geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

Echa i fale

Michał Mistewicz

12-11-2024 09:30


"Walezy ostro się targował do samego końca o każdy punkt. Nawet podczas przysięgi w katedrze Notre-Dame zaczął się wymigiwać od potwierdzenia zobowiązania do przestrzegania tolerancji religijnej wobec innowierców. Wówczas przewodzący polskiemu poselstwu Jan Zborowski rzekł stanowczo, bez oglądania się na to, iż mówi do przyszłego monarchy: „Nie przysięgniesz, nie zostaniesz królem” („Si non iurabis, non regnabis”). Francją wstrząsały wojny religijne i reprezentanci szlachty nie zamierzali ryzykować przenoszenia tego wzorca na polski grunt. Hetman Zborowski zachował się racjonalnie i to Francuz musiał ustąpić. Jednak ustrój polityczny Rzeczpospolitej sukcesywnie ewoluował w stronę ograniczania władzy monarchów, bo szlachta niezmiennie podejrzewała kolejnych o absolutystyczne ciągoty oraz złe intencje. Efekty tego były opłakane, bo w XVII w. stopniowo zanikał centralny ośrodek władzy państwowej, a w jego miejsce nie wykształcił się żaden inny. Panowania nad krajem nie przejął Sejm, który musiał podejmować decyzje jednomyślnie, ani tym bardziej nie zrobiły tego regionalne sejmiki." - napisał publicysta Andrzej Krajewski w 2018 roku.

I rzeczywiście choć koniec tej historii jest znany, to warto przypomnieć te echo przeszłości w słowach "(...) powierzonej mi władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję", które zawarte były w przysiędze Naczelnika Insurekcji Tadeusza Kościuszki w 1794 roku. Te echa nieufności są z nami do dzisiaj.

Emocje naszego społeczeństwa związane z przebiegiem amerykańskich wyborów prezydenckich budzą moje szczere zdumienie. Napędzane również  silnikiem medialnym reakcje, uznaję za konglomerat formy kibicowania, jak też wskaźnika naszego zmęczenia wojną, ogólną sytuacją geopolityczną, ekonomiczną, wreszcie kryzysu światopoglądowego. Trump w tym rozumieniu, miałby być "lekiem na to całe zło". Z kilku niedawnych rozmów prywatnych na ten temat wynikło coś jeszcze. Ogólna niechęć do naszego grona politycznego przełożyła się na dyskusję na temat wyższości amerykańskiego systemu prezydenckiego nad naszą - kulawą w opinii - krajową demokracją parlamentarną. Nieodmiennie pojawia się w rozmowach najbardziej jawna emanacja wad naszego systemu, czyli kwestia rozbicia ośrodków władzy, opieszałych i słabych sądów, które są wrzucane razem do jednego worka z partiami, korupcją i wszelkim przejawem niesprawiedliwości.

Nie jest to czas, ani tym bardziej miejsce, na rozstrzyganie tych racji. Warto przypomnieć, że według badań opinii społecznej jeszcze z okresu względnego pokoju, jakim był rok 2017, "Częściej niż co piąty ankietowany uważa, że należy wprowadzić w Polsce system prezydencki. Przeciwnego zdania jest co trzeci badany. Największy odsetek, prawie połowa, nie ma zdania w tej sprawie." - czytamy o wynikach. Warto odnotować jednak, że co jakiś czas ten pomysł powraca w różnych odmianach. Czy pomysły wzmocnienia władzy wykonawczej w okresie aktualnego zagrożenia są pewną tęsknotą za silnym państwem?

Symboliczna i budząca bardzo przykre skojarzenia historyczne, była spontaniczna reakcja na wyniki wyborów zza oceanu, części polskich posłów na sali Sejmu. Nie jest to widok, który, moim zdaniem, podzielaliby tak moi przodkowie, jak i politycy okresu przedwojennego. Żyć nadzieją na zmianę, ale czego? Jakie fale głosu wyborczego płyną z Waszyngtonu?

Na arenie międzynarodowej, w najlepsze już trwa znane zjawisko "podkładania się" pod zwycięzcę wyborów w USA. W Polsce trwa więc wyścig kto byłby lepiej widziany w Waszyngtonie. Zacznijmy od ogólnoeuropejskich trendów, których polskie wydanie opisałem  powyżej.

