Zdjęcie: Pixabay
30-11-2021 09:50
Ostatnie dni dostarczają niepokojących wieści, które nadchodzą znad granic Ukrainy, gdzie odnotowywane ciągłe rosyjskie transporty wojskowe świadczą według wielu analityków, o realnej możliwości ataku Rosji na Ukrainę. W tej sytuacji chcę nakreślić nieco szersze spojrzenie na całość tego zagadnienia.
"Ukraina bardziej niż inne graniczne dzielnice Rzeczpospolitej stanowiła jej zawsze przedpiersie zbrojne, a sprawy wojenne bardziej niż gdzie indziej należały tam do spraw powszednich jej życia (...) wszak Ukraina była "ukrainą", "ugraniczem" Rzeczpospolitej od strony koczowników - Tatarstwa, zasłaniała ją z tej strony, cała istota, cała siła jej życia wytężoną była ku jednemu jakby zadaniu - walce i obronie" - tak napisał jeszcze w XIX wieku Aleksander Walerian Jabłonowski w swoich "Źródłach dziejowych", w tomie opisującym ziemie kresów Rzeczpospolitej w epoce polskiego Złotego Wieku.
"W odróżnieniu od amerykańskiego zachodu, polski wschód był wystawiony na interwencje z zewnątrz. Ludność Ukrainy zawzięcie broniła swojej niezależności i protestowała przeciwko ingerencji ze strony rządu. Ale skoro aż tak upierała się przy swojej niezawisłości, unicestwiając wszelkie środki zwykłej obrony, znalazły się siły, które miały zaingerować w sposób o wiele bardziej dotkliwy. Tragiczny los Ukrainy w XVII wieku stanowił pod tym względem przedsmak losu całej Rzeczypospolitej w wieku XVIII" - tak z kolei trafnie opisał sytuację Ukrainy Norman Davies w "Bożym Igrzysku".
Bo żyjemy w czasach, w którym znów, po wiekach, los Ukrainy wyznacza i naszą polską przyszłość, ale także przyszłość Litwy i w gruncie rzeczy całego regionu. Choć zmieniły się czasy, granice i obyczaje, to widać jak Historia jest nieubłagana; przecież w perspektywie wspólnego losu był to nieodległy czas, kiedy znów mówiono nie o armii FR koncentrującej się u granic Ukrainy, lecz o "armii Moskali co pod granicą Rzeczypospolitej w kupę się zbierają". Kolejny raz dawne te ziemie, stają się odważnikiem na szali pokoju europejskiego. I podkreślę i powtórzę po raz kolejny: los ten dzisiaj jest nasz wspólny, jednako ukraiński, jak i polski, czy narodów mieszkających nad Bałtykiem. Żyjemy w tym jednym domu, który znów chcą podpalić.
W miniony piątek taką samą ocenę wystawił łotewski minister obrony Artis Pabriks, który w ostrych słowach potępił bezruch Zachodu w sprawie Ukrainy. "To wstyd, że duża liczba członków NATO wstydzi się dostarczać sprzęt wojskowy i broń na Ukrainę, która w gruncie rzeczy toczy naszą wojnę, broni nie tylko siebie, ale broni całej Europy" - powiedział minister dodając: "Byłoby wielkim błędem Zachodu, gdyby - jak to miało miejsce w 2014 roku - jedyną odpowiedzią Zachodu na taką agresję było wsparcie dyplomatyczne, które w gruncie rzeczy jest tylko słowami".
"Nie jest tajemnicą, że my w krajach bałtyckich oczekujemy bardziej praktycznego wsparcia ze strony innych państw NATO dla obrony regionu. Państwa bałtyckie to przecież małe kraje. Mimo że na obronność przeznaczamy już ponad 2% naszego produktu krajowego brutto, nie jesteśmy w stanie pokryć z tych środków wszystkich potrzeb, które są niezbędne do zapewnienia naszej suwerenności" - powiedział Pabriks.
