Zdjęcie: Pixabay
25-07-2023 09:30
"Cały rynek był zapchany wielkimi siwymi wołami pędzonymi ku Korsuniowi dla wojska, a przy wołach szedł mnogi lud pastuszy, tak zwani czabanowie, którzy całe życie w stepach i pustyniach spędzali - ludzie zupełnie dzicy, nie wyznający żadnej religii - religionis nullius, jak mówił wojewoda Kisiel.(...) Między nimi kręcili się mało co mniej dzicy, choć lepiej zbrojni Niżowcy wiozący do obozu na sprzedaż rybę suszoną, zwierzynę i tłuszcz barani; dalej czumacy z solą, stepowi i leśni pasiecznicy oraz woskoboje z miodem, osadnicy leśni ze smołą i dziegciem; dalej chłopi z podwodami, Kozacy regestrowi, Tatarzy z Białogrodu i Bóg wie nie kto - włóczęgi - siromachy z końca świata." - przypomniałem sobie niedawno opis Sienkiewicza z "Ogniem i mieczem" barwnego tłumu w Czehryniu, wówczas miasta Korony Królestwa Polskiego, najbardziej na wschód wysuniętej twierdzy I Rzeczypospolitej. Do znaczenia tego opisu jeszcze wrócę.
Wczorajszy dzień dostarczył kolejne potwierdzenie wagi umów podejmowanych w kuluarach minionego szczytu NATO w Wilnie, a o których znaczeniu i powolnym ujawnianiu, wspominałem w poprzednim komentarzu. Mowa oczywiście o wyborze przez Litwę niemieckich czołgów Leopard jako uzbrojenia powstającej dywizji, co zresztą zaanonsował Arvydas Anušauskas minister obrony Litwy, mówiąc, że decyzja wojskowa została poprzedzona decyzją polityczną. Tą decyzją polityczną, jest oczywiście zapłata przez władze ceny pobytu niemieckiej brygady na Litwie. Jak wspominałem, wymienialne handlowo wsparcie Niemiec, ma zresztą jeszcze jeden historyczny wymiar, ale jego sens widoczny jest bardzo wyraźnie, biorąc pod uwagę zawsze silną pozycję Berlina w Wilnie.
Przypomnijmy jednak w tym miejscu rozterki nieco zaskoczonego Žygymantasa Pavilionisa, przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych Seimasu, który zastanawiał się, dlaczego Litwa tak szybko zgodziła się na treść deklaracji, która nie była w pełni satysfakcjonująca. Polityk uważał, że Litwa miała moralny obowiązek przynajmniej poczekać na wypowiedź prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, który przebywał w Wilnie. W związku z tym Pavilionis stwierdził, że litewski prezydent Gitanas Nausėda przedwcześnie zaakceptował kompromisowe sformułowania. Z kolei nieco bardziej zorientowany w zawiłościach ustaleń kuluarowych Laurynas Kasčiūnas, przewodniczący sejmowego Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony (NSGK), usiłował "zmiękczać" litewską decyzję, mówiąc, że NATO brakowało silniejszego wsparcia ze strony innych krajów wschodniej flanki w negocjacjach dotyczących perspektyw Ukrainy.
Jak wiemy brutalna prawda polegała na zdaniu sobie sprawy z faktu, że wobec postawy kluczowych państw NATO, jak USA i Niemcy - a te dla polityków i dyplomatów były znane na długo przed rozpoczęciem szczytu - przeforsowanie jakichkolwiek zmian w deklaracji dotyczących przyszłości Ukrainy w NATO było niemożliwe, stąd "koszula bliższa ciału" i rozwiązanie tak palącego problemu, jak obecność niemieckiej jednostki na terenie Litwy.
"Czy osiągnięto jakieś porozumienie w sprawie obietnicy brygady w zamian za zakup Leoparda? Dlaczego podjęto decyzję o wyborze Niemiec zamiast USA? Czy została ona przegłosowana na VGT? Czy członkowie VGT rozumieją, że list intencyjny jest praktycznie krokiem nieodwracalnym, którego zmiana miałaby konsekwencje dla stosunków z Niemcami?" - zapytał poseł Raimundas Lopata, członek rządzącej większości w Komitecie Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Seimasu.
