Zdjęcie: Irek Dorozanski DWOT
11-06-2024 09:30
Ledwie kilka tygodni temu wspominałem o jednym z lwowskich ochotników w III Powstaniu Śląskim, kadecie kpr. hr. Karolu Chodkiewiczu, który poległ także w obronie idei polskości ziemi śląskiej. Nauka żywej historii przyszła niestety bardzo szybko, wraz z jakże smutną informacją o śmierci sierż. Mateusza Sitka, syna ziemi kurpiowskiej, poległego w obronie granic Rzeczpospolitej. Wieść o śmierci żołnierza 1 Warszawskiej Brygady Pancernej, odczułem poprzez swoje wspomnienia, jako że dotyczy żołnierza sąsiedzkiej "przez płot" jednostki, na której terenie zresztą często gościłem w czasie swojej służby wojskowej.
Trudno jest nie powielać chóru oburzonych w tej konkretnej sprawie, gdyż pisałem o kwestiach bezpieczeństwa na naszej granicy wschodniej wielokrotnie. Wypowiem się z własnego punktu widzenia, jako obywatel i żołnierz rezerwy, co w obecnych warunkach uważam jako pojęcie tożsame. "Wszyscy przeto obywatele są obrońcami całości i swobód narodowych". Kiedy późną wiosną 2021 roku napisałem analizę dotyczącą sytuacji na Białorusi, wiedziałem już, jaka jest trajektoria działań sterowanego z Kremla reżimu Łukaszenki. Pamiętam związane z tym obawy, bo nie wykluczałem możliwego zagrożenia dla życia funkcjonariuszy i żołnierzy na naszej granicy, co zresztą zmaterializowało się w czasie ówczesnego szczytu prowokacji w postaci wypadków z połowy listopada 2021 roku.
Chcę napisać o konkretnych sprawach, w tym sięgać do pewnej symboliki. Kiedy wczoraj słuchałem wywiadu z szefem BBN Jackiem Siewierą, przyznam, że trudno określić poziom mojego zdumienia na temat usłyszanego podejścia władz do oczywistych faktów. "To jest dzwonek alarmowy dla całych struktur państwa - powiedział szef BBN Jacek Siewiera, mówiąc o poniedziałkowym spotkaniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego w Białymstoku w sprawie napiętej sytuacji na granicy. - Celem jest pochylenie się nad propozycjami prezydenta ws. ustawy strategicznej oraz rozmowa o bezpieczeństwie - dodał".
Kiedy włoski publicysta Daniele Biello pisze o tym, jak absurdalne jest wymaganie od Ukraińców, aby bronili się z jedną ręką związaną za plecami, w postaci zachodnich zakazów kontrataków na Rosję, to zobaczmy belkę w swoim oku. Jak można dopuścić do braku możliwości samoobrony polskich żołnierzy i funkcjonariuszy, wiążąc im rękę za plecami obawami o reakcję reżimu Łukaszenki?
Pojęcie obrony państwa jest zagadnieniem kompleksowym, obejmuje nie tylko przepisy prawa, taktykę i strategię, kwestie sprzętu i wyposażenia, ale również poziom morale. Nie można wymagać od żołnierzy i funkcjonariuszy, że będą wolni od błędów ludzkich, tak jak nie można odmówić im prawa do obrony siebie lub swojego kolegi w chwili zagrożenia życia, oraz naszej granicy, której symbolem jest pomalowany w biało-czerwone pasy słup graniczny: "...bronić jej niepodległości i granic". To jest coś więcej niż pojęcie obowiązku. Słowa, które najwyraźniej - napiszę to gorzko - ma dla wielu archaiczne, więc dawno przebrzmiałe, znaczenie.
Wracając do słów wywiadu, czy taki właśnie miał być "dzwonek alarmowy" dla władz? Przypomnę obrazy z lipca 2021 roku z granicy litewskiej, oraz z wspomnianej wyżej granicy polskiej z listopada tego samego roku. Następnie rosyjski napad na Ukrainę. Później śmierć dwóch polskich rolników w Przewodowie, w wyniku tej samej wojny. O ofiarach cywilnych, o których już niewielu pamięta.
