Zdjęcie: Steve Reynolds Flickr.com
12-09-2023 09:30
"Jak pisze Czesław Miłosz, wschodni Europejczycy potrafią się przystosować do wszystkiego, ponieważ „człowiek jest istotą plastyczną i można sobie wyobrazić dzień, w którym cechą szanującego się obywatela będzie chodzenie na czworakach z rodzajem wieżyczki z kolorowych piórek, którą będzie dźwigał na tyłku”." - napisał, znany analitykom, amerykański dziennikarz i analityk polityczny, Robert D. Kaplan w książce "W cieniu Europy - Dwie zimne wojny i trzydziestoletnia podróż przez Rumunię, a nawet dalej". Ten nieco przesadzony obraz człowieka naszego regionu pokazuje jednocześnie jego siłę, a więc zdolności przystosowawcze, ale także jego słabość, jaką jest nabyta świadomość "gorszych czasów".
W mojej ocenie miniony tydzień przyniósł nam kilka momentów słabości, jak i co istotne, także konstatacji z ich istnienia przez czynniki "wieży". Zacznijmy jednak od przypadku Rumunii, która wpadła w podobne kłopoty interpretacyjne, jak Polska w przypadku rosyjskiej rakiety pod Bydgoszczą, czy w przypadku wybuchu innej, której podobno była wynikiem nieszczęśliwego wypadku, tak czy inaczej spowodowanym rosyjskim atakiem rakietowym, w Przewodowie. Schemat przypadku rumuńskiego okazał się nieco podobny, jak w przypadku Polski. Najpierw Ukraina poinformowała o upadku drona na terenie przygranicznym Rumunii, a władze tego kraju najpierw zaprzeczały faktom, po czym zaczęło rosnąć "zaniepokojenie". Warto jednak przypomnieć, że była to kontynuacja pewnej logicznej ciągłości zdarzeń.
Przypomnijmy, że w trakcie rosyjskiego ataku z dnia 24 lipca na ukraińskie porty w rejonie Odessy, drony te uderzyły w położone nad Dunajem porty Reni i Izmaił - według mediów, wtedy tylko 200 metrów brakowało od granicy Rumunii. Co równie ważne, okazało się w ostatnich dniach, że dronów były dwa, które spadły w różnych dniach tygodnia. "Jeśli zostanie potwierdzone, że części należą do rosyjskiego drona, taka sytuacja byłaby niedopuszczalna i stanowiłaby poważne naruszenie suwerenności i integralności terytorialnej Rumunii" - powiedział rumuński prezydent Klaus Iohannis w przemówieniu na początku szczytu krajów Inicjatywy Trójmorza w Bukareszcie. Słowo - klucz: jeśli.
W efekcie rumuński Narodowy Komitet ds. Sytuacji Nadzwyczajnych podjął decyzję o wzmocnieniu środków mających na celu ochronę ludności na obszarach w pobliżu granicy z Ukrainą - krótko mówiąc: będą budowane schrony i wysyłane alerty SMS o możliwościach ataku.
Takie są reakcje na to, co przecież, zgodnie z linią kremlowskiej propagandy, można byłoby określić: "wypadkiem przy pracy". Problem w tym, że te wypadki zaczynają się mnożyć - po przetestowaniu Polski, przyszedł czas na południowo-wschodnią flankę, a w tym przypadku znów powstały problemy z interpretacją znaczenia kto jest za atak odpowiedzialny i jak na to reagować - tak w ośrodku krajowym, jak i na niwie sojuszniczej NATO. Wypadki te wskazują, że można zapewniać o istnieniu "wielu scenariuszy", a i tak na końcu okazuje się, że władze "nie widzą i nie słyszą", a jedyną możliwością reakcji pozostaje wzywanie dyplomaty wrogiego państwa na dywanik. A co - używając słowa-klucza - jeśli następne w kolejce do testu będą państwa bałtyckie? Owszem, trudniej będzie wytłumaczyć, dlaczego dron czy rakieta skręciły z Ukrainy na północ, ale to w dzisiejszych czasach także może się zmienić. Co więc można zrobić? Jedną z możliwości jest skuteczne dokręcenie wreszcie śruby sankcji i zamknięcie licznych przecieków tego systemu, który zaczyna nieco przypominać historyczny przypadek chybionego planu Napoleona blokady kontynentalnej Wielkiej Brytanii.
