Zdjęcie: mil.gov.ua
27-02-2024 09:30
"Lubił wysłuchiwać ludzi. Jeżeli czegoś, czego dziś bardzo brak, to przecież dzisiaj te dyskusje, jeden drugiego nie słucha, tylko każdy pruje ten swój monolog, byle głośniej, przekrzyczeć drugiego, nie słuchając, nie kontrargumentując z interlokutorem. To to właśnie [dar wysłuchania] cechowało Karola Wojtyłę." - mówił w jednym z ostatnich wywiadów, śp. Franciszek Pieczka, znany aktor i syn ziemi śląskiej. Chcę ten szczególny komentarz, rozpocząć właśnie od tych słów, które jakże często, w różnych parafrazach, słyszę od dłuższego czasu. Mówimy, lecz rzadko słuchamy, i równie rzadko działamy. W mojej ocenie właśnie w tym duchu powinniśmy oceniać te ostatnie dwa lata pełnoskalowej wojny i ogólnie 10 lat trwania faktycznej rosyjskiej wojny na Ukrainie.
Większość z nas będzie pamiętała ten pierwszy dzień tego, do czego miało nie dojść, co należało wówczas do kategorii "niewyobrażalne". Dla nas to były obrazy za miedzą, a dla nich tam, to była krwawa rzeczywistość. „Mam wrażenie, że cały świat po 24 lutego 2022 r. się zmienił, wszedł w nową epokę. Wszystko, co było wcześniej, wydaje mi się całkowicie innym życiem” – mówi Eugenia Kuzniecowa, ukraińska pisarka.
"W ukraińskim folklorze nie buduje się takich prostych scenariuszy, w których wiadomo, że wszystko idzie planowo i stopniowo przybliżamy się do zwycięstwa. To tak nie działa. W tych scenariuszach obowiązkowo występują jakieś nieoczekiwane wydarzenia, które zmieniają bieg zdarzeń. I my na Ukrainie na takie nieoczekiwane wydarzenie czekamy. Oczekujemy czarnego łabędzia, o którym pisał Nassim Taleb w swojej książce „Czarny łabędź. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem”. Ostatnie dwa lata ciągle o tym rozmawiamy. W istocie nie możemy niczego innego oczekiwać.(...) Chcemy mieć nadzieję, że nasze pokolenie jeszcze tego doczeka i zobaczy, że Rosja zmieni się w pełni politycznie, ale ja nie widzę nadziei nawet w tym, że w Rosji do władzy dojdzie jakaś opozycja. Zmiana władzy nie zakończy wojny. Aleksiej Nawalny też przecież mówił, że Krym to nie kanapka z kiełbasą i nie zwróci go Ukrainie, jeśli dojdzie do władzy. Rosja powinna dać wolność narodom, którym zabrała ją w poprzednich stuleciach, ale tego bardzo nie lubi robić. " - mówiła w wywiadzie o przewidywanym przez siebie rozwoju wydarzeń.
Tymczasem dwa lata później już na własnym podwórku stajemy w obliczu pęknięć wzdłuż linii podziałów, które powstały na przestrzeni dekad i lat. Nie słuchaliśmy, gdy eksperci mówili, że należy rozwiązać powstałe nierówności w handlu rolnym, tak na poziomie UE, jak i handlu z Ukrainą. W tej chwili mamy istniejące problemy, które znów sprowadzają nasze wzajemne stosunki do stanu, który istniał przez poprzednie 30 lat, czyli do zera. Dzisiejsze interesy wpływają na długoterminowe relacje. Sytuacja na tę chwilę patowa, jest korzyścią, ale ani dla nas, ani dla Ukrainy, której rząd bezsensownie szuka medialnie wroga tam, gdzie go nie ma i nie było.
