Zdjęcie: Twitter
21-11-2023 09:30
"Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem zapadła żelazna kurtyna dzieląc nasz Kontynent. Poza tą linią pozostały stolice tego, co dawniej było Europą Środkową i Wschodnią. Warszawa, Berlin, Praga, Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Bukareszt i Sofia, wszystkie te miasta i wszyscy ich mieszkańcy leżą w czymś, co trzeba nazwać strefą sowiecką, są one wszystkie poddane, w takiej czy innej formie, wpływowi sowieckiemu, ale także – w wysokiej i rosnącej mierze – kontroli ze strony Moskwy." - cytat słynnej wypowiedzi z Fulton, Winstona Churchilla , wprowadzający szerzej pojęcie "żelaznej kurtyny",a ukute przez rosyjskiego pisarza i filozofa Wasilija Rozanowa w „Apokalipsie naszych czasów”, jawi się nam w ostatnich dniach jakże żywo. Tym razem parafrazując słowa brytyjskiego premiera, moglibyśmy powiedzieć: "od Storskog nad Morzem Barentsa po granice Ukrainy nad Morzem Czarnym".
Dla pasjonatów I wojny światowej znane jest pojęcie "wyścigu ku morzu" oznaczający cykl bitew między połową września a połową listopada 1914 roku, w którym obie walczące strony - Niemcy i połączone siły francusko-brytyjskie - usiłowały otoczyć północne skrzydło wojsk przeciwnika co doprowadziło w końcu do ustalenia się linii okopów od Kanału La Manche po Szwajcarię. I tutaj znów nastąpiła pewna analogia. Rosja, nie mogąca w tej chwili skupić większych sił na granicy z krajami NATO północnej i wschodniej flanki NATO, postanowiła użyć wygodnego zamiennika jakim jest destabilizujący napływ migrantów na granice Finlandii - i najprawdopodobniej także Estonii.
Niemniej jednak jest to kolejny dzwonek alarmowy dla także naszych polityków, obecnie zajętych jak zwykle sobą i braniem udziału w teatralnych wystąpieniach, natomiast do tego, że pogarsza się sytuacja bezpieczeństwa nie tylko naszego kraju, już takiej uwagi nie przywiązują. A mamy do czynienia z kolejną odsłoną wojny hybrydowej, którą serwuje nam Moskwa od lata 2021 roku. Przypomnijmy - pierwszym rosyjskim przyczółkiem ataku wobec Europy Zachodniej na flance wschodniej NATO była granica Białorusi i atak migracyjny wobec najpierw Litwy, a później Polski i Łotwy. Mechanizmy napływów migracyjnych sprawdzone w basenie Morza Śródziemnego wobec zwłaszcza Włoch, Hiszpanii i Grecji, nasuwają na myśl rzeczywistego co najmniej współorganizatora owych fal migracji.
W połączeniu z mniej lub bardziej usłużnymi agentami wpływu zinfiltrowanych przez rosyjski wywiad krajach Zachodu, z wciąż przychylną lewicową warstwą społeczeństw dało to określony efekt, utworzenia w wyznaczonych do tego krajach, potencjalnych źródeł napięć i podziałów społecznych, odwracających uwagę od rzeczywistych działań Rosji w krajach Europy Środkowej i Wschodniej.
W naszej przestrzeni daje to określony, a co ważniejsze, mierzalny efekt psychologiczny zgodny z logiką tego, co przyjęło się (niewłaściwie), określać jako Doktrynę Gierasimowa. W ciągu ostatnich kilku dni, na Łotwie i Litwie opublikowano wyniki badania opinii publicznej pod kątem nastrojów społeczeństwa. Na Litwie odsetek populacji doświadczającej znacznego niepokoju, napięcia i stresu wzrósł z 20% wiosną do 25% jesienią.
