Zdjęcie: Pixabay
26-05-2025 10:31
Na tle coraz częstszych naruszeń estońskiej przestrzeni powietrznej i morskiej przez Rosję pojawia się kolejne zagrożenia jakim jest rosyjska "flota cieni" – sieć tankowców przemierzających Bałtyk, często bez bandery, z wyłączonymi systemami identyfikacji i fałszywymi dokumentami. To właśnie te statki, omijając sankcje, transportują rosyjską ropę – surowiec, który wciąż finansuje machinę wojenną Moskwy. Jak oszacował estoński MSZ, w 2024 roku aż 60–75% eksportu ropy z Rosji odbywało się właśnie dzięki tej flocie.
Wykorzystywana wcześniej przez Iran, Wenezuelę czy Chiny, strategia "cieni" pozwala Moskwie utrzymać przepływ pieniędzy pomimo presji międzynarodowej. „Na początku sankcje działały, eksport spadł. Ale wkrótce, dzięki rozbudowie floty cieni, Rosja zaczęła skutecznie omijać ograniczenia”, mówi prof. Ulla Pirita Tapaninen z Estońskiej Akademii Morskiej. W efekcie, jak przyznało dowództwo estońskiej marynarki wojennej, w rejonie wzrosła liczba incydentów: pojawiają się nieznane jednostki pod egzotycznymi banderami, załogi bywają niedoświadczone, a ich manewry są niebezpieczne.
Niektóre działania nie pozostawiają wątpliwości co do ich intencji. Przykładem może być uszkodzenie kabla Estlink 2 przez tankowiec Eagle S lub wtargnięcie rosyjskiego myśliwca Su-35 w estońską przestrzeń powietrzną podczas eskortowania tankowca Jaguar. „To była zaplanowana operacja. Rosja daje do zrozumienia, że jest gotowa chronić swoją flotę cieni nawet siłowo, również przed siłami NATO”, ostrzega minister spraw zagranicznych Margus Tsahkna.
Zagrożenie ma jednak nie tylko wymiar militarny. „Te statki są w złym stanie technicznym, często nieprzystosowane do żeglugi w trudnych warunkach Bałtyku. Każda awaria może doprowadzić do wycieku ropy, a Bałtyk – przypominający bardziej jezioro niż morze – nie wybacza błędów. Katastrofa ekologiczna byłaby nieunikniona”, podkreśla ekspert ds. bezpieczeństwa Meelis Oidsalu. Tym bardziej że kontrole w wodach międzynarodowych są znikome – nikt nie wie, co dokładnie przewożą te jednostki i jakie mają wyposażenie. Wszystko to dzieje się w cieniu niewidzialnych granic morskiego prawa. „Możemy działać, jeśli istnieje rzeczywiste zagrożenie. W przypadku braku dowodów – pozostaje nam jedynie eskortowanie podejrzanych jednostek poza nasze wody”, wyjaśnia Tsahkna.
Wczoraj media informowały o kolejnym incydencie związanym z przejęciem przez rosyjską marynarkę wojenną boi pomiarowej należącej do Estońskiego Instytutu Systemów Morskich z Politechniki Tallińskiej (TalTech). Boja znajdowała się 50 km od wyspy Hiuma, w estońskiej strefie ekonomicznej. Po analizie jego ruchu ustalono, że został zabrany przez rosyjskie korwety klasy "Bujan-M" i przetransportowany do bazy w Kaliningradzie. „Na mapie wyraźnie widać trasę boi: z miejsca zniknięcia do portu, potem do jednostki wojskowej”, mówi dyrektor instytutu Rivo Uibopin.
Chociaż Rosjanie mogli uznać boję za zagrożenie nawigacyjne, faktem pozostaje, że była ona prawidłowo zarejestrowana. „Miała swoje zadania i wykonywała je zgodnie z przeznaczeniem. Na morzu mamy jeszcze dziesięć takich urządzeń”, zapewnia Uibopin. Władze estońskie zdają sobie sprawę, że sama obecność własnych okrętów na wodach kluczowych dla bezpieczeństwa kraju to podstawa – „Aby wiedzieć, co się dzieje na morzu, trzeba być na morzu”, podsumował kapitan Johan-Elias Seljamaa.