geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Kazimierz Alchimowicz Koronacja Władysława Łokietka fot. DESA

Chocholi taniec

Michał Mistewicz

21-01-2025 09:30


Zanim przejdę do zasadniczego komentarza, chcę nakreślić pewien szkic tła. W bieżącym roku bardzo ważnych dla Polski rocznic, które - co jest jednocześnie przykre i niezaskakujące - nie chcą być dostrzeżone przez władze naszego kraju, chcę wymienić tę pierwszą, dla mnie osobiście ważną, choć nie należącą do rocznic okrągłych. 20 stycznia 1320 roku, w prowizorycznie naprawionej po pożarze z maja 1305 roku, katedrze wawelskiej, został koronowany na króla Polski Władysław I Łokietek.

Ta wciąż zapewne nosząca ślady pożaru katedra, obrazowała stan Królestwa Polskiego, którego mieszkańcy, po niemal 200 latach burzliwego i obfitującego w starcia rozbicia dzielnicowego, stwierdzili na wiecu w Sulejowie dwa lata wcześniej, że jednak wspólnota jest dobrem najwyższym - "ac nobilium virorum ducum, comitum, baronum ac universitatum civitatum et castrorum per Regnum Poloniae consistencium". I właśnie być może, w tym właśnie akcie tożsamości wspólnoty, który po raz pierwszy dokonał się w Krakowie a nie w Gnieźnie, można dostrzec początek drogi, który poprzez Krewę i Horodło doprowadził do Lublina i Hadziacza.

Dzień 20 stycznia jest również ważny za oceanem, gdzie Donald Trump złożył przysięgę prezydenta USA. Wielu patrzy na to z nadzieją, inni z obawami. Gabrielius Landsbergis, były minister spraw zagranicznych Litwy, zatytułował onegdaj swój wpis "Jutro świat znów się zmieni".

"Świat zmienia się dramatycznie, a zmiany są najbardziej widoczne na liniach uskoków - na Ukrainie, Tajwanie i w krajach bałtyckich. Na kilka dni przed moim przybyciem do Tajpej mongolski statek z chińską załogą przeciął kabel danych do Tajwanu. Śledztwo oczywiście trwa, ale podobieństwo do wydarzeń w krajach bałtyckich jest niesamowite. Czy to nie może być przedłużenie wojny w cieniu, którą obserwujemy w Europie? (...) W poniedziałek rozpoczyna się nowa era geopolityczna wraz z zaprzysiężeniem powracającego prezydenta USA. Wciąż pozostaje do ustalenia, czy ta nowa era ożywi demokracje, przygotuje nas na konfrontację z reżimami autokratycznymi, czy też jedynie rozproszy naszą uwagę ciągłymi zakłóceniami, podczas gdy nasi wrogowie realizują swoje niegodziwe plany. Wchodząc w okres nieznanych niewiadomych, musimy, na ile to możliwe, polegać na sobie i poczynić niezbędne przygotowania na bardziej burzliwą pogodę." - napisał Landsbergis po wizycie na Tajwanie.

Co więc rzeczywiście, jak to powiedział prezydent Donald Trump w swoim przemówieniu inauguracyjnym, będzie dla naszego regionu oznaczał "złoty wiek w historii USA", przyniosą najbliższe dni oraz miesiące. Niezależnie od tego co dzieje się za Atlantykiem, musimy więc przyjrzeć się stanowi naszego regionu.

Na wstępie do tej części chcę zauważyć, że jest ona logicznym przedłużeniem komentarza, w którym wskazywałem na istniejący klincz w polityce międzynarodowej. Tak jak trwa klincz dyplomatyczny na świecie, tak i w naszym regionie byłej I Rzeczpospolitej trwamy nadal w chocholim tańcu przeszłości. I w obecnej postaci, moim zdaniem, bez podjęcia odważnych decyzji, nie jest on rozwiązywalny. Najkrótsza droga prowadzi do wniosku, że jedyną możliwością wyjścia z tego uścisku jest pojawienie się nowych elit wykształconych w duchu odwagi, zrozumienia i porzucenia schematów wyuczonych w okresie faktycznej niewoli. Tak, ale czy mamy na to tyle czasu? A wreszcie, czy nie przypomina to znajomej melodii granej przez Radio Moskwa?

Wizyta prezydenta Zełenskiego w Warszawie nie mogła przynieść sukcesu dla naszych wzajemnych relacji. Czytałem opinie o katastrofie, tymczasem, moim zdaniem, ta wizyta była przygotowana z góry przyjętymi założeniami, niezależnie przez obie strony. Przy okazji trzeba zauważyć iż de facto niestety nic nie przyniosło powołanie na stanowiska ukraińskich ministra SZ i ambasadora, osób znanych z przyjaźni dla Polski. Bo nie mogło. Klucz tkwi w Pałacu Maryjskim.