Pabriks jednak zauważył, że intencje Rosji w kwestii rozmieszczenia wojsk na granicach Ukrainy nie są jasne. Równie dobrze można by w ten sposób przygotować przyłączenie Białorusi do Rosji. "Nie możemy wykluczyć sytuacji, w której pewnego ranka obudzimy się i stwierdzimy, że Białoruś będzie w pełni zjednoczona z Rosją. Nie możemy wykluczyć, że w rzeczywistości koncentrowanie sił rosyjskich może być nie tylko przygotowaniem do nowej wojny przeciwko Ukrainie, ale do aneksji Białorusi - podobnie jak to było w przypadku aneksji Austrii przez dyktatora nazistowskich Niemiec Adolfa Hitlera przed II wojną światową" - powiedział łotewski minister. Pabriks zapowiedział, że wsparcie dla Ukrainy będzie jednym z punktów programu, który zostanie omówiony na najbliższym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych NATO w Rydze.
I własnie to na tym spotkaniu, jak to ocenia Marek Budzisz, może zostać przesądzony los Ukrainy. "W Europie stanowiska zostały już z grubsza przedstawione – Wielka Brytania poinformowała o dyslokacji części swych sił lądowych na kontynent, a Polska i Rumunia, wzywają do zwiększenia obecności wojskowej na Wschodzie. Zagadką jest postawa Berlina, Paryż będzie budował sieć sojuszniczą w basenie Morza Śródziemnego, bo do porozumienia z Grecją dodał niedawno traktaty z Chorwacją i z Włochami. Niewiele wskazuje na to, aby niemiecki centrolewicowy rząd zainteresowany zwiększeniem transferów socjalnych i zmniejszeniem migracyjnych ograniczeń był skłonny odbudować potencjał wojskowy kraju." - napisał Marek Budzisz, dodając, że chciałby się mylić w swojej konkluzji, że odpowiedź USA z grubsza będzie polegała na wywarciu nacisku na Kijów, aby ten zrealizował rosyjskie oczekiwania i wdrożył rozwiązania konstytucyjne, których przyjęcia domaga się Moskwa, a więc federalizacji Ukrainy.
Już od siebie dodam, że w ten wygodny sposób, na zasadzie historycznego określenia Fryderyka II, "karczocha gotowego do zjedzenia, listek po listku" takie działanie nie uratuje Ukrainy w dłuższej perspektywie przed wchłonięciem przez Rosję.
Jeżeli chodzi o postawę Niemiec - nie powinno być ono zaskoczeniem, gdyż desygnowany na kanclerza Niemiec Olaf Scholz, jest reprezentantem najbardziej prorosyjskiej partii w Niemczech. Chyba najbardziej dobitnym przykładem obrazującym podejście SPD do relacji z Rosją jest oczywiście stanowisko byłego kanclerza z tej partii Gerharda Schrödera, który od 2017 jest szefem rady dyrektorów w rosyjskim koncernie naftowym „Rosnieft”. I od tego przykładu przejdżmy do rzeczywistości: najbardziej paląca kwestia energetyczna, dotykająca interesy nie tylko Niemiec, ale i całej Europy – Nord Stream 2 – w ogóle nie znalazła miejsca w umowie koalicyjnej nowego rządu.
Natomiast przypomnijmy, że SPD i Scholz poparły projekt gazociągu w sposób jeszcze bardziej wyraźny niż to robiła kanclerz Merkel, twierdząc, że ma on jedynie znaczenie gospodarcze, a nie geopolityczne. Potwierdzeniem tej postawy jest nieoficjalny dokument ambasady Niemiec w USA, w którym Niemcy starają się przekonać kongresmenów USA, by nie nakładali nowych sankcji przeciwko Nord Stream 2. "Sankcje USA przeciwko Nord Stream 2 podważyłyby zobowiązania USA wobec Niemiec w ramach wspólnego oświadczenia Biden-Markel, osłabiłyby wiarygodność amerykańskiego rządu i zagroziłyby osiągnięciom wspólnego świadczenia, w tym zapisów wspierających Ukrainę" - napisano w dokumencie, którego ustęp nosi tytuł "Sankcje przeciwko sojusznikowi USA byłyby tylko zwycięstwem Putina".
