Zdjęcie: Aiste Karpyte Facebook
14-01-2025 09:30
Jak napisali Wojciech Borodziej i Maciej Górny w książce "Nasza wojna", w 2017 roku ukazały się w polskich wydawnictwach dwie nieznane dotąd mapy. Jedną z nich była schematyczna mapa autorstwa pisarza Ziemowita Szczerka przedstawiająca aspiracje terytorialne w Europie Środkowej "skrajnych nacjonalistów" - jak czytamy w książce wydanej w 2018 roku. Punktem wspólnym jest nie tylko ironia, czy także wspólny przymiotnik dla poszczególnych narysowanych linii - "Wielka..." - lecz również obecne znaczenie dla obrazu Europy Środkowej. I przewidywalnym trafem, tamta mapa znów nabiera koloru, którego odcień szczególnie podoba się Kremlowi.
Ostatnie enuncjacje Donalda Trumpa, który wciąż jeszcze może mówić i pisać różne rzeczy, gdyż nie złożył jeszcze przysięgi prezydenta USA, a co nastąpi za dosłownie kilka dni - wywołały spory oddźwięk nie tylko w Europie Zachodniej. Oprócz wysypu memów i rysunków satyrycznych, mieliśmy również do czynienia z dociekliwymi analizami ogniskującymi się na próbie wyjaśnienia pojęcia "dlaczego to powiedział?". Aby wyjaśnić ten wątek przywołam słowa Andrew A. Michty, znanego eksperta, który wyjaśniał na przykładzie "aneksji Grenlandii" faktyczne powody takich wypowiedzi. Zwrócił uwagę na strategiczne obecnie znaczenie tej największej wyspy świata, która położona jest przy tzw. Północnej Drodze Morskiej, a która skraca o wiele dni drogę morską towarów z Azji do USA i Europy. Warto przy tym zauważyć, że Północna Droga Morska jest aktywnie rozwijana przez Rosję i Chiny. Gdyby przełożyć znaczenie terytorium autonomicznego Królestwa Danii na warunki "stawu bałtyckiego" to podobny sens ma szwedzka Gotlandia czy estońska Sarema. Kolejna rzecz to Arktyka i rosnąca rywalizacja w dostępie do gazu i ropy.
Jednak w tym co powiedział Donald Trump, jest coś jeszcze o wiele ważniejszego. "Nasi przeciwnicy zachowują się w sposób naprawdę bardzo tradycyjny jeśli chodzi o geopolitykę i użycie siły.(...) Widzimy raczej wychodzenie na powierzchnię tego, jak funkcjonuje system międzynarodowy. Dlatego, że my przez 30 lat przyzwyczailiśmy się do tego gadania w kategoriach właśnie norm, reguł. I one są ważne, ja tego wcale nie deprecjonuję. Ale jeżeli chodzi o najbardziej żywotny, nieredukowalny interes narodowy państwa, rządzi darwinistyczny, brutalny system wartości ekonomicznej państw. Gdzie zdolności ekonomiczne, siła, mapa i cała reszta odgrywają wielką rolę. I Stany Zjednoczone po 30 latach, w bardzo taki ostry sposób zaczynają odpowiadać na wyzwania, które stawiają ich przeciwnicy." - mówił Andrew A. Michta.
A to już przekłada się bezpośrednio na nasz region. Jakimi kartami gra nasz przeciwnik, większość z nas wie. Wojna, groźby, ferment społeczny, sabotaże i prowokacje to jego główne atuty. "Ograniczenie zbrojeń jest ausgeschlossen (wykluczone). Żeby pozwolić Rosji zachować twarz, konferencja nie może się zakończyć fiaskiem, jej praca musi zostać okryta „płaszczem pokoju”. - mówił w 1899 roku hrabia Münster, niemiecki ambasador w Paryżu, tuż przed konferencją pokojową w Hadze, której wynikiem było powołanie Stałego Trybunału Arbitrażowego, dziadka obecnego Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Do tego wątku wrócę za chwilę.