Z tej perspektywy pojawia się smutny obraz tych przecieków - tylko w minionym tygodniu okazało się, że tak naprawdę handlują z Rosją wszyscy, a najbardziej państwa zachodnie - Hiszpania dla przykładu zwiększyła import i stała się drugim co do wielkości konsumentem gazu LNG z Federacji Rosyjskiej, a słowacki wiceszef KE Marosz Szefczovicz powiedział, że obecnie całkowite odrzucenie dostaw rosyjskiego gazu jest zadaniem niemal niemożliwym do zrealizowania dla krajów Unii Europejskiej. Z kolei zmierzająca zupełnie do marginesu znaczenia międzynarodowego, ONZ prowadzi, według mediów, negocjacje z Federacją Rosyjską w celu zawarcia porozumienia, na mocy którego w zamian za przywrócenie porozumienia zbożowego zostaną zniesione podstawowe sankcje nałożone na Rosję, w tym także zwrot przez UE aktywów zamrożonych sankcjami.
Tak więc gaz na poziomie międzynarodowym "wieży", a jak jest na poziomie ludzkiego handlu na "placu"? Jak informują media łotewskie, które zajęły się tematem prowadzonego nadal przez niektóre krajowe firmy handlu z Rosją, powody są jakże proste. Poznajemy je na przykładzie pewnej firmy z miasta Tukum (Tukums), dla której ten handel jest tak ważny, że zorganizowała niedawno spotkanie na temat dalszego rozwoju handlu w Rosji. Przedstawiciel firmy twierdzi, że rynek rosyjski jest "na tyle ważny, że natychmiastowe zaprzestanie eksportu miałoby negatywny wpływ zarówno na miejsca pracy w naszej firmie, jak i spowodowałoby straty finansowe.", a "kontynuowanie eksportu do Rosji to po prostu racjonalna decyzja biznesowa". Z kolei przedstawiciel innej firmy spożywczej z Rygi, która wprawdzie ostatnie zamówienie do Rosji wysłała na początku roku, wskazuje na przykład "wieży". "Cóż, spójrzmy na wojnę. Wszyscy używamy gazu w domu, ale skąd go kupujemy? Z Rosji. Więc my, nieustraszeni patrioci, powinniśmy przestać gotować. Nie potrzebujesz wszystkiego." - ironizuje. Tam gdzie sankcji nie ma, etyka z reguły schodzi na plan dalszy, zwłaszcza tam gdzie trzeba żyć.
To tylko jeden z wielu przykładów, którego zresztą jedną z odmian jest niedawny skandal wokół męża premier Estonii Kai Kallas. A alternatyw dla handlu albo brak, albo nie są dostrzegane - o czym za chwilę.
Biorąc pod uwagę wyżej wymienione zagadnienia dla postrzegania bezpieczeństwa regionu, warto więc zauważyć cały cykl wypowiedzi szefa polskiego Sztabu Generalnego gen. Rajmunda Andrzejczaka, które pojawiły się w kilku mediach zagranicznych. "Uważam, że UE, kraje NATO i cała cywilizacja zachodnia mogą i powinny zrobić więcej dla Ukrainy, aby nie dać Rosjanom czasu. To jest wojna na wyniszczenie, wzajemne wyniszczenie. To wojna o zasoby, a Rosjanie mają inne standardy dla ofiar, dla rezerwistów, dla kolejnych czołgów z lat 60-tych, które wysyłają na front. Korumpują cały świat, by zdobyć technologię, której im brakuje. To jest nieporównywalne z tym, co my robimy. Ukraina nie może sobie pozwolić na długą wojnę, nie macie wystarczająco dużo ludzi, aby ją stoczyć, a następnie odbudować Ukrainę. Jesteśmy tego w pełni świadomi. Przyjęcie milionów Ukraińców za granicą, którzy zeszli z linii ognia, co było ważne z moralnego punktu widzenia, i odzyskanie kontroli nad krajem to pierwszy etap. Ale musimy stworzyć Ukraińcom warunki do powrotu do domu. Dlatego Ukraina musi wygrać i nie możemy dopuścić do żadnej innej opcji." - mówił generał w wywiadzie dla mediów ukraińskich.
