Zdjęcie: M. Czapliński KPRP
23-05-2023 09:30
Siła współczesnej historii polega na jej nieprzerwanej i udokumentowanej ciągłości. Wątki jednego dnia przechodzą na następny, jednego tygodnia, w drugi. Nie trudno było więc przewidzieć, że po wzajemnych polsko-ukraińskich nieporozumieniach wokół spraw gospodarczych, wypłyną także kwestie historyczne. Ale czy są one tylko powodowane przez wzajemne wypowiedzi, czy też wpływ na ich rozpalenie mają czynniki zewnętrzne? O tym wątku za chwilę. Chcę tylko zauważyć, że dobrze, że temat ten ponownie pojawia się akurat w tym momencie. Jeżeli mamy budować znacznie szersze relacje, niż tylko powiększanie liczby przejść granicznych, musimy przejść przez historyczną bramę oczyszczenia.
Jeżeli zapytamy przeciętnego Polaka, co jest najpoważniejszym problemem w relacjach z Ukrainą wspomni zapewne najpierw o Rzezi Wołyńskiej. Wiemy o tym, wiedzą to także Ukraińcy. Co istotne, a może mniej zauważalne, na Ukrainie próby zmierzenia się z tym tak trudnym, z polskiego punktu widzenia, tematem, trwały niemal od początku niepodległości. W 2003 roku tzw. debata wołyńska zaowocowała na Ukrainie setkami artykułów, książkami, a także materiałami filmowymi. W tym samym roku, parlamenty Polski i Ukrainy wydały wspólne oświadczenie z okazji 60 rocznicy tragedii woły6skiej. Jednak mimo takiego ożywienia, nadal świadomość społeczeństwa ukraińskiego na ten temat była niska.
"Według badań opinii publicznej zaledwie 7,9% respondentów oceniło swoją wiedzę na temat wydarze6 wołyńskich jako bardzo dużą; kolejne 14,8% stwierdziło, iż "w ogólnych zarysach" wie, o co chodzi; coś słyszało, ale nie wie, o co chodzi 28,4%; zaś żadnej wiedzy na ten temat nie posiadało 48,9% respondentów. Spośród 22,7% respondentów, którzy zadeklarowali dużą lub ogólną wiedzę na temat wydarzeń na Wołyniu, winą za ich zaistnienie 4,8% obarczyło stronę ukraińską; 15,1% uznało, iż winni są Polacy; obu stronom winę przypisało 37,6%; aż 25% respondentów stwierdziło, że ani Ukraińcy, ani Polacy nie są winni, lecz zawiniły warunki, w których znalazły się oba narody.(...) Zaledwie 8,7% respondentów uznało, iż Ukraińcy powinni przeprosić Polaków za to, co wydarzyło się na Wołyniu w 1943 r.; przeciwnego zdania było aż 41,7% respondentów; kolejne 34,3% respondentów uważało, iż Ukraińcy mogą przepraszać Polaków tylko pod warunkiem, że i Polacy przeproszą Ukraińców. " - pisała w 2003 roku Bogumiła Berdychowska.
"Wydaje się, że przynajmniej obecnie, "wołyńska tragedia" jest dla nich synonimem krwawego, ale jednego z licznych, konfliktów, w jakie obfitowała II wojna światowa, szczególnie na przestrzeniach Europy wschodniej. Konfliktu, za zaistnienie którego odpowiedzialni byli i Polacy, i Ukraińcy. De facto więc zostało utrwalone wyobrażenie, które przed rozpoczęciem tej dyskusji miała przeważająca część Ukraińców (prawie 38%), spośród tych, którzy w ogóle cokolwiek wiedzieli o dramacie sprzed 60 lat. (...) Dzięki głosom liberalnej inteligencji tragedia wołyńska nie stała się wyłączną domeną władzy i środowisk nacjonalistycznych, dzięki czemu dialog na rzecz ukraińsko-polskiego pojednania będzie mógł być kontynuowany nawet wtedy, kiedy sytuacja polityczna na Ukrainie ulegnie zmianie. " - zauważała publicystka.
Od tamtych chwil minęło dwadzieścia lat. Świat dla Ukraińców zmienił się diametralnie, jednak ocena krwawej przeszłości pozostaje istotnym cierniem w naszej wspólnej historii. A mamy ich przecież o wiele więcej: z najpoważniejszych trzeba wymienić rzeź polskich jeńców pod Batohem, a także koliszczyznę i związaną z tym rzeź humańską. Jednak wracając do tego, co rodzi największe emocje, nie tylko społeczeństwo dostrzega motyw wyparcia w Ukraińcach systemowej roli UPA w zbrodniach wobec polskich mieszkańców Kresów Wschodnich.
