Zdjęcie: Pixabay
02-08-2022 09:30
"Wszyscy zgadzają się na to, że od Polski całej i niepodległej zawisła przyszłość Sławiańszczyzny, los europejskiej cywilizacji, na koniec wolność środka i zachodu Europy; lecz, o ile wiem, nikt jeszcze z precyzją nie powiedział, że od takiej Polski zależą także interesa wschodnie Europy, interesa handlowe, materialne, połączone z wyższymi politycznymi i moralnymi.(...) Nasamprzód: ciężenie, presja tego ogromnego mocarstwa według praw natury musi się odbywać w kierunku z północy ku południowi z biegiem rzek spławnych. Najpiękniejsze prowincje moskiewskie, tak europejskie, jak azjatyckie, są południowe. Płody tych osiadłości daleko korzystniej (bo to wynika z naturalnego stanu komunikacji) zbywać można handlem na Morzu Śródziemnym niżeli na Bałtyckim. (...) A ci Kozacy, którym Zygmunt I od Zaporoża dał w osiadłość część kraju powyżej Porohów, których Stefan Batory w rządną milicją zamienił, była to dzielna i wierna w swoim czasie straż Rzeczypospolitej od Tatara, Turka i Moskala. Z tej przyczyny powiedziałem, że Moskwa przez Polskę prze Turcją. Polską rządzi w Multanach i Wołoszczyźnie, i tylko skutkiem zaboru Polski może się rozwinąć w kierunku wschodnio-południowym, który tu oznaczyć usiłowałem. A zatem rewolucja 29 listopada mając na celu przywrócenie części naszego kraju, który się od cypla Kurlandii rozciąga do Morza Czarnego, obrażała najdelikatniejsze interesa państwa carów." - pisał kiedyś Maurycy Mochnacki, trybun Powstania Listopadowego.
Aby w jednym zdaniu nakreślić aktualne problemy naszego regionu w nawiązaniu do obrazu przestrzeni namalowane słowami Mochnackiego, można opisać to tak: Estonia skupiona jest na kwestii gazowej, Łotwa ostrożnie walczy z sowiecką spuścizną przed jesiennymi wyborami, Litwa rozdziela politykę pomiędzy Królewcem a Białorusią, ta ostatnia pod butem reżimu wasala Rosji walczy z rzeczywistością sankcji, Ukraina bije się o wolność, a Mołdawia wciąż nie poddaje się będąc pod stałym naciskiem gazowo-destabilizacyjnym Rosji. W tym obrazie, chcemy tego czy nie, Polska znów staje się zwornikiem świata Jagiellonów. Od naszej postawy i zrozumienia naszej roli zależy los wszystkich tych państw. Tym razem skupię się tylko na Północy i Południu.
Estonia prócz zawirowań politycznych związanych ze zmianą koalicji rządowej, oraz ciągłym dążeniu do rozwiązania problemu gazu, doświadczyła w ostatnich dniach pewnego dość symbolicznego policzka. Oto burmistrz Narwy, miasta położonego przy granicy z Rosją, Katri Raik, notabene z wykształcenia historyk, stwierdziła, że nie ma potrzeby usuwania w Narwie pomnika, na którym stoi sowiecki czołg.