Z kolei media brytyjskie zauważyły wypowiedź generała w kwestii najbliższego okresu wyborów w Polsce. "Rosja będzie próbowała wywołać kryzys w najbliższych wyborach w Polsce, nie podał jednak publicznie żadnych szczegółów. Ostrzegł, że Rosja znajduje się w stanie permanentnej wojny i jest „w Polsce bardzo aktywna, szuka luk w systemie, stara się ingerować w media”. Andrzejczak przestrzegł także, że jeśli Ukraina przegra wojnę, a Białoruś wejdzie dalej w orbitę Rosji, Polska uzna, że ograniczenie wydatków na obronność do 5% produktu krajowego brutto i stała armia licząca 300 tys. żołnierzy nie wystarczy. „Jeśli stracimy wiarygodność jako NATO, jako cywilizacja, Chiny będą to obserwować, więc będzie to ważna gra” – powiedział." - czytamy w "The Guardian".
"NATO jest organizacją traktatu nuklearnego; powinna być znacznie bardziej aktywna i mocniej reagować wobec Rosjan. W latach 70 i 80 30% bombowców B-52 stale latało z bronią nuklearną z pilotami gotowymi do działania. Dziś jest dla nas wyzwaniem, by wypowiedzieć słowo B61 [podstawowa amerykańska termojądrowa bomba lotnicza], więc zmieńmy narrację. Co jest z nami nie tak? Rosja jest wciąż taka sama i mamy sytuację w sąsiednim kraju, w której Rosja publicznie mówi, że umieszcza systemy nuklearne na Białorusi, a co my robimy w naszej panamskiej koszulce? Nie chcę zbytnio przesadzać, ale co jest nie tak z naszym słownictwem? NATO jest organizacją nuklearną. Kropka."" - mówił generał.
Z polskiego punktu widzenia, zwróćmy uwagę na słowa gen. Andrzejczaka dotyczące bezpieczeństwa kraju. "Obrona państwa to zadanie dla całego narodu, nie tylko wojska. Każdy ma swoją cegiełkę do dołożenia. Trzeba odejść od przekonania, że za obronę kraju odpowiadają tylko żołnierze, poczuć w sobie większą odpowiedzialność za obronność" - mówił generał. "Jeżeli Ukraina - średnie państwo, nienależące do NATO i Unii Europejskiej - zatrzymała jedną z największych armii na świecie, która w doktrynie strategicznej NATO jest definiowana jako główne zagrożenie - to należy się głęboko zastanowić, jak to się stało, że stanęli w szyku bojowym i odparli ten pierwszy atak. Wniosek jest taki, że działają tu nie tylko siły zbrojne w linii, ale cały naród, we wszystkich domenach - w tym także m.in. w domenie informacyjnej, w której do dzisiaj Ukraina utrzymuje inicjatywę, mimo wyzwań stawianych przez rosyjską propagandę i fake newsy. (...) Jednym z nich jest zmiana postrzegania - że to nie "oni", wojsko, zajmują się obroną kraju, tylko jest to zadanie dla całego narodu. Trzeba zmienić ten paradygmat, poczuć w sobie większą odpowiedzialność za obronność - każdy ma tu jakąś cegiełkę do dołożenia, od seniorów, którzy mogą chociażby pilnować wnuków, podczas gdy ich rodzice działają w Wojskach Obrony Terytorialnej, po maluchy, które zbierają w szkole piątki i uczą się postaw patriotycznych. Jest zadanie dla każdego” - zaznaczył generał.