Te ostatnie dni i następne przynoszą przemówienia, artykuły, analizy i raporty podsumowujące ostatnie dwa lata wojny. Trudno jest w tej chwili wyrokować, czy politycy będą z nich wyciągać wnioski, a jeśli tak, to w jakim stopniu będą one prawidłowe oraz na ile obarczone polityką interesów. Nie przeczę, że w tej sytuacji, z każdym miesiącem coraz trudniejszym zadaniem jest szukać optymistycznych opinii, przez nas, zwykłych obywateli. Jak państwo widzą, przez to, komentarze stają się bardziej rozprawką o charakterze filozoficznym niż praktycznym.
"Wojna Rosji przeciwko Ukrainie trwająca od 2014 roku, a która dwa lata temu przerodziła się w inwazję na pełną skalę, jest pierwszą wojną na skalę przemysłową w tym stuleciu, testującą nie tylko poszczególne systemy uzbrojenia, taktyki i strategie, ale także możliwości, odporność i wytrzymałość krajowego przemysłu wojskowego. Podczas gdy drony i inne nowe technologie odgrywają kluczową rolę w tej wojnie, Europa i Stany Zjednoczone muszą ponownie nauczyć się dawno zapomnianych lekcji" - podkreśla Gustav Gressel, z Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR). Ekspert ten podkreśla również wyścig technologiczny, który trwa na polu bitwy, a którego symbolem stały się drony i ich specjalizacja.
"Istota przyszłej wojny będzie zupełnie inna od tego, co sądzono do tej pory. W pewnym sensie będzie to powrót do przyszłości wojny okopowej i wojny na wyniszczenie. Będzie się to jednak pokrywać z wykładniczo szybko rozwijającymi się technologiami, takimi jak drony” – podkreślił Frank Ledwidge, wykładowca z zakresu wojskowości na Uniwersytecie w Portsmouth. Jednak nie to jest najważniejsze.
"Na Zachodzie, zwłaszcza w Waszyngtonie, Berlinie, być może w Paryżu i innych miejscach, dominuje strategia unikania eskalacji, próby kontrolowania eskalacji, co prowadzi do bardzo powolnego dostarczania pomocy, do ciągłych dyskusji na temat tego, czy niektóre systemy uzbrojenia mogą zostać dostarczone (...). To pomaga Ukrainie przetrwać, ale nie przybliża jej do zwycięstwa" - powiedział Tomas Jermalavičius z ICDS.
Co ciekawe w podobnym tonie wypowiedział się Andrus Merilo, desygnowany w minionym tygodniu na szefa Estońskich Sił Obronnych i awansowany do stopnia generała brygady. "Z wojskowego punktu widzenia [nałożenie na Ukrainę ograniczeń w stosowaniu zachodniej broni] było wyraźnie głupie. Takie ograniczenie przyniosło również bardzo duże straty i jest jednym z powodów, dla których Ukraina jest dziś ponownie w defensywie i próbuje odeprzeć rosyjską kontrofensywę" - powiedział Merilo, który jednocześnie nie ma złudzeń co do obecnej sytuacji.
"Wiemy również, patrząc na historię i pewne wydarzenia polityczne i gospodarcze, że prawdopodobnie zmierzamy w kierunku dalszej eskalacji poważnej wojny, która już trwa. W tym sensie nie powinniśmy się łudzić i mówić, że nigdy do tego nie dojdzie. Powinniśmy raczej przyzwyczaić się do tego, że tak się stanie, to tylko kwestia tego, kiedy, i przygotować się, aby temu zapobiec, gdy nadejdzie ten moment" - powiedział. Według niego odliczanie do wojny nie ma sensu, skoro ona już trwa od 10 lat na Ukrainie i tylko ulega rozszerzaniu.
Podwładny generała, płk Mati Tikerpuu, dowódca 2 Brygady Piechoty, ocenia sytuację bardziej optymistycznie. "Nie ma potrzeby się martwić; martwienie się i tak nie pomoże. Możemy się przygotować, a pod tym względem nasz kraj radzi sobie obecnie bardzo dobrze. Estonia nigdy nie była tak dobrze chroniona jak dziś. I każdego dnia nasza ochrona się poprawia, ponieważ rozwijamy nasze siły obronne bardzo szybko i w ważnych kierunkach. Może więc nie dojść do wojny. Ale prawdopodobieństwo nie jest zerowe. Ale mamy wszelkie powody, by wierzyć, że jeśli będziemy kontynuować nasze przygotowania w obecnym kierunku, mamy duże szanse na sukces" - powiedział.
