Zdjęcie: Artem Podrez Pexels.com
28-03-2023 09:30
"Ruch narodowy białoruski jest wątły. Choć liczebnie górują oni na Litwie nad Litwinami (liczba ich kilkakrotnie przewyższa liczbę Litwinów), jednak pod względem unarodowienia nie mogą się z nimi nawet w przybliżeniu równać.(...) Białorusini, aczkolwiek nie są unarodowieni, jednak w masie swojej instynkt odrębności mają i wyczuwają obcość Moskali. Nie kochają też szczególnie Moskali, ani nie nienawidzą Niemców; i jedni i drudzy są im w gruncie obojętni, byle tylko był pokój. Inaczej jest z rzecznikami ruchu białoruskiego. Ci są w ogromnej większości usposobieni niechętnie do zwycięstwa rosyjskiego i wszelakiego moskalofilstwa na gruncie tej wojny. Im bardziej są świadomi narodowo, tym bardziej wrogo traktują zwycięstwo rosyjskie. "Słowiańskich" aspiracji nie mają, bo te, im bardziej niż innym ludom słowiańskim, grożą zagładą ze strony Rosji, nie uznającej zgoła ich istnienia. Prócz bardzo nielicznych wyjątków działacze ruchu białoruskiego sprzyjają wszelkiej orientacji i wszelkim prądom, które mogłyby Białoruś od Rosji oderwać. Z tego względu popularne jest w nich germanofilstwo, jak też sympatycznie byłyby witane prądy państwowe polskie, gdyby one Białoruś ogarniały. Działacze białoruscy nie obawiają się aneksji niemieckiej. Sprawa oderwania Białej Rusi od Rosji jest prawie że sprawą życia lub śmierci narodowości białoruskiej. Trudno przesądzać, czy narodowość ta dawałaby się w państwie rosyjskim utrzymać, ale to jest pewne, że w państwie tym ma ona najmniej szans do bytu i rozwoju." - pisał w memoriale z 1915 roku Michał Römer, w chwili jego pisania legionista, a później wybitny prawnik i rektor uniwersytetu litewskiego w Kownie w okresie międzywojennym.
Jak to już wielokrotnie wspominałem, symbolika pełni bardzo ważną rolę nie tylko w dyplomacji. Jest także przejawem tendencji i prądów społeczno-kulturalnych. W minioną niedzielę odbywały się we wszystkich skupiskach białoruskiej emigracji na całym świecie, obchody Dnia Wolności ustanowionego na pamiątkę powstania Białoruskiej Rady Ludowej w 1918 roku. Do największych obchodów doszło w Warszawie i w Wilnie. I tutaj zatrzymajmy się na chwilę. Pierwsza kwestia to fakt, że Białorusini obchodzili swoje święto w krajach im duchowo najbliższych, jednocześnie wolnych, ale także - i tutaj warto o tym wspomnieć - o zbliżonej pamięci o wspólnych korzeniach I Rzeczpospolitej. Z tym, że od wielu lat mam nieodparte wrażenie, że ta świadomość, nie jest, jak u nas wyłącznie książkowa, czarno-biała lub w kolorze sepii starych zdjęć, ale jest o wiele bardziej kolorowa i żywa herbem Pogoni, za Bugiem.
Kiedy odzyskaliśmy niepodległość, mieliśmy 20 lat na nabranie oddechu pojęcia suwerenności, w tym odnowienie zmysłu swojego miejsca i znaczenia na mapie przed zanurzeniem się na ponad pół wieku w bagno rosyjskiego komunizmu. Białoruś w ujęciu samostanowienia ogłoszonego przez BRL istniała miesiące, nie lata. Postrzeganie traktatu w Rydze, który Piłsudski, zresztą z innych powodów, uważał za porażkę, z białoruskiego punktu widzenia oznaczało podział Białorusi między Polskę a Rosję sowiecką. A później było tylko gorzej. I mimo niemiecko-sowieckiej nocy, hekatomby ofiar, dekad sowieckiej indoktrynacji i wszelkich metod niszczenia białoruskiej świadomości, ta żyła wciąż ukryta, jako fundament mająca przeszłość istnienia wspólnego państwa. I ta w ukryciu rozwijana świadomość wybuchła całą mocą w 1991 roku. I znów na krótko, bo już pierwszy rok rządów Łukaszenki, które rozpoczęły się w 1994 roku, pokazały w którym kierunku zmierzać będzie przyszłość tego kraju, a ostatnie lata tylko przyspieszyły ten kurs ku rosyjskiej przepaści.
