Zdjęcie: Pixabay
27-06-2023 09:30
Dwa tygodnie dzielą nas od rozpoczęcia obrad szczytu NATO w Wilnie. Od niedawna niemal codziennie otrzymujemy informacje o toczących się już negocjacjach w sprawie treści deklaracji końcowej szczytu, wciąż też państwa dawnej I Rzeczpospolitej prowadzą kampanię promocji podjęcia politycznej decyzji o przyjęciu Ukrainy do NATO. Ukraina prowadzi swoją kontrofensywę i równocześnie intensywne zabiegi dyplomatyczne, prowadzone mniej lub bardziej oficjalnie. "Oczywiście szczyt w Wilnie nie będzie mógł zostać uznany za znaczący bez określenia jasnej politycznej jasności co do członkostwa Ukrainy w NATO" - powiedziała Olha Stefaniszyna wicepremier ds. integracji europejskiej i euroatlantyckiej Ukrainy.
I w tej chwilowo gęstniejącej geopolitycznie przestrzeni pojawia się ku zaskoczeniu wielu, rosyjski "czarny łabędź", czyli bunt najemniczego wojska rosyjskiego prowadzonego przez przestępcę, którego działania na Ukrainie powinny być ścigane na równi ze zbrodniami Putina - "kucharza" Prigożyna. Paradoks tego przedstawienia polega więc na zobrazowaniu konfliktu dwóch czarnych charakterów. Obraz niejednego buntu w Rosji stanął wielu przed oczami, a w nieznających historii Rosji krajach zachodnich już rozdzwoniły się telefony. Zachodni eksperci rzucili się do analizowania przyczyn i skutków rzekomego buntu.
Oczywiście nie był to wcale "czarny łabędź" - nieprzewidziane zdarzenie, było przewidziane już dawno (pisał o tym już kilka miesięcy temu m.in. Siergiej Suchankin), ani nie będzie miało takiego wpływu, w mojej ocenie, na najbliższą przyszłość Rosji. Dlaczego? Bo obraz, który otrzymaliśmy, był tym, który chcieliśmy i mieliśmy zobaczyć. W podobnym znaczeniu, jaki zobaczył Mamaj stojąc na Krasnym Wzgórzu, jednocześnie nie zauważając obecności Pułku Zasadzki na Kulikowym Polu. Ot znany od wieków fortel tatarskiej prowieniencji we współczesnym wydaniu.
Przyjmijmy jednak, że ten cały "bunt" był faktycznie buntem i cała otoczka propagandowa (bo wszak co widzieliśmy - tylko zapisy wideo przemówienia Prigożyna, następnie przejeżdżające kolumny, zdjęcia kopanych rowów na drogach wokół Moskwy, śmigłowca który "unika" zestrzelenia, orędzie Putina etc.), pokazała Zachodowi obraz "upadku Rosji". Do tego analitycy militarni twierdzą, że doszło do zestrzeleń samolotu i śmigłowców. Tak więc przyjmijmy na chwilę, że faktycznie był bunt.
Trzeba na początek zauważyć, że liczne przepowiednie o wewnętrznych kataklizmach w Rosji, które powinny w końcu zawalić tego „kolosa na glinianych nogach” to obecnie powszechna i prosta technika, która pozwala mediom, ekspertom i politykom łatwo uspokoić opinię publiczną. Ta wielokrotnie powtarzana reguła opiera się, akurat w tym przypadku, bardziej na myśleniu życzeniowym niż faktycznych podstawach.
"Teraz mamy do czynienia z czymś w rodzaju korporacyjnego państwa, którego trzonem są służby specjalne, biurokracja, oligarchowie, których państwo karmi, oraz oligarchowie, którzy nie są bezpośrednio przez nie karmieni, ale są pod jego kontrolą. Perspektywa, że w jakiś sposób te korporacje jakoś zrezygnują z władzy, jest praktycznie zerowa. Może dojść do przetasowań, jedna z grup przeważy. Ale charakter reżimu się nie zmieni. Rozmowy o „pięknej Rosji przyszłości” postrzegam jako wszelkiego rodzaju ciekawą fantazję. Piękna, zamożna, miłująca pokój Rosja to wspaniały obraz. Ale ja w niego nie wierzę. Historia nie dostarcza nam odpowiednich przykładów." - zauważa prof. Gieorgij Kasjanow.
