Zdjęcie: Pixabay
18-04-2023 09:30
"W świadomości narodowej obywateli państwa polsko-litewskiego i polskiej mentalności głęboko zakorzeniła się tradycja mocarstwowego misjonizmu, szczególnej misji cywilizacyjnej na wschodzie Europy, nie tylko w wymiarze stricte kulturowym, ale także politycznym. Stanęła ona z chwilą coraz wyraźniejszego artykułowania przez kozaczyznę zaporoską dążeń separatystycznych w pierwszej połowie XVII w. w opozycji do interesów Rzeczypospolitej na Ukrainie. Ale pomimo doświadczeń z okresu niewoli narodowej i półwiecza dominacji sowieckiej, trwa ona w zmodyfikowanej i uwspółcześnionej formule nadal, kształtując w poważnym stopniu narodową tożsamość i zbiorową mentalność Polaków.
Nie jest więc rzeczą wyjątkową, iż budując zręby III Rzeczypospolitej i określając na nowo kształt polityki zagranicznej Polski, rodzima klasa polityczna i elity intelektualne odwołują się, w mniejszym lub większym stopniu, do jednej tylko tradycji – państwowości I Rzeczypospolitej, z uwagi na niewykształcenie na przestrzeni całego okresu nowożytnego innych, alternatywnych rozwiązań konstytucyjno--ustrojowych. Można z tego wyprowadzić konstatację o dominującym wpływie na polską narodową tożsamość doświadczeń historycznych i wypływających z nich przekonań o polskiej misji w Europie Środkowej i Wschodniej, jako misji republiki federalistycznej." - napisał prof. Maciej Mróz, historyk i politolog, opisując wpływ historycznego dziedzictwa na relacje polsko-ukraińskie w latach 1991-2015.
Po raz kolejny okazało się, że następny komentarz tygodnia jest wypadkową kontynuacją poprzedniego. Miniony tydzień, w całej okazałości, przedstawił nam wagę szczegółów, które mogą w ciągu kilku dni zniweczyć każdą ważną ideę - w tym przypadku, walka o partyjny interes polityczny niestety przeważył nad chłodną analizą problemu, jakim jest eksport ukraińskiego zboża oraz jego tranzyt przez Polskę. I dodatkowo znów po raz kolejny, świadomość tak znanego, szczególnie pod naszą, regionalną, szerokością geograficzną, chęcią do łatwego i nie do końca legalnego zarobku, jest tutaj jedną z głównych osi całego dramatu.
Jak wskazują eksperci, organizacja tranzytu ukraińskiego zboża do polskich portów, a który jest teraz arterią jednej z najważniejszych walut walczącego z rosyjską agresją państwa, powinna być zrealizowana w przejrzysty sposób i nie powinno być to większym problemem. Dlaczego więc tak się nie stało? W mojej ocenie za pewną część tych kłopotów odpowiada wspomniana wyżej "smykałka do łatwego zarobku", ale to już należy pozostawić odpowiednim służbom, co zresztą już się dzieje. Jednak całość konfliktu o ukraińskie zboże pokazało kilka innych niuansów.
Pierwsza i to bardzo niepokojąca wiadomość, dotyczy łatwości, którą podążyły inne kraje regionu, korzystając z polskiego precedensu i wprowadzając zakaz eksportu ukraińskiego zboża, jak Węgry, Słowacja, a na tej drodze są też Rumunia, Bułgaria czy Holandia. Jutro w Brukseli ma być przedłużona unijna umowa o bezcłowym handlu z Ukrainą do czerwca 2024 r., ale jak informują już ukraińskie media, sytuację komplikuje węgierski i polski zakaz importu ukraińskich produktów rolnych. Jednak jak wynika z innego ukraińskiego artykułu opisującego sytuację, polscy rolnicy nie protestują przeciwko ukraińskiemu zbożu, ale wadliwej organizacji w polskich magazynach zbożowych, a także, co istotne, wskazują na zbyt małą przepustowość polskich portów. W efekcie dochodzi do magazynowania ukraińskiego zboża, zamiast jego eksportu, a to w rezultacie ma według nich wpływać na ceny.
