Zdjęcie: Pixabay
14-03-2023 09:30
"Smutny, ale najpewniejszy znak, że naród, albo że część narodu podupadła, i pomocy potrzebuje, jest to często spostrzegane zdarzenie, że się zniemczeni Górnoślązacy wstydzą, narodu i języka swego. Uważając bliżej ten smutny objaw, wyznać musimy, że podły jest ten człowiek, który się wstydzi rodziców, przodków swojich. (...) Przodkowie nasi nie byli tylko walecznemi bohaterami, byli też narodem pobożnym. Świadczą o tem kościoły niezliczone. Któryż kraj ich więcej posiada, jak my? Dowodzi też to osobliwie wielka liczba Świętych, któremi się nasz naród szczyci. Papieżowie nazywają ziemię naszę w listach swojich: ziemią świętych. A Paweł V Papież posłom polskim, przynoszącym chorągwie, zdobyte na Turkach i proszącym o relikwije odpowiedział: "Dla czegoż prosicie o relikwije? - weźcie garść ziemi waszej, bo ona cała przesiąkła krwią męczeńską! - Ktoby się wstydził przodków takich, dowodzi, że ich jest niegodzien." - pisał w 1865 roku Karol Miarka (ojciec) w swojej broszurze "Głos wołającego na puszczy górnoślązkiej czyli O stosunkach ludu polskiego na polskiem Ślązku".
Miarka był nie tylko pisarzem i publicystą, wydawcą "Katolika", ale i polskim działaczem społecznym i drukarzem. Za walkę z Kulturkampfem władze pruskie wytoczyły mu 28 procesów, za co łącznie trzy lata spędził w więzieniu. Karol Miarka wraz z synem, także Karolem, oraz działaczem i poetą Józefem Lompą, należą do śląskiego Panteonu. Tak jak byli tego pewni moi przodkowie, tak i moim zdaniem, bez wkładu ich ogromnej pracy nie byłoby, ani trzech powstań śląskich, ani Powrotu Śląska do Macierzy. To właśnie książki Karola Miarki, a także książki polskich autorów wydawane przez Karola-syna, czytali tak Wojciech Korfanty, jak i tysiące polskich mieszkańców Śląska, w tym moi antenaci. Ten wstęp jest niezbędny, aby nakreślić tło do wydarzeń ostatnich dni, które znów wzbudziły fale w polskiej szklance.
Wzbudzenie niepokojów społecznych, zwłaszcza na niwie światopoglądowej, jest jednym z elementarnych punktów rosyjskiej wojny hybrydowej, o której pisałem już nieraz. To oczywiste pierwsze skojarzenie, gdy nie wdając się w zbędne dyskursy nad kolejnym medialnym ściekiem wytworzonym przez media "głównego nurtu", poznałem efekty uderzenia we współczesne fundamenty społeczne, również o charakterze narodowym. Rzecz druga, znów oczywista, iż takiej akcji, którą określa się czasem mianem "dyscyplinującej", należało się spodziewać. I o tym także wspominałem - rosnąca rola Polski w regionie, przyspieszający rozwój kraju, nowe projekty współpracy regionalnej, są solą w oku wielu przeciwników, tak tych mieniących się rzekomymi "przyjaciółmi", jak i tych otwarcie wrogich.
Należy zwrócić uwagę, że za tą dość przemyślaną i wielokierunkową kampanią medialną dyskredytującą Polskę, pobiegły konkretne zabiegi, które ukazały nie tylko "warsztat pracy", ale i konkretnych jej autorów. Niektóre aspekty tej akcji pobiegły utartymi schematami - dotyczy to tak artykułów na temat polskiej broni, jak i ataków wobec św. Jana Pawła II czy kwestii środowiskowych, sytuacji na granicy, a także zarzutów wygłoszonych, z jakże znajomą butą, przez niemieckiego ambasadora. Ot, znany od lat młodzieżowy trend memów rozwinięto do rzekomych zarzutów, a odgrzewany kotlet zawodności broni polano sosem tzw. "opinii". Ale chcę zwrócić uwagę na rzecz, którą już biegła równolegle do rodzimej operacji medialnej. Chodzi o nieprawdopodobnie poplątaną fabułę z rzekomym jachtem, ukraińskimi nurkami i setkami pytań bez odpowiedzi, w której istotny jest tylko efekt propagandowy nie wypowiedzianego głośno zarzutu: to "oni" (Ukraińcy) wysadzili "europejski" (niemiecko-rosyjski) rurociąg.
