Zdjęcie: Pixabay
15-02-2022 09:50
Jedni odlatują drudzy przylatują. Ruch w regionie zwiększył się w ostatnich dniach, tak wojskowy, jak i cywilny. Z Ukrainy odlatują samoloty z oligarchami i ich rodzinami na pokładach. Do Polski przylatują spadochroniarze 82 DPD. Na pozycje bojowe wychodzą jednostki rosyjskie, mówią ostatnie doniesienia medialne. Mimo to, mówię tu o odczuciach osobistych, nadal nie ufam temu co czytam i słyszę - czy wynika to z tego, co dla większości obecnie żyjących, należy do kategorii "niewyobrażalne", czy tylko z przekonania o kolejnej zagrywce Kremla?
W takich chwilach można sięgać do ostatnich dni - takich, jak narzucona właśnie narracja tego co czeka nie tylko Ukrainę, ale i nas - które już minęły. Najczęściej pojawiają się przy tym komentarze o tym czego się robić nie powinno oraz tego czego nie powiedziano. To co obserwujemy dzisiaj to fakt, że skutecznie porwane w ciągu kilku ostatnich lat wielostronne nici porozumień, umów i deklaracji spełniają swoje zadanie - nie ma możliwości na jakikolwiek dialog.
"Jestem tu już wiele lat - miał powiedzieć ambasador Polski w Berlinie Józef Lipski w dniu 31 sierpnia 1939 roku - znam Niemców i wiem, że morale narodu jest bardzo niskie, a ryzykowna polityka Hitlera doprowadzi do go upadku. Toteż z pomocą boską musimy być zjednoczeni. Jeżeli zostaniemy opuszczeni, będziemy bić się sami. Propozycje niemieckie są tylko dokumentem-alibi, są pułapką.". Tak brzmią słowa z przeszłości, a teraz?
"Poza deklaracjami politycznymi, pomocą zbrojeniową i gospodarczą, ważne jest, aby Ukraina odczuła obecność i wsparcie państw zachodnich w obecnej, krytycznej sytuacji bezpieczeństwa" - powiedział Kalev Stoicescu, pracownik naukowy Międzynarodowego Centrum Obrony i Bezpieczeństwa (ICDS)."Zachód powinien wyznaczyć czerwoną linię, według której w przypadku kontynuacji gróźb, nie tylko przywódcy nie będą jeździć do Moskwy, aby rozmawiać z Putinem, jak to robili, ale również wszelka komunikacja powinna zostać wstrzymana. Sankcje wobec Rosji mogłyby zostać wprowadzone nawet bez inwazji wojskowej, ponieważ nawet jeśli sytuacja się poprawi, Rosja może powtórzyć to zachowanie w przyszłości. "Jakie będą wtedy wnioski? Następnym razem będzie tak samo, ponieważ jest to wypróbowany schemat, w którym po grożeniu wojną nie następują środki karne lub nakładanie kar, ponieważ następuje zbiorowe westchnienie ulgi, że: 'Och, przynajmniej nie było wojny'" - dodał Stoicescu.
"Perspektywa dla działań dyplomacji staje się coraz węższa. Nie widzimy oznak łagodzenia napięć, ani na froncie wojskowym, ani na froncie politycznym. To, czy dojdzie do eskalacji wojskowej, jest ostatecznie decyzją samego Putina, a w każdym razie zademonstruje on swoją wolę manewrami, które obserwujemy." powiedziała wczoraj estońska premier Kaja Kallas.
Natomiast sami Ukraińcy podchodzą do tego inaczej. "Obecnie skoncentrowane siły na granicy są niewystarczające do zakrojonej na szeroką skalę operacji zajęcia całej lub znacznej części Ukrainy. Dlatego nie można potwierdzić przewidywań co do prawdopodobieństwa wystąpienia takich scenariuszy w najbliższej przyszłości.(...) Krótko mówiąc, obecnie w Rosji nie ma aktywnych działań przygotowujących setki tysięcy żołnierzy potrzebnych do ofensywy na tak dużą skalę. Na chwilę obecną nie ma też znaczących działań na rzecz tworzenia rezerw strategicznych i mobilizacji w oparciu o centra rozmieszczenia mobilizacji armii rosyjskiej. Ponadto taka operacja będzie miała dla Rosji niezwykle negatywne konsekwencje. Jeśli formuła nieudanego ataku na Ukrainę obejmuje elementy pozamilitarne, międzynarodową izolację i sankcje, wynik takiej operacji będzie katastrofalny dla całej Rosji, nie tylko dla Kremla." - napisali w swojej najnowszej analizie ukraińscy eksperci z Centrum Strategii Obronnych: Andrij Zagorodniuk, Alina Frołowa, Oleksij Pawliuczyk i Wiktor Kewluk. Już jednak polski analityk wojskowy Konrad Muzyka twierdzi, że liczby podane w analizie co do ilości rosyjskich oddziałów są zaniżone.