Koniecznie należy także wspomnieć o ojcach białoruskiej niezależności: braciach Antonim (biał. Anton) i Janie (biał. Iwanie) Łuckiewiczach herbu Nowina. Kontynuatorzy duchowi programu Kastusia Kalinowskiego. Ojciec braci brał udział w Powstaniu Styczniowym. Wychowani w polskim domu o silnych tradycjach niepodległościowych, na fali ery samostanowienia narodów wybrali białoruską świadomość narodową. Iwan głównie skupiał się na publicystyce i działalności naukowej, natomiast obaj z Antonem aktywnie uczestniczyli w białoruskim ruchu narodowym.
"Antoni Łuckiewicz właściwy leader Białorusinów ma dobrą głowę i - zdaniem moim - jest człowiekiem, z którym stosunki nawiązać trzeba na Białej Rusi. Polacy zarzucają mu głównie to, że redaguje pismo w Wilnie w języku rosyjskim "Wieczerniaia Gazeta". Ale pismo to, postępowe i wyrażające tendencje krajowe, oraz sympatie białoruskie, ma dla Białorusinów to znaczenie, że odrywa zrusyfikowanych Białorusinów od prasy nacjonalistycznej rosyjskiej i łączy ich z krajem. "Wieczerniaia Gazeta" jest poniekąd ekspozyturą sprawy białoruskiej w języku rosyjskim" - opisywał postać Antona, Michał Römer.
To właśnie Anton stał się przywódcą BRL i jednocześnie pierwszym białoruskim ministrem spraw zagranicznych. W tak gorącym okresie 1918 - 1919 w relacjach z wydobywającą się z niewoli Polską, układało się różnie, bo dość przypomnieć fakt kilku not dyplomatycznych Łuckiewicza przeciwko polskim "zapędom imperialistycznym", jednak w ówcześnie rozgorączkowanym regionie, tego typu pisma nie mogły na nikim robić wrażenia. Natomiast później, po rozmowach z ówczesnym premierem Ignacym Paderewskim, uzgodnił nawet projekt federacji Białorusi z Polską. Historia jednak zapisała inaczej białoruską stronicę. Iwan zmarł jeszcze w 1919 roku na gruźlicę w Zakopanem, a Anton w czasie sowieckiego zesłania w 1942 roku - symboliczny grób braci na wileńskiej Rossie odwiedzili uczestnicy wileńskich obchodów Dnia Wolności. Jednak podmiot polityczny, którego Anton był współtwórcą - Rada BRL - przetrwał i choć dzisiaj działa na emigracji w Kanadzie, to jednak w ostatnich miesiącach znów o sobie przypomniał, o czym pisałem niedawno. A syn Antona, Lawon, który spędził kilkanaście lat na zsyłce na Syberii, po odzyskaniu niepodległości przez Litwę, przyczynił się do odrodzenia białoruskiego życia społecznego i kulturalnego na Wileńszczyźnie.
To co dla nas jest tylko książkową historią, na Białorusi wciąż budzi żywy oddźwięk. I nieco humorystycznie można wspomnieć, że Dzień Wolności na swój sposób obchodził również reżim Łukaszenki, bo lokalne media wspominały, że przez całą niedzielę Aleją Niepodległości w Mińsku co 5 minut przejeżdżały pojazdy sił bezpieczeństwa. Natomiast ukazuje to także pewną determinację reżimu, który zdaje sobie sprawę z tego, że samymi represjami nie jest w stanie ujarzmić poglądów Białorusinów. Kilka tygodni temu, w sukurs apelu noblisty Alesia Bialackiego o jedność narodową, który wygłosił podczas mowy końcowej w swoim procesie wytoczonym mu przez reżim, przyszedł redaktor naczelny „Narodnej Woli” Iosif Seredicz, który napisał list otwarty o znaczeniu pojednania narodowego.