Eksperci ukraińscy wskazują również, że to nie tylko eksport zboża został przez Polskę wstrzymany, ale ogólnie także inne towary żywnościowe: mięso, przetwory owocowe, wina, etc. Nazar Bobicki, ukraiński ekspert handlu zagranicznego, postuluje nawet możliwość dochodzenia odszkodowań od Polski i Węgier.
"Przede wszystkim jednostronna decyzja polskiego resortu uwalnia Kijowowi ręce do zdecydowanego postawienia przed Warszawą kwestii konieczności oddzielenia współpracy wojskowo-strategicznej od spraw leżących na jakościowo innej płaszczyźnie stosunków ukraińsko-europejskich, przy użyciu narzędzi prawodawstwa europejskiego, a mianowicie zastosowania środków ochronnych, po uprzednim przeprowadzeniu odpowiedniego dochodzenia ochronnego, uwzględniającego wpływ importu na sytuację na rynku unijnym jako całości oraz uwzględniającego argumenty strony ukraińskiej. Następnie należy nalegać na pilną publiczną ocenę prawną przez Komisję Europejską działań strony polskiej i węgierskiej oraz jej aktywnych działań zmierzających do uregulowania sytuacji z wykorzystaniem mechanizmu dochodzeń zabezpieczających.W dłuższej perspektywie Bruksela powinna wreszcie nadać priorytet finansowaniu projektów związanych z przeładunkiem i tranzytem towarów rolnych przez granicę ukraińsko-polską. Komisja powinna uwolnić instrumenty finansowe UE w dziedzinie polityki transportowej od zbędnej biurokracji i ograniczeń regulacyjnych." - napisał Bobicki.
Natomiast publicysta Jurij Panczenko, wskazuje, że rolnicy tak w UE, jak i na Ukrainie, nie dostrzegają, ze trend spadku cen zbóż ma charakter światowy. "Europejscy rolnicy spodziewali się wysokich cen, więc przechowywali swoje plony w elewatorach. Ale nałożyła się na to zbieżność czynników – z jednej strony na rynku europejskim jest dużo ukraińskiego eksportu, a z drugiej – obserwujemy globalny spadek cen zbóż. A to dało rolnikom z Europy Wschodniej powód do szukania powodów tego obniżenia cen w eksporcie zboża z Ukrainy." - napisał Panczenko, który zaproponował interesujące rozwiązanie będące krokiem naprzód: "Na przykład proponując Polsce lub innym krajom wspólne wypracowanie już teraz propozycji dotyczących reformy polityki rolnej Unii Europejskiej, uwzględniającej członkostwo Ukrainy. Konieczne jest wspólne spojrzenie na mocne i słabe strony każdego z krajów właśnie w dziedzinie rolnictwa. Zobaczyć jakie mamy wspólne interesy w zakresie inwestowania. Europejska polityka rolna stopniowo się zmienia i przechodzi przez dość złożone etapy reform. Dlatego warto zacząć zastanawiać się, jak wpłynie na to akcesję Ukrainy, wypracowywać potencjalne zagrożenia i oceniać nowe szanse dla całej UE." - napisał dziennikarz.
Kolejny kłopot stanowi błyskawiczna reakcja Rosji wykorzystująca obecne nieporozumienia zbożowe. Dzisiaj do Turcji udaje się wicepremier Ukrainy Ołeksandr Kubrakow, który ma omówić w Turcji przyszłość tzw. "umowy zbożowej". Otóż od 10 kwietnia Rosja jednostronnie wstrzymała rejestrację statków opuszczających ukraińskie porty celem inspekcji w ramach „umowy zbożowej” i zaczęła opracowywać plan inspekcji według własnego uznania. W rezultacie nie skontrolowano żadnego statku, który oczekuje na inspekcje, a tym samym eksport ukraińskiego zboża także drogą morską został wstrzymany.
