geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

Oczekiwania

Michał Mistewicz

05-09-2023 09:30


"Historycy rosyjscy, a potem radzieccy byli dość zgodni w ocenie Aleksandra Newskiego. Walka z Zachodem i ukorzenie się przed Wschodem miały ten sam cel, ocalenie prawosławia, jako źródła siły moralnej i politycznej siły narodu rosyjskiego. Historycy radzieccy podkreślali, że dał on początek książętom moskiewskim oraz polityce „odrodzenia Rosji”. W 1547 roku Aleksander Newski został kanonizowany przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną. Jednym z głównych propagatorów kultu Newskiego był car Piotr Wielki." - napisał dr Michał Kozłowski z Wojskowego Biura Historycznego.

Tym razem, zacznę znów od kwestii symboli, która tak w geopolityce, jak i jako środek miękkiego wpływu, jest, podobnie jak to było w historii, istotnym środkiem zaznaczania swojej obecności. O ile przypomnimy sobie, kogo portret wisiał w biurze Putina, gdy pełnił jeszcze funkcje wicemera Petersburga to mamy dość spójny obraz ideowy.

Jak poinformował w minionym tygodniu Borys Gryzłow ambasador Rosji na Białorusi, w Mińsku jeszcze w tym roku może stanąć pomnik Aleksandra Newskiego na skrzyżowaniu ulic Nowowileńskiej i Starowileńskiej w Mińsku. "Będzie to duża rzeźba konna, której wysokość do najwyższego punktu wynosi 11,5 m łącznie z cokołem. Trwają prace przy wylewaniu podstawy cokołu, myślę, że jeszcze w tym roku uda nam się otworzyć ten pomnik." - powiedział ambasador. Niezależne media białoruskie dziwią się tej idei argumentując, że przecież Newski nie miał nic wspólnego z Białorusią.

Symbolika pomników w chwilach przełomu, tak jak pionków w szachach, jest oczywista. Newski w Mińsku, "Wieszatiel" Murawjow w Królewcu, usunięty T-34 w estońskiej Narwie, jak i postawiony nielegalnie przez ambasadę rosyjską i usunięty pomnik Puszkina w Rydze, ale także cytadela i PKiN w Warszawie,  pozostawione  rosyjskie napisy na ścianach odbudowanego Reichstagu w Berlinie, czy wreszcie usuwane rosyjskie pomniki na Ukrainie, płyną tym samym nurtem, co aktywne działania wpływu propagandy czy dezinformacji.

Przykład działań reżimu Łukaszenki rządzącego na Białorusi jest tutaj dość istotny - przy czym zgodnie ze słowami Natalii Pinczuk, która wygłosiła przemówienie na spotkaniu noblistów, "Białoruś to nie Rosja, a Łukaszenka to nie Białoruś.". A jednak obecnie Łotwa przyjęła na siebie główny nacisk napływu nielegalnej migracji sterowanej z Mińska, odpierając przy tym falę cyberatatków. natomiast od tygodnia z dość żelazną konsekwencją władze reżimu rozpoczęły dezinformacyjne działania propagandowe, w którym powtarzana jest fraza o rzekomym naruszeniu przez Polskę traktatu CFE. Nie wspomina przy tym oczywiście, że drugi element tzw. ZBiR czyli Związku Białorusi i Rosji, a więc Rosja, opuściła CFE w czerwcu tego roku, zresztą po zawieszeniu jeszcze w 2007 roku.

