Zdjęcie: Eric Heitfield Flickr.com
16-07-2024 09:30
Obserwując ostatnie dni z boku, odnoszę wrażenie, że jako społeczeństwo, a przede wszystkim cała rzesza ekspertów, znakomicie ulega procesowi klasycznego odwracania uwagi od kwestii nam znacznie bliższych i o wiele ważniejszych. Ulegamy więc zbiorowej manii dyskutowania i to ze szczegółami o sprawach, które dzieją się tysiące kilometrów od nas i nie mamy na nie żadnego wpływu. Owszem, przyjmujmy zaoceaniczne fakty takimi jakimi one są, natomiast niech nie zajmuje nam to więcej czasu, niż to jest - w tej akurat chwili - istotnie warte. Wspominam o tym, gdyż w porównaniu do wcześniejszego przykładu, mamy znacznie większy wpływ na to co dzieje się bezpośrednio wokół nas, w obszarze byłej I Rzeczpospolitej. Gdybyśmy tego rzeczywiście chcieli. Co mam na myśli?
Odniosę się krótko to sprawy zmian w TV Biełsat. "Wiemy i widzimy, że obecnie zachodzą nieodwracalne procesy prowadzące do zniszczenia i likwidacji flagowego polskiego projektu soft power na Wschodzie. Jako kolektyw nie możemy na to pozwolić. Dlatego apelujemy o wsłuchanie się w nasz głos i nie niszczenie "Biełsatu" - apelują pracownicy białoruskojęzycznego kanału TVP.
Nie wchodzę teraz w szczegóły samego sporu, zwracam Państwa uwagę na ideę. Jak wiadomo Polska przez ostatnie dekady nie potrafiła wykorzystywać narzędzi z gatunku soft power. Minimalistyczne i niejednorodne trzymanie się przez ostatnie dekady odzyskania wolności, zapisów koncepcji Giedroycia i Mieroszewskiego, spowodowały faktyczny regres naszej obecności na Wschodzie, czego skutki będziemy odczuwać, co najmniej przez następne lata. Innymi słowy, to co miało głęboki sens w ostatniej dekadzie XX wieku, w momencie wstąpienia do struktur zachodnich, należało zmienić. I tutaj powstanie w 2007 roku Biełsatu jest świetną ilustracją takiego nowego podejścia.
Nie tylko w mojej ocenie, istnienie tak ważnego projektu medialnego, zwłaszcza w obliczu obecnej sytuacji na samej Białorusi i nasilonych od 2020 roku represji reżimu Łukaszenki wobec społeczeństwa, jest jednym z naszych kluczowych osiągnięć. Niewątpliwie budzi to niechęć ośrodków nam nieprzyjaznych, w tym także różnych środowisk politykierskich "do wynajęcia", wiszących nie tylko u kanclerskich klamek. Przykład białoruskiego kanału, tak ważnego dla białoruskiej diaspory emigracyjnej, w której można mówić w swoim ojczystym języku, ponieważ we własnej ojczyźnie trwa permanentna rusyfikacja, jest tylko jednym z wielu ostatnich przykładów wybijania się na rzeczywistą suwerenność. W gatunku miękkiego wpływu, jako państwo nadal nie mamy przecież za dużo do powiedzenia - niestety lub stety - spychając najczęściej ten temat na barki organizacji pozarządowych "a one niech sobie jakoś radzą".
Przykład takiego traktowania niedocenianych instrumentów, poznałem swego czasu na poziomie lokalnym, gdzie przykład szedł z góry i słowo "dobrze" było lepiej przyjmowane od "a może zrobić w ten sposób". Oczywiście dramat ten w szerszej skali, trwa od tysiącleci.