Szanse w wykorzystaniu kryzysu zbożowego do swoich celów dostrzeżono także w Berlinie. "W celu ochrony własnego rolnictwa Polska zawiesiła do końca czerwca import zboża i innych artykułów spożywczych z Ukrainy. Wydaje się, że po raz pierwszy od początku wojny Polacy okazują granicę solidarności.(...) Lider partii (PiS Jarosław Kaczyński - red.) wymierzył w import do Polski ukraińskiego zboża i innych produktów spożywczych, takich jak buraki, kukurydza, cukier czy wyroby mięsne. W ubiegłym roku UE zgodziła się na ich bezcłowy import. Od tego czasu docierają one do Polski głównie koleją i mają być transportowane dalej z polskich portów m.in. do krajów afrykańskich. Często jednak tak się nie dzieje." - napisał Philip Fritz, korespondent "Die Welt" w Warszawie w artykule pod tytułem "Ta akcja Polski stawia pod znakiem zapytania lojalność wobec Ukrainy".
Jak słusznie zauważyła red. Aleksandra Fedorska "Tytuł jak to tytuł ma się klikać, ale artykuł całkiem interesujący. Jest w nim jeden haczyk, że Ukraińcy nie mogą polegać na Polsce, bo Polska polityka wewnętrzna za bardzo dominuje. Warto o tym pomyśleć!". Od siebie dodam, że jeżeli Państwo czytali nasz artykuł wprowadzający, to pisałem w nim o dobrej zasadzie dla naszych polityków: "Pro rege saepe, pro patria semper".
Oczywiście można domyślać się, że za decyzją Jarosława Kaczyńskiego stoi być może, w jego ocenie, chwilowe poświęcenie na rzecz późniejszego zwycięstwa wyborczego, jak szachowe poświęcenie skoczka za wieżę, a tym samym utrzymania dotychczasowego kursu zbliżenia z Ukrainą. A trzeba zauważyć, jak to zresztą wiedzą także w Kijowie, że obecnie rządząca partia, jest na tę chwilę jedynym gwarantem projektu łączącego nasze kraje.
Pech w tym, że jak wskazywałem już kilkukrotnie, wybory w okresie zagrożenia wojennego, są jednym z najgorszych testów dla stabilności każdego kraju, nie tylko Polski, a jak widzieliśmy, mocno dotyka także mocarstwa, takie jak USA. W takim przypadku głos przestrogi przypomina mi pierwsze słowa latopisu ruskiego z XI wieku, "I było zaburzenie wielkie w ziemi lackiej" opisujące okres walk wewnętrznych od 1038 roku, a w ich następstwie wrogich najazdów, który doprowadził niemal do rozpadu królestwo pozostawione przez Bolesława Chrobrego.
I rzecz kolejna, niebagatelna, wyjaśniająca może postawę Ukrainy i brak szerszego medialnego zainteresowania kwestią federacyjną nad Dnieprem. Otóż kryzys ten pokazuje, jak ważnym celem dla Ukrainy jest dołączenie do struktur UE i co bardziej symptomatyczne, wzrost jej roli w tym układzie. Bo trzeba przypomnieć, że XX-wieczna samotność strategiczna Ukrainy, wykuła w ich elitach specyficzne podejście do polityki zagranicznej.
