geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

Syndrom królewiecki

Michał Mistewicz

17-05-2022 09:30


Kończąc wątek krymski, a mający pewne odniesienie do postawy Rosji w aktualnej prowadzonej wojnie napastniczej wobec Ukrainy, można przypomnieć słowa cara Aleksandra II, który przejął w schedzie po ojcu, przegrywaną wojnę krymską. Po upadku Sewastopola, zdobytego przez wojska brytyjsko-francuskie w 1855 roku, car napisał w liście do dowodzącego wojskiem rosyjskim ks. Michaiła Gorczakowa: "Nie martwcie się, a wspomnijcie 1812 rok i ufajcie Bogu. Sewastopol nie jest Moskwą, a Krym Rosją. Dwa lata po moskiewskim pożarze nasze zwycięskie wojska były w Paryżu. Jesteśmy takimi samymi Rosjanami.".  Nie jest wykluczone, że podobne słowa będą towarzyszyć tłumaczeniu wewnętrznego kręgu Kremla co do porażki na Ukrainie.

Jednak niewątpliwie obok najważniejszego wątku minionego tygodnia, czyli wejściu Finlandii i Szwecji do NATO, w naszej polskiej przestrzeni informacyjnej rozgrzewała się interesująca debata na temat kwestii bardzo ważnej nie tylko dla Polski, ale i państwa bałtyckich, czyli przyszłości rosyjskiego Obwodu Kaliningradzkiego, ostatniego pozostałego ułamka Prus Książęcych. Zanim jednak przejdziemy do omówienia kolejnego tematu, z zakresu rodzimego "tabu", warto zauważyć, że debata nad tym tematem powinna być toczona cały czas, gdyż należy do jednego z punktów listy niedokończonych historycznych problemów państwowych. Zresztą, w ciągu minionego wieku niestety nie mieliśmy na to istotnego wpływu.

Proszę zauważyć, że zakres rodzimego tabu w zakresie spraw zagranicznych dotyczy kwestii, która  w ostatnich czasach nabrała szczególnego znaczenia. Patrząc na mapę, można było już w 1989 roku domyślać się, że żądania Stalina wycinające w Prusach Wschodnich bardzo dziwny kształt geograficzny, będzie kiedyś źródłem ponownych kłopotów dla Polski oraz państw bałtyckich. Tylko pokrótce warto wspomnieć, że sprawa Królewca i Prus Książęcych była jednym ze źródeł nie tylko rozbiorów I Rzeczpospolitej.

Historyczne błędy popełniono co najmniej kilkukrotnie: ostateczne zhołdowanie dawnego państwa krzyżackiego w 1525 roku i powstanie Prus Książęcych, okazało się tylko miłym złego początkiem, prowadzącym do koszmaru, jakim były traktaty welawsko-bydgoskie z 1657 roku - bo odtąd ten powstały pruski rak przypieczętował los tak I Rzeczpospolitej, jak i jako podstawa wypadowa dla 3 Armii Wehrmachtu w 1939 roku, była jednym z czynników, który przesądził także militarny los II Rzeczpospolitej.

Po tym nakreśleniu tła wróćmy do aktualnego znaczenia dziwnego tworu Stalina. Wprawdzie w momencie wejścia Szwecji i Finlandii do NATO, jego wojskowe znaczenie dla rosyjskiej eksklawy spowoduje, że - jak zauważył wczoraj Bartosz Chmielewski - "mniej będziemy mówić o tzw. "Przesmyku Suwalskim", a państwa bałtyckie znajdą się w o wiele stabilniejszym otoczeniu", to jednak nadal nie rozwiązuje to istniejącego problemu. To co jest istotne to fakt, że Obwód Kaliningradzki, podobnie jak jego wcześniejsze pruskie wcielenia, są z punktu widzenia znaczenia geopolitycznego, wysuniętą placówką wpływów rosyjskich nie tylko w obszarze Morza Bałtyckiego, ale także wobec swojego najważniejszego adwokata w Europie Zachodniej czyli Niemiec. To ostatnie znaczenie zresztą zostanie, po chwilowych zmianach przykrywkowych, niewątpliwie utrzymane. To właśnie z niemieckimi portami bałtyckimi, jeszcze przed wojną na Ukrainie, Rosjanie mieli rozwijać najważniejsze połączenie promowo-kolejowe, a które miało być z kolei północnym obejściem Polski, dla chińskiego projektu Nowego Jedwabnego Szlaku.

