Zdjęcie: Pixabay
08-04-2025 09:30
Tak jak w minionym tygodniu mieliśmy do czynienia z obrazem wspólnoty na poligonie, tak w tych dniach zalewani jesteśmy dzielącymi nas obrazami czerwonych cyfr z giełd światowych, przywoływaniem "czarnego czwartku" z 1929 roku i innych apokaliptycznych wizji, tak czy inaczej, dotyczących naszych portfeli. Moim zdaniem nie w tym rzecz, aby negować takie wnioski, ale aby przyglądać się im jako jednemu z wielu źródeł obecnego niepokoju. Kwestia ceł była podnoszona przez obecnego prezydenta USA już od pewnego czasu, jednak jak widać po reakcjach, nikt w ich wprowadzenie nie wierzył.
"Jeszcze przed ogłoszeniem taryf celnych, zespół Trumpa po cichu zaczął zmieniać globalne układy dyplomatyczne. Sygnalizowali dystans do NATO, ochładzali więzi z tradycyjnymi europejskimi sojusznikami i pośredniczyli w nieoczekiwanych dialogach z Rosją, Arabią Saudyjską i państwami Zatoki Perskiej. Krótko mówiąc, zaczęli demontować międzynarodowy porządek po zimnej wojnie na długo przed nałożeniem choćby jednej taryfy. Dlaczego? Ponieważ stare globalne ramy ekonomiczne - zbudowane na permanentnych deficytach handlowych USA, strategicznym uzależnieniu od Chin i kosztownych sojuszach wojskowych - nie służą już interesom Ameryki. Cła stają się teraz kartami przetargowymi w szerszym, bardziej ambitnym układzie. Kraje wkrótce otrzymają zaproszenia do rozmów dwustronnych, w których złagodzenie ceł będzie uzależnione od ustępstw - gospodarczych, geopolitycznych lub obu naraz. Współpraca jest nagradzana, opór karany." - zauważa Tanvi Ratna, analityczka ekonomiczna w swoim komentarzu dotyczącym wprowadzonych przez Trumpa ceł.
Autorka sama przyznaje, że konsekwencje tych decyzji z zakresu ekonomii politycznej wykraczają daleko poza same cła. "Cokolwiek wydarzy się dalej, obiecuje to zmienić nie tylko gospodarkę Ameryki, ale i sam porządek świata. Warto uważnie śledzić tę historię” – napisała Ratna. A jeśli ekonomia to pojawia się jej wpływ na bezpieczeństwo.
"Nowa administracja USA zdaje się podzielać poglądy Rosji na temat stref wpływów, warunkowej integralności terytorialnej mniejszych państw oraz niechęci do opartych na zasadach instytucji międzynarodowych." - tak brzmi jedno ze zdań wprowadzenia do interesującej analizy autorstwa Sinikukki Saari i Tyne Karjalainen, dwóch analityczek fińskiego think-tanku FIIA, na temat możliwych scenariuszy rozwoju obecnej sytuacji w Europie. Jak zastrzegają autorki, jest to prognoza długoterminowa dotycząca następnej dekady, a jej zmiennymi jest los Ukrainy i stopień jedności europejskiej. Jak wiemy z własnego doświadczenia, rozważania długoterminowe w obecnym regionie byłej I Rzeczpospolitej nie są zbyt często spotykane, więc tym bardziej warto się tej treści przyjrzeć.
W pierwszym scenariuszu, Europa utrzymuje pozory współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa, ale nie reaguje skutecznie na tradycyjne zaborcze działania Rosji. Brak inwestycji w obronność i słabe gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy sprzyjają rosyjskim operacjom hybrydowym i mogą doprowadzić do ponownej agresji militarnej. Rosja, korzystając z trudności w przypisywaniu odpowiedzialności, może destabilizować Europę, szczególnie na Bałkanach, w Europie Wschodniej i na Kaukazie. Słabość Europy obniża jej pozycję globalną i zwiększa napięcia z USA.
Według drugiej opcji, USA dogadują się z Rosją i Ukrainą bez rzeczywistego zaangażowania w trwały pokój. Ukraina nie otrzymuje żadnych gwarancji bezpieczeństwa i zostaje podporządkowana Rosji. UE traci spójność, a państwa Zachodu dzielą się po linii zniesienia sankcji wobec Rosji. W opinii autorek, możliwy jest nawet upadek NATO, jeśli Rosja przetestuje Artykuł 5 i nie doczeka się zbiorowej reakcji. W rezultacie, znów Europa traci globalną pozycję.