"Tej jesieni najczęstszymi przyczynami zwiększonego napięcia, niepokoju lub stresu są rosyjska wojna na Ukrainie, nowa wojna w Izraelu i Strefie Gazy oraz różne inne niepokoje na świecie. Aż 39% respondentów wymieniło ten powód, podczas gdy wiosną wojna była źródłem negatywnych emocji dla 17% populacji" - skomentował Paulius Tamulionis, szef Visipsichologai.lt". Niestety w badaniu nie uwzględniono szczegółowo wpływu ostatniego ataku cybernetycznego, którego doświadczyły państwa bałtyckie, a polegającego na tygodniowej fali fałszywych wiadomości adresowanych wobec placówek edukacyjnych. Z kolei pośrednim źródłem dla obrazu takiej sytuacji dla Estonii, może być fakt nadużywania przez Estończyków środków nasennych i uspokajających w ostatnim czasie, co doprowadziło do tego, że wczoraj władze kraju postanowiły wprowadzić ograniczenia w dystrybucji tych leków.
Działania Rosji na granicach zewnętrznych UE to rzecz jedna. Kraje NATO i UE zamykają więc granice zewnętrzne, ale też granice wewnętrzne. "Schengen już nie funkcjonuje i prawie nie istnieje, gdyż wiele państw, w tym te z Europy Środkowej, zamknęło swoje granice z powodu migracji” – powiedział prezydent Rumunii Klaus Iohannis. Podkreślił, że dialog na temat przystąpienia Rumunii do strefy wolnych granic staje się „coraz dziwniejszy”, a stanowisko Austrii w sprawie rozszerzenia Schengen jest „co najmniej” zaskakujące." - można było przeczytać pod koniec października.
Zamykamy granice wewnętrzne, zamykamy także - i to jest najgorsza wiadomość - granice międzyludzkie, nie tylko wobec naszych sojuszników, ale także wobec siebie nawzajem. Wczoraj byłem słuchaczem dyskusji na łamach Twittera (obecnie "X") zorganizowanej przez grupę Radio Debata z Poznania - nawiasem mówiąc zapraszam do udziału w tych dyskusjach. Tym razem tematem przewodnim była Ukraina w UE.
To na co zwróciłem uwagę, to niemal narzucający się od razu, a znajomy z naszej historii, motyw związany z wypominaniem mniej lub bardziej słusznych narosłych problemów z rolnictwem, transportem, wyciąganą niewdzięcznością władz Ukrainy, etc.. Niestety w większości wypowiedzi, przeważał osąd, który jak echo niesie się od XVII wieku. Ówczesne problemy tzn. kwestie religijne, a także wokół zrównania praw Kozaków, w dzisiejszych czasach zastąpiły kwestie pozwoleń transportowych, praw składkowych, cen zbóż i tak dalej. Wciąż powtarzamy te same błędy w innych konfiguracjach, co znakomicie jest wykorzystywane przez wrogie nam siły, nie tylko te ze wschodu.
"W UE nadal obowiązuje warunkowy podział krajów na Europę Zachodnią i Europę Wschodnią. Przedstawiciele Zachodu uważają kraje Wschodu za gorsze od siebie i dopiero inwazja na pełną skalę zmieniła układ sił i pokazała, że Europa Wschodnia jest bardziej zdeterminowana i poważna w sprawach bezpieczeństwa narodowego w regionie. Potwierdziło się to, gdy Polska wraz z koalicją kilku innych państw zainicjowała przeniesienie czołgów Leopard na Ukrainę. Niemcy stawiali opór przez długi czas, a gdy w końcu się poddali, pierwszą rzeczą, jaką zrobili, było zwrócenie się do Stanów Zjednoczonych, aby nie przyznać, że zgodzili się na polską inicjatywę." - czytamy w ukraińskim streszczeniu ostatnio głośnej książki Zbigniewa Parafianowicza "Polska na wojnie".
Dlaczego tak jest, dlaczego słynna "Limes Saxoniae", o której szeroko pisała Zofia Kossak-Szczucka w "Troi Północy", od niemal IX wieku, tylko trochę przesunięta na wschód, pogłębiona przez zawieruchy wojen światowych i epokę komunizmu, nadal wyznacza granice, głownie mentalne, między narodami UE?
A gdyby spróbować innego spojrzenia i podjęcia innych decyzji, których podkreślę: realizacja jest obecnie niemożliwa, o czym za chwilę. Bo powracając do debaty internetowej, większość dyskusji obracała się wokół tak naprawdę wielkości I Rzeczypospolitej. Czym była - murem i spichlerzem Europy. W zmienionych warunkach geopolitycznych, proszę zauważyć, co stałoby się, gdybyśmy mówili o wspólnym rynku rolnym Polski i Ukrainy? Tak, w tej chwili jest to utopia, a jednak to właśnie taki sposób myślenia świadczy o klasie politycznej.