O roli obwodu nie stanowi tylko armia i Flota Bałtycka. Ważnym czynnikiem jest tu społeczeństwo. A te, jak to określił, historyk i znawca regionu, prof. Hieronim Grala, jest jednym z najdziwniejszych tworów społecznych ludności przesiedlonej z różnych regionów Rosji, a które ciągle poszukuje swoich korzeni. I w tym rzecz. Rosjanom, od ponad 75 lat, nie udało się w sposób trwały, zapuścić korzeni w ziemi, w której rządzą. Wprawdzie prof. Grala zauważa, że samo poczucie odrębności istnieje. "Rzeczywiście mamy do czynienia ze społecznością w skali całej Rosji unikalną. Tu naprawdę ta dwustopniowa świadomość, taka powiedziałbym z ducha niemiecka: Heimat i Vaterland - czyli mała i duża ojczyzna - jest widoczna." - mówi profesor Grala.

Jednak poczucie to nie przekłada się na sprawne zarządzanie. Podam tu dwa z najnowszych przykładów, które tylko w jednej dziedzinie  symbolicznie to potwierdzają. Otóż od kilku lat obserwuję niekończącą się sagę wokół ruin Zamku Królewskiego w Królewcu. Otóż ruiny zniszczonego podczas II wojny światowej zamku straszyły mieszkańców długo, by wreszcie w latach 60-tych ubiegłego wieku, z rozkazu Breżniewa, ruiny te zostały wysadzone.

Od momentu upadku ZSRR, a więc odcięcia eksklawy od reszty Rosji, temat odbudowy zamku zaczął pojawiać się coraz częściej. Miejscowa społeczność zaczęła dostrzegać w tym temacie, szanse na rozwijanie nie tyle "rosyjskiego niezatapialnego lotniskowca", ale budowy "rosyjskiego Singapuru", z niemieckimi korzeniami. Pojawili się zresztą także sami Niemcy, chętni do odbudowy zamku. Wszystko zaczęło się zmieniać wraz z putinizacją Rosji, a sam nowy gubernator Anton Alichanow, szybko rozwiązał sprawę odbudowy. „W Kaliningradzie nie będzie zamku. Podczas gdy ja odpowiadam za ten region, nie odbudujemy tego obiektu” - powiedział szef regionu w 2017 roku, niewątpliwie wykonując  polecenie z Kremla. Potem pojawiło się kilka koncepcji, w tym nakrycie ruin szklanym dachem, aby według Alichanowa "mieszkańcy mogli oglądać z góry niemieckie ruiny". Na tę chwilę, saga z zamkiem skończyła się na zasypaniu ruin ziemią.

Podobne problemy są z przebudową zamku w Tapiewie (Gwardiejsk), który do niedawna pełnił rolę więzienia, a według zatwierdzonego przez lokalne władze projektu będzie festiwalem różności: hotelem, strefą SPA, przestrzenią dla firm, obiektem wystawienniczym, a to wszystko przy wyburzeniu części istniejących obiektów, które określa się jako "nienależące do dziedzictwa kulturalnego". Natomiast zamek Ragneta nad granicznym Niemnem będzie odbudowany bez zadaszenia. Władze zresztą w kwestii odbudowy zabytków postępują niekonsekwentnie - ostatnio pozwolono miejscowemu pasjonatowi na odbudowę dawnej wieży Bismarcka koło wsi Golino. Co ciekawe, władze uciszając potencjalną krytykę swojego postępowania powołują się na - a jakże - prawo międzynarodowe, w tym na Kartę Wenecką dotyczącej postępowania przy restauracji zabytków, a która mówi, między innymi, że „dziedzictwo kultury każdego jest dziedzictwem wszystkich”. Władze na Kremlu uważnie przyglądają się sytuacji nie tylko z zabytkami. Walczy także z tym, o czym powyżej wspominał prof. Grala. Mówił o tym w wywiadzie zresztą sam Alichanow w minionym roku.

