Zdjęcie: Wikipedia
03-12-2024 09:30
"W różnych częściach tego rozległego kraju większość ludności używa już to języka ruskiego, już białoruskiego, już też polskiego czy litewskiego jako ojczystego. Nie ma pewnych danych oficjalnych, wykazujących proporcję Polaków na tych obszarach; rosyjska statystyka rządowa nie ma w tym względzie żadnej wartości, gdyż jest ona mocno sfałszowana po to właśnie, by dla celów politycznych wykazać, że kraj ten nie jest polski. (...) Polacy, jak powiedziano powyżej, przedstawiają element kulturalny i główną siłę ekonomiczną całego terytorium prowincji wschodnich. Aż do roku 1863 byli oni zupełnymi panami kraju pod względem społecznym i ekonomicznym, ale w drugiej połowie ostatniego wieku siła ich w znacznym stopniu zmalała. Wpłynęły na to: 1) bezwzględna antypolska polityka rządu rosyjskiego, który konfiskował majątki polskie, niszczył całe wsie polskie i mieszkańców ich wysyłał na Syberię (po ostatnim powstaniu 1863–1864), zakazywał używania mowy polskiej nawet na ulicach itd." - pisał Roman Dmowski o wschodnich granicach Polski w memoriale "O terytorium Państwa Polskiego" złożonym prezydentowi USA Woodrowowi Wilsonowi w Waszyngtonie w październiku 1918 roku. Ów dokument epoki zawarty w dziele "Polityka polska i odbudowanie państwa", zawiera pewien element, o którym szerzej napiszę za chwilę.
Zacznę jednak od wspomnienia poprzedniego komentarza, gdyż - jak się okazało - dość szybko przyszła odpowiedź na temat resetu stosunków litewsko-chińskich, co może także dotyczyć moich spostrzeżeń. Piątkowa decyzja Wilna o wydaleniu trzech chińskich dyplomatów - bez podania przyczyny - znów wywołała reakcję w Pekinie. Jakie będą tego dalsze skutki, pokaże czas. Natomiast nietrudno dostrzec zbieżność czasową tej decyzji z niedawnym sabotażem powiązanym z chińskim statkiem na Bałtyku.
Ale ten jeden z wielu elementów wojny hybrydowej stosowanej przez doraźny tandem rosyjsko-chiński, ma pewne skutki psychologiczne. Niewątpliwie wzmacnia on przekaz zagrożenia bezpieczeństwa obecny nie tylko w krajach bałtyckich. Zresztą media zachodnie ostatnio podwyższyły nieco poprzeczkę w naświetlaniu ryzyka w tych krajach. "Niedawno ujawniliśmy zdumiewająco nieodpowiedzialną rosyjską kampanię sabotażu w Europie” - powiedział Moore. Moore podkreślił, że wierzy, iż Putin nie zrezygnuje z dalszych ekspansjonistycznych celów, jeśli uda mu się włączyć Ukrainę pod rosyjskie wpływy. „Jeśli Putinowi uda się przekształcić Ukrainę w państwo wasalne, nie poprzestanie na tym” - powiedział Richard Moore, szef brytyjskiej służby wywiadu zagranicznego MI6. Jego niemiecki odpowiednik, Bruno Kahl z BND, powiedział coś jeszcze.
"Rosja podejmie lokalne operacje, aby przetestować wytrzymałość statutu NATO. (...) Inną możliwością lokalnej rosyjskiej interwencji, jest konflikt z krajami bałtyckimi pod pretekstem obrony lokalnych rosyjskojęzycznych mniejszości. Jeśli artykuł 5 statutu NATO nie zostanie zaangażowany w podobne konflikty, NATO jako sojusz obronny zmierza ku porażce, do czego dąży Rosja. „Jeśli obietnica pomocy okaże się nieskuteczna, Rosja może rozszerzyć swoje wpływy w Europie poprzez politykę agresywnej siły” - ostrzegł szef niemieckiego BND.
