Zdjęcie: Pixabay
26-11-2024 09:30
"Okazuje się zatem, że sowiecka polityka "dwu-piętrowa" wymaga równoczesnego przygotowania ewentualnej trzeciej Wojny Światowej i stałej gotowości do energicznego działania. na szczeblu "zimnej wojny", która przycicha w jednym punkcie, by wybuchnąć w drugim. Tego rodzaju strategia przynosi Sowietom olbrzymie korzyści. Gra na tych dwóch klawiszach pozwala im przede wszystkim nie dopuścić do pełnej mobilizacji opinii w krajach Zachodu i w Stanach Zjednoczonych. Tylko zagrożenie na szczeblu "B" tj. groźba bezpośredniego światowego konfliktu zmobilizowałaby w pełni 150 milionów Amerykanów i 70 milionów obywateli brytyjskiego Commonwealth. (...) Akcja prowadzona na szczeblu "A" tj. "zimnej wojny" nie mobilizuje w pełni opinii, nie przykuwa kapryśnej uwagi prasy krajów demokratycznych, pozwala wierzyć, że przecież mamy pokój. Polityka sowiecka grając na tych dwóch fortepianach bacznie obserwuje reakcje na Zachodzie. Gdy fala antykomunistycznych nastrojów wzrasta pojawia się natychmiast monachijski gołąbek pokoju. Stalin proponuje zawsze Monachium "na raty" - łatwiejsze do przełknięcia. Zaprosić Koreańczyków, zaprosić reprezentantów komunistycznych Chin do Lake Success i spokój spłynie na umęczoną ludzkość a "zimna wojna" okaże się wymysłem reakcyjnych dziennikarzy". - tak pisał w 1950 roku Juliusz Mieroszewski. Jak widać, polityka rosyjska nie zmienia się nie tylko od dekad, ale również od wieków, biorąc pod uwagę działalność rosyjskich ambasadorów w Warszawie u kresu I Rzeczpospolitej. Ten cytat to znów niezbędny obraz tła dla dzisiejszego komentarza.
Co przyniósł nam miniony tydzień? Dwa istotne wydarzenia, w tym potwierdzenie istnienia sojuszu rosyjsko-chińskiego. Pierwsza kwestia to uderzenie rakietą mogącą przenosić broń jądrową, a druga to oczywisty sabotaż wobec podmorskich kabli telekomunikacyjnych na Bałtyku. Teraz, podobnie jak to było w poprzednich przypadkach, tak Chiny, jak i Rosja będą się przyglądały efektom swoich działań. Opiszmy więc te ostatnie kroki w tył świata Zachodu, nie tylko wynikłe z tych wydarzeń, ale już widoczne w ciągu tych ostatnich dni.
Ale zacznijmy od historii, bo przypomniała o sobie Angela Merkel. "Merkel stwierdziła, że jej zdaniem wojna na Ukrainie rozpoczęłaby się wcześniej i prawdopodobnie byłaby bardziej niszczycielska niż w 2022 roku, gdyby Ukraina już w 2008 roku rozpoczęła proces przystąpienia do NATO. „Mielibyśmy do czynienia z konfliktem zbrojnym znacznie wcześniej. Było dla mnie absolutnie jasne, że [przywódca Rosji] Putin nie stałby z boku i nie patrzył, jak Ukraina dołącza do NATO” – powiedziała Merkel. „A Ukraina jako państwo z pewnością nie była wówczas tak przygotowana, jak była w lutym 2022 roku” – dodała. Merkel wyraziła również zaniepokojenie powtarzającymi się groźbami Władimira Putina dotyczącymi użycia broni nuklearnej, podkreślając konieczność zrobienia wszystkiego, aby zapobiec jej użyciu." - czytamy w łotewskich mediach.
Jak widać, była kanclerz też zaczęła na nowo tłumaczyć swoje błędne decyzje, za które płaci teraz Ukraina. Zresztą jak wczoraj stwierdził obecny kanclerz, "zapobiegł wojnie między Rosją a NATO".