"UPA reprezentuje najświeższą i najsilniejszą tradycję walki z Rosją, jest mocno zakorzeniona w pamięci historycznej zachodnich Ukraińców. W tej sytuacji uznanie, iż miała ona nie tylko heroiczne karty, a co gorsza – odpowiada za czystkę etniczną – wymaga nie tylko siły moralnej, ale i odwagi politycznej. Były przypadki niechęci mniej, czy bardziej nacjonalistycznie nastawionej części braci historycznej i opinii publicznej do historyków zajmujących inne niż „mainstreamowe” stanowisko względem Wołynia, a nawet blokowania z tego powodu ich karier czy małżonków. Dochodzą do tego obawy, iż potępienie UPA za czystkę etniczną, a więc uznanie polskiego i – co gorsza – rosyjskiego stanowiska w tym przedmiocie osłabi motywację ukraińskich patriotów do przeciwdziałania agresji rosyjskiej, a wzmocni przeciwników ukrainizacji życia publicznego, ze wszech miar pożądanej dla tego państwa." - zauważa dr Łukasz Adamski z Centrum Mieroszewskiego.
"Spór o interpretację Rzezi Wołyńskiej toczyć się więc będzie pewnie jeszcze wiele lat. Można mieć natomiast nadzieję, że wraz z systematycznym zacieśnianiem się dwóch sąsiednich państw oraz dwóch narodów, dzielących wielowiekową przeszłość, a częściowo – w wyniku fali ukraińskiej emigracji do Polski – znów mieszkających razem, powiększać się będzie świadomość, iż odmienne stanowisko w odniesieniu do oceny wydarzeń 1943-1945 nie musi oznaczać wrogości. Z biegiem zaś lat ukraińska opinia publiczna, w tym historycy – zapiewajły gawiedzi, zrozumieją w końcu rzecz podstawową. Gotowość do jednoznacznego potępienia takich zbrodni jak Rzeź Wołyńska – bez negowania sprawstwa UPA lub uciekania się do „whataboutism’u” – jest fundamentem kultury politycznej narodów europejskich i miernikiem moralnego poziomu ich kultury politycznej. " - konkludował w 2021 roku dr Adamski.
Ze swojej strony zauważam coraz większe zrozumienie dla tego czego oczekujemy od władz Ukrainy , ze strony tzw. zwykłych obywateli naszego wschodniego sąsiada, co wynika także z rozmów, które przeprowadziłem w minionych dniach. I w takim przypadku mogę się zgodzić ze zdaniem, że przykład dla władz przyjdzie "od dołu", choć zapewne przyjdzie na to poczekać. Dobrą interpretacją naszego podejścia do obecnej sytuacji są słowa dr Beaty Górki-Winter: "Czasem trzeba powiedzieć „sprawdzam” i wiedzieć, na czym się stoi. Nie będą przepraszać (na pewno nie teraz), bo a) wciąż bliższa koszula ciału, b) dziś walczą o swoje być albo nie być. Minie trochę czasu (jakieś 2,3 dekady) i zrozumieją, ze w budowaniu ich państwowości i wprowadzeniu ich do NATO i UE odebraliśmy kluczową rolę, większą niż pra-pradziad Bandera. Wtedy będzie o czym rozmawiać. Poza tym pamiętajcie, ze prorosyjski marionetkowy rząd w okupowanym Kijowie na pewno by przeprosił. Jednak wolę ukraińskie „s******” od ruskich czołgów na wschodniej granicy. Mimo wszystko.".
Ale chcę przy tym wszystkim zauważyć, że o tym odium w stosunkach polsko-ukraińskich wiedzą przecież kraje, którym nie do końca zależy na naszych dobrych relacjach. I w tym momencie nie mam na myśli tylko Rosji. Spójrzmy więc na rozwój wypadków, które przyczyniły się do ostatniej burzy medialnej. Przypomnę więc, że słowa rzecznika MSZ Łukasza Jasiny na temat polskich oczekiwań w sprawie rzezi wołyńskiej padły już wcześniej, bo w kwietniu tego roku, a które zresztą przytaczałem w jednym z komentarzy tygodnia. I wtedy te słowa nie wywołały żadnej reakcji ze strony Ukrainy.