"Burmistrz uważa, że jest to naturalny stan rzeczy i nie ma potrzeby ani prawa robić nic, aby go zmienić, ponieważ w trudnych czasach mogłoby to podzielić estońskie społeczeństwo, osłabić bezpieczeństwo, a nawet dać wrogowi pretekst do militarnego ataku na Estonię. Burmistrz próbuje umniejszyć znaczenie zainstalowanego nad brzegiem rzeki Narwy czołgu, który ma gloryfikować imperialistyczną inwazję i okupację Estonii przez Rosję (Związek Radziecki), bo problemu rzekomo nie ma, a jeśli ktoś go sztucznie tworzy, to są to władze państwowe. Tym samym stoi w ostrej opozycji do rządu, którego bardziej zdecydowane działania jak dotąd mogły "wyprowadzić ludzi na ulice". Ale nie jest, o czym świadczy dość ostra i krytyczna reakcja na stanowisko burmistrz zarówno w mediach zwykłych, jak i społecznościowych. A sednem problemu nie jest sam czołg na Narwie, ale niezliczone czołgi, które wyrosły w sercach mieszkańców Narwy (i, jak podejrzewam, rosyjskojęzycznych mieszkańców innych części Estonii). Mówiąc, że taki stan serca nie jest chorobą, burmistrz pośrednio mówi znacznej liczbie Estończyków, że chorzy są wszyscy ci, którzy nie rozumieją, nie mogą zaakceptować i nie potrafią dostosować się do tej specyfiki Narwy." - napisał estoński publicysta Kaarel Tarand.
Tarand zauważył, że jednym z priorytetów nowego rządu jest zakończenie do końca roku sprawy sowieckiej symboliki w Estonii, w czym zresztą jest tożsama z problemami sąsiedniej Łotwy, a decyzja burmistrz stoi w sprzeczności nie tylko ze zdaniem rządu ale i większości Estończyków. "Ale to prawda: na każdym obszarze Republiki Estonii, gdzie nie jest zagwarantowany pełny i swobodny rozkwit wszystkich przejawów życia estońskiego, najważniejszym i natychmiastowym zadaniem tego ostatniego, jako przedstawiciela władz publicznych, jest estonizacja jego obszaru władzy. To właśnie realizacja tego zadania powinna być najważniejszym dziełem burmistrz Narwy. Wybrała jednak coś zupełnie przeciwnego - wzniecenie w sercach sterty złomu w postaci antypaństwowych memów, a tym samym wzniecenie nienawiści do Estończyków." - zauważa Tarand.
Jak ważna jest to sprawa dla rządu potwierdziły wczorajsze wypadki bo oto do Narwy przyjechał minister spraw wewnętrznych Lauri Läänemets, który powiedział, że rosyjski czołg wzniesiony jako pomnik II wojny światowej musi zostać usunięty z obecnego miejsca. "Czołg nie jest dobrym pomnikiem. To sprawa narodowa, a nie lokalna. Insygniami wojennymi powinien zająć się rząd republiki” – powiedział minister spraw wewnętrznych. „Gdzie postawić czołg, powinni decydować specjaliści i jest to praca odpowiedniej komisji. To nie jest zadanie polityków. Jednak obecność państwa powinna przejawiać się nie tylko w symbolach i pomnikach dla mieszkańców Narwy, ale także w staraniach o zapewnienie codziennej jakości życia. Dobrostan mieszkańców Narwy ma znaczenie dla Estonii. Zaproponujemy naszym partnerom w rządzie, że Narwa potrzebuje nowego szpitala, mieszkań do wynajęcia dla specjalistów, takich jak nauczyciele, oraz niższych cen ogrzewania” – zapowiedział minister.
To warstwa symboliki, którą, jak już to wiele razy wspominałem, ma istotne znaczenie dla świadomości narodowej w naszej przestrzeni. A czas na walkę z wrogimi symbolami, które przykrywa piach zapomnienia, zawsze jest ograniczony, jak to pokazuje przykład cytadeli warszawskiej i PKiN, czy jeszcze ostałe gdzieniegdzie wieże Bismarcka.
Natomiast Litwa wciąż zmaga się już nie z historią, a bardziej ze współczesnością, bo wciąż w Wilnie analizowane są błędy popełnione w sprawie tranzytu do Kaliningradu. "Zwolennicy Komisji Europejskiej mogą powiedzieć, że Litwa powinna była skoordynować swój sposób działania z Brukselą przed publicznym ogłoszeniem go. Zwolennicy litewskiego rządu mogą ripostować, że ma on wszelkie prawo do wdrażania unijnych sankcji, interpretując je logicznie. Nie powinna też obawiać się, że ewentualne rosyjskie groźby skłonią Komisję do zmiany interpretacji sankcji. W rzeczywistości niektórzy litewscy parlamentarzyści mówią właśnie o tym, a niektórzy nawet wzywają Wilno do zignorowania nowej interpretacji Komisji.Krótko mówiąc, sprawa tranzytu została całkowicie spaprana." - zauważa Elisabeth Braw analityczka American Enterprise Institute.