Ostatnie sygnały dochodzące z Kijowa nie napawają optymizmem, za jeden z nich można uznać wczorajszą wypowiedż prezesa ukraińskiego Naftohazu: "Strona rosyjska nie chce rozpoczynać negocjacji z Ukrainą w sprawie nowego kontraktu na tranzyt gazu po 2024 roku. Ze strony Moskwy nie ma nawet chęci do ich rozpoczęcia. Nie ma nic, nawet wypowiedzi, formalnych lub nieoficjalnych, o rozpoczęciu negocjacji” – powiedział Jurij Witrienko. Według niego Ukraina rozmawia o kontynuacji tranzytu gazu po 2024 r. ze Stanami Zjednoczonymi i Niemcami, które chcą go zachować. Rosja nie chce jednak rozpoczynać negocjacji na ten temat.
Mimo to, Ukraińcy swoje nadzieje pokładają w proponowanej na stanowisko ministra spraw zagranicznych Niemiec, Annalenie Baerbock, która zresztą była kandydatką Zielonych na urząd kanclerza. Ukraina, zdaniem byłego ministra spraw zagranicznych Ukrainy Konstantina Griszczenki, może generalnie oczekiwać wzrostu poparcia ze strony Niemiec, zwłaszcza w sferze energetycznej i gospodarczej, w zamian za reformy. Przy czym rozmowa o „członkostwie” Ukrainy w UE nie jest spodziewana. Ukraińców niepokoi także brak odwołania do formatu normandzkiego w umowie koalicyjnej.
Sama Ukraina oczywiście zdaje sobie sprawę z tych zagrożeń. Poza ubiegłotygodniową, nieszczęsną, konferencją prasową prezydenta Zełenskiego, która prócz bardzo nieumiejętnej próby zakrycia tzw. sprawy wagnerowców, rzekomą próbą przewrotu za którą miałby stać oligarcha Rinat Achmetow, nie przyniosła zbyt wiele nowych informacji, to już wczorajsza konferencja prasowa ukraińskiego ministra spraw zagranicznych Dmytro Kułeby była bardziej interesująca.
"W najgorszym scenariuszu Rosja może próbować podważyć architekturę bezpieczeństwa, która obowiązywała w okresie pozimnowojennym w Europie i przerysować granice siłą, jak to już zrobiła w 2008 roku w Gruzji i w 2014 roku, kiedy zajęła Krym i rozpoczęła wojnę w Donbasie" - powiedział Kułeba. Według Kułeby Putin rozważa taką możliwość, ponieważ kluczowi europejscy sojusznicy Ukrainy, Francja i Niemcy, koncentrują się na sprawach wewnętrznych. Niedawno odbyły się wybory w Niemczech, a wkrótce odbędą się wybory we Francji. "Rosyjski projekt infrastruktury politycznej Nord Stream 2 jest na etapie certyfikacji. Władimir Putin uważa, że Zachód jest słaby i rozbity. Może być przekonany, że jest to czas, aby zmienić układ sił na swoją korzyść. Uważam, że musimy mu uświadomić, że popełnia błąd. Musimy krytykować Rosję i zniechęcać ją do dalszej agresji" - powiedział minister.
Ukraina zaproponowała swoim partnerom pakiet środków składający się z trzech głównych punktów: wsparcie polityczne, polegające na wyraźnym ostrzeżeniu Rosji, że taka agresja będzie miała swoje konsekwencje; rozpoczęcie rozmów o sankcjach, które mogłyby zostać nałożone w przypadku agresji oraz wsparcie obronne - pogłębienie współpracy z Ukrainą w sektorze obronnym.
Tymczasem w pozostałych krajach NATO, odległych od flanki wschodniej, nastawienie proobronne już nie jest takie oczywiste, jak to wynika z raportu CSIS "Zaawansowane wyzwania militarne Europy: Przyszłość europejskich zdolności i misji". W omawianym raporcie dla przykładu ocena Niemiec brzmi: "wyzwaniem dla Niemiec jest to, jak rozwiązać chroniczne problemy z gotowością bojową i wypełnić istniejące luki, a jednocześnie zmodernizować swoje siły zbrojne". Zakończenie jednego tylko procesu odbudowy liczby 8 brygad ma nastąpić w...2031 roku.
We wnioskach autorzy raportu napisali: "Najmniej pewna jest zdolność europejskich sojuszników do prowadzenia zakrojonych na szeroką skalę operacji zarządzania kryzysowego bez pomocy Stanów Zjednoczonych.(...) W przypadku najbardziej wymagającego scenariusza, czyli walki na dużą skalę z przeciwnikiem takim jak Rosja, sytuacja jest trudna nawet przy zaangażowaniu USA ze względu na sporny charakter środowiska operacyjnego. W tym celu ważne będzie dla europejskich sojuszników, aby zwiększyć ich gotowość i zdolności niezbędne do poprawy świadomości sytuacyjnej, ochrony sił własnych i neutralizacji obrony przeciwnika."
