geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

O piasku w trybach

Michał Mistewicz

28-02-2023 09:30


"Doświadczenie niedawnej historii wykazuje jaki charakter przybiera sowiecka polityka, gdy jej kierownicy dochodzą do przekonania, że przewaga  sił jest po ich stronie. W  latach 1958-1962  Nikita Chruszczow, po wystrzeleniu Sputnika, uwierzył że na wszystko może sobie  pozwolić, igrał więc z ogniem i w Berlinie i na Kubie. Wtedy jednak Związek Sowiecki miał jedynie rzekomą przewagę tylko w wyobraźni Chruszczowa. Ale w chwili gdy ta przewaga stanie się rzeczywistą?" - napisał w 1979 roku rosyjski historyk i publicysta Michaił Heller, który pod pseudonimem Adam Kruczek pisał felietony w paryskiej "Kulturze".

Szeroko pojętym zagadnieniem kluczowym tego artykułu są słowa "na ile im pozwolimy?". Owszem jesteśmy po dobrze przyjętej wizycie prezydenta USA Joe Bidena w Kijowie i w Warszawie, z tradycyjnym dla naszego krajowego podwórka urokami folkloru politycznego, czyli przepychanek kto był bliżej u "stołu pańskiego". Pojawiły się próby oceny przemówienia prezydenta Bidena, że zbyt "ogólne i brak konkretów" - tutaj odsyłam do przedmiotowego artykułu Marka Budzisza, według którego, przemówienie niosło ze sobą konkretne przesłanie. Nie zamierzam tutaj wchodzić w tę dyskusję - dodam tylko, że po części głosy krytyczne dotyczące 20-minutowego przemówienia Bidena były spowodowane porównaniem z wcześniejszą dwugodzinną tyradą Putina, w której "konkretów" był nadmiar. Z mojego punktu widzenia ważny jest fakt inny: zaczynamy wreszcie krytycznie oceniać słowa obcych polityków, a nie przyjmować je li tylko z hurra optymizmem. Jak mawiał mój pradziadek "pieniądze można liczyć wtedy, kiedy leżą przed nami" i to samo dotyczy słów: liczą się tylko wtedy gdy stoi za nimi realizacja zapowiedzi.

I o ile amerykańska wizyta to jedno, to następne dni przyniosło mnóstwo zgrzytów, które ukazują, jak niestała i krucha jest aktualna europejska sytuacja geopolityczna i jak wiele wysiłku trzeba wnieść, aby utrzymać nasz wspólny kurs ku wsparciu walczącej Ukrainy. Pierwsza kwestia to obraz dyskusji wokół przyjęcia kolejnego pakietu sankcji UE wobec Rosji. "Większość pakietu sankcji została już uzgodniona w ostatnich dniach, ale spór między Polską z jednej strony a Włochami i Niemcami z drugiej o ograniczenie importu syntetycznego kauczuku - używanego głównie w przemyśle oponiarskim - uniemożliwił ambasadorom UE podpisanie 10 pakietu sankcji wobec Rosji. Ostatecznie pakiet, który wyłonił się po ponad tygodniu zmagań za zamkniętymi drzwiami, był bardziej godny uwagi ze względu na to, czego w nim zabrakło, niż na jakiekolwiek środki, które w rzeczywistości zwiększą cenę, jaką Putin musi zapłacić za swoją wojnę z Ukrainą. Zrezygnowano już z kilku kontrowersyjnych propozycji, w tym z objęcia sankcjami niektórych pracowników państwowej spółki nuklearnej Rosatom, zakazu importu rosyjskich diamentów czy ułatwienia objęcia sankcjami członków rodzin i otoczenia oligarchów - przynajmniej na razie." - czytamy w "Politico". Według tej relacji Polska w końcu zgodziła się na biznesowe podejście Włoch, które samo w sobie jest dość interesujące vide niedawną wizytę premier Meloni w Kijowie.