"Ale rządy, parlamentarzyści i zwykli obywatele we wszystkich krajach europejskich lubią żyć w liberalnej demokracji, w której spory są wyrażane publicznie - a może po prostu uważają to za oczywiste. W każdym razie zazwyczaj wyrażają publicznie swoje zdanie i w pewnym momencie dochodzą do porozumienia z tymi, którzy mają inne zdanie. To właśnie zrobiły Wilno i Bruksela. Okazało się jednak, że to już nie działa. To już nie działa, bo dziś każdy strategiczny rywal - czy to Rosja, Chiny, czy inne wschodzące mocarstwo - bacznie obserwuje i wykorzystuje każdy spór." - napisała Braw, konkludując, że należy ograniczać dyskusje publiczne w istotnych kwestiach, gdyż jest to narzędzie wykorzystywane przez wrogie państwa. Co warte jednak odnotowania, na Litwie rozpoczął się także proces, który ma wymiar tak symboliczny, jak i praktyczny. Mariusz Antonowicz z Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Nauk Politycznych Uniwersytetu Wileńskiego rozpoczął dyskusję na temat przejścia Litwy na europejski rozstaw torów kolejowych.
"Już 22 czerwca dziennikarz Polsat News Grzegorz Dubiecki zapytał Czesława Okińczyca, sygnatariusza Aktu Niepodległości Litwy, dlaczego Litwa nadal jest częścią rosyjskiego systemu kolejowego i nie przechodzi na europejskie tory? Miesiąc później ta kwestia została poruszona również na Litwie. Pułkownik Gintaras Bagdonas słusznie zauważył, że przynależność Litwy do rosyjskiego systemu kolejowego zagraża naszemu bezpieczeństwu wojskowemu. Wojna w Ukrainie wyraźnie dowiodła, że najdogodniejszym sposobem dla wojsk rosyjskich jest właśnie przemieszczanie się koleją.(...) Litwa ma doskonałą okazję do wyjścia z rosyjskiego systemu kolejowego, nie tylko po to, by rozwiązać wspomniane wyżej problemy związane z bezpieczeństwem, prawem i reputacją, ale także po to, by nadać nowy impuls rozwojowi kraju, w szczególności regionów." - napisał Antonowicz w artykule, który warto przeczytać w całości.
Tymczasem na południu pomniki czy publiczne dyskusje są najmniejszym problemem, na tę chwilę niezauważalnym, gdyż Rosja zaczęła nieco trząść regionem. Poza kwestią Kosowa, która prędzej czy później musiała wrócić na pierwsze strony gazet, ze względu na sztuczne dotychczasowe rozwiązanie, Rosja urządza mniejsze prowokacje. Do takich należy, na przykład, niewyjaśniona seria wybuchów w bułgarskich magazynach z amunicją należących do Emiliana Gebrewa, którego przed kilkoma laty próbowano otruć, a bułgarska prokuratura oskarżyła o to oficerów rosyjskiego wywiadu wojskowego.
Na naszych łamach wspominaliśmy już o falach fałszywych alarmów bombowych, z którymi zmagają się władze Kiszyniowa. Ale Rosja nie ustaje w dalszych działaniach, które mają na celu destabilizację Mołdawii, której rola dla ewentualnego odciągnięcia uwagi Zachodu od Ukrainy, a także samej Ukrainy walczącej o Chersoń i Krym, jest spora. Bo prócz odgrzewania kotleta w postaci nagłaśniania wypowiedzi polityków naddniestrzańskich, Rosja znalazła nowy lewar służący do osiągnięcia swoich celów.
