Zdjęcie: Pixabay
31-10-2023 09:30
"W 1807 r. Johan Fichte w "Przemówieniach do narodu niemieckiego" pisał, że ten kto mówi po niemiecku ma zawsze przewagę nad obcokrajowcem. W pełni go rozumie, nawet lepiej niż on sam siebie. Fichte i inny niemiecki pisarz polityczny Ernst Moritz Arndt na kryteriach językowych oparli granice państwa. Nie miały one nic wspólnego z granicami etnicznymi. Granica Niemiec przebiegać miała na linii: Dunkierka, Lille, Charlemont, Metz, Blamont, Bazylea, dalej wzdłuż Alp, Bugiem i na Półwysep Skandynawski. Do narodu niemieckiego zostali włączeni: Węgrzy, Czesi, Polacy, Belgowie, Skandynawowie i oczywiście Austriacy. Fichte argumentował, że państwo powinno być samowystarczalne i do tego zadania należy dopasować jego obszar. " - napisała dr hab. Ewa Klima z Uniwersytetu Łódzkiego w artykule "Państwo - historia idei".
Ten wstęp jest niejako rozwinięciem poprzedniego komentarza i tym razem, bazując na wspominanych wcześniej doświadczeniach przodków, warto zauważyć pewne zmiany w tej sferze, które niezauważalnie dla wielu mediów, przesuwają naszą uwagę w kierunku nowych okoliczności wydarzeń, mogących już wkrótce zdominować przestrzeń naszego regionu.
W minionym tygodniu w Luksemburgu odbyło się posiedzenie Rady do Spraw Ogólnych UE, w skład której wchodzą ministrowie spraw zagranicznych krajów członkowskich. Jednym z celów spotkania była nowelizacja rozporządzenia regulującego używanie języków urzędowych UE. Otóż Hiszpania zaproponowała zmianę systemu językowego Unii Europejskiej w celu uwzględnienia języków katalońskiego, galicyjskiego i baskijskiego. Tymczasem przybyłe na spotkanie delegacje Łotwy i Litwy, otwarcie sprzeciwiły się nowelizacji języków. Co więc się stało?
"Po przybyciu na spotkanie minister spraw zagranicznych Łotwy Krišjānis Kariņš i jego litewski kolega Gabrielius Landsbergis stwierdzili, że środek ten może mieć „wpływ polityczny” na sytuację w innych krajach członkowskich. Taki krok ten może stworzyć precedens, z którego mniejszość rosyjskojęzyczna w krajach bałtyckich będzie chciała później skorzystać." - czytamy w artykule. Warto zwrócić uwagę na ten precedens, gdyż już pojawiły się w mediach społecznościowych komentarze rozczarowanych taką postawą mieszkańców regionów Hiszpanii - zresztą nawiasem mówiąc hiszpańska propozycja pojawiła się w trudnym momencie dla premiera Sancheza i jego umizgów w kierunku mniejszości katalońskiej, tylko po to aby zapewnić sobie stabilność rządów.
Jednak rzeczywiście, z punktu widzenia narodów byłej I Rzeczpospolitej, kwestia językowa jest bardzo istotna, gdyż wiemy jak sprawnie przez ostatnie wieki Rosja wykorzystywała możliwości reakcji na najczęściej wymyślony "ucisk rosyjskojęzycznych". I tutaj możemy zwrócić uwagę na pewien niedostrzegalny niuans - gdzie był protest Estonii?
Zmagająca się z takim samym problemem językowym, czyli obecnością niemal 25% mniejszości rosyjskojęzycznej, ten kraj bałtycki, usiłuje w ostatnim czasie przeprowadzić reformę nauczania z naciskiem na język estoński. Niestety, przez różne próby torpedowania tych działań przez zdominowane często przez mniejszość samorządy lokalne, reforma przebiega opieszale. W ostatnich tygodniach, po spodziewanym oporze przygranicznej Narwy, niemiła niespodzianką okazał się opór w tej kwestii samorządu stolicy. "Ja po prostu postrzegam tę sytuację w ten sposób, że niektóre siły polityczne żądają obecnie, aby Tallinn nie przeprowadził tej reformy” - czytamy w jednym z artykułów. Nie sprzyja też temu słabe przygotowanie kadr do nowej reformy.