"Niemieckie media państwowe, takie jak ARD oraz SWR oraz tygodnik “Die Zeit” uważają, że ślad w sprawie wysadzenia gazociągów Nord Stream prowadzi do Ukrainy, ponieważ łódź “„Andromeda“, która miała służyć do transportu sprawców oraz materiałów wybuchowych, została wynajęta od firmy z siedzibą w Polsce. Jej właścicielami są dwaj Ukraińcy." - napisała red. Aleksandra Fedorska. "Firma otrzymała wsparcie finansowe od innej ukraińskiej spółki z siedzibą w Europie Zachodniej – wyjaśnił podejrzenia ekspert od terroryzmu w niemieckiej telewizji państwowej ARD Michael Götschenberg w programie “Kontraste”, emitowanym 9 marca.". I o taki efekt chodziło autorom. Zresztą czasowy zbieg okoliczności pojawienia się obu wątków nie jest ich jedyną wspólną styczną, ale to już pozostawiam do rozwikłania ścisłym obserwatorom tych historii.
Pochodzę z pokolenia, które jeszcze w dzieciństwie poznało cztery filary suwerenności każdego narodu: język, kultura, historia i religia. Natomiast przychodzi nam żyć w czasach, w którym szczególnie czwarty filar jest w naszym kraju umiejętnie, od czasów Bismarcka, carów, komunistów, a dzisiaj za pomocą mniej lub bardziej świadomych znaczenia tego co czynią, podcinany. I owszem, po części zgodnie z ogólnoświatową modą. Jednak mimo tej jakże bolesnej lekcji, biorąc pod uwagę nie najbliższe lata, ale dekady, trend ten, w mojej ocenie, wbrew powszechnym obecnie przekonaniom, ulegnie odwróceniu. Podam tylko jeden z kilku argumentów, na których opieram moją opinię. Otóż w swoim czasie, Wojciech Korfanty w sposób jednoznaczny określił socjalizm mianem "bękarta liberalizmu, bo jego nauka nie uznaje niczego poza wiedzą przyrodniczą, techniką i czynnikami gospodarczymi”, a „zarówno laicka ideologia liberalna, jak i dążenia socjalistów nie wierzą w człowieka”.
Niebezpieczeństwo widzę w innej kwestii, która jest wtórnym efektem działań tego sabotażu społecznego. I to właśnie działanie, w perspektywie krótkoterminowej, może przyjąć niepokojące objawy. Jest to niewątpliwie pogłębianie zmęczenia sytuacją zawieszenia: trwającej wojny za miedzą i niepewnością związaną z połączonym z wojną kryzysem gospodarczym. W takich jednak przypadkach, co warto zauważyć, ratowało nas zawsze silne poczucie tożsamości narodowej opartej na wymienionych wyżej filarach. W niektórych krajach dawnej I Rzeczpospolitej, dostrzega się obecnie znaczenie tożsamości.
"Wszyscy żyliśmy wspólnie, Rosjanie i Łotysze, a wszystko inne nie miało znaczenia. Ale w sytuacji wojny czy kryzysu to się szybko zmienia. Badałem wydarzenia w byłej Jugosławii, gdzie mniej więcej działo się to samo - w pewnym momencie ludzie zaczęli zadawać pytania: "kim jesteś? Serbem, Chorwatem czy muzułmaninem? To są pytania, które wcześniej nie były ważne". - powiedział łotewski antropolog społeczny Klāvs Sedlenieks. "Zawsze się w czymś nie zgadzamy, w jakiś sposób idąc na kompromis z tym, w co wierzymy. Pytanie brzmi, jak długo możemy być wobec tego tolerancyjni i z tym żyć. Dlatego myślę, że obywatele rosyjskojęzyczni często mówiący z nostalgią o czasach sowieckich wspominają, że ZSRR było dobre, nie było konfliktów, Łotysze byli szczęśliwi i wszyscy żyli normalnie. Ale Łotysze po prostu wtedy też nic nie mówili. Zostawiali to za sobą, aby żyć normalnie. Ale rozmawialiśmy o tym w naszych grupach. I myślę, że to samo dzieje się teraz. Wielu rosyjskojęzycznych mieszkańców Łotwy po prostu nie mówi, co myśli" - zauważa Sedlenieks. Dodał też, że wielu Łotyszy naprawdę boi się, że miejscowi rosyjskojęzyczni oczekują, że Putin zrobi na Łotwie to samo, co zrobił na Ukrainie. I dlatego uważają, że jest to możliwe i dlatego trzeba coś w tej sprawie zrobić.