Mała, licząca około 130 tysięcy mieszkańców autonomia Gagauzji w ramach państwa mołdawskiego była dotąd ostoją wpływów rosyjskich. I właśnie tam powstała ostatnio nowa partia: Ludowy Związek Gagauzji. Na jego czele stanął Wiktor Pietrow, niezależny członek Zgromadzenia Ludowego Gagauzji (NSG), który niedawno próbował stanąć na czele lokalnego parlamentu. Partia ta nie ukrywa swojej prorosyjskiej orientacji. Deklarowane cele partii to ochrona praw i wolności mieszkańców Gagauzji, wzmocnienie roli autonomii oraz rozwijanie „dobrych stosunków z Rosją i innymi krajami Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej”.
Oczywiście swoje przysłowiowe trzy grosze zaczęli także dodawać posłowie mołdawskiej partii Socjalistów. W rezultacie od dwóch tygodni region ten jest sceną sobotnio-niedzielnych wieców, na których prócz naciąganych przemówień wznoszone są także antyrządowe hasła. Protesty te odbywają się na razie z udziałem kilkudziesięciu osób. Jednak, jak łatwo to przewidzieć, wraz z pogarszającą się sytuacją gospodarczą Mołdawii sytuacja może się pogorszyć, co jest właśnie celem Kremla.
Na tę chwilę władze w Kiszyniowie na te protesty praktycznie nie reagują, poza wypowiedziami rzeczników prasowych, co jednak nie oznacza, że tej sprawie pilnie się nie przyglądają. Być może właśnie tę sprawę miała na myśli prezydent Mołdawii Maia Sandu, kiedy to na konferencji prasowej w Bukareszcie, mówiła o zagrożeniu rosyjską inwazją. „Jesteśmy zaniepokojeni i dopuszczamy wszystkie scenariusze, także te najbardziej pesymistyczne. Przygotowujemy się na wszystkie scenariusze i jeśli Rosja spróbuje zaatakować Mołdawię, to oczywiste jest, że poprosimy o pomoc” – powiedziała Sandu.
Tak więc prócz przyglądania się Bałkanom, należy zwłaszcza zwracać uwagę w najbliższym czasie na Mołdawię i jej problemy, bo Rosja najwyraźniej nie powiedziała tutaj jeszcze ostatniego słowa. Warto jednak tutaj zacytować niedawne słowa generała Philipa Breedlove , byłego naczelnego dowódcę NATO w Europie: "Słyszymy, że powinniśmy martwić się o to by nie drażnić Rosji. Tymczasem ja zapytam tylko: a kiedy to MY poczujemy się sprowokowani? W 2008 Rosja skorzystała ze swojej armii by zająć terytorium sąsiada. W 2014 zrobiła to samo. W 2022 również. Czemu martwimy się tak by nie sprowokować Putina, skoro ten i tak nierażony robi swoje? Powtarzam więc pytanie: kiedy to my zostaniemy sprowokowani?".
Kończąc przywołam raz jeszcze słowa Mochnackiego, które niech nam posłużą jako memento dla tego tygodnia: "Sto lat i przeszło mija, jak rząd sąsiedzkiego mocarstwa miesza się do rzeczy polskich, a zawsze z ujmą to pożytków, to sławy naszej. Zawziąwszy nadzieję przywiedzenia do niepodjętego upadku Rzplitej, obracał na swoje korzyść jej wewnętrzne rozterki, statecznie myśląc o zagładzie rodu i imienia polskiego, żeby i pamięć zaginęła, jako kiedyś byliśmy narodem. Ku temu celowi zmierzały i dotąd zmierzają wszelkie usiłowania tej potencji. Nie masz ani jednej praktyki w łupieskiej polityce tak starożytnych, jako też dzisiejszych wieków, której by ci mistrzowie podejścia, zdrad i okrucieństw nie użyli na nasze szkodę. "