Zdjęcie: Pixabay
07-02-2023 09:30
"Europa Zachodnia przeżywa nie tylko kryzys gospodarczy ale także - i nawet przede wszystkim - kryzys moralny. Dawny system normatywny legł w gruzach i dzisiaj jedyna widoczna energia zostaje obrócona na jego miażdżącą krytykę, czy wręcz negację. Nie widać niczego co by zakiełkowało, a zwłaszcza trwale wyróść miało na jego miejscu. Komórka rodzinna ulega na naszych oczach rozkładowi, filozofia hedonistyczna, jak i ustalająca się - częściowo w jej funkcji - zatrata poczucia interesu ogólnego, odbija się katastrofalnie nie tylko na dyscyplinie społecznej, ale i na stopie przyrostu naturalnego. Nie widać sił zdolnych do utrzymania tej cywilizacji, nie mówiąc o jej obronie w wypadku - bądź co bądź prawdopodobnym - jej zagrożenia. Poziom kulturalny gwałtownie się obniża a nic nie wróży poprawy na przyszłość skoro kryzys szkolnictwa - i to na wszystkich poziomach - przybiera coraz tragiczniejszy charakter." - takie słowa napisał w 1978 roku Zbigniew Rapacki, prawnik i publicysta, współpracownik paryskiej "Kultury", wreszcie autor ciekawego zbioru artykułów "Widziane z Paryża".
Powyższy cytat, oprócz zwrócenia uwagi na już wtedy dostrzegalne słabości rosnącej wtedy gospodarczo Europy Zachodniej, a którego efekty dostrzegamy obecnie, nie polega tylko na prostej analogii. Rapacki w dalszej części wskazuje, że gdyby wówczas Polska miała wolność samostanowienia i doprowadziła do połączenia z Zachodem, to będziemy jako kraj zbyt słabi, aby odegrać w tym związku rolę scalenia tego świata Europy Zachodniej, oddając jednak przy tym swoje zasoby i energię ludzką.
Tymczasem świat europejski, którego "płuco zachodnie" - parafrazując słowa papieża św. Jana Pawła II - zaczęło się kurczyć pod wieloma względami w epoce "końca historii", przeżywa pod wpływem ostatnich wydarzeń istotną zmianę, która jednak nadal definitywnie nie przesądza o jego dalszym losie. I trwająca rosyjska wojna napastnicza na Ukrainie to nie tylko czynnik akcentujący wagę popełnionych błędów i tym samym symptomów choroby. Kristi Raik, znana politolog estońskiego think-tanku ICDS dostrzega te słabości m.in. dotyczące kwestii przyjęcia Ukrainy do Unii Europejskiej.
"Kilka krajów członkowskich stara się opóźnić i odroczyć ten proces. Toczy się debata na temat konieczności zapewnienia "zdolności absorpcyjnej" UE. Jest to jednak pojęcie tak niejasne, że istnieje ryzyko, iż zostanie wykorzystane do zamaskowania innych względów politycznych. Tandem Niemcy-Francja - te dwa kraje są historycznymi liderami UE - obawia się, że równowaga polityczna w Europie przesuwa się na wschód. To przesunięcie (które już się rozpoczęło) zostałoby znacznie wzmocnione przez przystąpienie Ukrainy do UE. Kraje Europy Zachodniej obawiają się również ceny członkostwa Ukrainy, ponieważ bogactwo tego kraju przez długi czas będzie poniżej średniej unijnej. Mimo to Europa zobowiązała się już do wsparcia powojennej odbudowy Ukrainy, która będzie kosztować setki miliardów euro. Jest to rachunek, który Europa Zachodnia musi teraz zapłacić za to, że przez lata ignorowała rosyjskie zagrożenie." - zauważa Kristi Raik.
Estońska politolog zwraca też uwagę, że wiara Zachodu w znaczenie kompromisów (za Zachodzie zwykle nieszczęśliwie ilustrowane słowami "win-win"), jest odzwierciedleniem przeciwnego postrzegania polityki Kremla, według którego kompromis jest oznaką słabości. To co uważam z mojego punktu widzenia, za ważne to słowa Raik, iż Ukraina nadal postrzegana jest na Zachodzie poprzez pryzmat Rosji - i warto o tym pamiętać.
