Zdjęcie: Michał Mistewicz czaswschodni.pl
24-05-2022 09:30
Artykuł ilustruje zdjęcie z mojego prywatnego archiwum. Było to niemal równo 10 lat temu, w czerwcu 2012 roku. Stojąc na pokładzie polskiego żaglowca wypływającego z portu w Karlskronie, przy okazji głównym porcie szwedzkiej marynarki wojennej, moim oczom ukazał się widok, którego wówczas nie spodziewałem się ujrzeć.
Oto na redzie portu, zza jednej z wysepek, wyłoniły się kontury okrętu, z widocznymi i znanymi mi elementami systemu AEGIS na nadbudówkach. Chwilę potem dostrzegłem amerykańską banderę i numer taktyczny CG60. Po szybkiej identyfikacji okazało się, że nasza załoga mija amerykański krążownik USS "Normandy", którego załoga właśnie w ustawiała się przy burcie okrętu. Kilka chwil później minęła nas szybko płynąc, znana mi skądinąd, szwedzka korweta HMS "Visby". Był to moment podwójnie niezwykły, bo oto byliśmy świadkami jednego z najstarszych obyczajów morskich: okręt gospodarza miał dokonać wprowadzenia okrętu wojennego innej bandery do portu.
Karlskrona dla polskiego turysty to pierwszy przystanek do zwiedzania urokliwych szkierów wybrzeża Szwecji. Podczas mojej wizyty w 2012 roku, w tamtejszym Marinmuseum - muzeum szwedzkiej marynarki wojennej, które notabene polecam odwiedzić - podczas wizyty w 2012 roku, na 1 piętrze znajdowała się całkiem spora ekspozycja, której tematem głównym, było podkreślenie znaczenia dobrego wyboru, jakim jest neutralność kraju. Co się zmieniło w ciągu kilku lat: podczas mojej ponownej wizyty w 2018 roku, omawiana ekspozycja w muzeum została zmieniona: tym razem doszedł nowy element, jakim było rozwijanie szwedzkich sił zbrojnych i podkreślenie zmienionego środowiska bezpieczeństwa nie tylko na Bałtyku, ale i na świecie.
Aby zrozumieć, z jak wielką zmianą - jaką jest historyczne porzucenie przez Szwecję statusu neutralności - choć już od dawna tylko formalne - i przystąpienie do NATO, musimy cofnąć się w czasie i skupić się właśnie na tym kraju. Bo owszem, głównym kołem zamachowym tej zmiany jest niewątpliwie Finlandia, jednak to właśnie Szwecja, tutaj wysuwa się na plan pierwszy. Obrazuje to pewien rysunek satyryczny z ostatnich dni, na którym postać podpisana jako "Szwecja" mówi do stojącej obok drzwi postaci "Finlandii": "ja pukam w drzwi, a ty mówisz". Pierwsza kwestia to sama neutralność. Po roku 1814 Szwecja nie brała udziału w wojnach. Chociaż spore szanse były na to już podczas omawianej przeze mnie wcześniej wojny krymskiej. Trzeba tu przypomnieć, że Finlandia wchodząca do 1809 roku w skład Szwecji, została wcielona do Rosji jako Wielkie Księstwo Finlandii na mocy układu we Fredrikshamn (Hamina) z 17 września 1809 r, kończącego przegraną wojnę z Rosją. To właśnie Finlandia miała być nagrodą dla Szwecji w wypadku wejścia do wojny przeciwko Rosji podczas wojny krymskiej. Jednak ówczesny król Szwecji Oskar I, nie zdecydował się na taki ruch.
Następna okazja do porzucenia neutralności pojawiła się już w 1904 roku. Wtedy to król Oskar II, zaproponował ofensywny sojusz z Turcją przeciwko Rosji. Natomiast w 1910 r. doszło do tajnego spotkania sztabów generalnych Niemiec i Szwecji w celu omówienia wspólnej ofensywy przeciwko Petersburgowi, ale spotkanie to zakończyło się bez zawarcia wiążącego porozumienia. Podczas I wojny światowej, mimo silnych, proniemieckich sympatii, Szwecja utrzymała swój status, płacąc jednak za to kilkoma kryzysami politycznymi. Tuż po zakończeniu Wielkiej Wojny, Szwecja wprawdzie zajęła Wyspy Alandzkie, jednak w wyniku fińskich protestów, wycofała swoje oddziały.