"Była ze mną reporterka z Polski Paulina Siegeń z Gazety Wyborczej. Mówię jej: nie ma specjalnej tożsamości kaliningradzkiej. Ona mówi: "Ale jak?"(...) Wy, Europejczycy, ciągle podnosicie fakt, że mieszkają tu nie-Rosjanie, ale prawie Europejczycy, którzy muszą zrobić ostatni krok i stać się Europejczykami. Mówię: "Paulina, gdybyśmy byli mężem i żoną, a ja bym ci codziennie rano mówił, że powinnaś zostać blondynką, to po tygodniu, nawet jeśli jest ci dobrze i pasuje ci ciemny kolor, zaczęłabyś myśleć, że z twoimi włosami jest coś nie tak". Podobnie jest z tezą "Kaliningrad to sztylet w sercu Europy". To tylko myślokształt, że ciągle sprzedaje się wam jakieś niebezpieczeństwo. Porozmawiajmy lepiej o pułkach czołgów w Elblągu, o bazach helikopterów na naszej granicy" - mówił Alichanow.

To tylko zarys o wiele szerszego tematu, o którym należy nadal toczyć dyskusję w naszej przestrzeni medialno-publicystycznej. Tak jak na nowo odkryliśmy w ostatnich latach prawdziwe znaczenie mapy geograficznej, na nowo powróciły do łask stare nazwy, które dotąd spotykaliśmy tylko w momencie czytania dzieł pamiętnikarskich, Sienkiewicza i wieszczów narodowych, tak na nowo należy zdefiniować kwestię naszej przestrzeni. To tylko moje zdanie, nie wypływające z powszechnego chciejstwa, ale z chłodnej oceny znaczenia obwodu dla przyszłości naszego kraju:  Królewiec, w innych rękach niż polskie, będzie zawsze źródłem takich czy innych kłopotów, czy też, jak teraz, realnego zagrożenia. To nic odkrywczego, wiadomo to przecież nie od dziś. Z tych samych powodów, pojawiające się twitterowe pomysły o powstaniu rzekomej rosyjskiej pseudorepubliki królewieckiej w wypadku rozpadu Federacji Rosyjskiej, należy umieścić tam gdzie były Prusy i obecnie nadal jest Obwód Kaliningradzki.

Natomiast kończąc ten temat, uważam, że nasz "syndrom królewiecki" jest wielopłaszczyznowy: niepotrzebnie bojąc się rozpatrywać możliwe scenariusze teraz "niewyobrażalne", z wielu zresztą powodów (od postkomunistycznej mentalności po wszelkiej maści lęki medialne), tak samo możemy przeoczyć sposobność, która rozwiąże jeden z naszych dylematów. Takimi kategoriami należy myśleć zwłaszcza w momencie, w którym koło historii znów przyspieszyło, a przed nami, być może,tylko krótka przerwa w geopolitycznym meczu.

Kolejna kwestia, o której chcę teraz wspomnieć, dotyczy w pewnym sensie, podobnego zagadnienia. Będzie mowa także o zbliżających się potencjalnych kłopotach ze strony Rosji. Mowa oczywiście o odważnej decyzji łotewskiej Saeimy, która szybkim głosowaniem, rozwiązała węzeł gordyjski dotyczący rozbiórki sowieckiego pomnika w ryskim Parku Zwycięstwa. Ten pomnik pełnił właśnie rolę symbolicznego obwodu rosyjskich wpływów na Łotwie.