"Czwarty - i najsłabszy - punkt zachodniej jedności dotyczy sposobu, w jaki Zachód widzi swoje przyszłe relacje z Rosją i przyszłość samej Rosji. Od moich niemieckich kolegów (którzy skądinąd zdecydowanie potępiają rosyjską agresję) słyszałam zarzuty, że "rusofobiczne" kraje bałtyckie nie chcą wspierać rosyjskiej opozycji demokratycznej. Są one skłonne wierzyć, że aktywne wspieranie rosyjskiej opozycji daje Zachodowi możliwość wpływania na rozwój Rosji w korzystnym kierunku, a tym samym normalizacji stosunków po odejściu Putina od władzy. Nie zniechęca ich słabość i fragmentacja rosyjskiej opozycji ani zła opinia o "demokracji" wśród Rosjan." - napisała Raik, która dodała: "Tysiące Ukraińców zginęło już za europejskie bezpieczeństwo, ale europejska jedność będzie krótkotrwała, jeśli sojusznicy z NATO nie zdadzą sobie w końcu sprawy, że oni również powinni być gotowi umrzeć za Ukrainę."
Odnotujmy także chłodny głos brytyjski w tej sprawie - tutaj za przykład niech przytoczę wnioski styczniowej analizy, którą opublikowano na łamach International Affairs z Chatham House. "Kontrast między reakcją UE na ofensywę Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku a jej reakcją na wcześniejszą inwazję i aneksję Krymu jest wyraźny. W okresie po inwazji Rosji w lutym nastąpił większy poziom zbiorowej reakcji UE. Skala i zakres działań Rosji, zwłaszcza jako kulminacja rozszerzonego wzorca wrogich działań wobec innych państw europejskich od czasu inwazji na Gruzję w 2008 roku, niewątpliwie ułatwiła zmianę perspektywy państw członkowskich UE wobec jej największego sąsiada." - czytamy w analizie.
"W odróżnieniu od poprzednich poważnych wyzwań dla kolektywnej polityki zagranicznej UE, takich jak wojny w byłej Jugosławii, Iraku czy Syrii, dążenie do zbiorowej odpowiedzialności za działania na Ukrainie od lutego 2022 roku było nieuniknione.(...) Co więcej, rażące skutki działań Rosji dla państwa i społeczeństwa ukraińskiego wpłynęły bezpośrednio na funkcjonowanie UE jako wspólnoty politycznej, wywołując silną reakcję wewnątrz i pomiędzy państwami członkowskimi w celu przeciwdziałania działaniom reżimu Putina. To jeszcze bardziej zwiększyło poczucie potrzeby wspólnej odpowiedzi. Wspólna odpowiedź polityki zagranicznej państw członkowskich UE na wojnę Rosji z Ukrainą jest zrozumiała dzięki działaniom reżimu Putina, ale nie da się jej w pełni wytłumaczyć bez zrozumienia, że u jej podstaw leży reguła, która powstawała przez ponad 50 lat." - napisali autorzy.
Jednak ten sam brytyjski think-tank, zauważa istniejące problemy, o których wspominała Raik, a czego dowód możemy znaleźć w innym artykule, autorstwa Johna Lougha, analityka programu Rosji i Euroazji Chatham House. Lough opisuje tu sposób lawirowania niemieckiego kanclerza Scholza wokół wsparcia czołgami walczącej Ukrainy. "Zwlekając z decyzją w sprawie Leopardów, Scholz wydaje się przedkładać politykę wewnętrzną nad bezpieczeństwo Europy, próbując zachować poparcie pacyfistycznego skrzydła po lewej stronie SPD. Dla tego elektoratu argumentuje, że Niemcy muszą uważać, aby nie sprowokować szerszej wojny między Rosją a NATO, ryzykując wymianę nuklearną." - napisał Lough. "Wysiłki Scholza, by nie mieszać się do wojny, pozostawiły Europę bez przywódcy w odpowiedzi na użycie przez Rosję siły militarnej w celu zniszczenia Ukrainy jako niepodległego państwa. W przeciwieństwie do swoich partnerów koalicyjnych, Scholz nadal unika stwierdzenia, że Ukraina musi wygrać wojnę, trzymając się raczej linii, że Ukraina nie może przegrać. Dla niego atak Rosji na sąsiada to kryzys, którym trzeba zarządzać, a nie wojna, którą trzeba stoczyć. Ale wysłanie czołgów Leopard na ukraińską linię frontu zniszczy to złudzenie." - czytamy w artykule.
Z kolei na inny aspekt zachodniej słabości wskazują autorzy kolejnego brytyjskiego think-tanku - Instytutu RUSI. W swoim artykule Jane Ngan i Tom Keatinge oceniają działania wokół wprowadzenia sankcji wobec Rosji. "Od wczesnego etapu rozbudowy militarnej Kremla zachodni przywódcy odpowiadali własnym nagromadzeniem retoryki sankcyjnej. (...) Pragnienie zachodnich przywódców, aby powstrzymać wojowniczość Władimira Putina było jasne i wspólne. Kraje były zgodne co do uzasadnienia interwencji, obejmującego: nacisk na suwerenność i integralność terytorialną Ukrainy; odpowiedź na naruszenie przez Rosję porządku międzynarodowego opartego na zasadach; znaczenie przestrzegania przez Rosję istniejących porozumień dyplomatycznych; oraz szerokie pragnienie wsparcia Ukrainy przed destabilizującymi działaniami Rosji, mającymi na celu zmianę ustalonych granic i norm prawnych. (...)Przejście od politycznej retoryki do rzeczywistości stanowiło dla zachodnich przywódców wyzwanie, a wpływ i konsekwencje sankcji dla Rosji były mniej natychmiastowe niż to zapowiadano." - napisali autorzy.