"Spośród 30 incydentów zarządzanych w ciągu dwóch lat połowa była związana z klęskami żywiołowymi, takimi jak burze czy powodzie. Pozostała połowa wynikała z czynnika ludzkiego. Z tych 15 incydentów 10 zostało celowo zorganizowanych lub wspieranych przez wrogie państwa. Z tych 10 od 70 do 80 procent można powiązać z Rosją. Przypisanie tych działań konkretnym państwom jest procesem skomplikowanym. Opieramy się na doświadczeniach innych krajów, obserwacji symptomów oraz modelach działania, które pozwalają dowieść, że za pewnymi działaniami stoją wrogie siły. Takie działania stanowią około jednej trzeciej wszystkich istotnych kryzysów, z jakimi się mierzymy." - powiedział Vilmantas Vitkauskas, szef litewskiego Krajowego Centrum Zarządzania Kryzysowego (NKVC).
Z kolei "The Guardian" opisuje przygotowania społeczeństw państw nordyckich na obecne ryzyko, oraz osobne chęci rządu niemieckiego do przygotowania społeczeństwa do "kriegstüchtig" - zdolności do prowadzenia wojny. "Tymczasem Niemcy skupiają się na rozbudowie liczby bunkrów i schronów ochronnych, po tym jak oficjalne szacunki wskazują, że w kraju liczącym 84 miliony mieszkańców działa mniej niż 600 schronów publicznych, które łącznie mogą pomieścić zaledwie 480 000 osób. Wiele schronów z czasów zimnej wojny rozebrano, gdyż uznano, że nie będą już potrzebne. Jednak Berlin rozpoczął właśnie realizację krajowego planu budowy bunkrów pod auspicjami Federalnego Urzędu Ochrony Ludności, obejmującego aplikację telefoniczną z funkcją geolokalizacji .".
Dlatego pojawiają się wypowiedzi byłego szefa Estońskich Sił Obronnych, gen. Martina Herema, czy - jak to miało miejsce w minionym tygodniu - wypowiedź gen. bryg. Kasparsa Pudānsa, kandydata na szefa łotewskich Narodowych Sił Zbrojnych.
"Na pytanie, czy można z całą pewnością powiedzieć, że w przyszłym roku nie będzie wojny na Łotwie, Pudāns odpowiedział: – Wierzę, że nie. Przyznał jednak, że atak na Ukrainę pokazał, iż Rosja jest gotowa używać sił konwencjonalnych do osiągania swoich celów, ale jej zdolności wojskowe nie są już wystarczające, aby przeprowadzić atak na region bałtycki.(...) Pudāns zauważył, że możliwe są naruszenia przestrzeni powietrznej ze strony Rosji, gdzie jednym ze scenariuszy jest wlecieć, zbombardować, wrócić i czekać na reakcję – czy odpowiedź nastąpi, szczególnie jeśli ich żołnierze nie będą jeszcze na naszym terytorium. – Ale niezależnie od tego, jakie decyzje zostaną podjęte gdzie indziej, wszystkie trzy państwa bałtyckie są zjednoczone i będą realizować swoją obronę" – podkreślił łotewski oficer, który dodaje, że sami Rosjanie mają świadomość, iż wojna dowiodła, że muszą zmienić system wyszkolenia dowódców, co zajmie pewien czas. "Z tych powodów Pudāns wierzy, że w przyszłym roku Rosja nie podejmie się tych ryzyk. – Ale to nie oznacza, że możemy lekceważyć stronę rosyjską i uważać, że mamy trzy, cztery czy dziesięć lat. Musimy być gotowi do obrony już dziś, z tym, co mamy, i to właśnie będziemy robić." - czytamy w wywiadzie.
