Zdjęcie: Pixabay
08-08-2023 09:30
"A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie, 6 i rzekł: „Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. 7 Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!” 8 W ten sposób Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi, i tak nie dokończyli budowy tego miasta. 9 Dlatego to nazwano je Babel, tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi. Stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni ziemi" - uniwersalne słowa Księgi Rodzaju (11,5-9) Starego Testamentu, które w zasadzie dotyczą całego spektrum działalności człowieka, przyszły mi na myśl oceniając wydarzenia ostatnich dni dochodzące do społeczeństwa.
Tarcia między Warszawą a Kijowem zdominowały naszą wewnętrzną politykę regionalną, co w tzw. spokojnych czasach, byłoby procesem naturalnym, czasowym pokłosiem lipcowych i sierpniowych rocznic z historii naszego kraju. Oceniając te ostatnie zdarzenia, znajomy Ukrainiec uśmiechnął się, machnął ręką i powiedział krótko "ot, polityka". Czy ten zdrowy odruch społeczny jest szerzej reprezentowany, dowiemy się z pewnym opóźnieniem, należy jednak zauważyć, że także u naszych sąsiadów, nie ma, w odróżnieniu od władz, jednorodnego stanowiska w sprawie przyczyn i sposobu rozwiązania ostatnich problemów.
"W ostatnich dniach narasta poważne napięcie w stosunkach między Warszawą a Kijowem.Wielu osobom, zwłaszcza na Ukrainie, kojarzy się to z aktywną kampanią wyborczą, która de facto już się w Polsce rozpoczęła. Podobnie plany Warszawy dotyczące utrzymania zakazu importu ukraińskiego zboża często kojarzone są również z rywalizacją polskich polityków o elektorat. Wybory, które odbędą się jesienią, nie mogą nie mieć wpływu na decyzję, ale błędem byłoby zawężanie przyczyn tego napięcia wyłącznie do kampanii wyborczej." - napisała Maria Zołkina, analityczka Fundacji Inicjatyw Demokratycznych im. Ilko Kuczerowa i pracownik naukowy London School of Economics.
Ekspertka słusznie zauważa, że clou emocjonalnych wypowiedzi polskich i ukraińskich polityków, w tym Marcina Przydacza szefa Biura Polityki Międzynarodowej Kancelarii Prezydenta RP i lustrzanej odpowiedzi Andrija Sibigi z Kancelarii Prezydenta Ukrainy, zasadza się wokół kwestii handlowej, w tym przypadku eksportu ukraińskiego zboża. Ale jest coś jeszcze - brak wyczucia ukraińskiej dyplomacji co do wybrania momentu takich, a nie innych działań, jak nieszczęsne wezwanie ambasadora RP w Kijowie, podwójny błąd, który, jak to kiedyś wspominałem jest z gatunku tych, które należą do krótkoterminowych zysków, przynoszących długoterminowe kłopoty.
"W stosunkach między Ukrainą a Polską istnieje obecnie kilka niuansów politycznych, na które warto zwrócić uwagę już teraz. Są przecież dla Warszawy ważnymi wyznacznikami relacji z Ukrainą i tworzą kontekst znacznie szerszy niż przedwyborczy populizm. I ten kontekst nie jest korzystny dla Ukrainy.(...) W końcu o ile strona ukraińska jest oburzona upolitycznieniem sprawy zboża w Polsce, o tyle strona polska ma wątpliwości co do działań Kijowa. Na razie w większości nie są one jawne, ale tym lepiej dla nas: jest jeszcze szansa, aby te obawy nie przerodziły się w realne problemy. Tak, Polska jest niezwykle wrażliwa na wszelkie przejawy zewnętrznej presji politycznej. A jeśli Ukraina postrzega Polskę jako swojego strategicznego partnera, powinno to być uwzględnione w komunikacji publicznej. Polska ma również pytania dotyczące uwzględniania przez Ukrainę jej interesów bezpieczeństwa." - zauważa Maria Zołkina, która dodaje, że jedną z obaw Warszawy jest powrót przez władze Ukrainy do polityki współpracy z zachodnimi mocarstwami, a co ze swojej strony dodam, które przecież od 2014 roku raczej nie przyniosły spodziewanych efektów. Natomiast Polska oczekuje - i dodam tu także nie tylko moje nadzieje - iż Ukraina przystąpi do budowy sojuszu regionalnego, co byłoby właściwym i naturalnym ruchem biorąc przecież pod uwagę dotychczasowe doświadczenia.