Tak więc Estonia przyjęła, znaną w tym kraju, taktykę zachowania jak największej ciszy wokół reformy edukacyjnej, czemu nie sprzyjałoby włączenie się do protestu bałtyckich kolegów. Taka taktyka ma także inną odmianę - wspomnijmy ostatnie oskarżenia Erkkiego Koortiego, szefa Instytutu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Akademii Bezpieczeństwa Wewnętrznego o "zbytnie milczenie" estońskiej prokuratury w kwestii śledztwa w sprawie sabotażu na gazociągu Balticconnector, co spowodowało falę zaprzeczeń władz, ale także szybką konferencję prasową w tej sprawie.
Powróćmy jednak do języka. Łotwa zmagająca się z kwestią językową mniejszości rosyjskiej, na własne życzenie wpadła w ciężką do rozwiązania pułapkę egzaminów językowych. Już teraz dla części polityków tego kraju jest sprawą jasną, że deportacja Rosjan, którzy nie przystąpili do egzaminu językowego, jest w obecnych warunkach nierealna do przeprowadzenia. Dlatego w szeroko omawianych kilka tygodni temu wezwaniach do opuszczenia kraju można przeczytać o "prośbie o opuszczenie Łotwy". Rosja czeka: senator Aleksander Szenderiuk-Żydkow z obwodu królewieckiego już zaoferował "przyjęcie wszystkich Rosjan, którzy zostali uznani za wyjętych spod prawa na Łotwie".
Socjolodzy i eksperci mogą twierdzić, że obecnie utrzymuje się w państwach bałtyckich słabe zainteresowanie mniejszości rosyjskojęzycznej eskalacją sytuacji, deklarowaną niechęcią wobec działań Rosji na Ukrainie, jednak metoda ograniczonego zaufania do takiego postrzegania rzeczywistości przedstawiła wspominana wyżej Estonia. W minionym tygodniu, uczestnikom zeszłorocznych protestów przeciwko usunięciu sowieckiego pomnika w Narwie, policja odebrała pozwolenia na broń, co zostało potwierdzone wyrokiem sądu. Czy trzeba tutaj o krótszy komentarz?
Państwa bałtyckie to jedna odsłona problemów językowych, w którym główną rolę odgrywa zagrożenie. Drugą z kolei, jest połykana przez Rosję Białoruś pod wpływem reżimu Łukaszenki. Po niedawnej decyzji z usuwaniem napisów białoruską "łacinką", przyszedł czas na pogłębienie rusyfikacji.
"Na stronie Białoruskiej Biblioteki Narodowej ukazała się informacja o udziale pracowników bibliotek narodowych, publicznych i uniwersyteckich Mińska, Brześcia, Witebska, Homla, Grodna, Salihorska i Połocka w nowym projekcie rządu Petersburga ”Nasze biblioteki: Rosyjski jako język ojczysty”. Program, opracowany przez Komisję Stosunków Zewnętrznych Petersburga wspólnie z Centralną Miejską Biblioteką Publiczną im. Majakowskiego, ma na celu podniesienie poziomu zawodowego rosyjskojęzycznej kadry placówek bibliotecznych za granicą, popularyzację języka rosyjskiego i wzmocnienie więzi kulturalnych” – czytamy w komunikacie Białoruskiej Biblioteki Narodowej.(...) Strony rosyjskie podają nieco inne informacje niż w komunikacie biblioteki. Na przykład „Rossotrudniczestwo”, które jest jednym z organizatorów tego projektu, informuje: „Pracownicy bibliotek rosyjskojęzycznych na Białorusi, Azerbejdżanie, Kazachstanie, Kirgistanie i Osetii Południowej zostali uczestnikami programu rozwoju zawodowego „Nasze biblioteki. Rosyjski jako język ojczysty”, który rozpoczął się w Petersburgu”. Od kiedy Białoruska Biblioteka Narodowa stała się rosyjskojęzyczna, na jej stronie internetowej nie ma o tym żadnej informacji." - czytamy w mediach opozycyjnych.
A teraz czas na drugą część przestawienia możliwego obrazu pęknięć, po których będzie przebiegać najbliższy konflikt, a który - niestety - na tę chwilę nieuchronnie się zbliża. Mniej więcej od 2017 roku, można było zaobserwować przyspieszenie procesu rwania się sieci dwustronnych, a następnie wielostronnych, porozumień dyplomatycznych, których ostateczną podstawą jest Karta Narodów Zjednoczonych. Przypomnijmy więc co jest pierwszym celem działania ONZ wymienionym w artykule 1 KNZ. "Utrzymać międzynarodowy pokój i bezpieczeństwo, stosując w tym celu skuteczne środki zbiorowe dla zapobiegania zagrożeniom pokoju i ich usuwania, tłumienia wszelkich aktów agresji i innych naruszeń pokoju, łagodzić lub załatwiać pokojowymi sposobami, zgodnie z zasadami sprawiedliwości i prawa międzynarodowego, spory albo sytuacje międzynarodowe, które mogą prowadzić do naruszenia pokoju.".