Trzecia możliwość to jakaś grupa państw UE wysyła siły pokojowe do Ukrainy bez wystarczającego wsparcia reszty Europy i USA. Zmiany polityczne (np. we Francji) mogą doprowadzić do wycofania wojsk, pozostawiając resztę sił narażoną na rosyjski atak. Może dojść do otwartej wojny z Rosją, bez wsparcia innych państw europejskich. Tutaj pojawia się dyskusyjny wniosek, dotyczący tego, że nawet jeśli Ukraina przetrwa i Rosja zostanie pokonana, europejski porządek bezpieczeństwa wymagałby całkowitej przebudowy.
Te wszystkie trzy negatywne rezultaty mają nas prowadzić do czwartego scenariusza, który autorki uważają za najbardziej właściwy. Według nich, Europa musi działać wspólnie, zapewnić Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa (np. strefa ochrony powietrznej, wsparcie wojskowe), inwestując w obronność oraz integrację Ukrainy ze strukturami europejskimi. Choć udział USA byłby pomocny, Europa może działać także w szerszej koalicji międzynarodowej z udziałem np. Turcji czy Chin. Pokonanie rosyjskiej polityki stref wpływ wzmacnia pozycję Europy i pozwala jej lepiej zarządzać globalną zmianą układu sił.
Analiza ta to tylko jeden z wielu głosów na temat obecnej sytuacji. W mojej opinii, widać, że najbardziej realistyczne jest połączenie pierwszych trzech scenariuszy. Zwłaszcza, że w samej ojczyźnie autorek, już szuka się "planu B", niecałe dwa lata od wstąpienia Finlandii do NATO.
"Powietrze w Helsinkach przesycone jest ironią. Fińskie nastawienie wobec NATO zmieniło się gwałtownie po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Już dwa miesiące po rozpoczęciu inwazji, niemal 80% społeczeństwa opowiedziało się za przystąpieniem do NATO. (...) A potem nadeszła reelekcja Donalda Trumpa. Surowe podejście prezydenta Trumpa do Ukrainy, jak również warunkowe zaangażowanie w zbiorową obronę NATO, rozwiały wszelkie pozostałości samozadowolenia w Helsinkach. Tylko 50% społeczeństwa deklaruje dziś zaufanie do Stanów Zjednoczonych. Premier Petteri Orpo powiedział obywatelom, że choć nadal ma zaufanie do najważniejszego sojusznika Finlandii, to jednocześnie przyznał, że Stany Zjednoczone się zmieniły." - czytamy w komentarzu Matti Pesu i Tomasa Walleniusa na łamach RUSI. Plan A to oczywiście obecny sojusz z USA, a planem B jest - jak to określili autorzy - format "Nordic Plus".
"W tym kontekście fińscy przywódcy prawdopodobnie zwrócą się ku Szwecji, Norwegii, Wielkiej Brytanii oraz – potencjalnie – Francji. Logistycznie, kraje skandynawskie odgrywają kluczową rolę w zaopatrywaniu Finlandii w razie wojny, a sama Finlandia zabiega o istotne usprawnienia w infrastrukturze i łączności na Północy. Co więcej, kraje te dysponują znaczącym potencjałem militarnym – razem posiadają około 200 nowoczesnych myśliwców. Norwegia i Szwecja, jako państwa zamożne, mogłyby dodatkowo przeznaczyć znaczne środki na wspólną obronę, np. poprzez znaczne rozszerzenie systemu poboru do wojska." - zauważają autorzy.
"Dwuletnia huśtawka Finlandii w NATO podkreśla, jak daremne jest przewidywanie przyszłości w stosunkach międzynarodowych. Kolejne dwa lata w fińskiej polityce zagranicznej z pewnością przyniosą nowe niespodzianki. Niemniej jednak, wydaje się prawdopodobne, że Helsinki będą dążyć do utrzymania otwartych możliwości działania i być może już zaczęły przygotowywać się na różne scenariusze. Choć Finlandia będzie najpewniej coraz bardziej skupiać się na planie B, czyli wzmacnianiu europejskiego odstraszania zbiorowego, nadal będzie wyciągać rękę do Stanów Zjednoczonych, a jeśli inne działania zawiodą – przygotuje grunt pod możliwe poszukiwanie odprężenia w relacjach z Rosją ." - jak widać, fińscy analitycy, jak też szerzej zapewne politycy skandynawscy, rozpatrują wszelkie możliwości. Z naszego punktu widzenia warto zauważyć, że w tekście ani razu nie pojawiają się kraje leżące po drugiej stronie "jeziora NATO". Kilka lat temu wspominałem, że udział krajów skandynawskich w sojuszach zawsze będzie obarczony chęcią powrotu do najwygodniejszego dla nich status quo ante, czyli neutralności.