I znów pojawia się nawiązanie historyczne, jakże obecnie żywe w swoim znaczeniu. "W jednym interesie jednaż gorliwość wszystkich serca zajmować powinna" - pisał Naczelnik Kościuszko do obywateli w marcu 1794 roku. Jednak przy tych wielkich słowach, nie należy zapominać o podstawach - wciąż nierozstrzygnięta sprawa Ustawy o Obronie Cywilnej. Mamy prawo dla "siły zbrojnej narodowej", musimy mieć i prawo ochrony tych najsłabszych, którzy, jak dotychczasowa historia wskazuje, ponoszą największe ofiary.
Wracając na koniec do wątku handlowego, odnotujmy pewną jego korelację z wątkiem bezpieczeństwa. W minionym tygodniu odbywał się szczyt Trójmorza w Bukareszcie - jest to niewątpliwa, nadal słabo dostrzegana szansa dla rozwoju handlu w naszym regionie. Handlu między państwami, które podzielają podobne wartości. "W odniesieniu do toczącej się w Ukrainie wojny, Polacy najsilniej są przekonani, że Ukrainie należy się odszkodowanie od Rosji oraz że Międzynarodowy Trybunał powinien osądzić zbrodnie wojenne Rosji w Ukrainie. Wskazują na to szczególnie wysokie wartości Indexu.(...) W kontekście trwającej wojny, Polacy czują, że Rosja stanowi obecnie realne niebezpieczeństwo przede wszystkim dla całej Europy Środkowej, jak również podzielają tezę, że dopiero wojna uświadomiła Zachodowi, czym jest Rosja Putina. " - czytamy w bardzo interesującym raporcie IEŚ na temat badań opinii społecznych przeprowadzonych w państwach Trójmorza.
W mojej ocenie, to czego nadal brakuje idei Trójmorza, jest jego bolączką powstała od samego zarania tej idei, która sięga początków XX wieku. Za główny problem uważam odbiór społeczny tej idei, tego systemu krajów połączonych geograficznie i gospodarczo. Jak to już kiedyś wspominałem, poza znaczeniem politycznym, Trójmorze w tym odbiorze społecznym o ile istnieje, to tylko jako międzynarodowa platforma elit i warto zadbać o to postrzeganie, jeżeli chcemy ugruntować jego role na dłużej. A warto też zauważyć, że dla przykładu reakcja Mołdawii na dołączenie do Trójmorza, do przesadnie entuzjastycznych nie należała, skupiając się bardziej na możliwościach kolejnej współpracy z krajami UE.
"Profesor Simms słusznie wystrzega się proroctw, ograniczając się do obserwacji. Jego najbardziej frapująca obserwacja jest natury zarówno geograficznej, jak i historycznej, mianowicie stwierdza on, że o losie Europy jako całości zawsze decydowało to, co działo się w obrębie granic średniowiecznego Świętego Cesarstwa Rzymskiego, czyli obszaru, który obejmuje zjednoczone Niemcy i ciągnie się od Niderlandów do Czech i od Danii do włoskiego Piemontu. Krótko mówiąc, geografia, która się dzisiaj liczy, to Berlin i główne miasta Unii Europejskiej: Bruksela, Haga, Strasburg i tak dalej. Z czego wynika, że o losie regionu od Budapesztu do Bukaresztu i Kiszyniowa, w mniejszym lub większym stopniu stanowiącego część Międzymorza Piłsudskiego, najprawdopodobniej będzie decydował, podobnie jak w przeszłości, układ sił zewnętrznych (w sensie geograficznym)." - pisał Robert D. Kaplan w 2016 roku.
To tylko część naszych słabości, tak mentalnych, jak i podejmowanych decyzji, warto zdawać sobie sprawę z ich istnienia i dążyć do ich naprawienia, bo jeśli nie zrobimy tego sami, zrobią to za nas inni, niekoniecznie w sposób dla nas przyjemny.