Współczesna , jak i ta przeszła polityka międzynarodowa przeważnie nie zna litości, czemu jednak przeczy przypomniana wczoraj rocznica odmowy przez premiera Węgier hr. Pála Telekiego wzięcia udziału w przygotowywanym przez Niemcy ataku na Polskę, powołującego się przy tej decyzji na względy moralne i historyczne.
Zresztą zostańmy chwilę przy Litwie, gdyż z powyższej perspektywy dość interesującej wymowy nabiera poprzedzająca poniedziałkowe posiedzenie Rady Obrony Państwa "burza w szklance wody" w postaci antypolskich wypowiedzi niskiego w hierarchii politycznej urzędnika litewskiego Audriisa Valotki, szefa Państwowej Inspekcji Językowej, który ze sporu o dwie nazwy miejscowości zaczął wysnuwać wnioski wzięte niemal wprost tak z sowieckich podręczników, jak i z międzywojennej retoryki ówczesnych polityków litewskich . Między innymi na skutek interwencji tak Roberta Duchniewicza, burmistrza rejonu wileńskiego, jak i ambasadora RP Konstantego Radziwiłła, wypowiedzi te zostały potępione przez litewskiego ministra kultury, jak i litewskich naukowców, ale z kolei w niedzielę wileński oddział współrządzącej krajem Partii Konserwatywnej TS-LKD wyraził poparcie dla szefa Państwowej Inspekcji Językowej.
Natomiast osobną sprawą jest już wypowiedź premiera Ukrainy Denysa Szmyhala, który w odpowiedzi na możliwość dalszej blokady eksportu ukraińskiego zboża do pięciu krajów UE, od razu wezwał do interwencji KE. I tutaj kłania się kilka wątków. Pierwsza rzecz dotyczy samej reakcji, którą z ukraińskiego punktu widzenia, należy uznać za typowe polityczne wystąpienie w obronie interesów swojego kraju, i stąd nie należy się zbytnio temu dziwić - jest w pewnym sensie lustrzaną odpowiedzią na wystąpienie polskiego premiera, z którego treścią warto się zapoznać.
Natomiast należy też zauważyć, że wypowiedź premiera Szmyhala, już ze znacznie szerszym kontekstem, wpisuje się w cytowaną przez media wypowiedź brytyjskiego ministra obrony Bena Wallace'a, który w trakcie nerwowych negocjacji w czasie szczytu w Wilnie zarzucił Ukrainie "brak wdzięczności". I już może nie chodzi o same słowa podziękowania, które miał kierować prezydent Zełenski, ale fakt, co zresztą także przemilczały media ukraińskie, że strona polska podkreślała, że w blokadzie nie chodzi o cały czas prowadzony tranzyt ukraińskiego zboża, a tylko jego eksport. I w tym rzecz. Jak wiemy znaczna część zboża, które eksportowała Ukraina w ramach Inicjatywy Zbożowej Morza Czarnego, trafiała do krajów rozwiniętych. Zresztą tę okoliczność wykorzystał Putin w nowej wersji swoich powodów zawieszenia umowy.
"Wierzymy, że Polska nas rozumie. W obliczu rosyjskiej agresji niezwykle ważne jest dla nas zachowanie potencjału eksportowego, szczególnie w sektorze rolnym. Ta sfera jest prawie jedyną w ukraińskiej gospodarce, która zapewnia dochód i pomaga wypełnić budżet Ukrainy, który jest nastawiony na cele wojskowe. Jeżeli powstają przeszkody w uzupełnianiu budżetu Ukrainy, to budzi to nasz niepokój. Dlatego sprzeciwiamy się jakimkolwiek jednostronnym krokom, które zakazywałyby eksportu ukraińskich produktów do krajów UE. Uważamy, że w tej sytuacji trzeba działać nie zakazami, ale normalną współpracą dwustronną, trzeba znaleźć sposoby i możliwości, jak działać dalej, bez stosowania jakichkolwiek środków ograniczających." - mówił w niedawnym wywiadzie Wasyl Zwarycz, ambasador Ukrainy w Polsce.