Podstawą odzyskania suwerenności jest świadomość takiej woli. Ta, bardzo powoli dopiero się rodzi. Istnienie takich możliwości jak powyższy przykład, ukazuje swoje znaczenie właśnie w takich przełomowych momentach historii. Dość powiedzieć, że Rosja znakomicie cały czas wykorzystuje uderzenia swojego młotka propagandowego, który działa także w zachodnich środowiskach naukowych. Przypomnijmy, więc trwające od miesiąca nawoływania Putina do rozpoczęcia rozmów. "Dwukrotnie w ciągu ostatniego miesiąca prezydent Rosji Władimir Putin rzucił pomysł negocjacji pokojowych. Sugeruje to, że uważa, że nadszedł czas, aby spróbować zmusić Kijów do negocjacji z pomocą zachodnich sojuszników Ukrainy. Propozycja Putina dotycząca zawieszenia broni, ogłoszona na dwa dni przed zeszłomiesięcznym szczytem pokojowym w Szwajcarii, miała na celu odwrócenie uwagi od inicjatywy dyplomatycznej Kijowa." - napisał John Lough z Chatham House.
I teraz pojawia się, zauważony przez media ukraińskie, list otwarty podpisany przez 51 laureatów Nagrody Nobla, wzywający do natychmiastowego zawieszenia broni między Rosją a Ukrainą oraz w Strefie Gazy. Można powiedzieć: pomysł zaszczytny, jakże na czasie... Aby podkręcić obroty medialnej maszynki propagandowej, sięga się też, a jakże, po środki militarne, jak zaskakujące ruchy floty, czy też wycieczki wojsk Łukaszenki nad granice z Ukrainą. To czy te zabiegi odniosą skutek, lub czy jest to niepublikowany efekt szczytu NATO w Waszyngtonie przekonamy się zapewne niedługo. Bo właśnie pojawiły się propozycje prezydenta Zełenskiego, czy niemal równoczesna publikacja badań ukraińskiej opinii publicznej, jako swoista społeczna carte blanche dla takiej inicjatywy.
Tymczasem w Mołdawii, którą czeka październikowy test wyborczy na kilku poziomach, mamy do czynienia z inną odsłoną rosyjskiej propagandy. W czerwcu nastąpiła intensyfikacja kampanii dezinformacyjnych w lokalnych sieciach społecznościowych, a prowadzonych przez zbiegłych z Mołdawii oligarchów Ilana Sora i Wiaczesława Platona. Dziennikarze śledczy zauważyli, że dotychczasowe sposoby walki z dezinformacją nie przyniosły efektów i proponują realne rozwiązania.
Następna kwestia to już bardziej bezpośrednio odczuwane bezpieczeństwo. W minionym tygodniu nasi Czytelnicy zwrócili uwagę na wiadomości z Litwy, gdzie potwierdzono plan przeprowadzenia jesienią ćwiczeń ewakuacji ludności na poziomie krajowym. Jest to tylko kontynuacja informacji, która pojawiła się w końcu maja w trakcie spotkania ministrów spraw wewnętrznych państw bałtyckich, Polski, Finlandii i Norwegii. Nie można tych wieści odrywać od wiadomości o obowiązkowych kursach obronnych dla personelu medycznego na Litwie, wypowiedzeniu konwencji o zakazie stosowania amunicji kasetowej, czy innych przygotowań proobronnych państw bałtyckich, jak debata medialna na temat zachowania obywateli w czasie kryzysu na Łotwie. To jak to wygląda w naszym kraju, chyba nie muszę przypominać. Liczy się zmiana perspektywy postrzegania bliskiego niebezpieczeństwa, które jest jakże różne w zależności od odległości od wroga i wielkości państwa.
I wreszcie powiązana w pewnym sensie z początkowym tematem, równie niedoceniana, warstwa symboliczna. Wczoraj w Kownie odsłonięto pomnik króla Polski i wielkiego księcia litewskiego (na Litwie oczywiście w odwrotnej kolejności), Aleksandra Jagiellończyka. Polski odbiorca, który nie zna obrazu historii Jagiellonów według Litwinów, zapyta, dlaczego nie odsłonięto pomnika króla Władysława Jagiełły?