"Ale Warszawa nie uważa, że ​​przegrała tę walkę. W zamian za to, że Polska zrezygnowała z sankcji na kauczuk, UE wprowadziła inne sankcje, o które apelował polski rząd, powiedział ambasador RP przy UE Andrzej Sadoś. Na przykład Komisja obiecała sporządzić dodatkowe podstawy do sankcjonowania osób lub podmiotów, które biorą udział w nielegalnej deportacji ukraińskich dzieci - powiedział Sadoś." - napisała autorka relacji.

Podsumowaniem tych walk o sankcje w łonie UE, były słowa litewskiego ministra spraw zagranicznych Gabrieliusa Landsbergisa. "Jeszcze jeden mały i spóźniony krok, ale wciąż w dobrym kierunku. Litewscy dyplomaci znacząco przyczynili się do przygotowania konkretnych propozycji sankcji. Należy jednak żałować, że na tym etapie nie udało się objąć sankcjami Rosatomu, a nasi partnerzy często negocjują nie to, jak dodać i wprowadzić nowe sankcje, ale jak wynegocjować zwolnienia lub okresy przejściowe" - powiedział minister.

Następna sprawa to uciążliwa kwestia polityki zagranicznej Niemiec. Wracam do tego tematu niechętnie, bo pisałem już o tym wielokrotnie i kolejne miesiące tylko potwierdzają wcześniej wyrobione zdanie na ten temat. Powracam tylko z powodu artykułu Matthew Karnitschniga, który opisuje aktualny stan polityki "Zeitenwende" kanclerza Niemiec. "Nazywając rosyjskiego prezydenta Władimira Putina "podżegaczem wojennym", niemiecki przywódca zobowiązał się do zaprzestania głodzenia pokiereszowanej niemieckiej armii i przeznaczenia 100 mld euro, czyli około dwukrotności rocznego budżetu obronnego, na jej modernizację."Kiedy Niemcy zaczną wydawać pieniądze na modernizację armii?" - zapytał mnie w tym miesiącu jeden z amerykańskich polityków. Kusiło mnie, by przytoczyć ulubiony komiks z New Yorkera ("How about never?"). Być może Zeitenwende weszła już do transatlantyckiego słownika, powiedziałem politykowi, ale po roku stało się jasne, że najlepszym sposobem na opisanie szumnie zapowiadanego sloganu Scholza jest dosadny amerykanizm: bullshit. Do tej pory Niemcy przeznaczyły (choć nie wydały) około 30 mld euro ze 100 mld euro, jak poinformował rząd w zeszłym tygodniu, dodając, że pieniądze zostaną przekazane dopiero wtedy, gdy zamówione samoloty, mundury i inny sprzęt zostaną wyprodukowane. (...) Choć Scholz i jego ministrowie w rozmowach z cudzoziemcami nadal używają w swojej retoryce odniesień do Zeitenwende, to dla większości obserwatorów oczywiste jest, że z balonu uszło już powietrze." - napisał niemiecki publicysta.

A jak to wygląda w odniesieniu do samej Ukrainy? Wczorajszy "Bild" przyniósł wiadomości, o którym pisał wcześniej już "The Wall Street Journal", że  kanclerz Scholz i prezydent Francji Macron mieli na spotkaniu w Paryżu namawiać prezydenta Ukrainy Zełenskiego do zastanowienia się nad rozmowami z Putinem, a zarówno w USA, jak i w Niemczech mówi się za zamkniętymi drzwiami, że Ukraina ma czas do jesieni na odzyskanie terenów. Jeśli to się nie powiedzie lub tylko częściowo, trzeba zwiększyć presję na negocjacje. Kolejną ilustracją tego podejścia jest artykuł Tima Willasey-Wilseya, który na łamach Instytutu RUSI, przedstawił obawy polityków zachodnich co do możliwości rozszerzenia wojny na Ukrainie.