Ukraina dąży do UE. Jak wspomniała o tym w dyskusji red. Aleksandra Fedorska, Ukraina chce wstąpić do organizacji, która już za chwilę nie będzie tą samą Unią, do której wstępuje, tym bardziej nie będzie tą samą Unią, do której wstępowała Polska. Ale musimy też przyznać, że dla Ukrainy nie ma w tej chwili - w postrzeganiu jej elit - innej alternatywy na odtrutkę dla "Ruskiego świata". I przyznajmy też wprost, że na Ukrainie, nie ma obecnie polityka, ani eksperta (z wyjątkiem pojedynczych przypadków), który powiedziałby o problemach tożsamościowych UE szerokiej rzeszy społeczeństwa. Z tych samych powodów, dla których bagatelizowaliśmy głosy tych, którzy przestrzegali przed widocznymi już w 2004 roku symptomami problemów wewnętrznych UE. Wreszcie kolejna rzecz - wyniszczona w wyniku wojny, Ukraina będzie spłacała nie tylko finansowe długi, ale także długi geopolityczne - o czym wspominałem w minionym roku. Nie wiemy, jak wiele nieoficjalnych zobowiązań zostało już zawartych i z czym one się wiążą.
Jak doniosły media, w piątek rozpoczęły się negocjacje między Ukrainą a Niemcami w sprawie dwustronnej umowy o gwarancjach bezpieczeństwa. "Jak wynika z przekazu, podczas pierwszych negocjacji Kijów i Berlin wymieniły wizje podejścia do przyszłych „gwarancji bezpieczeństwa”, ich formatu i treści, a także uzgodniły plan dalszych działań. „Bez Niemiec nie można sobie wyobrazić skuteczności gwarancji bezpieczeństwa, a także przyszłego członkostwa Ukrainy we wspólnocie euroatlantyckiej. Dlatego tak ważne jest rozpoczęcie dwustronnych negocjacji z Niemcami w sprawie bezpieczeństwa” – uważa Ihor Żółkiew." - czytamy w relacji. W tym przypadku, jak już wiemy, słowo "euroatlantycki" jest zastosowane błędnie - wszak wkrótce staniemy przed wyborem, albo euro, albo atlantycki.
Przyjęty przez władze w Kijowie kurs, jest w ich postrzeganiu jedyny możliwy, co jednocześnie oznaczać może rosnące problemy między nami, a co będzie wykorzystywane, jak to było dawniej, przez szeroko pojęte siły zewnętrzne. Zresztą już widać to, po zgoła dziecinnym sporze grupy kierowanej przez małą część środowiska kierowanego przez szefa lokalnego oddziału jednej z partii, a co okazuje się być na rękę Warszawie, która nie robi nic w tej sprawie, a co dowodzi, że jedyne w czym rzecz, to obrazowe "utarcie nosa".
Jak łatwo się domyśleć kwestia ta, może okazać się dopiero początkiem powrotu do sytuacji, z której mieliśmy już do czynienia przed rokiem 2014. Jest to niestety realny scenariusz, zwłaszcza wobec zapowiedzi przez partie kierujące się klientelizmem, wycofania się polskiej dyplomacji z polityki wschodniej, w tym z wszelkich polskich projektów geopolitycznych.
Na tę chwilę wypływa jeden wniosek. Wszystko zależy od części współczesnych, ale i przyszłych pokoleń, które będą nauczone innego, znacznie szerszego i bliższego naszym przodkom, odważnego sposobu myślenia. Równoważenia, dominującego obecnie "ja", interesem szerszej wspólnoty, postrzegania przyszłości, a co ważniejsze, bezpieczeństwa. Czy można tego nauczyć się w szkole - to dyskusyjne. Kiedyś takim ośrodkiem była rodzina. Przy czym proces atomizacji rodzin i narodów poprzez niszczenia ich fundamentów już się niemal udał - zauważmy co się dzieje z trzema z czterech filarów tożsamości: religią, kulturą, a nawet zakusami wobec historii. Niewątpliwie wiele pracy przed nami.