„Fakt, że Putin użył teraz rakiety średniego zasięgu do uderzenia na terytorium Ukrainy, oznacza straszliwą eskalację” – cytuje wypowiedź kanclerza AFP. Pokazuje, „jak niebezpieczna jest ta wojna” i ważne jest, aby Niemcy współpracowały ze swoimi sojusznikami, „aby zrobić coś, aby zapobiec eskalacji tej wojny w wojnę między Rosją a NATO” – powiedział Scholz. To pierwszy wyraźny krok w tył świata zachodniego, w optyce sojuszu azjatyckiego.
I jakże inne podejście od wypowiedzi niemieckiego historyka, prof. Karla Schlögela, który ostrzega, iż wojna na Ukrainie to tylko element większego planu Moskwy. "Rosja dąży do "rozbicia UE", destabilizacji regionu i wspierania sił politycznych jak AfD czy Sojusz Sahry Wagenknecht, by osłabić Zachód od wewnątrz" - informuje Patrycja Anna Tepper z Instytutu Zachodniego.
Z kolei skutki i zamiary chińskiego sabotażu, nawet dla poziomu obywatelskiego, są dość oczywiste. Po pierwsze wzmacniają przekaz Pekinu dla regionu, szczególnie dla państw bałtyckich, a przypomnijmy, że te kraje opuściły pierwotny skład grupy "17+1", który obecnie zrzesza 14 państw, z rolą przewodnią Chin w programie Pasa i Szlaku. Po drugie, następuje niemal równo rok po ubiegłorocznym sabotażu wykonanym chińską kotwicą, estońsko-fińśkiego gazociągu Balticconnector. I rzecz trzecia, o której się zapomina. Przerwanie litewsko-szwedzkiego łącza, nastąpiło w momencie powoływania nowego premiera litewskiego. A przypomnijmy, że Gintautas Paluckas, jest zwolennikiem resetu w stosunkach z Chinami. Zastanawiającym pierwszym sygnałem w tym układzie, jest ogłoszenie już pod koniec tygodnia, włączenia Łotwy i Estonii do chińskiego programu bezwizowego. Tak więc kolejność została zachowana: najpierw kij, potem marchewka.
I teraz nastąpił drugi krok w tył, bo takim jest reakcja krajów bałtyckich na obecne wydarzenia. Niepodnoszenie przez Estonię kwestii odszkodowań od Chin w sprawie ubiegłorocznego sabotażu wobec gazociągu, "opłacił się". A co jest bezpośrednim celem Państwa Środka? Oczywiście dalsza izolacja Tajwanu, bo przypomnijmy, że odchodzący minister spraw zagranicznych Litwy, Gabrielius Landsbergis, kosztem relacji z Chinami, zaczął współpracę z Tajwanem. I ten kraj dostrzegł chińskie zamiary.
„Każdy Tajwańczyk, w tym moja żona, która mi przypomniała – należy wyrazić wdzięczność Litwie, ponieważ pomogła nam w trudnym momencie. (...) Głęboko wierzymy, że ludzie na Litwie wiedzą, co jest słuszne, a co nie” – dodał [Max Lo, szef tajwańskiej firmy technologicznej]. Zdaniem przedsiębiorcy, spotkania z politykami i przedstawicielami instytucji pozwoliły mu wyciągnąć wniosek, że Litwa ceni relacje z Tajwanem i postrzega je przede wszystkim przez pryzmat wartości demokratycznych. Twierdzi, że nawet jeśli stosunki z Chinami zostałyby odnowione, Litwa nie odwróci się od Tajwanu. „Uważamy, że nowy parlament ma prawo decydować, jak postępować w tej kwestii, i wierzę oraz mam nadzieję, że nie zaszkodzi to przyjaźni z Tajwanem. Spotkaliśmy się z kilkoma politykami, członkami parlamentu, i w trakcie rozmów z nimi odczuliśmy ich przyjaźń oraz zaufanie do demokracji” – podkreślił Max Lo." - czytamy w mediach litewskich. Zresztą te państwowe, nie podają za dużo informacji na temat najnowszego sabotażu.
Tymczasem jak zauważają estońscy eksperci, chińskie akcje będą nadal przeprowadzane w szarej strefie prawa morskiego. Pokrótce i bardzo cynicznie wygląda to tak, że każdy statek może rzucić kotwicę w dowolnym punkcie morza, a następnie wlec ją po dnie przez dziesiątki mil, jak to miało miejsce rok temu. Ot, wypadek, "i co nam pan zrobi?". Estonia wie, że postępowanie przed sądem międzynarodowym trwałoby dekady. I to tylko w wypadku współpracy z Chinami (a tej prócz deklaracji nie było) i stabilnej sytuacji międzynarodowej. Stąd frustracja Aleksandra Lotta, estońskiego specjalisty prawa morskiego.