Podczas II wojny światowej, podobnie zresztą jak poprzednio, Szwecja była głównym źródłem rud żelaza dla niemieckiego przemysłu. Szwecja była jednym z zaledwie dziewięciu krajów, które utrzymały to neutralne stanowisko do końca wojny, przy czym dyskusyjna jest między innymi sprawa przepuszczanych niemieckich wojskowych transportów kolejowych z okupowanej Norwegii do Finlandii. Dlatego szwedzka neutralność pozostaje przedmiotem debaty. Zwolennicy twierdzą, że w czasie wojny Szwecja złagodziła swoją politykę wobec przyjmowania uchodźców, przyjmując tysiące Żydów i dysydentów politycznych z Norwegii i Danii. Przeciwnicy podkreślają jednak, podobnie jak Winston Churchill, że Szwecja "zignorowała ważniejsze kwestie moralne wojny i grała na dwie strony dla zysku".
Natomiast okres zimnej wojny to faktyczne ciągłe zbliżanie z NATO, które jeszcze przyspieszyło po 1989 roku. "Od czasu zimnej wojny następuje nieustanne zbliżanie się Szwecji do NATO – powiedziała Malena Britz, ekspertka polityki bezpieczeństwa i wykładowczyni Wyższej Szkoły Wojskowej w Sztokholmie. Przecież Szwecja uczestniczyła w kierowanych przez NATO operacjach na Bałkanach i w Afganistanie, jest także obecna w natowskim Partnerstwie dla Pokoju. Szwecja stała się już aktywnym partnerem paktu i nawet jeśli nie jesteśmy jego pełnoprawnym członkiem, to USA mogą na nas liczyć – mówi inny naukowiec z tej szkoły, Magnus Christensson."Jesteśmy głęboko wciągnięci w operacje NATO, a szwedzka machina wojenna stoi gotowa do współpracy. Choć rząd szwedzki niechętnie mówi o współpracy w ramach aliansu, to jego członkowie uczestniczą przecież w szczytach natowskich. To niewyraźne stanowisko stwarza, jego zdaniem, niepewność zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej." - czytamy w artykule z 2014 roku.
Wróćmy jednak do 2012 roku, bo właśnie ta dekada, w mojej ocenie przesądziła o wybraniu szwedzkiej drogi ku porzuceniu formalnego już tylko statusu neutralności. Specjalistom nie jest obcy Szwedzki Instytut Badań nad Obronnością (FOI), którego prace dotyczą zwłaszcza badań nad szwedzką przestrzenią obronną. Sądząc tylko po liczbie raportów, kierunek rosyjski, uważany jest wciąż za szczególnie niebezpieczny dla Szwecji. Właśnie w 2012 roku, FOI opublikował interesujący raport "Potencjał wojskowy Rosji w perspektywie dziesięciu lat".
"Rosja zamierza zwiększyć swój konwencjonalny potencjał wojskowy i odpowiednio planuje zwiększyć swój budżet obronny, zarówno w wartościach względnych, jak i bezwzględnych. Jeśli rosyjskiemu kierownictwu politycznemu i wojskowemu uda się zrealizować te ambicje, ogólny potencjał wojskowy Rosji może znacząco wzrosnąć już w 2020. Siły zbrojne, które wyłonią się po zakończeniu tego procesu, będą wyglądały radykalnie inaczej w porównaniu z wojskiem, które Rosja wysłała na wojnę w Gruzji w 2008. Rosja zaczęła odchodzić od armii opartej na mobilizacji na rzecz na rzecz organizacji wojskowej, która jest mniejsza, ale lepiej przystosowana do szybkiego reagowania na wyzwania militarne, których Rosja może się spodziewać. Rozwój rosyjskiego potencjału wojskowego nie będzie jednak zależał wyłącznie od procesu reformy wojskowej i celów wyznaczonych przez dowództwo wojskowe." - czytamy w raporcie.