"Śmiertelne niebezpieczeństwo wisi nad naszym krajem, nad każdym z nas. Dziesiątki i setki faktów świadczą o zbliżającej się tragedii. Tylko ślepi nie widzą, jak naszą świętą ziemię depczą buty obcych żołnierzy. Tylko głusi nie słyszą wysokiego ryku naddźwiękowych samolotów wojskowych z zagranicznymi znakami rozpoznawczymi, gdy startują z naszych lotnisk. Wojna dosłownie puka do naszych drzwi...(...) Represyjne koło zamachowe, które zaczęło się kręcić w 2020 roku niestety nie ustaje. Oto kilka mrożących krew w żyłach liczb. Tylko w ostatnich miesiącach tego samego roku wyborczego 2020 ponad 30 tysięcy (!!!) Białorusinów przeszło przez zatrzymania, procesy, aresztowania administracyjne i uwięzienie w sprawach karnych o podłożu politycznym. To suche statystyki, za którymi stoją pobicia, nieludzkie warunki przetrzymywania w komisariatach i aresztach, więzieniach, a właściwie torturowanie ludzi. Ale potem były lata 2021 i 2022, kiedy krwawe młyny brutalnych represji mieliły ludzkie życie. Zgodnie z danymi każdego roku, niezależne źródła donosiły o ponad 6000 zatrzymań o podłożu politycznym. Tym samym – plus 12-13 tys. osób." - napisał Seredicz. W dalszej części publicysta wspomina, że warunkiem zachowania niepodległości jest pojednanie narodowe, jednak powstaje wiele pytań: kto z kim ma się pogodzić i czy strony są do tego gotowe.
List Seredicza Białorusini oceniają niejednoznacznie. "Niepodległość Białorusi, jej suwerenność to realna wartość (tak mówią badania socjologiczne), która właściwie jednoczy zwolenników rządu i zwolenników sił demokratycznych, tych, którzy przybyli na protesty w 2020 roku”. Nie ma potrzeby łączenia sił społecznych i politycznych, dla których niepodległość kraju jest najwyższą wartością – uważa Korszunow. Samego Łukaszenkę uważa za główne zagrożenie dla niepodległości kraju: „Stopniowo rezygnuje z części swojej suwerenności na rzecz Rosji” – zauważa Giennadij Korszunow, który w latach 2018-2020 kierował Instytutem Socjologii Narodowej Akademii Nauk Białorusi.
„Mianowicie: ukaranie tych sił bezpieczeństwa, które łamały prawo i torturowały ludzi. Jeśli reżim zdecyduje się, przynajmniej częściowo, ukarać tych ludzi, wtedy możliwa jest rozmowa. Bez tego żadna rozmowa nie jest po prostu niemożliwa: wszystkie te wydarzenia są wciąż bardzo świeże i bolesne dla ludzi” - powiedział Zmicer Sołowiew, redaktor naczelny kanału telewizyjnego „6TV Biełaruś”. Natomiast w Polsce, list Seredicza uznaje się jako pojawienie się trzeciego, obok środowiska WGP i Swiatłany Cichanouskiej oraz środowiska Pułku Kalinouskiego, formującego się obozu białoruskiej opozycji. W mojej ocenie do obozu Pułku Kalinouskiego można zaliczyć także "starą" emigrację, a więc BRL.
"W tym kontekście należy postawić pytanie: czy po stronie szeroko rozumianego obozu władzy na Białorusi również można mówić o różnicowaniu się stanowisk? W tym wypadku, w związku z cenzurą i brakiem demokratycznych procedur, w większym stopniu skazani jesteśmy na spekulacje i próbę formułowania ocen w oparciu o dane cząstkowe, fragmentaryczne. Wydaje się, że po stronie reżimu, zarówno na tle uczestnictwa w „specjalnej operacji wojennej”, jak i w kwestii przyszłości kraju, ukształtowały się dwa zasadnicze bloki. Pierwszy skupiony jest wokół kierowników resortów siłowych – szefa KGB Iwana Terciela, sekretarza Rady Bezpieczeństwa Aleksandra Walfowicza i szefa białoruskiego MON Wiktara Chrenina. Według ocen białoruskich mediów niezależnych, których dziennikarze powołują się na przecieki z otoczenia Łukaszenki, ci przedstawiciele resortów siłowych opowiadali się za czynnym zaangażowaniem Białorusi po stronie Rosji w ukraińskiej wojnie, a także są zwolennikami dalszej integracji, aż do zmiany statusu kraju i przekształcenie go w podmiot będący częścią Federacji Rosyjskiej." - napisał Marek Budzisz.