Ale zostawmy na razie materię, a przenieśmy się w świat słów. Wyjątkowo trafnie podejście zachodniej dyplomacji wobec Rosji scharakteryzowała Anne Applebaum. "Tragiczne jest to, że zachodni przywódcy i dyplomaci, którzy w tej chwili próbują powstrzymać rosyjską inwazję na Ukrainę, nadal myślą, że żyją w świecie, w którym liczą się zasady, gdzie protokół dyplomatyczny jest użyteczny, gdzie ceniona jest uprzejma mowa. Wszyscy myślą, że kiedy jadą do Rosji, rozmawiają z ludźmi, których umysły można zmienić przez kłótnię lub debatę. Uważają, że rosyjska elita dba o takie rzeczy, jak „reputacja”."
Czytając ten tekst, miałem świeżo przed oczami wczorajszą kremlowską szopkę telewizyjną, czyli osobiste spotkania Putina z Ławrowem i Szojgu, z których oprócz wypowiadanych automatycznie formułek ministrów, zapamiętałem tak naprawdę tylko pochrząkiwanie Putina, co jako całość przedstawienia było częścią tego co w dalszych słowach opisała Applebaum.
"W rzeczywistości, kiedy rozmawiamy z autokratami nowej generacji, czy to w Rosji, Chinach, Wenezueli czy Iranie, mamy teraz do czynienia z czymś zupełnie innym: ludźmi, których nie interesują traktaty i dokumenty, ludźmi, którzy szanują jedynie twardą władzę. Rosja łamie podpisane w 1994 roku memorandum budapesztańskie , gwarantujące bezpieczeństwo Ukrainy. Czy kiedykolwiek słyszałeś, jak Putin o tym mówi? Oczywiście nie. Nie przejmuje się również swoją nierzetelną reputacją: kłamstwo trzyma przeciwników w napięciu. Ławrowowi też nie przeszkadza, że jest nienawidzony, ponieważ nienawiść daje mu aurę władzy. Ich intencje również różnią się od naszych. Celem Putina nie jest kwitnąca, spokojna, dobrze prosperująca Rosja, ale Rosja, w której rządzi ."
"Rosyjska agresja na Ukrainę podważa wiele z naszych podstawowych założeń dotyczących współczesnego świata: czy samostanowienie narodów jest naprawdę możliwe? Czy też duże kraje mają carte blanche, by najeżdżać i gnębić swoich sąsiadów w sercu Europy? Ale dotychczasowa niemiecka reakcja na rosyjską agresję rodzi też pytania o znaczenie Niemiec. Długofalowa polityka Niemiec wobec Rosji grozi, świadomie lub nie, coraz większym przyzwoleniem na autorytaryzm, inwazje i imperializm w Europie. Mówiąc wprost, Władimir Putin wierzy, że może uciec od coraz to nowych agresji na Ukrainę, ponieważ Niemcy, jedyny kraj w Europie, na którym mu naprawdę zależy, nie nałożą na niego poważnych kosztów." - napisał dziennikarz Peter Pomerantsev o podejściu Niemiec do Rosji na łamach Die Zeit.
W dalszej treści Pomerantsev sięga nawet po analizy psychoanalityków, a dotyczące dzieciństwa niemieckich żołnierzy z okresu II wojny światowej, a które mają w jego ocenie tłumaczyć podejście tak Putina, jak i jego środowiska politycznego do aktualnej sytuacji zagrożenia. "Niemcy dysponują narzędziami intelektualnymi i doświadczeniem, które mogą pomóc Rosji w pogodzeniu się z przeszłością i przygotowaniu się na przyszłość. Aby tego dokonać, Rosja musi przejść podobną drogę pogodzenia się z przeszłością, jaką przeszły Niemcy. Aby wyrwać się z cyklu upokorzeń i agresji, w którym Rosja uważa za uzasadnione i "naturalne" miażdżenie innych państw; aby zobaczyć siebie jako coś innego niż imperium okrucieństwa i wściekłości - i aby stać się normalnym narodem, który szanuje obecność i prawa sąsiednich krajów.(...)Ale zamiast rozpocząć ten proces, aby pomóc Rosji zrozumieć siebie, a z kolei zrozumieć własne "rozumienie Putina", Niemcy tragicznie wzmacniają i normalizują ucieczkę Rosji - w stan, w którym nic nie jest prawdą, a wszystko jest możliwe." - twierdzi dziennikarz.
Niestety nie można się z takim podejściem zgodzić. W relacjach między niektórymi krajami zachodnimi a Rosją nie chodzi o psychoanalizę, tylko o proste fakty: kto ma, a kto nie ma twardych argumentów w ręce, a tym samym kto będzie miał władzę i wpływ na swoją, niemal feudalną strefę wpływów. Rosja według Putina ma kroczyć drogą Chin, a więc pomszczenia okresu upadku i upokorzenia, w tym przypadku jelcynowskiej Smuty i udowodnienia, że ten okres był tylko "przerwą w grze, a w drugiej połowie meczu wygrywamy".