"Terras uważa, że kluczową postacią odpowiedzialną za pogarszającą się sytuację Europy była Angela Merkel, kanclerz Niemiec w latach 2005–2021, której dziedzictwem są gazociągi z Rosją, problemy migracyjne oraz kryzys finansowy Grecji. Te wszystkie czynniki przyczyniły się do wzrostu sił ekstremistycznych. Terras wskazał, że od czasów Merkel Europa nie ma lidera, a jego zdaniem Scholz, Macron ani brytyjscy przywódcy nie są w stanie pełnić tej roli. Dodał także, że świat boryka się obecnie z globalnym kryzysem przywództwa, który rozpoczął się w okresie prezydentury Baracka Obamy (2009–2017). Obama podjął decyzję o wycofaniu wojsk USA z regionów konfliktów, co zdaniem Terrasa zachęciło wrogie państwa do testowania granic." - czytamy omówienie wypowiedzi estońskiego europarlamentarzysty Riho Terrasa z estońskiej, opozycyjnej partii "Ojczyzna" (Isamaa).

"Niemcy długo będą pamiętać 6 listopada 2024 r. Wczesnym rankiem Donald Trump został wybrany na 47 prezydenta Stanów Zjednoczonych. A późnym wieczorem Niemcy straciły swoją pierwszą Ampelkoalition (koalicję sygnalizacji świetlnej).(...) Trzy lata po jej uruchomieniu Ampelkoalition poniosła porażkę. Podczas gdy na początku można było ją postrzegać jako funkcjonalny, aktywny rząd, należy z perspektywy czasu uznać, że ten eksperyment nie będzie trwałym rozwiązaniem dla przyszłych rządów. Niemcy muszą teraz odzyskać stabilny rząd tak szybko, jak to możliwe, aby zapewnić sobie możliwość działania na szczeblu krajowym, a zwłaszcza, w świetle wyników wyborów prezydenckich w USA, również na szczeblu międzynarodowym." - czytamy w analizie Feliksa Gaspera dla ICDS.

"Pragnienie prezydenta-elekta USA Donalda Trumpa, aby zakończyć wojnę Rosji z Ukrainą, jest szczere. Ale zrozumiałe jest, że Ukraina i jej zwolennicy mogą mieć obawy co do tego, jak dokładnie będzie wyglądać „umowa” obiecana przez Trumpa w trakcie jego kampanii. Jeśli nie będzie w niej sposobów zagwarantowania zdolności Ukrainy do obrony, walki mogą ustać tylko tymczasowo; historia pokazuje, że Rosja powróci za kilka lat, aby dokończyć to, co zaczęła. Wojna nie zakończyłaby się naprawdę - zostałaby jedynie zamrożona. Ale ci sami zwolennicy Ukrainy muszą być również uczciwi i uznać, że administracja Harrisa postawiłaby własne wyzwania, choć z innych powodów. Wiceprezydent Kamala Harris prawdopodobnie kontynuowałaby letnią politykę prezydenta Joe Bidena, polegającą na robieniu tyle, ile potrzeba, aby pomóc Ukrainie przetrwać, ale nigdy wystarczająco dużo, aby odnieść sukces." - napisał z kolei Luke Coffey z Hudson Institute.

I w minionych dniach mieliśmy do czynienia z realizacją zapowiedzi, o której wspominał Tim Willasey-Wilsey z Instytutu RUSI, którą opisałem w komentarzu tygodnia z 15 października b.r. ."Zwycięstwo Donalda Trumpa mogłoby doprowadzić do jego telefonu do prezydenta Rosji Władimira Putina już 6 listopada. ". Wprawdzie nie nastąpiło to szóstego, ale dziesiątego, choć, nawet nie wiadomo, czy do tej rozmowy rzeczywiście doszło, bo Kreml się jej wypiera. Niemniej wrażenie wiadomości, która poszła w świat, pozostało.