"Jeśli wojna nadal będzie się źle układać dla Rosji, Putin może próbować umiędzynarodowić konflikt, aby dodać sił tym, którzy, jak prezydent Francji Emmanuel Macron, chcą szybko zakończyć walki na podstawie wynegocjowanego rozwiązania - takiego, w którym Rosja prawdopodobnie zachowałaby Krym i bez wątpienia uniknęła trybunału ds. zbrodni wojennych i reparacji. "Zabłąkane" pociski trafiające w miasto w Polsce lub Rumunii, "niewyjaśnione" przecięcie podmorskich kabli komunikacyjnych, płytkie wtargnięcie z Kaliningradu lub Białorusi na Litwę lub z Rosji do Estonii, czy zestrzelenie zachodniego samolotu obserwacyjnego w pobliżu rosyjskiej przestrzeni powietrznej to kilka z wielu pomysłów, które mogły być brane pod uwagę. Na drugim końcu skali znajduje się potencjalne użycie broni jądrowej (lub "test" jądrowy), jeśli Putin obawia się rychłej porażki militarnej." - napisał brytyjski ekspert.

"Decyzje Zachodu muszą być podejmowane w oparciu o pełne zrozumienie ryzyka. Obecnie najlepszym rezultatem byłaby porażka lekkomyślnej ukraińskiej gry Putina. Rządy państw zachodnich muszą opracować strategie, które zapewnią, że wojna nie rozprzestrzeni się poza granice Ukrainy i muszą równie jasno określić swoje cele, które powinny ograniczać się do przywrócenia suwerennych rządów na terytorium Ukrainy. Należy uzgodnić, czy powinno to obejmować Krym, ale należy zaprzestać wszelkich rozmów o zmianie reżimu w Moskwie. Decyzję w tej sprawie należy pozostawić narodowi rosyjskiemu." - czytamy w tym artykule.

A teraz, dla kontrastu, zacytuję słowa Sławomira Dębskiego, dyrektora PISM z wczorajszego programu Pawła Kusiaka i Łukasza Wyszyńskiego. "Osobiście uważam, że absolutnie kluczowym jest atak [Ukrainy - red.] na Krym.(...) Nie chodzi o jakiś bezpośredni szturm wojsk lądowych, ale po prostu atakowanie Krymu ma znaczenie dla delegitymizacji wojny z Ukrainą wewnątrz Rosji. Putin zalegitymizował agresję na Ukrainę za pomocą aneksji Krymu, więc bez podważenia, takiego psychologicznego, Krymu jako części Federacji Rosyjskiej i poprzez atakowanie tej części okupowanego przez Rosję terytorium Ukrainy, trudno będzie zdelegitymizować tę wojnę" - mówił Dębski. Trudno o bardziej dosadne podkreślenie różnic podejścia do aktualnej wojny państw naszego regionu, a podejścia zachodnioeuropejskiego.

Przytoczę w tym sensie także słowa dowódcy Estońskich Sił Obronnych gen. Martina Herema. "Jeśli myślimy, że teraz pokonamy Rosję na ringu bokserskim, poprzez ciosy i punktując, Rosja myśli, że zdobywa punkty za przyjmowanie tych ciosów. Może stracić 600 lub 800 dziennie i nadal wyjść na prowadzenie. To jest po prostu różnica kulturowa. Dla nas to wszystko już dawno byłoby szokiem i szukalibyśmy pokoju, ale Rosji to jakoś odpowiada" - wyjaśnił. Z tego powodu, według Herema, czas działa obecnie na korzyść Rosji. (...) Za rok wojna się skończy - mówi. Trudno jednak przewidzieć, jaki będzie wynik wojny. "To, czy mówimy o tym, jakie będą kolejne kroki Rosji po klęsce - a bardzo chciałbym mieć nadzieję, że tak - czy też mówimy o zamrożonym konflikcie, który się pojawił i o tym, jak musimy się przygotować na rozwój zagrożenia w naszym kierunku, jest teraz kwestią opinii. Mam nadzieję, że będziemy rozmawiać o tym, co robi Rosja teraz, kiedy została pokonana - powiedział Herem. Jeśli Rosja zostanie pokonana i wycofa się z Ukrainy, to zdaniem Herema będzie szukała miejsca, w którym będzie mogła się ponownie wykazać." - czytamy w wywiadzie.