"Podsumowując, chociaż obecnie pojawiają się wyraźne dowody na to, że sankcje ograniczają rosyjską gospodarkę, przejście od politycznej retoryki do rzeczywistości stanowiło dla zachodnich przywódców wyzwanie, a wpływ i konsekwencje sankcji dla Rosji były mniej natychmiastowe niż zapowiadano. Pomimo wspólnych wartości i uzasadnień, przywódcy polityczni USA, UE i Wielkiej Brytanii musieli zmierzyć się z asymetrycznymi kosztami i presją wewnętrzną; a próby osiągnięcia i utrzymania jedności reakcji ograniczyły szybkość wdrażania, a tym samym skuteczność sankcji, co skutkowało niejednoznacznymi komunikatami dotyczącymi tego, jakie sankcje zostaną zastosowane wobec jakich celów i kiedy. Sojusznicy Ukrainy nie mogą spocząć. W 2023 roku współpraca i spójność wypracowana w 2022 roku będzie musiała zostać wzmocniona i poszerzona, ponieważ pętla wokół rosyjskiej gospodarki musi zostać utrzymana i zaciśnięta." konkludują brytyjscy eksperci.
Tymczasem "płuco wschodnie" racjonalnie podchodzi do wspólnoty postrzegania niebezpieczeństwa, które wciąż budzi nasze obawy. "Nie muszą okupować naszej stolicy. Wystarczyłaby krótka i ograniczona inwazja wojskowa, aby zdestabilizować nasz kraj i region. Muszę być na to gotowy” – powiedział dowódca Estońskich Sił Obronnych generał Martin Herem w rozmowie z francuskim dziennikiem „Le Figaro”. Herem ostrzega, że próba takiej akcji wojskowej Rosja może dokonać w ciągu najbliższych dwóch-trzech lat. "Obie strony się przygotowują. Ale uwaga: jeśli spojrzeć na sytuację z naszego punktu widzenia, Rosja przegrywa każdego dnia, a dziś jest nawet przegranym wojny. Jednak z punktu widzenia Rosji nie jestem tego taki pewien. Dopuszczalne jest dla nich tracenie 600 żołnierzy dziennie w celu uszczuplenia zasobów Ukrainy. Nie mamy takiego samego stosunku do śmierci jak oni. Ponieważ Rosjanie stracili braci, ojców i synów z powodu Ukrainy i naszego wsparcia, nienawidzą nas. O dziwo, Władimir Putin ma dziś większe poparcie. Zdobył serca i umysły" - mówił Herem.
Z tej perspektywy, w ramach tego, co jest łatwo dostrzegalne, postępuje więc integracja w naszym regionie. Po ostatnio podpisanej wspólnej deklaracji prezydentów Trójkąta Lubelskiego, następują więc kroki kolejne. Bardzo ważny z nich nastąpił w minionym tygodniu w Rydze, gdzie ministrowie spraw zagranicznych Polski, Litwy, Łotwy oraz Estonii podpisali kolejną deklarację mówiącą o potrzebie współpracy w zakresie bezpieczeństwa i ustanowienia nowej współpracy dyplomatycznej obejmującej cztery kraje. „Razem jesteśmy silniejsi. Jako członkowie UE i NATO widzimy, że możemy jeszcze bardziej zacieśnić naszą współpracę w celu wzmocnienia zbiorowego odstraszania, wzmocnienia bezpieczeństwa regionalnego, promowania wzrostu gospodarczego i zapewnienia dobrobytu naszym obywatelom” – powiedział estoński minister SZ Urmas Reinsalu. To co się stało tak we Lwowie, jak i w Rydze, mimo na razie deklaratywnej formuły, to bardzo ważne posunięcia zakładające przecież pewne ich dalsze implikacje. Jednak jaka będzie skala tego współdziałania pokaże dopiero przyszłość.
Jak wiemy zagrożenie, z którym zmagamy się w tej, czy innej formie od 500 lat, nie zniknie w ciągu najbliższych lat. Ale zagrożenie to nie jest przecież jedynym przyczynkiem rosnącej spójności, co przecież też łatwo zauważyć. Dlatego tak ważną rolę, na co wskazuję od lat, pełnią fundamenty zbudowane wieki temu. To, czy rozwiązanie w postaci współpracy w nowoczesnej formule znajdzie swoje miejsce we współczesnej historii wszystkich naszych państw, pozostaje otwarte.