„Dla państw nadbrzeżnych kluczowe jest tutaj, aby nie wahać się. Nie można dłużej pozostawać biernym obserwatorem, tak jak być może niesłusznie postępowała Estonia w ciągu ostatniego roku po incydencie z Balticconnectorem, przyjmując stanowisko, że nie ingerujemy w swobodę żeglugi, nawet jeśli nasza krytyczna infrastruktura jest atakowana” – mówił Lott. Pytanie teraz brzmi: jaka nastąpi dalsza reakcja państw bałtyckich na obecną sytuację? Czy nastąpi rzeczywisty reset stosunków Litwy z Chinami, a następnie powrót państw bałtyckich do formatu "17+1"? Wszyscy chyba czekają na to, co nastąpi po 20 stycznia 2025 roku. Z kolei Litwa czeka na to co nastąpi po lutowych wyborach w Niemczech, gdyż wtedy wyjaśnią się losy brygady niemieckiej. Najwyraźniej państwa Europy Zachodniej czekają już na świt "pokoju", gdyż aktywnie trwają już rozmowy nad powstaniem sił pokojowych dla Ukrainy.
Ta ostatnia, tak samo jak I Rzeczpospolita w XVIII wieku, będzie znów samotna i zdana na swoje siły. „Jeśli wyciągniemy wnioski na podstawie tego, co dzieje się obecnie, i strategii wybieranych przez Europę oraz USA, należy stwierdzić, że wojna nie będzie toczyć się wyłącznie w Ukrainie – wybuchną wszystkie potencjalne punkty zapalne, a system polityczny powstały po Jałcie zostanie rozmontowany. Kolektywny Zachód nie jest gotowy na wyzwania, które niesie ze sobą Rosja. W tej chwili Putin wykorzystuje to, że w praktyce pozwala się Ukrainie przegrywać. On się nie zatrzyma, nikt z nim nie zawrze porozumienia, a sytuacja będzie się tylko zaostrzać, aż na scenę wkroczą jeszcze bardziej niebezpieczne „wilki” – stwierdziła Kateryna Fedosjuk, szefowa działu komunikacji międzynarodowej „Azowa”.
„Z pewnością nie jesteśmy gotowi na decydujące zwycięstwo. Wśród polityków panuje przekonanie, że wygramy tę wojnę. Musimy być gotowi nie tylko na zwycięstwo militarne, ale na bardzo zdecydowane zwycięstwo. A w tym celu musimy inwestować znacznie więcej i znacznie szybciej” - powiedział Martin Herem, poprzedni dowódca Estońskich Sił Obronnych. (...) Według Herema przygotowania sojuszników do wojny nie są jednolite. Z jednej strony są kraje graniczące z Rosją, z drugiej te, które znajdują się dalej od niej. „My na przykład zwiększyliśmy zakres szkoleń rezerwistów. W czym Zachód w żaden sposób nie nadążył za nami. Widzimy, jak ważne jest posiadanie rezerw siły żywej oprócz tych zasobów, które są w jednostkach” – stwierdził Herem. Pozytywnym aspektem jest przystąpienie Finlandii i Szwecji do NATO oraz poważne podejście polskiego rządu do zbrojeń i roli Polski w zapewnianiu bezpieczeństwa w naszym regionie. Wojskowi podsumowują: wojnę wygra ten, którego społeczeństwo rozumie konieczność przygotowań i podejmuje odpowiednie działania." - czytamy w wywiadzie z Martinem Heremem.
