potrzebna, przy czym organizatorom pozwolę sobie zwrócić uwagę na dwie sprawy.. Pierwsza kwestia: program na tę chwilę omija jedną z największych aglomeracji Polski: aglomerację śląsko-dąbrowską, gdzie zainteresowanie udziałem w takim szkoleniu jest bardzo duże. Mam nadzieję, że projekt będzie kontynuowany, a tym samym także jako redaktorzy portalu o sprawach Wschodu z perspektywy ziemi śląskiej, będziemy mogli wziąć w nim udział na naszym rodzinnym Śląsku.
I druga kwestia, na którą zwracam uwagę jako wyszkolony żołnierz rezerwy: symulator "Śnieżnik" czy broń ASG, na której odbywają się ćwiczenia to nie jest jednak prawdziwy karabin. Owszem można wyuczyć ćwiczącego wstępnie tzw. "manuala", ale doznania są zdecydowanie inne w porównaniu do strzelania ostrą amunicją. Chociąż rozumiem skalę trudności gdyż doszliśmy znów do tematu braku dostępnych strzelnic, o czym wspominałem w wymienionym wyżej artykule - nawet dla użytku wojskowego.
Należy jednak o tym wciąż przypominać, gdyż jak mówił w minionym tygodniu minister ON Mariusz Błaszczak "wtargnięcie wojsk rosyjskich do jakiegokolwiek kraju oznacza zbrodnie wojenne. Doświadczyli tego Ukraińcy". I to jest także kolejna lekcja wojny na Ukrainie, którą powinny odrobić tak nasze władze, jak i nasze społeczeństwo, któremu należy dać szansę i choć odrobinę zaufania.