I kolejne rakiety nad Polską. W tym samym czasie nasi bałtyccy sojusznicy uruchamiają realne działania: wzmacniane są nie tylko granice, powstaje realizowany przez dwa lata w ciszy estoński projekt Bałtyckiej Linii Obronnej, częściowo wznawiany jest pobór do wojska, ale także idą za tym konkretne przepisy prawne. Powstają ustawy dotyczące obrony państwa w różnych scenariuszach. Na Litwie powoływane są komendantury wojskowe celem połączenia cywilnych wysiłków obronnych i wojska. O tym, że kraje te są o kilka długości przed Polską w kwestii Obrony Cywilnej już nie wspomnę. Tymczasem w naszym kraju bal polityczny wciąż trwa. Nie sposób nie przypomnieć historycznych "dzwonków alarmowych" dla podobnie rozpolitykowanej wówczas I Rzeczypospolitej, jak choćby dramat upadku Kamieńca Podolskiego.
"Latami politycy karmili polaryzacyjnego potwora. Wyłazi – gargantuiczny, potężny, obślizgły, kłapiący zębami i wymachujący rosnącymi łapskami. Kryzys na granicy trwa już trzeci rok. O wiele łatwiej byłoby sobie z nim radzić, gdyby politycy wypracowali jedną spójną politykę, kontynuowaną przez kolejne obozy, zamiast przerzucać się coraz to bardziej absurdalnymi oskarżeniami o to, kto jest czyim agentem. O wiele łatwiej byłoby też wyjaśnić to, co wydarzyło się przy granicy, gdyby nie nadmiarowa patologiczna polaryzacja. Jeśli ostatni incydent nie będzie dzwonem bijącym na trwogę, to co obudzi polskich polityków?" - pyta słusznie Estera Flieger.
Z jakim mamy do czynienia przeciwnikiem? Bo to, że jest bezwzględny, wiemy od wieków. Niech przykładem tutaj zaświeci prawosławny patriarcha moskiewski Cyryl, którego nagłośniona w rosyjskich mediach, wizyta w obwodzie królewieckim rozpoczęła się 7 czerwca. Cóż powiedział figurant Putina? „Rosja odgrywa dziś epokową rolę, która pod wieloma względami powstrzymuje rozwój bezbożnictwa, negację Boga i Cerkwi w skali ludzkiej cywilizacji. Współcześni ludzie żyjący w Rosji połączyli w swoich umysłach i sercach zarówno wiarę w Boga, wiedzę naukową, jak i nowoczesną kulturę” - czytamy w mediach królewieckich znane równie od wieków propagandowe ujęcie w tym tej obecnej wojny. Ale chwilę później następuje zwrot w wypowiedzi Cyryla: "Zdaniem patriarchy jedną z misji Rosji jest „wpływanie na życie całego rodzaju ludzkiego”.
"W ciągu ponad dwóch lat wojny na pełną skalę z Ukrainą Rosja wystrzeliła 8000 rakiet i 4630 dronów, skierowanych na gęsto zaludnione miasta, obiekty wytwarzające energię, duże centra handlowe, szkoły, szpitale, dworce kolejowe i wieżowce. Nie osiągając znaczących postępów na lądzie, strategia Putina polega na uczynieniu Ukrainy niezdatną do zamieszkania poprzez spowodowanie katastrofy humanitarnej, pozbawienie jej przedsiębiorstw dostaw energii, a tym samym skłonienie przywódców Kijowa do zaakceptowania fałszywego porozumienia pokojowego. Szacunkowa cena odbudowy Ukrainy osiągnęła już 486 miliardów dolarów. Tylko w 2023 roku Rosja spowodowała zniszczenia o łącznej wartości 75 miliardów dolarów. Większość z tych funduszy dotarłaby na Ukrainę po zakończeniu otwartych działań wojennych, ale Kijów już teraz szuka nie tylko pomocy wojskowej, ale także pomocy mikrofinansowej i inwestycji, aby utrzymać odporność swojego frontu wewnętrznego. Szacuje się, że natychmiastowe potrzeby w zakresie odbudowy do 2024 r. wyniosą 15 mld USD." - o tym jak wygląda "rosyjskie wpływanie na rodzaj ludzki" opisała Orysia Łucewicz dla Chatham House.