Trzeci krok w tył to połączona z pierwszym, kwestia sprawiedliwości. Dla Ukrainy, według obecnie przedstawianej narracji, faktyczne zamrożenie konfliktu, oznacza - co najmniej - również zatrzymanie procesu dochodzenia sprawiedliwości wobec zbrodni rosyjskich oraz odszkodowań przed sądami międzynarodowymi. Dzień po ataku rakietą IRBM, w Rydze odbywały się rozmowy ekspertów prawnych na temat sposobu powołania Trybunału Specjalnego do spraw rosyjskiej zbrodni agresji przeciwko Ukrainie i pociągnięcia Rosji do odpowiedzialności. Rozmowy odbywały się za zamkniętymi drzwiami, a ich wynik nie zostanie przedstawiony mediom. Przypomnijmy dla przeciwwagi, że pomysł osądzenia niemieckich zbrodni w czasie II wojny światowej, zawarto już w - nomen omen - Deklaracji Moskiewskiej z października 1943 roku. Kwestię tę nagłośniono, ale wtedy była już jasna wola zwycięstwa.
Czwarty krok w tył to kwestia gazu. W Mołdawii przetoczyła się dyskusja medialna na temat podróży ministra minister energetyki Victora Parlicova, który weźmie udział w rozmowach dotyczących dostaw rosyjskiego gazu do Naddniestrza po planowanym zakończeniu jego tranzytu przez Ukrainę. Spotkanie z szefem Gazpromu Aleksiejem Millerem w Petersburgu odbędzie się z udziałem ministra oraz przedstawicieli Moldovagaz, w tym nowego dyrektora firmy. Oczywiście de facto nie chodzi o rozmowę z Millerem, ale z drugim końcem tego łącza na Kremlu. Niestety, jak widać, poprzednie zapewnienia o dostawach gazu do Naddniestrza okazały się kosztowne. Mołdawia już wcześniej sygnalizowała, że rosyjski gaz jest tańszy w porównaniu do "zielonoładowego" gazu z Europy Zachodniej. A to tylko bardzo drobny symptom głębszego problemu europejskiego. "Gwałtownie wyczerpujące się rezerwy gazu i zbliżające się cięcia dostaw z Moskwy zapowiadają nowy kryzys energetyczny w Europie, która wciąż boryka się z ekstremalnymi wstrząsami sprzed dwóch lat. Eskalacja napięć w Ukrainie przyczyniła się do około 45% wzrostu cen gazu w tym roku." - donosi "Bloomberg".
Wreszcie ostatni, piąty krok w tył, który dotyczy także naszego, krajowego ogródka. "Estonia musi porzucić złudzenia o narodowej linii lotniczej." - mówił ministra infrastruktury tego kraju, Vladimir Svet, mówiąc o upadłości narodowego przewoźnika, linii lotniczych Nordica. Owszem Estonia ma kłopoty gospodarcze, jednak określanie chwilowego załamania możliwości złudzeniami, to dość niefortunne sformułowanie. Za chwilę bowiem, może okazać się, że projekt Rail Baltica, to także złudzenie. Tymczasem co dzieje się z obywatelskim projektem ustawy o CPK? Rządząca partia daje sygnał "Stop" marzeniom o rozwoju kraju. Polsce nie wolno mieć hubu transportowego, "bo się nie da". Wspominałem już wielokrotnie o faktycznych powodach takiego podejścia klientelistyczno-mentalnościowego.
Wspomnę o jeszcze jednej przesłance. Od momentu powołania nowego gubernatora Obwodu Królewieckiego, w mediach eksklawy, obok zagrożenia wojennego i informowania o schronach, przebija się powtarzające się przesłanie o wpływie sankcji na gospodarkę regionu. Co więcej, w jednym z artykułów czytamy wypowiedź, iż istnieje konieczność przywrócenia stanu przed sankcjami z 2022 roku. Niewątpliwie ta sprawa będzie jednym z istotnych punktów rozmów o zamrożeniu konfliktu. Przypomnijmy sobie punkty rosyjskiego ultimatum dla Zachodu z grudnia 2021 roku. To chyba oczywiste, że Kreml będzie chciał uzyskać maksimum z tego co tam określono, zwłaszcza, że ta rozgrywka na poziomie politycznym została ustawiona co najmniej dekadę temu.
Na koniec, warto zauważyć powrót do procedowania Ustawy o Obronie Cywilnej. Jak wiadomo już teraz, nadal wymaga ona poprawek, biorąc pod uwagę fakt, że jest spóźniona o dekadę. Jednak biorąc pod uwagę, że "czerwona lampka" się już pali, od czegoś trzeba zacząć.