Zdjęcie: Eric Heifield Flickr
01-02-2022 09:00
Owszem, Niemcy płacą teraz cenę historii, jednak "jak zwykle", bardzo tanio ich to kosztuje. A jest to cena olbrzymiej odpowiedzialności na wywołanie drugiej wojny światowej i współprzyczynienie się do wybuchu tej pierwszej. A przypomnijmy tamte chwile.
Kanclerz Rzeszy Bethmann Hollweg stanął na stanowisku, że nie wolno "w sprawach serbskich pozywać Austrii przed trybunał europejski". Nie chciał pośredniczyć pomiędzy Austro-Węgrami a Serbią, ale nie chciał też zrażać sobie Wielkiej Brytanii, chciał zachować pozory współdziałania z nią. W przeciwnym bowiem razie "stanęlibyśmy przed całym światem (...) jako podżegacze wojenni. Wówczas i nasza pozycja w kraju byłaby niemożliwa, musimy tu bowiem uchodzić za przymuszonych do wojny" - pisał w liście do cesarza ówczesny kanclerz Rzeszy Niemieckiej.
W tych samych dniach premier Wielkiej Brytanii Herbert Henry Asquith mówił do króla Jerzego V: "Europa znalazła się w wymiernej odległości od prawdziwego Armageddonu. Na szczęście nie ma powodów, byśmy mieli być czymś więcej niż widzami". To zdanie polecam wszystkim, którzy sprowadzają obecne zagrożenie tylko do granic Ukrainy, gdyż niestety tak nie będzie.
Aktualne powściągliwe stanowisko Niemiec wywołuje zrozumiałe protesty. "Jak sami postępujecie, gdy chodzi o Litwę, Rosję, Chiny?" pytał łotewski minister obrony Artis Pabriks. "To niemoralne i pełne hipokryzji. To wbicie klina i tworzenie linii podziału między zachodem a wschodem w Europie. Niemcy już zapomnieli, że Amerykanie zapewniali im bezpieczeństwo w czasie zimnej wojny” – dodał minister obrony. „Ale powinni to pamiętać. To ich moralny obowiązek”. Pabriks powiedział głośno to co wiemy już od dłuższego czasu w naszym regionie: częściowo wynika to z tego, że Europa Zachodnia jest dalej od Rosji. "Oni od lat żyją w pokoju. Myślą o gazie, eksporcie i współpracy. Dla nas, krajów granicznych, jest inaczej. Dla nas ma to znaczenie egzystencjalne. Nasza przeszłość nie daje dużych szans na to, by po prostu zaufać Rosji. To byłaby dla nas śmierć"."(...) Bezpieczeństwo europejskie nie może się obejść bez wiodącej roli Niemiec. W tej chwili, kiedy patrzymy na to, jak oni działają w sprawie obrony europejskiej i NATO, na gotowość Bundeswehry, na wahanie się przed użyciem siły militarnej, to jest absurdalne jak na obecne czasy" - dodał Pabriks.
Bezpośrednio zainteresowany pomocą ambasador Ukrainy w Niemczech Andrij Melnyk, zareagował jeszcze ostrzej. "Drodzy niemieccy partnerzy!! Wiemy, że nie bawi Was to, ponieważ Ukraina wciąż domaga się od Berlina - OTWARCIE I PUBLICZNIE - broni obronnej, aby powstrzymać nową agresję rosyjską. Wolicie pozbyć się tej kwestii ZA ZAMKNIĘTYMI DRZWIAMI. Niestety, ta "kultura komunikacji" należy do przeszłości." (zach. pis. oryg.) - napisał ambasador na Twitterze w odpowiedzi na wywiad przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu Michaela Rotha, który uzasadnia brak wsparcia bronią Ukrainy.
I tutaj jako obraz przeciwstawny załączam wiadomość z pewnym przesłaniem nadziei. Realizuje się bowiem plan, o którym szerzej pisałem tydzień temu, a zręby jego powstania przebijały przez moje artykuły i komentarze od początku istnienia portalu. O zakresie sojuszu polsko-ukraińsko-brytyjskim przekonamy się zapewne w ciągu najbliższych godzin, a także następnych dni, jednak już teraz można przypuszczać dalszy jego rozwój. Według ukraińskich mediów pomysł takiego sojuszu powstał już latem minionego roku. Wszystkie strony trzymały te informacje w tajemnicy.
Dziś możemy się domyślać, że ta sprawa była głównym powodem nietypowego, jednodniowego "rajdu" polskiego premiera w trzech stolicach państw bałtyckich w listopadzie ubiegłego roku. Czego można spodziewać się po tym sojuszu? Na początek istnieje pewna kwestia, która wydaje się dość ważna. To jest w tej chwili tylko przypuszczenie, ale nowy sojusz przyciągnie do siebie nowych członków.