Niezbędnym elementem tożsamości jest symbolika. Pełni ona ważną rolę nie tylko w dyplomacji, gdzie jest często ukrytym przejawem tendencji. W minionym tygodniu w trakcie spotkania prezesa Narodowego Banku Mołdawii Octaviana Armașu z ambasadorem Rumunii w Mołdawii Cristianem-Leonem Țurcanu, ten pierwszy przekazał dla rumuńskiej rodziny królewskiej pamiątkową srebrną monetę „100 lat od koronacji króla Ferdynanda I i królowej Marii na władców Wielkiej Rumunii” wraz z listem. „Wyrażam głębokie uznanie dla wysiłków Rumunii na rzecz wspierania Republiki Mołdawii we wszystkich jej aspiracjach, zwłaszcza na jej drodze do Europy. Szczególną rolę odgrywa Rodzina Królewska, która pozostaje symbolem jedności narodu rumuńskiego i ważnym promotorem Republiki Mołdawii w Europie i na świecie. Doceniam wysiłki Domu Królewskiego mające na celu przyspieszenie tworzenia mostów gospodarczych, społecznych i kulturowych między dwoma brzegami Prutu” – podkreślił Octavian Armașu.
Ostatnim tego typu przykładem jest tak ważna dla nas Białoruś. W tej chwili kraj ten nieubłaganie ciąży ku wchłonięciu przez Rosję. Białoruś nie tylko jest tak istotna z punktu widzenia geopolitycznego, ale także z powodów tożsamościowych. Dla nas Polaków, ważna jest świadomość, że to właśnie z Białorusią związana jest idea początku i końca I Rzeczpospolitej. To właśnie w białoruskiej Krewie podpisano porozumienie, które w efekcie dało późniejszą Rzeczpospolitą, a która po pięciu wiekach formalnie umarła 25 listopada 1795 roku na zamku w Grodnie wraz ze złożeniem podpisu przez króla Stanisława Augusta pod ułożonym przez ambasadora Repnina aktem abdykacji. Nie należy się dziwić, że paradoks historii sprawił, iż to właśnie wolni Białorusini uważają się za duchowych spadkobierców idei I Rzeczpospolitej.
Białorusini pozostali w kraju zmagają się z przykręconą przez Łukaszenkę śrubą rusyfikacji i represji, natomiast ci, którzy przebywają na emigracji, korzystają z możliwości rozwoju pracy organicznej. Tak więc powstają nowoczesne sposoby nauczania dzieci języka białoruskiego, kwitnie kultura. Z kolei Wspólny Gabinet Przejściowy Swiatłany Cichanouskiej opracował w ciągu ostatnich miesięcy projekty nowych odznaczeń cywilnych i wojskowych. Jednak to właśnie projekt najstarszej białoruskiej instytucji emigracyjnej - działającej od 1919 roku na emigracji, obecnie w Kanadzie, Białoruskiej Rady Ludowej, której dzisiaj głową jest Iwonka Surwiłło, przedstawiła odznaczenie, które w domyśle będzie najwyższym odznaczeniem wojskowym Białorusi. I wprost w statucie białoruskiego Medalu za zasługi bojowe (nazwany także Orderem Żelaznego Rycerza), odwołuje się do tradycji ustanowionego po bitwie pod Zieleńcami w 1792 roku, polskiego Orderu Wojennego Virtuti Militari. Odznaczonych nowym medalem, z sentencją "Virtute et Gladio", zostało już 22 żołnierzy walczącego na Ukrainie pułku Kalinouskiego.
Świadomość walki o wolność przeciwko kolejnemu zniewoleniu przez Rosję, w krajach regionu rośnie. Znany brytyjski historyk Roger Moorhouse, zauważa, że na Zachodzie panuje przekonanie, że Rosja Putina zmierza w kierunku społeczeństwa totalitarnego, a niestety historia pokazuje, że takie formy rządów zwykle trwają długo. Chociaż reżimy totalitarne stosują terror i podobne metody, ich długowieczność jest osiągana głównie dzięki pozytywnej propagandzie. "Stąd potrzeba ustalenia narracji historycznej. Przed tym wyzwaniem stanęły wszystkie kraje, które odzyskały niepodległość od ZSRR po 1991 roku. Dla państw bałtyckich jest to na przykład konieczność wyzwolenia się z ram sowieckich i wyartykułowania, że to nie my, mamy własną drogę i własną historię - okres międzywojenny z demokracją, pakt Ribbentrop-Mołotow i aneksję, Drogę Bałtycką i odzyskanie wolności" - mówił brytyjski historyk.
Jak dowiodły to ostatnie dni, filary, na które opieramy fundament naszego poczucia wolności, będą podlegać uderzeniom, których tak głównym, jak i pośrednim celem jest rozbicie naszej jedności. To na ile poddamy się temu działaniu, zależy nasza przyszłość. I znów jest to kolejna lekcja wojny, która trwa nie tylko na Ukrainie, ale także w myślach mieszkańców dawnej I Rzeczpospolitej.