"Na Ukrainie dyskusja na temat kierunków polityki zagranicznej rozpoczęła się praktycznie jeszcze przed ogłoszeniem niepodległości. Władze tego państwa od początku deklarowały, że Ukraina będzie aktywnym uczestnikiem stosunków międzynarodowych i jej ambicją jest wzrost znaczenia na arenie międzynarodowej. W przyjętej w 1993 r. Uchwale o głównych kierunkach polityki zagranicznej zapisano, że „proces tworzenia państwa i budowy wolnego społeczeństwa obywatelskiego Ukrainy zbiega się z jej stopniowym wchodzeniem do światowej wspólnoty i poszukiwaniem w niej swojego miejsca we współczesnym złożonym, różnorodnym i sprzecznym świecie.” - napisał Piotr Bajor w książce "Partnerstwo czy członkostwo - polityka euroatlantycka Ukrainy po 1991 roku".
"Wydaje się, że Polsce zależy na Ukrainie dużo bardziej niż odwrotnie. Nasza przyszłość związana jest z przyszłością Ukrainy, jej niepodległość oznacza koniec zagrożenia od wschodu płynącego z imperialnych poczynań Rosji, lecz Ukraińcy rzadko zauważają, że ich los jest związany z losem Polski." - napisała dr Magdalena Rudnicka.
Czy jest to zimny prysznic dla entuzjastów sojuszu krajów naszego regionu? Zdecydowanie nie, a w mojej ocenie, jest potwierdzeniem, że porozumienie można wykuć, pisząc kolokwialnie, tylko na podstawie zjedzonej "beczki soli". Nie jest to proces ani łatwy, ani szybki, a czasem, jak obecnie, nieprzyjemny. Natomiast lekcja ta może być naszą wspólną "ucieczką do przodu". Warto aby oba kraje, w których rolnictwo jest jednym z ważnych gałęzi gospodarki, wypracowały zasady współpracy i nawet biorąc pod uwagę cały skomplikowany i wiążący nam ręce wpływ unijny, sądzę, że jeżeli będzie taka obopólna zgoda polityczna, to ten tak trudny obecnie problem, można rozwiązać dla rozwoju wspólnych interesów. Wszak nasze kraje są producentami, a świat wokół odbiorcą. I kolejny wniosek - powiększenie możliwości przeładunkowej portów jest niezbędne. Podsumowując, w takich chwilach przekonujemy się o jakże istotnej roli politycznej małych szczegółów, od których często zależy przyszłość wielu, którzy nawet mogą nie mieć o tym pojęcia.
Na koniec wspomnę nieco mimochodem, o orzeczonym przez moskiewski sąd, wysokim, 25-letnim wyroku więzienia dla rosyjskiego opozycjonisty Władimira Kara-Murzy. "Na kim mści się reżim? Władimir Kara-Murza jest dziennikarzem, był bliskim współpracownikiem zamordowanego pod murami Kremla Borysa Niemcowa, potem prezesem zarządu fundacji im. Niemcowa, był związany z partią Jabłoko, potem był wiceprzewodniczącym Partii Narodowej Wolności (PARNAS), członkiem władz ruchu demokratycznego „Solidarność”, kierował fundacją „Swobodnaja Rossija”. Współpracował z wieloma mediami – rosyjskimi i zagranicznymi, jest autorem filmów dokumentalnych, „Oni wybrali wolność” i „Niemcow”. Lobbował w USA za przyjęciem aktu Magnitskiego. W październiku 2022 r. został laureatem Nagrody Vaclava Havla, przyznawanej przez Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy obrońcom praw człowieka." - napisała Anna Łobuszewska opisując jego drogę walki z władzą Putina, okupioną dwukrotną próbą otrucia.
Przykra konstatacja dotyczy tego, że niestety, ale w obecnej Rosji, niemal całkowicie spacyfikowanej przez reżim, miejsce dla takich postaci, a co ważniejsze prezentowanych przez nie rzeczywistych, a nie koniunkturalnych, przekonań, ma swoje miejsce tylko za kratami celi, budowanego przez Putina od nowa "Archipelagu gułag". W efekcie, jest doceniana tylko w świecie, w którym wolność jest jednym z podstaw życia. Ale i tutaj mamy ciągłe zagrożenia tego dotyczące, o czym wciąż trzeba przypominać.