Najprawdopodobniej będą to państwa bałtyckie Litwa, Łotwa i Estonia. Zresztą właśnie Estonia stawiała najprawdopodobniej najtwardsze warunki przystąpienia do tego sojuszu. Otóż jeszcze wczoraj, w cieniu dzisiejszej wizyty premiera Morawieckiego w Kijowie, w Tallinie przebiegała jednodniowa wizyta polskiego ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua. O jej zakresie mówi niewiele znacząca notka informacyjna na stronie estońskiego MSZ.
"Ministrowie spraw zagranicznych skupili się na pogarszającej się sytuacji bezpieczeństwa w Europie. „Wywierając wobec Ukrainy bezprecedensową presję militarną, hybrydową i polityczną, Rosja podważyła fundamenty europejskiego bezpieczeństwa” – wyjaśniła minister Liimets. „Musimy odpowiedzieć na to energiczne działanie razem i silnymi przesłaniami. Ukraina potrzebuje naszego wsparcia i wszelkiej pomocy, jaką im oferujemy, wraz z naszymi partnerami i sojusznikami.". I być może te ostatnie zdanie jest istotnym podsumowaniem znaczenia tego spotkania. Jak się wydaje ostatnie zapowiedzi Wielkiej Brytanii o istotnym wzmocnieniu wojskowym Estonii, a także niezapowiedziane przedłużenie pobytu amerykańskich myśliwców F-15E w bazie Amari, mogło być "języczkiem" u wagi przystąpienia Estonii do sojuszu. Tak więc wizyta ministra Raua, miała zapewne znaczenie większe, niż można to przypuszczać. Co więcej.
Doceniając obecność w nowym sojuszu wszystkich jego członków, jego zapewne otwarta formuła jest skierowana zwłaszcza pod adresem Szwecji i Finlandii. Nie bez przyczyny, właśnie wczoraj wizytę w tych państwach rozpoczął litewski minister spraw zagranicznych Gabrielius Landsbergis. W trakcie wczorajszej wizyty w Helsinkach, mowa wprawdzie była o "otwartej formule NATO", na który jednak tak Finowie, jak i Szwedzi pisząc kolokwialnie "kręcą nosem". Oceniając dotychczasowe oświadczenia polityków tych dwóch państw, a także analizy think-tanków, zwłaszcza Szwecja dopatruje się w przystąpieniu do NATO możliwości wykorzystania art.5 przez USA, w trakcie jej rywalizacji z Chinami. I dlatego formuła sojuszu "bliższego ciału", czyli sojuszu "państw bezpośrednio zagrożonych przez Rosję z udziałem atomowego parasola Wielkiej Brytanii (i w domyśle USA)" może być dla tych państw bardziej akceptowalnym do przystąpienia kryterium.
Teraz osobną kwestią jest to, czy ten sojusz wykona swoje z założenia odstraszające działanie i powstrzyma Rosję. ""George, musisz zrozumieć, że Ukraina nie jest nawet krajem. Część jej terytorium znajduje się w Europie Wschodniej, a większa część została nam podarowana." To były złowieszcze słowa prezydenta Rosji Władimira Putina do prezydenta George'a W. Busha w Bukareszcie, w Rumunii, na szczycie NATO w kwietniu 2008 roku. Putin był wściekły: NATO właśnie ogłosiło, że Ukraina i Gruzja ostatecznie dołączą do sojuszu." - napisała Fiona Hill, była zastępczyni asystenta Prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa i analityk wywiadu w administracji prezydentów George'a W. Busha i Baracka Obamy.
"Putin jest mistrzem przymusu. Wytwarza kryzys w taki sposób, że może wygrać bez względu na to, co zrobi ktokolwiek inny. Groźby i obietnice to w zasadzie jedno i to samo. Putin może ponownie najechać Ukrainę, albo może zostawić sprawy tak jak są i po prostu zająć terytorium, które Rosja skutecznie kontroluje na Krymie i w Donbasie. Może rozpocząć kłopoty Japonii i wysłać rakiety hipersoniczne na Kubę i do Wenezueli, lub nie, jeśli sprawy w Europie potoczą się po jego myśli.". Według Fiony Hill, Putin wziął w swoich rachubach już amerykańskie sankcje gospodarcze. "Stworzenie zjednoczonego frontu z europejskimi sojusznikami i pozyskanie szerszego poparcia powinno być dłuższą grą Ameryki. W przeciwnym razie ta saga może rzeczywiście oznaczać początek końca amerykańskiej obecności wojskowej w Europie."