Także u południowego sąsiada Estonii, pilnie obserwuje się sytuację. "Koncepcja obronna Łotwy zakłada, że odbudowa rosyjskich sił zbrojnych do przedwojennego poziomu na naszej granicy może nastąpić w ciągu pięciu lat. W rocznym raporcie publikowanym przez łotewskie służby wywiadowcze Biuro Ochrony Konstytucji (SAB) zwraca się uwagę na fakt, że w nadchodzących latach Rosja rzeczywiście planuje zwiększyć obecność armii w kierunku Europy Północnej i Bałtyku, a tegoroczne wydatki wojskowe Rosji będą największe w historii kraju i sięgną jednej trzeciej budżetu. „Musimy celowo i planowo przygotować się na tego rodzaju potencjalne zagrożenie i rozwiązanie tego konfliktu. Pamiętamy, że Rosja oceniając swoje możliwości, ocenia słabość przeciwnika” – podkreślił dyrektor SAB Egils Zviedris.
Głównym wnioskiem tych wszystkich ostatnich raportów jest to, że liczy się przygotowanie. "Trzeba być przygotowanym na, powiedziałbym, utrzymanie się przez co najmniej dwa tygodnie do czasu przybycia posiłków. Jest to również część doktryny NATO - szybkie posiłki. Ale te dwa tygodnie - nie wiem, czy wszyscy rozumieją, co to oznacza. Nie będziecie stać na granicy z wielkim napisem, że wydajemy 3% PKB na obronę. To nie zatrzyma ani jednego rosyjskiego pojazdu. Liczy się to, czy jesteś przygotowany" - powiedział Ben Hodges, były dowódca sił lądowych Stanów Zjednoczonych (USA) w Europie w trakcie Wileńskiego Forum Bezpieczeństwa.
Te dwa lata wojny to nie tylko działania wojskowe, to także gospodarka. Czy tutaj świat zachodni wyciągnął wnioski z lekcji? Sankcje wciąż wymagają poprawek, a niestety ich przynajmniej medialna jakość, przypomina wciąż, znane historykom, karykatury z brytyjskiego pisma "Punch" z okresu działania napoleońskiej Blokady Kontynentalnej. Co ciekawe, sama Ukraina po dwóch latach wojny, wciąż nie jest wolna od handlu z Rosją, co dotyczy kwestii gazu LPG. Państwa bałtyckie, choć w tej chwili najbardziej ściśle stosują przepisy sankcji, także notują u siebie luki. W tym wszystkim najgorszą informacją jest nie tyle istnienie tych szans dla Rosji, ale także sam dylemat z nimi związany, wszak tak Rosja, jak ich przybudówka reżimu Łukaszenki wciąż szukają nowych sposobów obejścia ograniczeń.
Mimo tych dziur w płocie, sankcje wyraźnie działają, co widać zwłaszcza tak po białoruskiej gospodarce, jak i coraz większej zależności królewieckiego przyczółka od pomocy z Rosji. Ważne jest także odnotowywanie tych cennych sukcesów, jak udana akcja białoruskiej opozycji demokratycznej, której udało się przełamać blokady reżimu Łukaszenki w momencie przeprowadzania "wyborów".
Dwa lata temu, pod wpływem chwili, napisałem komentarz "Lekcje zwycięstwa czyli Duchy i Anioły". Dzisiaj jestem głęboko przekonany, że zapisane wówczas słowa, nie straciły na aktualności. Musimy budować świadomość obrony kraju, ale też ochrony społeczeństwa. Ten wątek przewija się przez moje komentarze w sposób szczególny, gdyż mam świadomość obywatelską, że nadal niewiele zrobiono w naszym kraju w tym temacie. I to właśnie, prócz tych wielu słów, które wypowiedziano w tej kwestii, uważam za jedną z najważniejszych lekcji tej wojny, a która wymaga działania.