Zdjęcie: Wikipedia
04-11-2025 09:30
„Jezusowi Chrystusowi Synowi Bożemu, Królowi Królów, Bogu zastępów, Chwała. Zygmunt Trzeci Król Polski i Szwecji zwyciężywszy wojska moskiewskie pod Kłuszynem, przyjął kapitulację stołecznej Moskwy, przywracając Smoleńsk Rzeczypospolitej. Wasyl Szujski, Wielki Książę Moskiewski, i jego brat Dymitr, dowódca, ujęci prawem wojennym i przyjęci. Mieszkając pod strażą w Zamku Gostynińskim, tamże dokonali żywota, pomny na los ludzki, składa tu ich szczątki. I choć ci wrogowie bezprawnie władali i bezprawnie berła dzierżyli, nie zostali pozbawieni pogrzebu. Na tym wzniesionym pomniku dla powszechnej pamięci potomnych rozkazuje umieścić swoje imię. Roku [Pańskiego] od narodzenia z Dziewicy 1620. Królowania Naszego w Polsce 33. w Szwecji 26.” - brzmi przetłumaczony na język polski, łaciński napis z tablicy w nieistniejącej od XIX wieku, Kaplicy Moskiewskiej w Warszawie, w której pochowano cara Wasyla IV Szujskiego i jego brata Dymitra. Rolę tego wstępu - wpisującego się w pełną zadumy nad losem człowieka, jak i naszego kraju, pierwszą połowę listopada - wyjaśnię za chwilę.
Te minione dni, to kolejny pokaz rosnącego słownika języka hybrydowego, o którym wspominałem w minionym tygodniu. Owszem, znów użyto dronów, co zaczyna być bardziej zmorą lotnisk krajów zachodnich. Ale użyto też nowego "słowa" - z zakresu "S" jak symbole - flagi "Wagnera" powiewającej nad motorówką rosyjskiej straży granicznej, która płynęła po granicznej Narwie. Warto zauważyć różnicę: bo od zwykłej, jakiejś tam flagi, do dronów wlatujących na terytorium danego kraju, jest bardzo duża rozpiętość możliwości. I o ile Estończycy ocenili sytuację prawidłowo, czyli że motorówka nie przekroczyła granicy, to fakt takiego a nie innego symbolu, można już wykorzystać, aby przypomnieć, że zagrożenie wciąż istnieje. To widok z estońskiej strony.
Natomiast oczywiście w mediach zachodnich skupiono się tylko na tej nieszczęsnej fladze, zapominając o kolejnym celu takiego prowokacyjnego zachowania: "niech mówią, to zapamiętają". A co takiego? O tym o czym wspomina Anna Łabuszewska, która zauważyła wypowiedź przewodniczącego Dumy, Wiaczesława Wołodina. "Przewodniczący Dumy Wołodin, wyraźnie pobudzony, wzywa "państwa nieprzyjazne Rosji", aby ustawiły się w kolejce i złożyły hołdowniczy pokłon Putinowi, błagając go, by nie użył wobec nich Wunderwaffe: Posejdona i Buriewiestnika. W sensie dosłownym: świat takich cudów nie widział." - zauważa publicystka. I to jest właśnie nawiązanie do wypowiedzi Putina sprzed dokładnie dwóch lat, o czym pisałem w ówczesnym komentarzu. Krótko rzecz biorąc, podobnie jak Aleksander Newski, mamy jako kraje w moskiewskiej sferze wpływów, pokłonić się carowi i otrzymać "jarłyk". Jaka może być odpowiedź?
"Prawdziwym wyzwaniem dla Europy jest kwestia kulturowa, a nie finansowa. Europa dysponuje zasobami, by przetrwać Rosję; zmaga się jednak z samooceną. Zbyt często odporność traktuje się jako zarządzanie kryzysowe, a nie jako postawę obronną. Kraje bałtyckie pokazują, że odporność można zinstytucjonalizować – poprzez cierpliwe inwestowanie, regularne ćwiczenia i edukację obywatelską, która traktuje demokratyczny udział jako element gotowości obronnej.(...) Pytanie nie brzmi teraz, czy Europa jest w stanie wojny. Pytanie brzmi, czy zdoła utrzymać pokój w swoich społeczeństwach wystarczająco długo, by wygrać szerszy konkurs na wytrzymałość. W końcu odporność psychiczna to nie cel. To mięsień, który ćwiczysz każdego dnia." - zauważa David Cattler na łamach ICDS.