"W kontekście postępującego kryzysu systemu kontroli zbrojeń, polskie władze polityczne i wojskowe kontynuują rozbudowę sił i środków na kierunku wschodnim, tworzenie nowych jednostek oraz zwiększa wydatki na zakup systemów ofensywnych. Praktyczna realizacja deklaracji o zwiększeniu siły Wojska Polskiego do 300 tys. ludzi będzie rażącym naruszeniem Aktu Końcowego negocjacji w sprawie liczebności personelu konwencjonalnych sił zbrojnych w Europie, który Polska podpisała jako sygnatariusz Traktatu CFE” – powiedział Walery Rewenko, szef departamentu międzynarodowej współpracy wojskowej ministerstwa obrony. I co ciekawe, fraza ta powtarza się po raz kolejny, także wczoraj, zresztą łącznie z innymi rewelacjami, jak wypowiedzi ministra Chrenina, czy kwestia wtargnięcia polskiego śmigłowca w białoruską przestrzeń. Zresztą akurat ten ostatni przykład byłby z naszej polskiej perspektywy prawidłową reakcją na niedawną "wycieczkę" białoruskich śmigłowców.

Mimo to warto zwrócić uwagę na te sygnały wojsk reżimu, które także uzasadniają nasze działania na rzecz wzmocnienia zabezpieczenia granicy na odcinku białoruskim. Natomiast zupełnie osobna kwestia to już reakcja samego Łukaszenki i jego głównego sojusznika.

"W lipcu Władimir Putin oskarżył polskie władze o utworzenie „regularnej i zwartej jednostki wojskowej”, którą Warszawa planuje wykorzystać do okupacji zachodniej Ukrainy. Jednocześnie prezydent Rosji nazwał zachodnie ziemie polskie „darem od Stalina” i powiedział, że polscy przywódcy „też marzą o ziemiach białoruskich”. Następnie do kampanii włączył się ambasador Rosji w naszym kraju Borys Gryzłow, powtarzając niemal słowo w słowo tezy Putina. Oświadczenia te padły na tydzień przed rozpoczęciem w Polsce kampanii przed wyborami parlamentarnymi zaplanowanymi na październik br. Moment ten najwyraźniej nie został wybrany przypadkowo – Moskwa swoimi atakami stara się wpłynąć na wynik zbliżającego się głosowania, a najlepiej – na współpracę wojskowo-polityczną z Ukrainą." - napisał białoruski niezależny publicysta Ihor Lenkiewicz.

"Jednak wszystko prędzej czy później się kończy, łącznie z polską kampanią wyborczą. Łukaszenka doskonale zdaje sobie sprawę, że będzie musiał nadal kontaktować się z sąsiadami, którzy, według jego słów, są „od Boga”. Być może dlatego, obok gróźb, wysyła im sygnały gotowości do "przywrócenia dobrych stosunków". Nawet jeśli nie teraz, to może pod koniec roku, gdy wybory się skończą, a uwaga Kremla na Polsce osłabnie? Wydaje się, że reżim stara się pozostawić przynajmniej lukę dla przyszłego ocieplenia, jeśli nie otwarcie. Drobnym krokiem w kierunku Warszawy jest zaproszenie polskich przedstawicieli do obserwacji ćwiczeń OUBZ." - zauważa publicysta.

A jakie są oczekiwania Zachodu? Takie jak zwykle. Oto Michael Kretschmer, premier Saksonii z CDU, bardzo aktywnie lobbuje, żeby naprawić Nord Stream 1. "Mówi, że naprawa „nie ma nic wspólnego z wojną, ponieważ zniszczenia nastąpiły w wyniku ataku. To najnormalniejsza rzecz na świecie, że rurociąg jest naprawiany. Nikt nie wie, co będzie za pięć czy dziesięć lat, mówi. „A oznaką mądrej polityki byłoby pozostawienie jak największej liczby opcji otwartych”.  Bo wie, że całe Energiewende wisiało na tym gazie. Sęk w tym, że polityka zagraniczna nie leży w jego kompetencjach." - napisała Patrycja Anna Tepper.

Z kolei szwajcarski producent taboru kolejowego Stadler jest gotowy do ponownego uruchomienia swojej fabryki na Białorusi po zniesieniu sankcji. Tutaj warto na chwilkę się zatrzymać, bo przykład współpracy tej firmy z reżimem Łukaszenki jest dość symboliczny. Właściciel Stadler Rail, Peter Spuhler jeszcze do niedawna był częstym gościem przyjęć organizowanych przez Łukaszenkę. I choć na tę chwilę firma utrzymuje swój zakład pod Mińskiem na "biegu jałowym" to także odlicza do zakończenia wojny i zniesienia sankcji.