Oczywiście, jak wiemy z historii, ten punkt był ciężki do zrealizowania niemal od samego zarania ONZ. Ścierały się tu interesy mocarstw i niemal od razu dały znać rozbieżne interesy stałych członków Rady Bezpieczeństwa, mimo to "system", z pewnymi ograniczeniami, jednak działał. Dla przestrzeni europejskiej, pewnego rodzaju "małym ONZ" jest OBWE. Tutaj zawahałem się, gdyż w świetle ostatnich wypowiedzi rosyjskiego ministra Ławrowa, powinienem napisać "była". Ale przecież Rosja właśnie tego chce - zniszczenia obecnego porządku prawa międzynarodowego. W minionym tygodniu byliśmy więc świadkami dwóch wydarzeń. Pierwsza to wypowiedź Ławrowa o "wyczerpaniu" idei OBWE - "jest ona już "zużyta" i nie spełnia swojego zadania" - jak się wyraził. Następnie w trakcie "konsultacji międzyresortowych Rosja i Białoruś zgodziły się na ścisłą koordynację działań w ramach OBWE.".
A przypomnijmy, że organizacja znajduje się na zakręcie, z którego być może już nie wyjdzie - właśnie dzięki postawie Białorusi i Rosji. Jak wiadomo Estonia nie wycofa swojej kandydatury na przewodniczenie OBWE w 2024 r., co właśnie blokują oba wrogie nam reżimy, a co z kolei było jednym z powodów apelu Gabrieliusa Landsbergisa o usunięcie tych dwóch krajów z organizacji. To pęknięcie jasno pokazuje, że wszelkie dywagowanie na temat bezpieczeństwa w Europie jest w tej chwili przysłowiowym wróżeniem z fusów. Wywrotowa rola Węgier, możliwe niespodzianki ze strony nowego rządu Słowacji, , niejasna sytuacja wokół Kosowa, a w tym wszystkim wojna na Ukrainie i destabilizująca rola napływu migrantów z Afryki i napięcia w islamskich mniejszościach krajów Europy Zachodniej na skutek izraelskiej operacji w Strefie Gazy.
"Rumunia w dalszym ciągu uczestniczy w negocjacjach w sprawie przystąpienia do strefy Schengen, ale rzeczywistość jest taka, że obszar swobodnego przemieszczania się już nie funkcjonuje. Schengen już nie funkcjonuje i prawie nie istnieje, gdyż wiele państw, w tym te z Europy Środkowej, zamknęło swoje granice z powodu migracji" - powiedział prezydent Rumunii Klaus Iohannis, któremu na drodze do Schengen, stała dotąd "tylko" Austria.
I rzeczywiście, dwa dni wcześniej można było przeczytać taką relację: "Miro Bulj, burmistrz położonego przy chorwackiej granicy z Bośnią i Hercegowiną miasta Slunj, poinformował o organizowaniu uzbrojonych oddziałów samoobrony, mających bronić miasta i okolicy przed napływem nielegalnych imigrantów.", natomiast "Janez Jansza, były szef rządu w Lublanie wezwał w mediach społecznościowych obywateli Słowenii, by w związku ze wzrostem nielegalnych imigrantów "legalnie się dozbrajali". "Żarty się skończyły". I w takiej to atmosferze pojawił się już nagłośniony artykuł magazynu "Time": "Nikt nie wierzy w nasze zwycięstwo tak jak ja" o prezydencie Ukrainy Wołodymyrze Zełenskim.
Nie chcę teraz wspominać znów o naszym krajowym podwórku, bo nie w tym rzecz aby powtarzać jak mantrę o kolejności priorytetów, z których zrozumieniem część rodzimych polityków absolutnie nie grzeszy. "Są rzeczy ważne i ważniejsze" - znamy ten zwrot, który niestety, w mojej opinii, nabiera w Polsce gorzkiego posmaku skrajnej indolencji i nieodpowiedzialności. I owszem nie od naszych polityków zależy już siła, w której ta globalna sprężyna się nakręca. Problemem jest tylko świadomość, że nasze społeczeństwo nie zdaje sobie do końca sprawy z czym już za "chwilę" - być może - będzie się mierzyć. Najważniejsze, że w przyszłym roku ma odbyć się Olimpiada - prawda?