"Pomijając propagandę, Rosja wydaje się zaskakująco zjednoczona. Pomimo ciężkich ofiar w ludziach, szacowanych przez brytyjski wywiad obronny nawet na 500 000, i niemal całkowitej izolacji od Zachodu, rosyjskie społeczeństwo nie rozpadło się. Wręcz przeciwnie, wydaje się funkcjonować lepiej niż przed wojną i wykazuje wyraźne oznaki niegdyś nieuchwytnej spójności społecznej. Jednym z wyjaśnień tego paradoksu - narodowego rozkwitu wśród postępującej katastrofy - jest to, że w przeciwieństwie do państw zachodnich, które mają na celu wspieranie interesów swoich obywateli, rosyjskie społeczeństwo działa w jednym celu: służyć interesom walczącego państwa. (...) W czasach mojego dzieciństwa, pod koniec Związku Radzieckiego, w szkole wpajano nam, że jednostka i jej prawa się nie liczą: Я, rosyjski zaimek oznaczający „ja”, to „ostatnia litera alfabetu”, jak nam mówiono." - napisała Anastasia Edel, amerykańska pisarka rosyjskiego pochodzenia.
"To podporządkowanie zbiorowości uosabianej przez rosyjskie państwo jest powodem, dla którego Putin mógł tak łatwo zmobilizować społeczeństwo do wojny. Jeszcze przed inwazją jedna czwarta Rosjan wierzyła, że państwo ma prawo realizować swoje interesy kosztem praw jednostki. Ponad dwa lata po masakrze poparcie społeczne dla wojny na Ukrainie wynosi średnio 75%.(...) Ta bezbożna symbioza stanu wojennego i posłusznego narodu to zła wiadomość dla wolnego świata. Oznacza to, że Putinowi udało się zmobilizować Rosję do realizacji swoich marzeń o dominacji, a Rosja może w nieskończoność oddawać się swojej ekspansjonistycznej manii, zwłaszcza że reakcja Zachodu jest hamowana przez strach przed eskalacją. Ale Putin już eskalował, rozwijając mapę konfliktu swoją hybrydową wojną sabotażową, operacjami psychologicznymi i interwencjami w Afryce" - zauważa pisarka, która dodaje, że receptą na porażkę Putina, jest pokonanie Rosjan poza granicami kraju, jak to było w wojnie z Japonią czy w Afganistanie. "Coś w tym jest. Jest wśród Rosjan kult cierpienia" - mówiła Barbara Włodarczyk, była korespondentka TVP w Rosji.
W naszym regionie znamy odpowiedź na rosyjską konsolidację, choć w tej chwili nadal czujemy ją bardziej jako przejaw intuicji niż realnego i koniecznego działania. "Premier Litwy Ingrida Šimonytė twierdzi, że konieczne jest wzmocnienie więzi z podobnie myślącymi partnerami na świecie i zwiększenie wszechstronnej odporności społeczności." - i choć premier Litwy mówiła te słowa w kontekście UE i przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, to jedność tę można znaleźć znacznie bliżej. Ale do tego trzeba czegoś więcej niż rzuconych słów w powietrze. Należy przełamać długoletnie opory wynikające z braku realnego zaufania, z powodu dawno przebrzmiałych sporów. Jakkolwiek to nie zabrzmi, liczy się "tu i teraz".
Wracając do naszych, krajowych problemów. Odpowiedzialność klasy rządzącej, jaka by ona nie była, to nie tylko gniew społeczeństwa w postaci zmiany wyborów politycznych. Teraz mamy do czynienia ze śmiercią szeregowego żołnierza, o takim samym w znaczeniu, jakiemu oddajemy hołd 15 sierpnia i 11 listopada, a jeżeli wziąć pod uwagę słowa "Wojsko nic innego nie jest, tylko wyciągnięta siła obronna i porządna z ogólnej siły narodu", również 3 maja. Trudna odpowiedź, której dał nam przykład jednego z tych szarych szeregów na podstawowe pytanie: czy chcemy bronić kraju? Od dalszych odpowiedzi, nas wszystkich, zależy nasze wspólne bezpieczeństwo.