Zdjęcie: Pixabay
12-09-2025 08:45
W reakcji na narastające napięcie na granicy polsko-białoruskiej, Polska podjęła decyzję o zamknięciu punktów kontrolnych, powołując się na względy bezpieczeństwa. Decyzja ta, która weszła w życie 12 września o północy i ma obowiązywać do odwołania, stała się oczywistym powodem uruchomienia łaukszenkowsko-rosyjskiego aparatu propagandy. Na przejściu w Brześciu telewizja reżimu Łukaszenki, relacjonowała, jak polscy strażnicy graniczni stawiają zaporę z drutu kolczastego, co skutecznie uniemożliwiło przejazd m.in. autokarowi.
Białoruski Państwowy Komitet Graniczny, ustami swojego rzecznika Antona Byczkowskiego, oświadczył, że Mińsk nie zamierza zamykać przejść ze swojej strony i jest gotowy wznowić odprawy w każdej chwili, gdy tylko polska strona przywróci ruch. Byczkowski zapewnił, że białoruscy pogranicznicy koncentrują się na zwiększeniu przepustowości wciąż działających przejść, aby jak najszybciej odprawić osoby przekraczające granicę. Wskazał, że ci, którzy zostaną odprawieni po stronie białoruskiej, ale nie zdążą przekroczyć granicy z powodu działań Polski, będą musieli wrócić na Białoruś. Według danych zebranych na krótko przed zamknięciem, na przejazd do Polski oczekiwało 1680 pojazdów osobowych, w tym należących do obywateli Białorusi i Unii Europejskiej.
Decyzja Polski spotkała się z ostrą krytyką ze strony Rosji i Białorusi. Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wezwało Warszawę do przemyślenia swojej decyzji, określając ją jako "gest destrukcyjny". W oświadczeniu rzeczniczki MSZ Rosji, Marii Zacharowej, podkreślono, że jednostronne działania Polski spowodują poważne straty dla jej międzynarodowych partnerów handlowych i podważą fundamentalne zasady humanitarne, w tym swobodę przemieszczania się. Zdaniem Rosji, decyzja ta, zignorowanie „gestu dobrej woli” w postaci przeniesienia ćwiczeń „Zapad-2025” z polskiej granicy do centralnej części Białorusi, świadczy o dążeniu Warszawy do eskalacji napięcia w Europie.
Jednocześnie, polskie i łotewskie władze podjęły decyzję o zamknięciu swojej przestrzeni powietrznej wzdłuż granicy z Białorusią. Białoruskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zdecydowanie potępiło te działania, określając je jako absurdalne i dyskryminujące. W oświadczeniu podkreślono, że środki te nie mają nic wspólnego z rzekomymi zagrożeniami i są sprzeczne z niedawnym zniesieniem amerykańskich sankcji wobec białoruskich linii lotniczych „Belavia”.
Mińsk uznał, że te posunięcia zaszkodzą przede wszystkim Unii Europejskiej, zaostrzą istniejące problemy w transporcie międzynarodowym oraz doprowadzą do dalszej samoizolacji UE. Wskazano także na negatywny wpływ na środowisko, wynikający z konieczności wydłużenia tras lotniczych. Białoruski MSZ podkreślił, że Białoruś jest "darczyńcą bezpieczeństwa" w regionie i przypomniał o przykładzie współpracy białoruskich sił obrony powietrznej z ich polskimi i litewskimi odpowiednikami podczas incydentu z rosyjskimi dronami.
Warto zauważyć, że wczoraj w trakcie spotkania z przedstawicielem Białorusi przy ONZ Walentinem Rybakowem, Łukaszenka ostro wypowiedział się o Polsce. Odniósł się również do rosyjskich dronów, które masowo naruszyły polską przestrzeń powietrzną. Oskarżył Polskę o zaostrzanie sytuacji, podkreślając, że on sam nie chce zamknięcia granic. „Co się ostatnio dzieje. Drony tam wlatywały. Nawet nas… my… to… One do nas nie latały, te drony. Widzieliśmy, dokąd one leciały. Wszystko, co mogliśmy, zniszczyliśmy, zestrzeliliśmy te drony, ale kilka pozostało. Natychmiast, najszybciej jak to było możliwe, poinformowaliśmy Polskę. I co w rezultacie otrzymaliśmy?” - powiedział Łukaszenka, któremu wyraźnie brakowało słów z powodu emocji.
„Posłuchajcie, jak dzikusy podsycają atmosferę zupełnie bez powodu. Oni chyba chcą, żebyśmy reagowali w odpowiedni sposób. Już tysiąc razy ostrzegałem, że nie chcemy żadnych wojen ani konfliktów, nie chcemy zamykania granic. Ale jeśli postawią nas przed faktem dokonanym, będziemy zmuszeni zareagować” - powiedział.