Z mojego punktu widzenia kolejnym możliwym wnioskiem jest możliwa kombinacja proponowanego "Nordic Plus" z równie teoretycznym projektem sojuszu regionu byłej I Rzeczpospolitej. Co szczególnie ucieszyłoby zapewne Estonię, która wciąż zabiega w Finlandii o uwagę. A właśnie Estonia sprawdza ostatnio swoje decyzje dotyczące praw wyborczych Rosjan i Białorusinów, jak i procedowaną obecnie kwestię legalności Estońskiego Kościoła Prawosławnego PM. Każde z tych działań to oczywiste paliwo dla rosyjskiej propagandy, tak więc kraj działa też w sferze bezpieczeństwa, dokonując wydaleń potencjalnych podżegaczy.
Na Litwie i Łotwie, dostrzeżono z kolei słowa Richarda D. Hookera, amerykańskiego eksperta Atlantic Council, który twierdzi, że prawdopodobieństwo, że USA wycofają część lub całość swoich wojsk z Europy, jest realne. „Dobrą wiadomością jest to, że Trump już zasugerował, że te kraje, które zwiększą wydatki na obronę i osiągną jego cel, otrzymają wsparcie i pomoc ze strony USA. Państwa bałtyckie, Polska i kraje nordyckie już robią wiele w tej dziedzinie i dążą do osiągnięcia celu. Jednakże, moim zdaniem kwestia, czy siły USA w Europie pozostaną na obecnym poziomie liczbowym, pozostaje otwarta. Podejrzewam, że USA mogłyby całkowicie lub częściowo wycofać swoje siły z Europy. Taka możliwość jest całkowicie realna” – powiedział ekspert. Jednocześnie zauważa, że celem Putina jest podważanie jedności NATO. Jeżeli dodamy do tego słowa Antti Häkkänena, ministra obrony Finlandii, który w wywiadzie powiedział, iż europejscy sojusznicy z NATO powinni mieć „jasną mapę drogową” określającą, w jaki sposób będzie wyglądać ewentualne wycofanie się Stanów Zjednoczonych z kontynentu, to pojawia się problem.
Uspokajające słowa Marka Rubio, sekretarza stanu USA o pozostaniu jego kraju w NATO, nie do końca rozwiały obawy. Stąd nagłośnienie zapowiedzi największych niemieckich manewrów wojskowych w Hamburgu, które wrześniowym terminem są skorelowane z rosyjsko-białoruskimi ćwiczeniami "Zapad". „Planujemy konkretne działania, zależnie od tego, co zobaczymy po drugiej stronie – ilu żołnierzy Rosji i Białorusi zostanie zmobilizowanych podczas ćwiczeń. Na pewno nie przejdzie to niezauważone. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły, jak będzie wyglądać reakcja, ale to nie jest po prostu jedno z wielu wydarzeń. To jest traktowane poważnie” – zapewniał Kęstutis Budrys, szef litewskiej dyplomacji.
Myślę, że dla nas samych, obywateli najbardziej sensownego w naszej części Europy projektu geopolitycznego, jaki istniał i żyje wciąż w naszych umysłach, najważniejsze obecnie są inne wnioski. W świetle pomniejszych faktów pomijanych przez media głównego nurtu, jak ubiegłotygodniowe otwarcie rosyjskiego konsulatu w Grodnie, w budynku skonfiskowanym trzy lata temu Polskiej Macierzy Szkolnej na Białorusi, czy fali dezinformacji dotyczącej granicy litewskiej, jasne się staje, jakie powinny być wspólne priorytety. Drugi wniosek to inny fakt. Jak zauważył estoński ekspert Ilmar Raag, należy pamiętać, że w większości przypadków omawiane wyżej rozterki to prognozy, a nie konkretne fakty. Jako ciężko doświadczone narody na przestrzeni dziejów mamy prawo do sceptycyzmu, jednak jak we wszystkim, warto zachować umiar. Nie zwalnia nas to jednak od myślenia perspektywicznego dłuższego niż kilka miesięcy czy lat.