W rzeczywistości, nawet pomimo wojny, Polska pozostaje największym partnerem handlowym Ukrainy w UE, utrzymując pozycję lidera. W ubiegłym roku wymiana handlowa między Ukrainą a Polską wyniosła 12 mld USD, czyli o prawie 20% więcej niż w 2021 roku. W strukturze eksportu do Polski dominują dostawy żelaza, tłuszczów, olejów i zbóż, natomiast w imporcie na Ukrainę dominują paliwa i smary oraz transport lądowy. W tym roku ten trend się utrzymuje. Czynnikiem, który jeszcze bardziej zbliża nas w relacjach gospodarczych jest obecność w Polsce ponad 25 tys. ukraińskich firm, z kapitałem ukraińskim obecnym w całości lub w części. Większość z tych firm działa w sektorze budowlanym i handlowym. - zauważa ambasador.
Spór o ukraińskie zboże dowodzi dwóch głównych spostrzeżeń. Pierwsza to potrzeba przyjęcia przez ukraińskie władze szerszego horyzontu swoich relacji z sojusznikami, a jak wspominałem, krajami im najbliższymi, zadanie, jak się wydaje w obecnych warunkach trudne do osiągnięcia. I kolejny dylemat do rozwiązania na przyszłość: jak ułożyć m.in. politykę rolną obu państw, aby nie dochodziło do dalszych tak wielkich napięć, tak w perspektywie relacji dwustronnych, jak i ewentualnej przyszłości w UE. Zadanie w czasach pokoju trudne do przeprowadzenia, a co dopiero w czasie toczącej się wojny. Niemniej, jeżeli elity obu państw, myślą lub nadal biorą pod uwagę zacieśnienie relacji dwustronnych, to tak rolnictwo, jak i ogólnie tematy związane z gospodarką, ze względu na potencjalne źródło kłopotów, stanowi najtrudniejsze do ustalenia ogniwo współpracy. Stąd też prace nad takimi porozumieniami trwają zawsze najdłużej.
Tematykę tę można rozwijać, ale teraz chcę skupić się na wniosku, który w mojej ocenie ujmuje w klamry wszystkie te problemy. Tam gdzie obecni politycy, z wielu różnych powodów, w tym zbliżających się wyborów, nie mają odwagi, aby podejmować trudne wyzwania dziejowe, tam jedyną nadzieją pozostają młode pokolenia.
W Polsce studiuje obecnie ponad 105 tysięcy studentów zagranicznych, wśród nich 48 100, czyli 45,6% to Ukraińcy. Drugie miejsce zajmują Białorusini – 12 tys. (11,4%). To ważne liczby. Tak budujemy pewien bardzo istotny aspekt wspólnoty, które młode pokolenie, nieskażone już niedoskonałościami swoich poprzednich elit, zaczęły dostrzegać. Zresztą wspólnotę tę buduje się na wiele sposobów - tak przez edukację, jak i programy z rodzaju Poland Business Harbour czy działania kulturalne, jak na przykład występ białoruskiego niezależnego chóru „Concordia” w trakcie obchodów 70-lecia odbudowy warszawskiej Starówki.
Dorastając w monoetnicznej kulturze późnego PRL-u, miałem to szczęście, że cytowany na początku komentarza literacki obraz tak różnej sienkiewiczowskiej Rzeczpospolitej, przechowałem dzięki rodowej sztafecie pokoleń. I mimo, że dla wielu z nas, ta wspólnota narodów krajów sobie najbliższych jest nowa, to jednak dostrzegam też, że ten trudny znój codziennego budowania zbiorowości dokonuje się oddolnie. Czy będzie to także odpowiedź na, z kolei narzucany nam, a niosący wiele potencjalnych i realnych zagrożeń, zachodni model migracyjny z krajów nam mentalnie i kulturowo obcych, to pokaże czas.