Odpowiadając na pytanie, na ile sytuacja zza oceanem wpłynęła na powstanie nowej koalicji rządowej na Litwie, można napisać, że najprawdopodobniej żadnego. Dodać należy, że litewscy politolodzy dostrzegają różne opcje.
"Już w pierwszej kadencji Trump wprowadził cła na część chińskiego importu. (...) Jeśli ta polityka zostanie rozszerzona, mocno skomplikuje relacje między Chinami a USA i prawdopodobnie będzie miała dość negatywny wpływ na gospodarkę globalną. Cła są ograniczeniami, a ograniczenia, zwłaszcza dla krajów takich jak wiele państw Unii Europejskiej, w tym Litwa, zależnych od handlu międzynarodowego, mogą mieć negatywne konsekwencje, nawet jeśli bezpośrednio nie będą nas dotyczyć” – stwierdził wykładowca Uniwersytetu Wileńskiego (VU TSPMI) Linas Kojala. (...) „Chiny są dość wyraźnie postrzegane jako  konkurent strategiczny. Istnieje przekonanie, że nadal będziemy musieli myśleć o ich powstrzymaniu. Jedynym pytaniem w tym przypadku będzie to, jaka retoryka zostanie wybrana. W tym kontekście litewscy politycy odpowiedzialni za politykę zagraniczną, niezależnie od deklaracji przyszłego premiera o potrzebie wzmacniania relacji z Chinami, powinni bardziej dostosować się lub wsłuchiwać w sygnały z Waszyngtonu” – stwierdziła politolog." - czytamy o litewskich obiekcjach.

"Trump jest w tej bajce o nagim królu może tym dzieckiem, które mówi wprost, że król jest nagi – ten porządek światowy, który wszyscy zachodni przywódcy chcieli utrzymać i chronić, tak naprawdę już nie działa. Jest zepsuty, a on nawet nie próbuje go już zachować. Na jego miejsce wchodzi świat oparty bardziej na sile. Uważam jednak, że Trump nie ma też żadnej szczególnie jasnej wizji, co dokładnie chciałby zbudować w miejsce starego porządku. Jego okres to czas turbulencji. Może po nim przyjdzie ktoś, kto naprawdę zacznie budować coś nowego. Czy będzie to Amerykanin, Chińczyk, czy ktoś inny – tego jeszcze nie wiemy.(...) Powodów do zmartwień jest wiele, ale przede wszystkim Europejczycy powinni oczywiście działać. Myślę, że ważnym krajem w obecnej sytuacji jest Polska, która zrobiła więcej niż jakikolwiek inny kraj europejski, aby być jak najsilniejszym. Z jednej strony, aby utrzymać dobre stosunki z USA, ale z drugiej, aby zwiększyć nasze możliwości. Polska jest także kolejną prezydencją UE. A teraz aktywnie działamy, aby nakłonić Europę do dalszych działań." - powiedziała Kristi Raik, znana ekspertka estońskiego ICDS.

Co do siły państwa w regionie. Gdzieś umknęła informacja o planach odchodzącego składu litewskiego Seimasu, ustanowienia swoich przedstawicielstw w Berlinie i Kijowie. Cena tego pierwszego jest znana, choć jej realizacja stoi pod znakiem zapytania, zresztą z wielu powodów. Natomiast budowa jednego boku Trójkąta Lubelskiego bez Polski, już musi stanowić powód do zastanowienia.  Osobna rzecz dotyczy aktywnych rozmów między Ukraińcami, a białoruskimi opozycjonistami przebywającymi na emigracji. W tym celu odbyć się ma III edycja Forum Ostrogskiego na Ukrainie, choć w dostępnej zapowiedzi brak wymienionych polskich organizacji, za to forum odbywa się pod auspicjami niemieckich fundacji politycznych: Fundacji Eberta oraz Fundacji Friedricha Naumanna. A to już nie wymaga dalszego komentarza.

Na zakończenie zamieszczę kilka migawek z zakresu bezpieczeństwa: od białoruskich balonów z kontrabandą, które zaczęły częściej przylatywać do Polski, słowach doradcy prezydenta Litwy ds. bezpieczeństwa narodowego Kęstutisa Budrysa, który ujawnił, że część przypadków rosyjskich prowokacji nie została naglośniona, a rosyjskie służby na Litwie są coraz bardziej aktywne. Z Litwy zresztą pochodzą następne wieści o kolejnych fałszywych alarmach w instytucjach, czy następnych testach syren alarmowych. W budowaniu poczucia bezpieczeństwa, podobnie jak we wszystkim innym, liczy się konsekwencja. I to w mojej ocenie, najważniejszy wniosek z minionych dni, także tego wczorajszego Święta Niepodległości.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024