"Wywołuje to, przynajmniej u Łotyszy, zupełnie inne uczucia - ból, rozpacz, nienawiść, brak szacunku dla narodu i pewnego rodzaju słabość - że ten pomnik wciąż tam jest i że my, żyjący od 30 lat w niepodległej Łotwie, nie potrafimy spłacić naszego długu wobec narodu. Wiele osób twierdzi, że potrzebujemy referendum. To będzie referendum, w którym ludzie będą głosować za pomocą własnych pieniędzy i we własnym imieniu - anonimowo, oficjalnie we własnym imieniu - na rzecz wzmocnienia państwa łotewskiego" - powiedziała Velta Chebotarenoka, prezes „Klub Deklaracji 4 maja”, którego członkowie rozpoczęli zbiórkę na rzecz rozbiórki sowieckiego pomnika.

"Pierwotnie pomniki sowieckie symbolizowały wyzwolenie narodów Europy Środkowej spod okupacji i zwycięstwo Armii Radzieckiej nad nazizmem. Większości obywateli tych państw przypominają jednak o bolesnych doświadczeniach reżimu komunistycznego, zniewoleniu i długotrwałej obecności wojsk sowieckich w Europie Środkowej. Po upadku komunizmu wiele pomników zostało usuniętych z przestrzeni publicznej, ale część z nich pozostała i wzbudza liczne kontrowersje, a niejednokrotnie powoduje ostre podziały społeczne." - napisała dr Aleksandra Kuczyńska-Zonik we wnioskach o znaczeniu pomników sowieckich w Europie Środkowej

Tutaj trzeba zauważyć bardzo dobry moment, które wybrały łotewskie władze na podjęcie od dawna wymaganej decyzji, a która to została medialnie "przykryta" przez zamieszanie wywołane wejściem Finlandii i Szwecji do NATO. W ten sposób zmniejszono możliwość wystąpienia nagłych prowokacji, które dotknęły na razie w niewielkim stopniu tylko info-sferę. Jednak Łotysze, wiedzą, że najgorsze wciąż przed nimi. Wprawdzie zapowiedź, że prace rozbiórkowe pomnika mogą zacząć się najwcześniej za rok, należy uznać za próbę uspokojenia dość licznej mniejszości rosyjskiej, to jednak właśnie z tych samych powodów, rozbiórkę trzeba będzie przeprowadzić w sposób niezapowiedziany.

Jakkolwiek ta sprawa się zakończy, łotewskie władze stoją przed falą różnych incydentów i poniekąd właśnie to zagrożenie leży u podstaw dymisji minister spraw wewnętrznych Marii Golubevej. Zagrożenie to, jest także kolejnym powodem nacisków Rygi na zwiększenie obecności wojsk NATO w państwach bałtyckich, które powinno zostać postanowione na zbliżającym się szczycie NATO w Madrycie.

Na koniec chcę dorzucić coś z naszego podwórka. Za na wskroś niepokojące uważam informacje o złożeniu projektów nowelizacji ustawy o broni i amunicji do sejmowej "zamrażarki". Przy tym muszę zauważyć rzecz kolejną. Wskazywanie na sondaże opinii publicznej, która mimo trwającej 3 miesiąc wojny na Ukrainie, nadal rzekomo nie chce ułatwienia dostępu do broni, świadczy o bardzo złym symptomie. Nadal brak zaufania do siebie nawzajem.

Dopóki debaty na temat dostępu do broni będą zaczynać się od omawiania używania broni do obrony domu, a nie od tego co najważniejsze, czyli jak wykorzystać broń celem obrony narodowej, obrony totalnej lub używania do celów rozwijania kultury bezpieczeństwa i sportu, tak długo będziemy borykać się z pojęciem jednego z najbardziej rozbrojonych narodów Europy. A niestety takie niuanse Rosjanie dostrzegają i doskonale wykorzystują. Proszę przy tym zauważyć, że do zupełnie odwrotnych wniosków doszły władze państw bałtyckich, które rozwijają właśnie u siebie działania dotyczące Obrony Cywilnej i w toku są prace nad projektami prawa obrony totalnej. A u nas znów debata ucichła, co także daję Państwu pod rozwagę.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Redaktor zarządzający: Michał Mistewicz
wykop.pl
Twitter
Facebook
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021