"Prawie wszyscy mieszkańcy Litwy wierzą przynajmniej w jedną z dezinformacyjnych narracji Kremla, a przeciętny mieszkaniec wierzy w około jedną trzecią (9 z 27) takich fałszywych przekazów – wynika z najnowszego badania odporności społeczeństwa na dezinformację, przeprowadzonego we wrześniu tego roku przez ośrodek badawczy Norstat na zlecenie agencji komunikacyjnej Bosanova.(...) Mieszkańcy Litwy stanowczo odrzucają narracje podważające litewską państwowość. Odrzucają również przekazy wymierzone przeciwko NATO, zachodniej orientacji geopolitycznej Litwy, rozmieszczeniu niemieckiej brygady czy twardej polityce wobec Rosji. Trudno sobie wyobrazić, by te postawy mogły się zasadniczo zmienić. Natomiast narracje dezinformacyjne dotyczące gospodarki, kwestii społecznych, a nawet wojny na Ukrainie są znacznie bardziej rozpowszechnione” – mówi dyrektor Bosanovy, Vytautas Matulevičius. I podobne wnioski słychać w Estonii.
"W Estonii słychać zbyt wiele głosów wojennej histerii, a zbyt mało jest konstruktywnej i rzeczowej dyskusji o obecnej sytuacji bezpieczeństwa oraz o tym, co może ona dla nas oznaczać" – powiedział dowódca Sił Obronnych Estonii, generał porucznik Andrus Merilo. „Mówi się, że Narwa będzie następna, co tylko podsyca tę histerię i nie odpowiada rzeczywistości. Uważam, że w przestrzeni informacyjnej brakuje trochę zdrowego rozsądku i realizmu.” - dodaje estoński dowódca. Te słowa nie dotyczą tylko ostatnich wydarzeń.
"Rosja prawdopodobnie zintensyfikuje swoje wysiłki, by bezpośrednio zastraszać Europę. To jej sposób na zdobywanie przewagi nad państwami europejskimi. Nie jest to kosztowna strategia, a jednocześnie zmusza Europę do rozważenia eskalacji. Jest to szczególnie skuteczne w czasie, gdy zaangażowanie USA w bezpieczeństwo Europy jest niepewne, i wykorzystuje długoletni problem Europy z integracją polityki zagranicznej i bezpieczeństwa.(...) Istnieją jednak praktyczne rozwiązania dla każdego z tych zagrożeń – niektóre wojskowe, inne wywiadowcze czy policyjne. Europejczycy powinni na przykład znaleźć tani sposób zestrzeliwania rosyjskich dronów pojawiających się w ich przestrzeni powietrznej. Służby wywiadowcze mogą wykrywać rosyjskich sabotażystów i opracowywać narzędzia do cichego odwetu. Inne działania mogą polegać na lepszym egzekwowaniu prawa. Walka z wojną nieregularną, podobnie jak z terroryzmem, to nie nauka ścisła. Porażki powinny skłaniać do krytycznej analizy, ale nie do histerycznego samobiczowania ani przeceniania rosyjskiej potęgi. Należy je przyjmować spokojnie – są one nieuniknionym skutkiem ubocznym tej rozległej wojny." - napisał kilka tygodni temu Michael Kimmage.
To w czym się poruszamy, to wciąż bardzo cienka lina teorii. Tymczasem fakty mówią same za siebie. Tutaj przykładem może być ostatnia burza na Łotwie, która przetoczyła się w sprawie ideologicznego podziału między bezwzględnym światem polityki a społeczeństwem. W końcu prezydent Edgars Rinkēvičs skorzystał z prawa do wnioskowania o ponowne rozpatrzenie ustawy przez Saeimę. Skala protestów społecznych i rekordowa liczba podpisów zebranych pod apelem o nie porzucanie Konwencji Stambulskiej, musiała zrobić wrażenie. O ile dla polityków był to tylko środek na utrzymanie uwagi i własnych ambicji, to dla społeczeństwa był to wybór między wartościami "ruskiego świata" i Zachodu.
Notabene na Łotwie, zauważono polski skok gospodarczy. "Polska wyprzedziła w tym roku Szwajcarię i stała się 20 największą gospodarką świata, a jej produkt krajowy brutto (PKB) przekroczył próg 1 biliona dolarów (860 miliardów euro). To efekt ponad 30 lat udanego rozwoju gospodarczego Polski, niezakłóconego globalnymi kryzysami ani wojną na sąsiedniej Ukrainie. Z tego powodu ekonomiści nazywają Polskę „wschodnioeuropejskim tygrysem”, gdyż kraj ten z relatywnie biednego w latach 90. XX wieku przekształcił się w kraj o wysokim standardzie życia." - czytamy w łotewskich mediach, które dodają, że do naszych największych problemów należy kwestia starzejącego się społeczeństwa. I tutaj łączymy się z większością Europy, a zwłaszcza wyludniającą się Ukrainą, jak też samymi państwami bałtyckimi. Najsmutniejszym obrazem tej sytuacji jest Łatgalia, której depopulacja jest szczególnie widoczna.
Wracając jednak do sposobów działania przeciwnika, to warto zauważyć, pewną werbalną zmianę. W minionym tygodniu Łukaszenka pozwolił sobie na na aż dwukrotny upust złości w swoim typowym monodramie, "jaki ten Zachód (Polska, Litwa i USA) jest zły". Niemniej tym razem tonacja była nieco inna i bardziej buńczuczna. Złość Łukaszenki wywołała polsko-litewska współpraca. Nieco spóźniona, bo mimo naszych redakcyjnych przypuszczeń, do porozumienia doszło dopiero po zauważeniu dysonansu: Litwa zamykała granicę, a Polska ją otwierała.