Po pierwsze, co wciąż najbardziej boli w polityce ukraińskiej wobec Polski a prezentowanej przez prezydenta Zełenskiego, to usilne brnięcie w popieranie w Polsce jednej partii politycznej znanej ze swojego serwilizmu, a której społeczne akcje spadają na łeb na szyję. Czym więc było  przedstawienie wręczenia jednemu z kandydatów na urząd prezydenta RP nagrody „Miasta Zbawiciela” dla Warszawy? Przypomnijmy więc w tym miejscu amerykański lapsus Zełenskiego z czasu październikowej wizyty w amerykańskim stanie wahadłowym. Wywołało to zdecydowaną reakcję, włącznie z oskarżeniem władz Ukrainy o bezpośrednią ingerencję w wybory prezydenckie w USA.

"Wizyta ukraińskiej delegacji w Stanach Zjednoczonych nie do końca przebiegała po myśli Ukrainy. Miała na to wpływ niefortunna wizyta prezydenta Zełenskiego w fabryce broni w Pensylwanii – w jednym z kluczowych z punktu widzenia zbliżających się wyborów prezydenckich stanów – w której nie uczestniczyli przedstawiciele Republikanów. Wywołało to zdecydowaną reakcję tej partii, która oskarżyła władze Ukrainy o bezpośrednią ingerencję w wybory prezydenckie w USA. Spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson domagał się dymisji ukraińskiej ambasador w Stanach Zjednoczonych Oksany Markarowej, która była odpowiedzialna za organizację wizyty w fabryce. Kolejnym poważnym błędem prezydenta Zełenskiego był wywiad dla tygodnika „New Yorker”, opublikowany tego samego dnia, tj. 22 września 2024 r. Zełenski stwierdził w nim, że „Trump tak naprawdę nie wie, jak zakończyć wojnę, nawet jeśli wydaje mu się, że wie jak. W przypadku tej wojny często im głębiej się jej przyglądasz, tym mniej rozumiesz”." - czytamy w ówczesnym komentarzu dr. Andrzeja Szabaciuka (IEŚ).

Po drugie, podobnie jak w USA, Zełenski powtórzył swój błąd w Warszawie, czego dowodem jest jego wypowiedź pod adresem innego kandydata w trwającej kampanii prezydenckiej. "Polityk opozycji stwierdził, że Ukraina rzekomo nie może wziąć odpowiedzialności za tragedię wołyńską. Z tego powodu, według niego, Ukraina nie może być częścią sojuszy. Prezydent Zełenski odpowiedział, że jeśli Ukraina nie znajdzie się ani w UE, ani w NATO, to Nawrocki powinien „zacząć się przygotowywać”. „Ponieważ może się okazać, że będzie musiał wziąć do ręki broń, aby bronić swojego kraju razem ze swoimi rodakami. Ponieważ jeśli Ukraina przestanie istnieć, ryzyko (wojny w Polsce – red.) będzie bardzo wysokie. Zaraz po Ukrainie Rosja znajdzie się na granicy z Polską i wtedy pan Nawrocki nie będzie miał politycznej konkurencji, lecz będzie walczył o swoje życie” – zaznaczył prezydent." - czytamy w relacji mediów ukraińskich.

Nie odniosę się do faktycznego sensu tej wypowiedzi, ale zauważę, że tego typu stałą retoryka prezydenta Zełenskiego to ślepa uliczka w naszych relacjach. Prezydent Duda pojednawczo określił ją jako kontrowersyjną, ale jest ona czymś więcej. Jedni będą ją tłumaczyć naciskami zewnętrznymi, inni historią osobistą prezydenta czy współpracą z Andrijem Jermakiem, wreszcie jeszcze inni mogą powiedzieć, że Ukraina obawia się kwestii pojawienia się tematu reparacji. Nie będę również rozwijał tego tematu, które "odkrywczo" podjęły niektóre polskie media, gdyż opisywałem tę kwestię na początku września ubiegłego roku. Warto wrócić do mojego tamtego komentarza, gdyż ta wizyta tylko potwierdziła ówczesne wnioski.

Prezydent Duda mówił o działaniach komisji rządowych i cichej pracy ekspertów obu krajów w kwestii wyjaśnienia Rzezi Wołyńskiej. Jednak z punktu widzenia szarego obywatela, chcę zauważyć, że ta praca jest tak cicha, że pojawiają się obawy iż jej wniosków nie będzie słychać w obu narodach. A czego potrzeba? Głośnego opowiedzenia historii, w której oba społeczeństwa wykonały w czasie wojennym dokładnie to, czego można było oczekiwać i czego oczekiwali od nas obaj ówcześni zaborcy. Należy wspomnieć niuans "Aktion Zamosc", w którym Niemcy na ziemie wysiedlonych Polaków sprowadzali ludność ukraińską, aby jeszcze bardziej zaogniać wzajemne relacje.