"Państwa Europy Środkowej i Wschodniej, w tym przede wszystkim Polska i kraje bałtyckie, już od dłuższego czasu nadają ton w debacie na temat polityki bezpieczeństwa Sojuszu Północnoatlantyckiego. Już tekst koncepcji strategicznej z 2010 r. został przyjęty w takim, a nie innym kształcie dzięki silnej presji państw regionu, by NATO zwracało baczniejszą uwagę na zagrożenia płynące ze strony Federacji Rosyjskiej - dodała ekspertka ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Warszawskiego Beata Górka-Winter.(...) To, że Biden udał się na wschód, pokazuje, że bez udziału państw Europy Środkowo-Wschodniej powodzenie ukraińskiej misji Zachodu może być trudniejsze. Jednak brak obecności we Francji czy Niemczech to niekoniecznie prztyczek w nos czy wyraz dezaprobaty - uważa dyplomata Tomasz Chłoń. Chłoń podkreśla, że w takich państwach jak Niemcy pewne decyzje zapadają wolniej i uważają one, że należy robić, co można, by Ukrainie pomóc, ale bez eskalacji konfliktu." - czytamy w artykule Joanny Kędzierskiej.  Dostrzegamy więc własne możliwości i nasze okno dziejowe - zdajemy sobie sprawę, że wsparcie bywa żywą zmienną czasów przemian i należy je wykorzystać.

Dostrzegają to także nasi bliscy sojusznicy i robią to z pewną dozą krytyki. "Zdaniem obserwatorów, wzrost znaczenia Polski w bezpieczeństwie europejskim skłoni Stany Zjednoczone do rewizji stosunków z Niemcami, które niechętnie podejmują ryzyko wsparcia polityki USA wobec Ukrainy. Stany Zjednoczone zapowiedziały już utworzenie nowej stałej kwatery głównej armii w Polsce. Jednak siedmioletni impas polskiego rządu z Unią Europejską nie zniknął. Rządząca Polską partia PiS zgodziła się co prawda na rezygnację z kolegium dyscyplinarnego Sądu Najwyższego, które służyło do wywierania presji na sędziów, ale to nie wystarczy, a unijnych pieniędzy, np. 35 mld euro z funduszu na przezwyciężenie kryzysu pandemii, nie będzie.(...) Polskie wybory są również ważne dla Unii Europejskiej. Jeśli obecny rząd zostanie ponownie wybrany, konfrontacja Polski z wartościami i zasadami założycielskimi Unii Europejskiej będzie prawdopodobnie kontynuowana. W dłuższej perspektywie wynik polskich wyborów będzie miał również wpływ na negocjacje Polski w sprawie strefy euro oraz przystąpienie Bałkanów Zachodnich i Ukrainy do UE." - napisała estońska publicystka Kai Vare.

Jak widać powyżej, rola sypanego piachu w tryby pociągu wolności, ma także pewną wartość. Pokazuje nie tylko na kogo i na co możemy liczyć w chwili próby, ale także w jakim miejscu się znajdujemy. To z czym mierzymy się teraz, jest tylko słowną walką dyplomatów na argumenty w zamkniętych pokojach, co jednak ma znaczenie dla bolesnego doświadczenia Ukrainy.

Na zakończenie wspomnę, że w tym tygodniu opublikujemy w ramach kolejnego "Rzutu oka Czasu Wschodniego", materiał dotyczący bezpośrednio naszego kraju i mamy nadzieję, że w ten sposób wznowimy debatę na bardzo ważny społecznie temat - tak więc już teraz zapraszam do lektury.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024