"W rezultacie istnieje wyraźny rozdźwięk. Litwa zamyka granicę, podczas gdy Polska zamierza otworzyć dwa przejścia graniczne. Trudno powiedzieć, na co zgodzą się sąsiedzi. Warszawa ma kontrargumenty. Na przykład Litwa, w przeciwieństwie do Polski we wrześniu, nie zawiesiła połączeń kolejowych z Białorusią, ograniczając się do przejść drogowych. A kiedy Polska zamknęła granicę, władze litewskie nie uznały za stosowne przyłączyć się do tej presji na białoruski reżim. Rząd Tuska może znaleźć kontrargumenty. Pytanie tylko, czy je znajdzie. Tymczasem Wilno trzyma kij, a Warszawa marchewkę." - zauważa Ihor Lenkiewicz, białoruski publicysta. Na szali tej wagi są zapewne kwestie wypuszczenia polskich więźniów reżimu, w tym Andrzeja Poczobuta, jak i zmniejszenia napływu migracyjnego. Ale po drugiej stronie są kwestie poluzowania sankcji, a Białoruś - czego Łukaszenka by nie twierdził - są przecież bramą do Rosji.
Warto więc odnotować tę złość. Doszło bowiem nie do deklaratywnych i jak dotąd niewiele kosztujących obietnic, ale do faktycznej współpracy. Nawet jeśli ma potrwać tylko te kilka tygodni, to jej efekt jest - moim zdaniem - bardzo istotny. Choć wszystkie państwa mają swoje interesy, to warto zauważyć, że wciąż byliśmy rozgrywani przez Kreml, a nie jej łukaszenkowskiego namiestnika na Białorusi, właśnie w ten sposób. W optyce Kremla, nie ma przecież czegoś takiego jak UE. Jest tylko współpraca gospodarcza osobnych krajów. Ale dla Rosji jest jedna różnica: wartość współpracy naszych krajów byłej Rzeczpospolitej.
I w tej grze, zarówno chodzi o zimne fakty, jak i wartości. "Zapytajcie swoich rodziców lub babcie, jak obchodzili Dziady. Opowiedzcie swoim dzieciom o naszych rytuałach. Pokażcie im, jak obchodzili je nasi przodkowie i przekażcie tę wiedzę dalej. Białoruska kultura to żywa siła, pełna głębi i mistycyzmu. I choć reżim próbuje wypędzić z naszego kraju wszystko, co białoruskie, my możemy zrobić, co w naszej mocy – nie tylko pamiętać, ale i starannie pielęgnować. " - mówiła Swiatłana Cichanouska. Wartości - o czym wiedzieli nasi przodkowie - wpływają na ocenę sytuacji. Jeśli grać, to nie sfałszowanymi kartami.
Bo to co boli Rosjan najbardziej to jedyny moment ich rzeczywistej klęski, upadku władzy i państwa. Przypomnijmy więc, że 29 października 1611 roku odbył się w Warszawie triumfalny wjazd hetmana Stanisława Żółkiewskiego wraz z pojmanymi Moskalami. Na Zamku Królewskim car Rosji Wasyl IV Szujski i jego brat złożyli homagium królowi polskiemu Zygmuntowi III Wazie, przyklęknęli przed królem, przyłożyli rękę do ziemi i pocałowali ją na znak hołdu. Niecały rok później Wasyl i Dymitr zmarli i zostali pochowani w Kaplicy Moskiewskiej. Odtąd miejsce to budziło zainteresowanie kolejnych carów Rosji, nawet po zwróceniu ciał Wasyla i Dymitra.
Pierwsza, odrzucona, prośba o zburzenie kaplicy wpłynęła już w 1647 roku. Trzydzieści lat później, kolejne żądanie dotyczyło obrazów przedstawiających hołd carów Rosji i dopiero August II oddał te widoczne ślady dawnej klęski, których już później nikt nie widział. Wreszcie w 1768 roku, na polecenie Repnina, odnaleziono i zniszczono zachowane tablice z Kaplicy Moskiewskiej. Obiekty związane z hołdem i pobytem Szujskich były w Warszawie konsekwentnie usuwane i niszczone. Nawet w XXI wieku, ówczesnej władzy nie zależało na upamiętnieniu 400 rocznicy zwycięstwa w 2011 roku. Na nasze pocieszenie, pozostała tylko rosyjska pamięć hańby, której najwyraźniej nie zmazały ani nasze rozbiory ani noc komunizmu. Nie w tym rzecz aby nadmiernie cieszyć się historią, ale aby wyciągać z niej prawidłowe wnioski. Jak to było wówczas, tak i dzisiaj, jesteśmy jako jedność, jedyną namacalną przeszkodą na drodze do powrotu Moskali do europejskiej polityki i związanych z tym interesów.