I teraz, w mojej opinii, nie jest ważne kto i czy został pochowany na górze Monaster, a o której szerzone są dezinformacje, ale na rzeczowe podejście - w tym wypadku zwłaszcza strony ukraińskiej - do całości problemu. W tym wypadku przeciwstawianie zagadkowych nawet kilkudziesięciu pochówków na górze czy międzywojennej polityki sanacji wobec mniejszości, zbrodniom ludobójstwa w Rzezi Wołyńskiej i później, to wyliczanka donikąd.

To czego nie widać ani z Kijowa, ani z Warszawy, poprzez opary wzajemnego wypominania, widać było z Rygi. "Tusk w piątek pozytywnie ocenił decyzję o przeprowadzeniu pierwszej ekshumacji polskich ofiar, ale Kijów i Warszawa nie ujawniły, jakie dokładnie porozumienie zostało osiągnięte. „Istnieje dość oczywisty problem, który należy rozwiązać, a jest nim potrzeba polskich rodzin, aby pochować swoich bliskich z godnością” – powiedział Tusk w środę, stojąc obok Zełenskiego. „To, że (Polska i Ukraina) rozumiemy się w tej sprawie, zaczynamy normalnie rozmawiać i podjęliśmy działania – tak, to jest przełom” – dodał. Żadna ze stron nie ujawniła, jakie dokładnie kroki zostały już podjęte." - czytamy w łotewskiej relacji. Jak więc po takim słowach może społeczeństwo oceniać wyniki wizyty?

Trudno nie żachnąć się kiedy zdamy sobie sprawę z faktu, że w chwili wzajemnego historycznego szarpania się Polaków z Ukraińcami, Litwinów z Białorusinami o Pogoń i litwinizm, na Łotwie dochodzi do wydarzenia, o którym nasi pradziadowie pisaliby z niedowierzaniem. W łotewskim porcie w Rydze wylądował szwedzki batalion, pierwszy oddział wojskowy tego kraju na tej ziemi od 1701 roku. Nabiera to jeszcze większego znaczenia, jeśli zrozumiemy, że w ramach łotewskiej brygady międzynarodowej NATO, żołnierze szwedzcy będą współpracować z polskimi żołnierzami PKW Łotwa. Oczywiście od razu przypomina się casus wojen polsko-szwedzkich XVII wieku na tym terenie, a którego jednym z symboli jest pobliski Kircholm czyli Salaspils. Ostatecznym zwycięzcą okazał się "ten trzeci" czyli Rosja w 1721 roku.

Ten mały obrót wielkiego koła historii dowodzi też czego innego. Szwedom zajęło kilka miesięcy zorganizowanie komponentu wielkości batalionu zmechanizowanego i wyekspediowanie go z całym wyposażeniem, natomiast Niemcy od 2023 roku uzbierali na razie 150 żołnierzy, którzy zdecydowali się pojechać na Litwę. I owszem, mówimy tutaj o półrocznej obecności rotacyjnej Szwedów na Łotwie w odróżnieniu od stałego bazowania Niemców, mimo to ten przykład musi robić wrażenie.

Zwłaszcza, że jesteśmy w momencie oczekiwania, w którym Estończycy uczą się rozmawiać z dziećmi o wojnie, "Washington Post" lansuje tezę, że sabotaże były wypadkami, a co od razu - w ramach lansowanej propagandy deeskalacji - podchwytują media rosyjskie i podają jako fakt dokonany. Podsumowaniem tego czasu niech będą słowa następcy na stanowisku Landsbergisa, ministra Kęstutisa Budrysa.

Straciliśmy kluczowe możliwości powstrzymania Rosji, kiedy mieliśmy taką szansę. Od niezdecydowania na szczycie w Bukareszcie w 2008 roku po niewystarczające reakcje na aneksję Krymu i inwazję na wschodnią Ukrainę w 2014 roku.(...) W obecnej sytuacji geopolitycznej nie ma prostych odpowiedzi, tanich rozwiązań ani łatwych wyborów. Musimy wspólnie szukać mądrych sposobów na pokonanie pojawiających się wyzwań. Nasze dzisiejsze działania zadecydują o przyszłości bezpieczeństwa Europy” – powiedział litewski minister. Co nabiera znów znaczenia w symbolicznym przededniu pamięci o Powstaniu Styczniowym, o którym pamiętali Litwini i wolni Białorusini. Nie może to być lekiem na to całe zło, ale może być inspiracją, co jak zawsze pozostawiam Państwu i sobie, do przemyślenia.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024