"W perspektywie dziesięciu lat Rosja pozostanie uzależniona od broni jądrowej - zarówno strategicznej, jak i taktycznej - jako podstawy bezpieczeństwa militarnego. W ciągu najbliższych dwóch do pięciu lat Siły Zbrojne będą przechodzić restrukturyzację i reorganizację w celu rozwinięcia nowych zdolności. W trakcie tego procesu ich potencjał konwencjonalny może się nieco zmniejszyć, ale będzie to tylko chwilowe utrudnienie w budowaniu bardziej efektywnej organizacji i większego potencjału wojskowego." - napisali autorzy raportu z 2012 roku.
Co się zmieniło w środowisku bezpieczeństwa postrzeganym z punktu widzenia władz w Sztokholmie? W zasadzie nie było realizacji rosyjskich zagrożeń, której FOI w ciągu tych lat nie przewidział. Była aneksja Krymu, wojna w Donbasie, ale także do dziś niewyjaśnione rajdy rosyjskich zwiadowców na okrętach podwodnych na szwedzkim wybrzeżu, a także rosyjskie symulacje ataku jądrowego na Szwecję podczas ćwiczeń Zapad 2017. Szwecja odpowiadała na te działania sukcesywnie - powrotem wojska na kluczową dla Bałtyku, wyspę Gotlandię, a także na zwiększeniu aktywności swojego lotnictwa i marynarki wojennej. Doszło także do zbliżenia z Finlandią, a Riksdag uchwalił ustawę o udzieleniu pomocy Finlandii. Według ustawy pomoc w militarnym odparciu ataku zbrojnego wobec Finlandii nadal wymaga zatwierdzenia przez Riksdag, ale ustawa oznacza, że rząd szwedzki może szybko podjąć samodzielne działania w celu udzielenia Finlandii pomocy militarnej w przypadku kryzysu lub katastrofy, bądź w celu zapobieżenia naruszeniom terytorium Finlandii. Podobnie Szwecja będzie mogła otrzymać pomoc wojskową z Finlandii w celu zapobieżenia naruszeniom terytorium Szwecji lub odparcia ataku zbrojnego na Szwecję.
To był początek analizy, którą zamierzam opublikować z okazji zbliżającej się pierwszej rocznicy uruchomienia naszego portalu. Teraz natomiast chcę przejść do tematów, które zdominowały miniony tydzień. Jako pierwszą dużą porażkę Zachodu należy, w mojej ocenie, przyjąć brak porozumienia w kwestii szóstego pakietu sankcji UE wobec Rosji i Białorusi. Niestety, oprócz rozjeżdżających się interesów Polski i Węgier,co akurat nie powinno być niespodzianką, znacznie ważniejsza jest rosnąca na Zachodzie liczba zwolenników porozumienia z Rosją kosztem ustępstw Ukrainy. To narastające zmęczenie tematem Ukrainy, a o którym wspominałem jeszcze przed wybuchem wojny, jest jednym z celów, na który gra ekipa Kremla.
Do nacisków na Ukrainę należy zaliczyć wspólne niemiecko-francuskie w sprawie przystąpienia do struktur europejskich. Najpierw zaczął kanclerz Scholz, swoim oświadczeniem, w którym zresztą powołał się na prezydenta Francji, iż proces akcesyjny nie jest kwestią miesięcy czy kilku lat. "Jeśli przemówienie Scholza miało na celu poprawienie napiętych stosunków z Kijowem, to wszystko poszło nie tak." - napisał w komentarzu "Die Welt". Kropką nad i, stała się wypowiedź francuskiego ministra Clementa Bonna, jeszcze bardziej wydłużającego proces akcesu Ukrainy do UE.