W tej sytuacji, jak zauważał Bartosz Chmielewski, ekspert OSW, który udzielił wywiadu mediom łotewskim, z punktu widzenia bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO ważne jest, aby kraje bałtyckie dokończyły projekty infrastrukturalne, w tym Rail Baltica. "Wszystkie cztery kraje – Polska, Łotwa, Litwa, Estonia – stanowią wschodnią flankę NATO. I także patrząc na politykę wobec Ukrainy nasi politycy, nasze państwa wyrażają to samo, że wojna na Ukrainie jest sprawą ważną dla naszego bezpieczeństwa. Jego zdaniem najważniejsza z punktu widzenia bezpieczeństwa jest infrastruktura w regionie. Dlatego ważne jest, aby kraje bałtyckie ukończyły wszystkie obiekty infrastrukturalne łączące je z krajami zachodnimi.– Mam na myśli Rail Baltica, Via Baltica i połączenia energetyczne z Polską” – powiedział polski ekspert. I rzeczywiście, jeden z ważniejszych decyzji w tej sprawie wreszcie podjął łotewski rząd.
Wrócę teraz do wstępu aby naświetlić drugi temat. Cytowany na początku memoriał Romana Dmowskiego, ze współczesnego punktu widzenia, zawiera dużo uproszczeń, a nawet błędów, niemniej należy pamiętać, że jest dokumentem historycznym kierowanym przez polityka do polityka, a ten ostatni, poprzez przyjaźń z Ignacym Paderewskim, wiedział "odrobinę więcej" o Polsce, niż inni Amerykanie, a miał współdecydować o przyszłych granicach naszego kraju. Dlaczego więc nasze granice nie mogły wrócić do stanu sprzed 1772 roku, Dmowski tylko "maźnięciem słowa" zaznacza. Nie pisze więc o rozpoczęciu carskich wywózek na Syberię w połowie XIX wieku, ale o ich przyspieszeniu, zwłaszcza po Powstaniu Styczniowym.
Rosyjskie zsyłki na Syberię na dawnych wschodnich terenach I Rzeczypospolitej miały często charakter całkowity - połączony z konfiskatą majątku, który bywało, że przekazywano Rosjanom. Nawet jeśli zesłańcy wracali, to już nie mieli do czego. Stąd, dla wielu jest tak mało zrozumiały wygląd mapy etnograficznej II RP. Obok innych czynników, jest to również pokłosie zorganizowanej i z rozmysłem stosowanej przez Rosję "inżynierii społecznej", która trwała na wschodnich terenach I RP jeszcze w pierwszej połowie XVIII wieku - a więc przez ponad 180 lat. Jak wiemy, Stalin doprowadził ten proceder, będący zbrodnią, do perfekcji. Jego obecny następca na tronie Kremla, nie stroni od takich samych metod. Ukraińcy dostrzegają więc iż obecnie okupowane przez Rosję tereny Ukrainy, zaczynają odchodzić.
"Kreml aktywnie realizuje politykę zastępowania ludności miejscowej, rozmywania tożsamości i pamięci. Przekształca cały krajobraz. Niszczy wszystko, na zachowanie czego mieliśmy nadzieję. Jeśli kiedyś pojawi się pytanie, kogo Ukraina odzyska wraz z tymi terytoriami, możemy nie tylko być zaskoczeni, ale wręcz zobaczyć ludzi, którzy nie pamiętają, co działo się w Ługańsku na początku 2014 roku. Ci, którzy przenieśli się tam w ciągu ostatnich dziesięciu lat z rosyjskiej prowincji, nie wiedzą, że kiedyś istniał pociąg Ługańsk – Odessa, którym można było wsiąść i następnego ranka znaleźć się nad morzem. Nie mają pojęcia, jak funkcjonowały te terytoria w Ukrainie przed rozpoczęciem wojny. Nie wiemy, kogo tam zastaniemy, kiedy Ługańsk i Donieck zostaną wyzwolone." - zauważa Marina Worotyncewa, publicystka, kiedyś mieszkanka Ługańska.