I w tym rzecz, aby szczyt tej piramidy nam nie umknął. Powstanie tego sojuszu nie jest tylko europejskim odpowiednikiem sojuszu AUKUS, czyli powstałego w zeszłym roku indo-pacyficznego sojuszu Australii, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Jest on kolejnym potwierdzeniem pewnego odchodzenia sił amerykańskich z Europy na rzecz oceny prawdopodobnej roli Rosji w obecnej sytuacji przesilenia z Chinami, o której wspominałem w jednym z poprzednich artykułów. Tak więc na rzecz USA, Wielka Brytania "znów wraca do realnej gry w Europie". Owszem zaczęło się to już w okresie XVIII wieku, później było kolejnych sześć koalicji antyfrancuskich i wojna krymska, by wreszcie nastąpiły czasy Ententy, chybionego Wersalu, appeasementu, i ostatecznie przegranej na rzecz USA, roli gasnącego Imperium.
I teraz czas na drugą stronę tej geopolitycznej kanapki. Nie można zaprzeczyć, że sojusz ten jest sojuszem doraźnym, tworzonym pod wrażeniem chwili, rosyjskim nie tyle pobrzękiwaniem szabelką, ale machania nahajką. Natomiast jak nas historia uczy, takie sojusze nie trwają długo.
"Zawiązywanie nowych sojuszy, jak AUKUS czy QUAD, nie oznacza tworzenia nowych bloków. Sojusze „międzyepoki”, w której się znaleźliśmy, będą się charakteryzować mniejszym sformalizowaniem i luźniejszą strukturą. „Stare” bloki, jak NATO czy UE, zauważalnie tracą sterowność. Są powolne w reagowaniu i trudno reformowalne. Nowe sojusze mogą być natomiast mimo swej elastyczności mniej trwałe i nagle kończyć swój żywot. Trzeba być w związku z tym gotowym na wiele nagłych zwrotów akcji w światowej polityce." - napisał Marek Stefan ("Układ Sił").
Jednak czy na pewno? Owszem udział gracza zewnętrznego, jakim jest Zjednoczone Królestwo, zapewne nie musi trwać długo. Także państwa nordyckie mogą szybko wrócić, do ulubionego przez siebie trybu neutralnego. Jednak dla państw bezpośrednio zagrożonych Rosją, ta kwestia nie jest już taka pewna. Dlaczego? Zagrożenie rosyjskie, bez jakiegoś nieprzewidzianego zdarzenia, nie zniknie w naszym regionie w ciągu najbliższych lat. Należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Weźmy pod uwagę rozwój współpracy gospodarczej państw należących do tego sojuszu. I teraz nie upieram się w tej kwestii, czy ma to być rozwijane Trójmorze czy jeszcze jakiś inny model współpracy.
"Oczywiste więc, że jeśli chcemy jako Europa Środkowa wejść do czołówki najwyżej rozwiniętych gospodarczo regionów świata, musimy grać zespołowo. Musimy wspólnie występować jako partnerzy przy współpracy z globalnymi graczami – zarówno wielkimi gospodarkami, jak i globalnymi koncernami. Ogólnoświatowe przemiany ekonomiczne mają swoją dynamikę i sekwencję i jeśli nie chcemy przegapić otwartego okna możliwości, powinniśmy współpracę między sobą rozwijać znacznie energiczniej. Trzeba pamiętać, że współpraca w Europie Środkowej służy wzmocnieniu samej Unii Europejskiej i prowadzi do poszerzenia strefy stabilności i zamożności na obszary sąsiadujące z UE." - napisał Mariusz Gasztoł ekonomista i dyplomata.
"Jednym z celów współpracy państw regionu powinno być wspólne przyciąganie doń inwestorów zarówno z Europy, jak i z innych części świata. Chodzi o projekty infrastrukturalne (np. Centralny Port Komunikacyjny, szybkie koleje, autostrady, drogi ekspresowe, drogi wodne i połączenia energetyczne) i innowacyjne branże, projekty, produkty i usługi, realizowane przez firmy z krajów Europy Środkowej.". To tylko szczegóły, jednak jest to jedna ze wskazówek w jaki sposób można ożywić nasze państwa, aby doraźny sojusz stał się czymś więcej niż tylko sojuszem obronnym, ale też tym, czego nas historia nauczyła, naturalną formą współpracy w naszej części Europy.
"Musimy jednak mieć świadomość, że czas nie jest naszym sojusznikiem. Jeśli chcemy wpływać na rzeczywistość, być jej współkreatorem, a nie tylko obserwatorem, musimy działać energicznie. Opieszałość lub bezczynność może spowodować, że okno możliwości się zamknie." - kończy swój artykuł Mariusz Gasztoł. I mogę powiedzieć ze swojej strony, że dotyczy to każdego aspektu dzisiejszego przesilenia, po to, aby nie zapłacić kolejnej już, słonej dla nas ceny historii, co daje wszystkim pod rozwagę.