Ekspertka zaleca ostrożność w dalszych relacjach i w tym miejscu warto dodać słowa Witolda Waszczykowskiego byłego polskiego ministra spraw zagranicznych. "Powinniśmy odejść od telewizyjnej dyplomacji. Mamy niezwykle wrażliwą sytuację. Jest rosyjska agresja, Ukraina się broni. Chwyta różnych metod. To wymaga jednak ciszy i gabinetowych rozmów, a nie telewizyjnych debat i oświadczeń.". Przypominają mi się tutaj znów słowa litewskiego posła Jurgisa Šaulysa z 1939 roku, który zalecał, aby w polsko-litewskich kwestiach drażliwych, podejmować decyzje "cicho po domowemu". Czy w tym przypadku Polska i Ukraina są na to gotowe, zwłaszcza biorąc pod uwagę obecnie rozkręcające się w naszym kraju piekiełko wyborcze? Słowa Witolda Waszczykowskiego są także o tyle istotne, że przykryły przykre słowa jego następcy na tym stanowisku, które zdecydowanie nie spełniają definicji, przytaczanej przeze mnie w artykule wprowadzającym, "Pro rege saepe, pro patria semper”.
"Pamiętają państwo poprzednią aferę z „niewłaściwymi” wypowiedziami na tematy polsko-ukraińskie? Dużo się dzieje, więc wszyscy już pewnie zapomnieli o sprawie Łukasza Jasiny. Oto dwa miesiące temu ówczesny rzecznik polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w wywiadzie, jakby zapowiadając 80. rocznicę rzezi wołyńskiej, powiedział to, co myśli większość Polaków. Że mianowicie Ukraińcy do tej pory nie wzięli za tę zbrodnię odpowiedzialności. I że w sumie wszyscy oczekujemy jakiegoś gestu prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Jaki był tego efekt? Po donosie ukraińskiego ambasadora, który słowa Jasiny określił „godnymi ubolewania”, rzecznik MSZ został zawieszony i na stanowisko już nie wrócił. Zadajmy sobie pytanie: co tu jest „godne ubolewania”? Chyba tylko zakłamanie strony ukraińskiej, która nie chce wziąć odpowiedzialności za rzeź wołyńską, a morderców czci jako bojowników o wolność. Owszem, byli nimi również, ale to nie unieważnia ich zbrodni. Drugą rzeczą godną ubolewania jest konfrontacyjna retoryka ambasadora Zwarycza, a także wiceministra Melnyka. Jasina natomiast miał w stu procentach rację, za co został ukarany." - napisał dziennikarz Mariusz Cieślik.
Słowa te, wypowiadane z naszego polskiego punktu widzenia, zmuszają jednak do wyciągnięcia pewnego wniosku. W mojej ocenie, z postrzegania społecznego, jeżeli wciąż tak ma przebiegać dwustronna dyskusja, to lepiej, żeby możliwie zawiesić publiczną wymianę ciosów na okres powyborczy, bo zresztą może on tylko dopomóc politycznej niespodziance, która ostatecznie okaże się nie do końca przyjemna dla obu naszych państw. Jednak jak wspomniałem publicystyczne głosy Ukrainy w tej sprawie nie są jednorodne. Bardzo jednostronne spojrzenie na problem zaprezentował Jurij Panczenko, publicysta "Prawdy Europejskiej".
"Inwazja na pełną skalę dokonana przez Federacją Rosyjską zmusiła polskie władze do zapomnienia o pretensjach i zniewagach wobec Kijowa.(...)" - czytając to zdanie już można domyślać się niestety wniosków. "Działania polskiego premiera Mateusza Morawieckiego, który przed inwazją na pełną skalę nie odbył ani jednej wizyty na Ukrainie (według nieoficjalnych informacji było to jego pryncypialne stanowisko – wizyta miała stać się możliwa dopiero po zniesieniu przez Kijów moratorium na poszukiwania i prace ekshumacyjne) były ilustracją zmiany biegu Warszawy w tym czasie." - napisał Panczenko. Ukraiński publicysta przyjął jednak w swoim artykule typowe dla części władz w Kijowie, wyliczanie kolejności pojawiania się problemów i odpowiedzialności za to Warszawy.