To co zauważa Worotyncewa, ma również szersze znaczenie, dotyczy jednocześnie kwestii migracji poza granicę Ukrainy. O aktualnej sytuacji Ukraińców w Polsce dużo mówi ostatnie badanie NBP. "Udział osób pracujących lub poszukujących pracy wśród Ukraińców w Polsce wynosi w tym roku 78%" - czytamy o wynikach. Migracja oraz to czy uchodźcy kiedyś wrócą to główny problem, przed którym stoi Ukraina, zmagająca się z olbrzymim spadkiem demograficznym, na który składają się nie tylko straty wojenne. Pisałem już o tym w innym komentarzu tygodnia. Ostatnio prezydent Zełenski zaproponował więc powstanie Ministerstwa Jedności / Zjednoczenia / Powrotu Ukraińców - nazwy nowej instytucji są różne, a jego zadaniem ma być opracowanie polityki, która ułatwi powrót uchodźców.
"Migracja milionów ludzi za granicę, okupacja ukraińskich miast i śmierć tysięcy Ukraińców doprowadziły do nasilenia kryzysu demograficznego. Strategia Rozwoju Demograficznego Ukrainy przewiduje, że do 2040 r. liczba ludności Ukrainy może spaść do 28,9 mln. (...) Przykładowo, instytucja podwójnego obywatelstwa, o której również wspomniał Prezydent w swoim przemówieniu, ma potencjał do wdrożenia. Z jednej strony pomoże ona Ukraińcom, którzy wyjechali za granicę, w utrzymaniu więzi z ojczyzną i ułatwi im powrót, jeśli tak zdecydują. Z drugiej strony, mogłoby to zachęcić do przyjazdu imigrantów, w tym członków emigracji, którzy chcą mieszkać w Ukrainie, ale nie są gotowi zrezygnować z innego obywatelstwa. Innymi słowy, powrót Ukraińców nie zależy od utworzenia oddzielnego ministerstwa, ale od skutecznego rozwiązania kluczowych problemów - zapewnienia bezpieczeństwa, stabilności gospodarczej i możliwości godnego życia zarówno tym, którzy wyjechali, jak i tym, którzy pozostali w domu." - czytamy w artykule. Wiemy po polskim przykładzie, jak trudny okazuje się powrót po latach naszych polskich emigrantów z krajów zachodnich.
Wspominam o tym, ponieważ ma to pośredni i oczywisty wpływ na nasze, polskie otoczenie. Komunistyczny model jednolitego społeczeństwa odszedł w niebyt co najmniej dwie dekady temu i zapewne nie wróci w przewidywalnym czasie. Jak już kiedyś wspomniałem, bliżej nam obecnie do sienkiewiczowskiego obrazu Czehrynia, wówczas miasta Korony Królestwa Polskiego, najbardziej na wschód wysuniętej twierdzy I Rzeczypospolitej. Choć to opis literacki, to biorąc pod uwagę świadectwa tamtej epoki, jest jak najbardziej prawdziwy.
Obecnie Ukraińcy i Białorusini żyją wśród nas już od lat, tak jak to kiedyś bywało. I owszem rodzi to wiele zagadnień społecznych, kulturowych, bezpieczeństwa, edukacyjnych i innych. Ale radzimy sobie. "W warszawskim tramwaju: czwórka nastolatków w wieku szkolnym, dwie Polki, chłopak z Ukrainy, drugi z Armenii. Rozmawiają po polsku, śmieją się i mówią jak różne słowa brzmią w ich ojczystych językach. Wbrew temu co można przeczytać na tym portalu integracja przebiega nieźle." - zauważa Michał Kujawski. Nie jest to zapewne obraz, który odpowiadałby Dmowskiemu, i wielu innym, jednak realia są takie, że Rosja walcząc z duchem współpracy narodów byłej wspólnoty, przyczynia się do jej - w tej chwili - społecznej i duchowej restytucji. I myślę, że warto wyciągać z tego wnioski.