W takich warunkach słowa łotewskiego ministra obrony Artisa Pabriksa, który podczas konferencji Lennarta Meri w Estonii porównał Niemcy do dębu, który ma bardzo słabe korzenie, są bardzo na miejscu. "Odbudowa zaufania leży przede wszystkim w rękach tych, którzy je utracili" - powiedział Pabriks o zachodnich partnerach, takich jak Niemcy. "Nie ma wiarygodnej polityki niemieckiej w regionie bałtyckim. Istnieją oczywiście różnice między Niemcami a Francją. Francja po prostu zawsze uważała, że ten region jest bardziej odległy i inny. Z jednej strony Niemcy zawsze byli częścią regionu bałtyckiego. Zawsze nas lekceważyli, ponieważ ukrywali się - to ważne słowo klucz - za swoją historią II wojny światowej, mówiąc: "Nie możemy tego zrobić z Rosjanami, bo jesteśmy tak bardzo winni". Ale oczywiście możemy to zrobić z Ukraińcami" - mówił Pabriks.
Ale także Amerykanie zaczęli naciskać na Kijów, a to w postaci wypowiedzi swoich dyplomatów, a to poprzez artykuły prasowe, w których zasugerowano, że Ukraina prawdopodobnie będzie musiała pójść na ustępstwa terytorialne, aby zakończyć wojnę. "Biznes lobbuje za tym, żeby wobec Rosji poczynić pewne ustępstwa, dogadać się (…). Wielu ekspertów i polityków po cichu liczy na to, że tę wojnę uda się zakończyć na takich zasadach, żeby Ukraina za bardzo nie ucierpiała i tu mamy deklaracje pomocy w odbudowie państwa i transferze funduszy, co w jakiś sposób zrekompensuje pewne straty terytorialne, z którymi eksperci zachodni wyraźnie się liczą." - mówiła dr Beata Górka-Winter.
Stąd wszelkiego rodzaju próby tłumaczenia takich działań jako "ratowanie twarzy"...Rosji. Pomijając, że logika takich haseł mija się całkowicie z możliwym do uzyskania efektem, to jest to skrajnie niebezpieczny model prowadzenia rozmów z Rosją. Zauważył to zresztą minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba. Kułeba stwierdził, że ci Europejczycy, którzy troszczą się o reputację Putina, będą opowiadać się za "ratowaniem twarzy" dla niego, nawet jeśli rosyjskie wojska zaczną zabijać współobywateli na ulicach.
"Jeśli wziąć pod uwagę nie ludzi, którzy pracują za rosyjskie pieniądze, ale tych, którzy szczerze wierzą w takie idee, to mają oni klasyczny syndrom uzależnienia od Rosji. Jest to duża choroba, o bardzo ciężkim przebiegu. W Europie całe warstwy intelektualistów są chore na tę chorobę i tylko historia może ich z niej wyleczyć." - podkreślił Kułeba.
I stąd wybrano najlepszy możliwy moment na ogłoszenie pogłębienia współpracy polsko-ukraińskiej, jakim była wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Kijowie, a sygnałem było odsłonięcie lwów na Cmentarzu Orląt. Odtąd już czas wspólnie iść naprzód. Jeżeli w chwili, kiedy już jasno i bez ogródek, kluczowe państwa Europy Zachodniej odwracają się od naszego regionu, tylko takie inicjatywy mają sens i znaczenie, o czym piszę od dawna. Dlatego każdy taki mały krok, nie tylko cieszy, ale napawa nadzieją, iż możliwość poszerzenia sojuszu i współpracy czy to w postaci Trójkąta Lubelskiego, czy innych form współdziałania o następne kraje, które podobnie odbierają stan zagrożenia, jest możliwy w najbliższym czasie.
Zakończę słowami Józefa Czapskiego, które towarzyszą mi od lat, co z kolei jest dowodem na swoistą sztafetę pokoleń, a które to słowa przypomniał także w minionych dniach dr Michał Patryk Sadłowski. "W miarę pisania nie słabła we mnie, ale narastała świadomość tragicznej przeciwstawności Polski i Rosji, naszych koncepcji, naszych dróg historycznych. Narastało poczucie śmiertelnego zagrożenia Polski.".