Co więc się stało w ostatnich dniach? Szeroko nagłaśniana w mediach niemieckich, owocna wizyta prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Berlinie. Jak się okazało już po jej zakończeniu, wspólne rozmowy ukraińsko-niemieckie nie dotyczyły tylko typowego wsparcia sprzętowego dla wojska. Jak to już opisywaliśmy, dla przykładu niemiecki holding zbrojeniowy Rheinmetall utworzył spółkę JV z ukraińskim odpowiednikiem Ukronboronprom. Jak wiemy, w dyplomacji niewiele spraw można uznać za niemożliwe do omówienia. Czy prezydent Zełenski usłyszał w Berlinie jakieś mgliste zapewnienia w kwestii integracji z UE? Bo raczej na pewno nie usłyszał słów wsparcia w sprawie NATO, co zresztą wczoraj potwierdził kanclerz Scholz, mówiąc, że wejście Ukrainy do NATO w „dającej się przewidzieć przyszłości” jest mało prawdopodobne. Ukraina nie może także liczyć, na dostawy niemieckich samolotów wojskowych, kryjąc się za wybiegiem, że "przecież Niemcy nie mają samolotów F-16".
W tym miejscu chcę przypomnieć słowa dr Justyny Gotkowskiej z OSW, gdyż ilustrują podejście Niemiec do polityki zagranicznej. "Oczywiście Niemcy opowiedziały się po stronie Ukrainy, ale powiedziałabym, że Niemcy, mają pewne ograniczenia mentalne, dotyczące tego, jak kształtować bezpieczeństwo w Europie, w najbliższej przyszłości. I to moim zdaniem nie wiąże się tak bardzo z interesami, czy możliwością robienia interesów z Rosją po zakończeniu tej wojny, to się wiąże z postrzeganiem Niemiec Rosji jako mocarstwa atomowego, dużego państwa, którego rozpad miałby negatywne konsekwencje dla Europy." - mówiła ekspertka OSW.
"Nadal istnieje tam pewien rodzaj pociągu do Rosji, pomieszany ze strachem przed Rosją. To spekulatywne stwierdzenie psychologiczne, ale gdzieś głęboko w psychice tkwi myśl, że to oni nas pokonali. Muszą więc być bardzo silni. Istnieje straszny strach przed wojną jako taką, co jest zrozumiałe, ale bardziej ogólnie przed Rosją, która nas pokonała." - mówił z kolei brytyjski historyk Timothy Garton Ash.
Moim zdaniem, wywodzącym się z śląskiego doświadczenia, to co kryje się za ograniczeniem mentalnym, jest de facto mieszanką strachu przed nie tylko destabilizacją Rosji, ale powiązaną z tym, między innymi, utratą ważnego szlaku lądowego do Chin, a na dobrych relacjach z tym krajem Niemcom zależy szczególnie. W minionym roku, monachijski instytut Ifo ostrzegał, że koszty zablokowania handlu z Chinami z powodu np: wojny o Tajwan, dla gospodarki niemieckiej, byłyby sześć razy większe od kosztów związanych ze skutkami brexitu. Zresztą jeżeli chodzi o kwestie handlowe, to przecież wciąż firmy niemieckie, mimo trwającej wojny zaopatrują Rosję w potrzebne komponenty.
Wracając jednak do kwestii polsko-ukraińskich. Myślę, że jako Polacy jesteśmy przeświadczeni, że dopóki strona ukraińska nie zrobi kroku naprzód w tej sprawie, będziemy stali wszyscy w stanie zawieszenia. Jeśli pozostawimy rozwiązanie tej sprawy tylko czasowi i tylko obu społeczeństwom, to będzie to trwało całe dekady, podczas których Polacy i Ukraińcy wciąż będą w tej sprawie rozgrywani przez różnorakie wpływy zewnętrzne, osłabiając cel, który dostrzegamy nie mówiąc o nim głośno.
Jednocześnie trzeba zauważyć, że słowa przyznania nie będą natychmiastowym i złotym środkiem na historyczne zło, ale będą dobrym początkiem dla lepszej przyszłości. Warto aby nasi ukraińscy przyjaciele to zrozumieli. Wojna, która wciąż trwa z naszym wspólnym wrogiem ujawniła przecież coś znacznie głębszego, bo świadomość znacznie lepszych relacji w gronie naszych narodów. I to jest kolejnym wnioskiem dla obserwatorów naszych czasów, zwłaszcza, że takie chwile często mijają bezpowrotnie, a krótkoterminowe interesy polityczne często mszczą się długoterminowymi kłopotami.
Na koniec wspomnijmy teraz lekcje z naszej średniowiecznej przeszłości. Do walk o księstwo halicko-wołyńskie stanęli, między innymi, przyszli sojusznicy: Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie. Walki, z małymi przerwami, trwały przez kilka dekad od 1340 roku, niemal do momentu podpisania układu Unii w Krewie w 1386 roku.. To czego uczy nas przykład średniowieczny to fakt, że można zażegnać znacznie gorsze różnice na rzecz rozwiązań, które zapewniają ponadczasowe bezpieczeństwo.