W mojej ocenie, którą przedstawiłem kilka tygodni temu, nie negując przy tym całkowicie możliwości pełnego ataku na Ukrainę, możliwy jest nieco inny scenariusz. Także wczorajszy dzień przyniósł informację o tym, że dzisiaj Duma Państwowa rozpatrzy projekty ustaw o uznaniu tzw. ŁRL i DRL na terenie wschodnich regionów Ukrainy. Różnica co do poprzedniego komunikatu polega na tym, że oprócz propozycji rosyjskich komunistów ma być także rozpatrywana propozycja Jednej Rosji, aby projekt przesłano do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w celu konsultacji, aby skoordynować z procesem mińskim.
I tutaj istnieje następująca możliwość rozgrywki. Jeszcze w tym tygodniu Putin może uznać tzw. republiki ludowe w Donbasie, następnie błyskawicznie do Donbasu, już oficjalnie, wejdą siły rosyjskie i obsadzą linię kontaktu, a to czy odbędzie się to przy okazji ataku, aby poszerzyć ten obszar jest już kolejną wariacją na temat rozwoju sytuacji. I w tym przypadku podobnie jak to było w Gruzji, Rosjanie mogą "niechcący" zająć więcej terenu niż to było dotąd. W tym wypadku rosyjskie wojska na Białorusi i pozostałe siły przy granicy z Ukrainą, pełniłyby rolę "odstraszającą" przed ewentualnym kontratakiem Ukrainy. Jeżeli scenariusz - "pokojowego" zajęcia Donbasu ziściłby się, de facto niczego nie zmieniłby w obecnym obrazie politycznym. Zachód nie zrobiłby nic poza oczywistymi protestami, a i Ukraina zapewne nie kwapiłaby się do jakichkolwiek ataków.
Następnie po pewnym czasie wojska rosyjskie znad granicy częściowo wycofałyby się, z odpowiednim nagłośnieniem tego faktu zwłaszcza w postaci filmików na Tik Toku czy Youtube, a na Zachodzie Niemcy z Francją odetchnęliby z ulgą, bo hasło "no to pompujemy gaz i robimy interesy" wróciłoby do łask. Tak, taki obraz jest nieco prześmiewczy, ale dość wiernie obrazuje przewidywalne reakcje polityki zachodniej, na kolejne zwycięstwo Putina na użytek wewnętrzny. Ot przypomnijmy przecież, że jak napisał Łukasz Grajewski "71 procent Niemców sprzeciwia się dostawom broni dla Ukrainy, a 57 procent chce dokończenia Nord Stream II. Nie oczekujmy naiwnie, że rząd w Berlinie będzie działał wbrew woli swoich wyborców".
Na poparcie takiego przebiegu wydarzeń istnieje niewiele przesłanek. A jednak warte zauważenia było ubiegłotygodniowe uaktywnienie Margarity Simonian, naczelnej RT, która w mojej ocenie, medialnie rozpoczęła ten okres napięcia wokół Ukrainy, a który trwa od wiosny zeszłego roku. "Simonian odrzuca pomysł, że Rosji grożą surowe sankcje za otwartą inwazję na Ukrainę. Powiedziała: „Co oni mogą nam zrobić? Co oni nam zrobili po Krymie? Gdzie jest nasza „gospodarka w strzępach”? McCain nie żyje, Obama odszedł, a Putin wciąż tu jest”. Simonian przechodzi od fałszywego płaczu do wściekłości, twierdzi, że Rosja musi interweniować na Ukrainie „aby chronić Rosjan” i twierdzi, że Ukraińcy „nie są tymi samymi Ukraińcami, którzy walczyli u boku Rosjan podczas II wojny światowej”, ale potomkami „szalonych banderowców”" - napisała w swoim wpisie Julia Davis.
Jak przebiegną wypadki aktualnego napięcia wokół Ukrainy przekonamy się oczywiście niedługo. Ale jedno jest pewne - to jeszcze nie będzie koniec. Krocząca strategia Rosji, zresztą nawiasem mówiąc, nie dotyczy tylko Putina, polega nie tylko na odbieraniu "Kijowa i gródków". To szerszy projekt, który będzie trwał, póki nie znajdzie się siła, która zatrzyma ten proces. Powtórzę, że tylko istnienie większego sojuszu państw bezpośrednio zainteresowanych bezpieczeństwem regionu, w tym także wspólnym handlem i rozwojem technologicznym oraz inną współpracą, może odegrać istotną rolę w zabezpieczeniu naszej przestrzeni. Jednak do tego zadania należy podejść poważnie, biorąc pod uwagę tak różne interesy, jak i powstrzymując się od większego egoizmu, co rzeczywiście może być trudne.