"Biorąc pod uwagę, że wybory parlamentarne u naszych sąsiadów mają się odbyć 15 października, czekają nas ponad dwa miesiące trudnych relacji z Polską.(...) Z drugiej strony, nie ma pewności, że po zakończeniu wyborów możliwe będzie przywrócenie stosunków dwustronnych do poprzedniego formatu. Wynika to również z faktu, że wyniki wyborów spowodują powstanie koalicji z równoczesną możliwością przedterminowych wyborów. W związku z tym napięcia polityczne mogą nie zniknąć, nadal negatywnie wpływając na stosunki dwustronne. Znalezienie wyjścia z tej sytuacji będzie wyzwaniem dla Kijowa. Dyplomacja wobec Polski będzie musiała dosłownie manewrować między Scyllą a Charybdą." - napisał Panczenko, który z kolei stawia bardzo dziwną hipotezę, że mediacja UE rzekomo wzmacnia pozycję Ukrainy wobec Polski, a upublicznianie problemów ma przynieść rozwiązanie problemów. Mam nieodparte wrażenie, że jeżeli ten artykuł, w jakiejś części, jest prezentacją stanowiska rządu w Kijowie, to warto zadać pytanie, czy ci politycy ukraińscy chcą utrzymania dalszych dobrych relacji między naszymi krajami. Ale znów - uważam, że te kwestie należy omówić w gronie dyplomatów.
Powiedzmy sobie też szczerze, że problemy zbożowe są problemami przejściowymi, które są możliwe do rozwiązania. Możliwe do rozwiązania są także sprawy ekshumacji, a jak wieść niesie, dla przykładu strona niemiecka przeprowadza takowe na Ukrainie od lat. Logika zdarzeń narzuca, aby w tym miejscu przytoczyć wyrwane, przez rosyjską propagandę, z całości kontekstu, słowa Mychajło Podolaka doradcy prezydenta Ukrainy, a których ocenę przedstawił Wojciech Konończuk, dyrektor OSW. I myślę, że nie jest potrzebne umniejszanie roli Podolaka w strukturze ukraińskich władz, jednak należy zwrócić uwagę naszym ukraińskim przyjaciołom, iż warto zmienić podejście do naszych relacji. Według mnie liczenie li tylko na wymienialną geopolitycznie przychylność dalekiego Berlina, Waszyngtonu, Londynu czy Paryża, jest więcej niż ryzykowne.
Oczywiście Kreml nie byłby sobą, aby nie wyczuć niuansów i pojawiającej się szansy zacząć przekuwać na swoją korzyść. Podobnie jak to było w 1654 roku kiedy Bohdan Chmielnicki poddał, z wielowiekowymi tego konsekwencjami, Ukrainę carowi, tak obecnie lewarem na stosunki polsko-ukraińskie ma być "mediacja UE", a w dalszym rezultacie zakłócania naszych stosunków, perspektywa wzmocnienia nacisku na Kijów do akceptacji pojawiających się ostatnio z niepokojącą częstotliwością formuł pokojowych, nie tylko opartych, jak w trakcie rozmów w Arabii Saudyjskiej, na propozycji prezydenta Zełenskiego.
Zresztą kolejne okazje do wprowadzenia zamieszania w naszym regionie - poza cenną dla Rosji destabilizacyjną obecnością Grupy Wagnera na Białorusi - pojawią się dla Moskwy już niedługo. Łotwa przez pewną niekonsekwencję i błędy prawne, zafunduje sobie problem wydalenia obywateli rosyjskich, którzy nie chcieli wziąć udziału w egzaminie ze znajomości języka kraju, w którym mieszkają od wielu lat. Co ciekawe, w murze bałtyckiej jedności, także pojawił się wyłom w postaci Estonii, która przewidując zbliżające się kłopoty, doszła do wniosku, że nie będzie przeprowadzać w swoim kraju podobnych zabiegów. Kreml zawsze i sprawnie wykorzystywał takie okazje, więc i tym razem należy spodziewać się akcji dezimformacyjno-propagandowych w tym temacie.
Powracając do tła tego komentarza, jakim jest nasza regionalna, polityczna, wieża Babel, zauważę, że w momencie, kiedy dotychczasowe sojusze i traktaty, zastępowane są takimi pojęciami tymczasowej i doraźnej współpracy międzynarodowej, jak "deklaracja", warto zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. Nadal zmierzamy w nieznanym kierunku, znajdując się cały czas na zakręcie dziejowym. I nie jest to jedyna przyczyna, w której warto aby każda z zainteresowanych stron zrobiła pewne ustępstwo, których wartość zwróci się później wielokrotnie. Kryzysową "ucieczką do przodu" byłaby też aktywizacja relacji, o której wspominałem w poprzednim komentarzu. Czy będzie to możliwe obecnie, jak zawsze pokaże czas i odpowiedzialność naszych elit.