"Nie wykluczam prawdziwej konfrontacji Prigożyna z militarystyczną biurokracją, ale są to, jak mówią, wewnętrzne sprzeczki, starcia, które prawie nie wpływają na istotę tego, co się dzieje. Szojgu i Prigożyn walczą nie tyle ze sobą, co z Ukrainą. Prigożyn narzeka, że nie wolno mu zabijać tylu Ukraińców, ilu by chciał. I nie dają mu dostępu do koryta, którego potrzebuje.(...) Oczekiwanie, że w Rosji wydarzy się cud – zamach stanu, śmierć Putina, katastrofa gospodarcza i wszystko będzie dobrze – to polityczny infantylizm. A historia mówi nam, że rosyjskie cuda zwykle nie odbijają się dobrze na ich sąsiadach." - napisał prof. Kasjanow (obecnie UMCS w Lublinie).
Spójrzmy więc, co faktycznie otrzymał Putin w wyniku buntu? Po pierwsze rzecz bardzo istotną w obecnej chwili: informację o nastrojach społecznych. W tym momencie przypomnijmy sobie ostatnie bunty w Rosji, które Putin doskonale pamięta, a więc pucz Janajewa, jak i późniejszy kryzys konstytucyjny z 1993 roku, i ówczesne żywe reakcje rosyjskiego społeczeństwa, jak masowe protesty czy blokowanie kolumn wojskowych. Tymczasem teraz nie stało się NIC. "Teraz [wojna] zaszła tak daleko, że w rzeczywistości istnieje silny konsensus wśród rosyjskich elit i rosyjskiego społeczeństwa: idea, że Zachód chce zrujnować Rosję. Dla Rosjan stała się to wojna egzystencjalna. Powszechna narracja jest taka, że jeśli Rosja przegra wojnę, Ukraina stanie się platformą do ataku na Rosję i próby jej podzielenia." - mówiła Tatiana Stanowaja, politolog, w wywiadzie dla hiszpańskiej gazety.
"Ale w każdym razie, niezależnie od tego, jak patrzysz na Ukraińców i zajęte terytoria, Rosjanie nie mogą sobie pozwolić na przegranie tej wojny. Nawet te rosyjskie elity, które początkowo postrzegały wojnę jako katastrofę, błąd i horror, teraz zdają sobie sprawę, że są częścią reżimu, który rozpoczął tę wojnę, a zatem ponoszą współodpowiedzialność za decyzje i zbrodnie. Nie ma więc odwrotu. Uważają, że albo narzucimy Zachodowi warunki i zmusimy go do przyznania, że Rosja ma swoje interesy, albo zostaniemy zniszczeni. Nie możemy się poddać, nie możemy się targować. Musimy walczyć, a przynajmniej zyskać na czasie. Wielu ludziom w Rosji bardzo trudno jest teraz myśleć o negocjacjach pokojowych." - twierdzi politolog z Carnegie Center for Russian and Eurasian Studies w Berlinie. "Rozszerzenie się wojny na Rosję wywołało tam wojownicze nastroje. Głos tych, którzy wzywają do jeszcze silniejszego ataku na Ukrainę w celu jej zniszczenia, jest coraz głośniejszy w społeczeństwie." - czytamy na łamach estońskiej gazety Postimees.
Druga kwestia dotyczy zachowania się państw zachodnich w obliczu obrazów z Rostowa: znów dokładnie tak samo, jak w czasie poprzednich buntów w Rosji. Putin zresztą dobrze "podgrzał atmosferę" mówiąc w krótkim orędziu o "śmiertelnym zagrożeniu dla Rosji", co ma na Zachodzie wywołać jednoznaczne konotacje z możliwością użycia przez Rosję broni jądrowej.