Z grubsza z tych samych z powodów, które opisywałem ostatnio: gdy odległa historia staje się zakładnikiem aktualnych wydarzeń. W tym wypadku, współautor grunwaldzkiego zwycięstwa, został osądzony na Litwie w latach trzydziestych poprzedniego stulecia, za czyny marszałka Piłsudskiego, czyli zajęcie Wilna, a tym samym król został ogłoszony zdrajcą litewskich interesów narodowych. To, że Władysław Jagiełło poprzez Koronę Królestwa Polskiego wprowadził ostatecznie Litwę w cywilizacyjny krąg świata zachodniego, nie miało wówczas żadnego znaczenia.
Jako Polacy, odnotujmy więc pewien postęp i dajmy czas na zmianę litewskiej interpretacji historii: jest zaczyn, jest pomnik Jagiellona. Zresztą autorstwa ukraińskich artystów. Dobre podkreślenie naszej wielowiekowej współpracy. Nawiasem mówiąc, na Ukrainie wczoraj po raz pierwszy świętowano Dzień Ukraińskiej Państwowości choć akurat z okazji przesuniętego w ramach reformy kalendarza, święta Włodzimierza Wielkiego, natomiast na Litwie rocznica Grunwaldu jest Świętem Wojsk Lądowych, a w Polsce, swoje święto obchodzi 15 Giżycka Brygada Zmechanizowana im. Zawiszy Czarnego. W polskim przypadku po cóż nadmiernie irytować naszego zachodniego sąsiada, prawda?
Należy odnotować dymisję premier Estonii. Kaja Kallas odchodzi z krajowej polityki ku uldze rodzimych polityków i części społeczeństwa, która nie wybaczyła jej, czy to inicjatyw podnoszenia podatków, czy też afery związanej z działalnością jej męża. Natomiast z polskiego punktu widzenia, należy dostrzec ożywienie polsko-estońskich relacji, wysłaną przez kierowany przez nią rząd, pomoc dla naszego kraju w postaci wsparcia kontyngentu wojska estońskiego i sprzętu w czasie I fazy kryzysu granicznego, jak też jednoznaczną wspólną postawę wobec Rosji. W krótkim wywiadzie po złożeniu dymisji, stwierdziła, że czuje się polityczną outsiderką. Czy kiedyś wróci do estońskiej polityki, to pokaże czas, natomiast z mojego punktu widzenia, Kaja Kallas jest rą osobą, której nie można odmówić konsekwencji i wyrazistości. O ile nie zostanie w jakiś istotny sposób ograniczona w KE, to godnie zastąpi, swojego bezbarwnego poprzednika na tym stanowisku.
Na koniec, jako klamra spinająca ten i poprzednie komentarze, należy dostrzec zbliżającą się Olimpiadę w Paryżu. Wydarzenia sportowe, które w obecnej sytuacji, może zostać wykorzystane podobnie, jak to było w poprzednich razach. "Biorąc pod uwagę szeroko rozumiane zagrożenia hybrydowe oraz ostatnie ostrzeżenia o możliwych atakach lub sabotażach infrastruktury krytycznej, może to być jeden z elementów operacji prowadzonych przez grupy dywersyjne – np. przez osoby instruowane przez Kreml, jak to miało miejsce w kilku krajach Unii Europejskiej. Jeszcze w połowie czerwca pojawiły się liczne newsy (publikowane z prorosyjskich kont) o zamachach w Paryżu i zagrożeniu dla obywateli Ameryki przybywających do Francji. Co ważne, działania dezinformacyjne ze strony Rosji były obserwowane, z tendencją nasilającą się już od początku 2023 roku. Mer Paryża Anne Hidalgo zaznaczyła, że pomimo zezwolenia przez MKOl na udział w igrzyskach rosyjskich i białoruskich sportowców (z zachowaniem zasad neutralności), nie będą oni mile widziani w Paryżu." - czytamy w najnowszym raporcie nowego polskiego think-tanku, Polskiego Instytutu Dyplomacji Sportowej.
Myślę, że historia, współczesność i nasza wspólna ocena faktów, może kiedyś będzie początkiem suwerennego, w pełni niepodległego spojrzenia i wyrażania woli w naszej przestrzeni, czego ponownie w czasie tego lata, Państwu i sobie, życzę.