Sekretarz estońskiego Ministerstwa Obrony Kusti Salm napisał w listopadowym wydaniu czasopisma Diplomaatia artykuł "Jak wygramy następną wojnę?" omawiający działania Estonii w kwestii obronności i NATO. "W trzydziestoosobowym sojuszu wspólnie uzgodnione słowa i deklaracje mają wielką moc, ale to czyny liczą się jeszcze bardziej, gdy chodzi o wprowadzenie tych słów i porozumień w życie." Jak zauważa autor dla Estonii najważniejszym zadaniem NATO jest kolektywna obrona - NATO musi być gotowe do militarnej obrony własnego terytorium i ludności.
"Dylemat gotowości obronnej i odstraszania polega na tym, że mogą one zapobiec wojnie tylko wtedy, gdy rozpoczną się odpowiednio wcześnie, zanim przeciwnik zdobędzie decydującą przewagę militarną. Wcześniejsze ostrzeżenie i stanowczość krajowych przywódców są kluczowe dla powodzenia tego przedsięwzięcia. Im wcześniej uzgodnimy i przećwiczymy niezbędne działania, tym sprawniej będą one funkcjonować w momencie wybuchu kryzysu.(...)Ostateczną gwarancją obrony państwa estońskiego jest wola nas wszystkich do obrony Estonii przed atakiem militarnym. Oprócz chęci i wsparcia ważne jest, aby być przygotowanym do wniesienia wkładu w to przedsięwzięcie. Czy to jako rezerwista, wolontariusz, przedsiębiorca czy członek rodziny." - podkreśla Kusti Kalm.
I na Ukrainie z jednej strony mamy do czynienia tak z aktywną dyplomacją, jak i działaniami rządu, oraz obywateli. Minister obrony Ukrainy Aleksiej Reznikow poinformował o gotowości do mobilizacji sił obrony terytorialnej od 1 stycznia. Od początku przyszłego roku wchodzi w życie prezydencka ustawa „O podstawach narodowego oporu”. Ustawa ta upraszcza mobilizację wojska, formuje siły obrony terytorialnej i legalizuje „ruch partyzancki” na Ukrainie. W chwili obecnej na Ukrainie utworzono łącznie 25 brygad obrony terytorialnej, które do połowy przyszłego roku będą wymagały zmian i uzupełnienia. Łącznie w obronie terytorialnej ma być około 80 tysięcy „rezerwowych” żołnierzy plus kolejne 10 tysięcy oficerów kontraktowych.
W sytuacji, w której się znajdujemy sami musimy jako społeczeństwo, a także i rządzący nasi decydenci, spojrzeć na obecną sytuację także przez optykę tak historii, jak i mapy I Rzeczypospolitej, gdzie utrata Ukrainy, była ucięciem jednej nogi, wprawdzie już chorego organizmu, to jednak ta amputacja tylko przyspieszyła utratę wolności wszystkich jej mieszkańców na ponad wiek, okupując to skutkami, które niestety widać do dzisiaj w mentalności niektórych naszych rodaków. Musimy pozbyć się złudzeń - bez okazania realnej pomocy dla Ukrainy, nasza przyszłość stanie pod znakiem zapytania w bardzo krótkim czasie. A ściśle rzecz biorąc, w optyce i tradycji dotychczasowego postępowania Kremla, nie można wykluczać wystąpienia operacji powiązanej, przeprowadzanej według innych założeń , a czego pewnych przesłanek już dostarcza nasza granica wschodnia.
Jako memento, biorąc pod uwagę dzień i porę kiedy piszę ten artykuł, wspomnę słowa artysty:
Hej bracia, dzieci, żołnierze
za broń, za broń, za broń!
Niech każdy za giwer bierze
i ustawia się w szeregu, w podwórze.
(...)
Zapamiętajcie rok trzydziesty,
dzień dwudziesty dziewiąty listopada:
dzień wzeszedł dla was, ta noc!