"Jednak nieudane powstanie szefa Wagnera Jewgienija Prigożyna naruszyło aurę politycznej niezwyciężoności prezydenta Rosji Władimira Putina, a tym samym ożywiło trwające od dziesięcioleci obawy o to, kto może ostatecznie kontrolować rosyjskie siły nuklearne. "Za każdym razem, gdy duży kraj, taki jak Rosja, wykazuje niestabilność, jest to niepokojące. Jeśli chodzi o ich broń nuklearną, nie widzieliśmy żadnych zmian. Ale obserwujemy sytuację bardzo uważnie” — powiedział sekretarz stanu USA Antony Blinken. Gdy w lutym 2022 r. siły rosyjskie zaatakowały Ukrainę, na Zachodzie za główne zagrożenie uznano nuklearne pobrzękiwanie szabelką Putina. Oświadczenie Putina z tego miesiąca, że wprowadza siły nuklearne swojego kraju w "specjalną gotowość bojową", wywołało obawy, że Moskwa może użyć taktycznej broni jądrowej, aby odnieść zwycięstwo nad Ukrainą." - czytamy w artykule na łamach The Wall Street Journal. I dalej czytamy o liczbach głowic, potencjalnych zagrożeniach użycia i nawiązywanie do czasów ZSRR i Gorbaczowa. Figury w tej rozgrywce o sygnalizację strategiczną są więc rozstawione.
Po trzecie, zakładając, że dojdzie do przeniesienia "buntowników" na Białoruś, w najbliższym czasie Polska, Litwa, Łotwa, mogą się spodziewać wzmożenia różnego rodzaju niespodzianek, czy to na granicy z Białorusią, czy jak Estonia, która zapewne też nie pozostanie na uboczu - na granicy z Rosją. Oczywiście nie zapominając o roli Obwodu Królewieckiego - o czym wspomniał w niedzielę prezydent Litwy. W tym wypadku, także trzeba brać pod uwagę zagrożenie dla Ukrainy powtórzeniem ataku z Białorusi w kierunku Kijowa. Roszada sił została zrealizowana celowo i ma znaczenie wielostronne.
Bo oprócz znaczenia czysto wojskowego kłania się po raz kolejny bezpieczeństwo naszych granic, gdyż trzeba znów zauważyć, że od miesiąca zasiada nowy szef białoruskiego odpowiednika naszej SG, wychowanek rosyjskiej FSB, odpowiedzialny zresztą za atak migrantów na przejściu w Kuźnicy Białostockiej z połowy listopada 2021 roku. "Łotewska straż graniczna zgłosiła przypadki, w których władze białoruskie oferowały broń palną nielegalnym imigrantom, którzy planowali przekroczyć granicę białorusko-łotewską, powiedział Guntis Pujāts szef Państwowej Straży Granicznej.(...) Słuszne okazały się również wcześniejsze przewidywania Pujātsa, że wraz z nadejściem lata będzie się zwiększał napływ migrantów, ale w związku ze zbliżającym się szczytem NATO w Wilnie istnieje ryzyko jeszcze większej presji. Nielegalni imigranci prawdopodobnie będą kierowani „głównie na Litwę, ale może wzrosnąć presja na cały region. Oznacza to nie tylko imigrantów, ale także inne rodzaje ataków na Litwę, takie jak cyberataki” – ostrzegł Pujāts." - czytamy w łotewskich mediach.
I tutaj dochodzimy do głównego celu tych wydarzeń, których następstwa możemy tylko przewidywać. Celem jest wywarcie wpływu na przebieg szczytu NATO w Wilnie, na podejmowane tam decyzje, zwłaszcza jeśli chodzi o Ukrainę. O ile działanie po części ujawnionych już agentów wpływu w środowiskach politycznych Europy Zachodniej uległo osłabieniu, to pozostaje wciąż efekt wtórny komunizacji środowisk decyzyjnych przez KGB i inne służby UW z przełomu lat 60 i 70-tych ubiegłego wieku, zwłaszcza w kluczowych Niemczech i Francji.
Niezależnie od roztrząsania przyczyn, przebiegu czy wpływu rzekomego "buntu" w Rosji przyznajmy, że dla krajów regionu dawnej Rzeczpospolitej nie zmienia to absolutnie niczego. Nadal musimy dbać o rozwój obronności, o rozszerzanie współpracy między naszymi krajami, o szeroko pojętą ochronę ludności cywilnej. Pamiętając słowa marszałka Piłsudskiego: "Mówiąc inaczej, językiem żołnierskim: bijcie się, nic mnie to nie obchodzi, o ile interesy Polski nie są zahaczane." - obserwujmy, nie zaniedbując także działań na swoją rzecz i naszej przestrzeni.