O ile oczekiwania krajów zachodnich mają znaczenie handlowo-gospodarcze, to zupełnie inne są oczekiwania krajów, które nadal czuja zagrożenie ze strony Moskwy. Jeszcze w tym tygodniu ma zostać opublikowany raport w kwestii wielkości zadłużenia Mołdawii wobec Gazpromu, jednak już teraz wiadomo, jak Moskwa sprytnie chciała wykorzystać lewar rzekomych "800 milionów dolarów długu". Ale troska i oczekiwania Mołdawii dotyczą rozwiązania najważniejszego problemu, jakim jest reintegracja Naddniestrza.

"Proces negocjacji w sprawie ostatecznego i kompleksowego rozwiązania problemu Naddniestrza oraz integracji regionu z obszarem prawnym Mołdawii jest zamrożony od prawie 20 lat. Po niepowodzeniu Planu Kozaka (2003) i niezagospodarowanego planu rozwiązania konfliktu naddniestrzańskiego, nazwanego imieniem prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki (2005), strony nie wróciły do ​​negocjacji w sprawie ostatecznego rozwiązania konfliktu. Od tego czasu nikt w Kiszyniowie nie zaproponował żadnych modeli rozwiązania konfliktu." - czytamy w artykule "Newsmakera".

"Prezydent Maia Sandu od dawna głosiła, że ​​do 2030 r. (czyli za siedem lat) Mołdawia powinna stać się częścią UE. I choć według tego samego Serebriana [wicepremier ds. reintegracji Mołdawii - przyp. red.] koncepcja reintegracji nie zostanie opublikowana, to jej istotę można wyczytać z publicznych wypowiedzi najwyższych urzędników mołdawskich. Prezydent Maia Sandu w swoich wystąpieniach publicznych wielokrotnie podkreślała, że ​​głównym motorem reintegracji powinna stać się integracja kraju z UE. (...) O tym, że proces integracji europejskiej przyczyni się do ponownego zjednoczenia obu brzegów Dniestru, mówili w różnym czasie wiceprzewodniczący parlamentu Michaił Popszoj i szef MSZ Nicu Popescu oraz ten sam wicepremier ds. reintegracji Serebrian. W skrócie obliczenia władz Mołdawii można sformułować w następujący sposób. Mołdawia i Ukraina zmierzają w stronę Unii Europejskiej bez alternatywy i prędzej czy później staną się członkami UE, Rosja przegra w wojnie z Ukrainą i nigdy nie odegra tej samej roli w porozumieniu naddniestrzańskim. Zatem Naddniestrze po prostu nie ma wyboru i choć Mołdawia zmierza w stronę członkostwa w UE, stopniowo będzie też tam przyciągać Naddniestrze." - zauważa Jewgienij Czeban.  Publicysta dodaje, że zbyt szybka integracja obu brzegów Dniestru byłaby tylko na rękę Kremlowi, gdyż pojawienie się 300 tysięcy potencjalnych wyborców o sympatiach prorosyjskich, to przepis na gotowe kłopoty społeczne i polityczne w Mołdawii.

Jednak oczekiwania, jakże często w ostatnich latach mijają się z rzeczywistością. Spotykamy się z tym nie tylko w polityce czy życiu codziennym. Wciąż rozkręca się nasz krajowy młynek wyborczy, za chwilę podobny będzie przeżywać Litwa, gdzie już zaczynają się przymiarki do przyszłorocznych wyborów, a tych na Litwie w 2024 roku odbyć ma się aż trzy, w tym prezydenckie i późniejsze do Seimasu. Te wszystkie zdarzenia powinny utwierdzać nas w przeświadczeniu, że niewątpliwie najbliższe miesiące będą wymagać od nas nie tylko nieustannego utrzymania nerwów na wodzy, ale równie ważnego utrzymywania uwagi na naszym regionie.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
wykop.pl
Twitter
Facebook
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024