Polski ekspert wskazuje również na działania propolityczne reżimu, a więc powstanie partii "Biała Ruś", która jest w zasadzie kopią rosyjskiej "Jednej Rosji". Tutaj dochodzimy do podobnego wniosku, o którym wspominaliśmy w naszym artykule, iż nowa partia może być de facto tylko fasadą polityczną legalizacji aneksji kraju przez Rosję. "Skłonność do ustępstw i gotowość inicjowania autentycznych zmian ze strony reżimu Łukaszenki, w związku ze stanem nastrojów społecznych i podziałami wśród opozycji, ale także radykalizacją jej części, również wydają się maleć. Podzielona opozycja anty-łukaszenkowska podlegać będzie w najbliższym czasie już widocznemu procesowi radykalizacji, co także zwiększa perspektywę starcia." - konkluduje publicysta.
A warto zwrócić uwagę, że ostatnie oświadczenia Putina o rozmieszczeniu broni nuklearnej na Białorusi tylko podgrzały atmosferę. "Mechanizm przeciwdziałania zagrożeniu nuklearnemu z terytorium Białorusi może być wystarczająco dotkliwy. Począwszy od sankcji, a skończywszy na wprowadzeniu sił pokojowych. Trzeba wprost powiedzieć, że takie potęgi nuklearne jak USA, Wielka Brytania czy Francja nie wypełniły swoich zobowiązań wynikających z Memorandum Budapeszteńskiego. To była zdrada nie tylko Ukrainy, ale także Białorusi, która również podpisała memorandum budapeszteńskie, w którym zapewniono nas, że zostaną podjęte wszelkie środki w celu zapewnienia integralności terytorialnej i suwerenności państw, które wyrzekły się broni jądrowej” – powiedział Andriej Sannikow lider kampanii obywatelskiej „Europejska Białoruś”.
Tymczasem przeciwnik nie próżnuje. "Putin najprawdopodobniej kalkuluje, że czas działa na jego korzyść”, powiedziała Avril Haines, dyrektor wywiadu narodowego USA, w trakcie przesłuchania w Senacie na początku marca. „I że przedłużanie wojny – w tym z potencjalnymi przerwami w walkach – może być jego najlepszą pozostałą drogą do ostatecznego zabezpieczenia strategicznych interesów Rosji na Ukrainie, nawet jeśli zajmie to lata”. Perspektywa ewentualnej zmiany administracji USA w 2024 r. może też zachęcić Putina, jeśli uzna on, że republikański prezydent będzie oferował mniejsze poparcie dla Kijowa." - czytamy w artykule podsumowującym aktualną sytuację na łamach "The Wall Street Journal". Między innymi dlatego, Litwa, Polska i Estonia proponują wywarcie jeszcze większej presji na Rosję i obniżenia górnej granicy ceny rosyjskiej ropy z 60 do 51,45 dolarów za baryłkę. Szacuje się, że w wyniku takiej redukcji Rosja traciłaby co miesiąc kolejne 650 mln dolarów. Jednak znów wymaga to miesięcy negocjacji w środowisku międzynarodowym, i nie gwarantuje sukcesu.
Wracając na Białoruś, aktualna sytuacja tego kraju jest z naszego punktu widzenia równie ważna co kwestia wygranej Ukrainy w wojnie. Jednak bliskość i wartości wyznawane przez świadomych Białorusinów, dają podstawy by żywić nadzieję, że scenariusz ujarzmienia tego kraju przez Rosję nie powiedzie się. Mimo, że dzisiejsza logika mówi, że siła wpływów Rosji w tym kraju jest niepodważalna. Ale tak już przecież było, a duch Rzeczpospolitej wciąż w nas żyje.