To co na Zachodzie większość przyjęła ze zdroworozsądkową oceną rzeczywistości, to w Rosji stara zabawa z mapą trwa w najlepsze. "Wśród wariantów „nowej agendy”, która ma przywrócić Rosjanom życie w pokoju po hipotetycznym zakończeniu wojny, Kreml rozważa również „głębszą integrację” Rosji i Białorusi. „Na przykład jakieś wspólne organy władzy. Można je nawet wybrać, przeprowadzić kampanię, ustanowić nowe rekordy. Zjednoczenie ziem rozdzielonych w latach 80. i 90., unia republik. To wydarzenie, tutaj można znaleźć pozytyw, wiadomo, jak to sprzedać,” - wyjaśnia jeden z informatorów bliskich administracji prezydenta. Jednak, jak dodaje, realistyczność takiego scenariusza „całkowicie zależy od Łukaszenki, a on wyraźnie chce pozostać pełnoprawnym władcą”." - donosi "Meduza" powołując się na rozmowy z pracownikami aparatu władzy Putina. Przypomnijmy, że mowa o zajęciu już uciskanego kraju, w którym Komunistyczna Partia Białorusi, z której startuje Siarhiej Syrankou, "kontrkandydat" Łukaszenki, publikuje program, w którym proponuje się przywrócenie pomników Stalina i statusu "wiernego ojca białoruskiej państwowości".
Sam Łukaszenka na razie organizuje własne przedstawienie teatralne, nazwane przez niego "wyborami", którego częścią było "selfie na tle tortur" - jak to określił publicysta Ihor Lenkiewicz. "Otwierając rano serwisy informacyjne, zobaczyłem zdjęcie człowieka w więziennym uniformie. Dopiero po przeczytaniu nagłówka rozpoznałem na nim Wiktara Babarykę. Wiktar Dzmitriewicz bardzo się zmienił. Chociaż nie ma w tym nic zaskakującego – długotrwałe przebywanie w pomieszczeniu o charakterze więziennym nie poprawia zdrowia ani nastroju. Czy jednak zaskoczeniem może być sam fakt pojawienia się więźnia politycznego na kanale prorządowego blogera Ramana Pratasiewicza? Wiktar Babaryka przez prawie dwa lata pozostawał w reżimie pełnej izolacji – bez kontaktu z rodziną, adwokatem, bez listów czy widzeń. Czasami pojawiały się obawy, czy Wiktar Dzmitriewicz w ogóle żyje, szczególnie po doniesieniach o jego hospitalizacji z licznymi obrażeniami lub informacjach o możliwym udarze. Teraz przynajmniej mamy jedną dobrą wiadomość – Wiktar Babaryka żyje." - pisze Lenkiewicz, który zauważa, że w tych pokazach (bo pokazano w listopadzie Marię Kalesnikawę), nie ma przypadku.
"Te spotkania to kolejna próba zmuszenia Zachodu do dialogu. Jeden z niewielu dostępnych narzędzi „nowej ekipy politycznej” pod wodzą Ryżankoua, Pietkiewicz i Markawa, której celem jest przełamanie izolacji politycznej reżimu i jego legitymizacja. Mówiąc wprost – zwykły szantaż. Więźniowie polityczni to dla reżimu towar wymienny. Oto więc sfotografowano „przedmiot wymiany”, aby udokumentować jego istnienie. Następnie wystawiono go na aukcję. Zachodnim politykom proponuje się, by spojrzeli, porównali, jak było i jak jest. Żeby współczuli – a bez współczucia trudno patrzeć na te zdjęcia i nagrania – i podjęli decyzję o dialogu z Łukaszenką." - napisał publicysta. W tym świetle ważne są ustalenia wizyty Swiatłany Cichanouskiej w Warszawie.
To dzieje się po tamtej stronie kurtyny. A po naszej? I tutaj pojawiły się bardzo znaczące, dwa zgrzyty. Poprzedzę je jednak nawiązaniem do wstępu. "Lider prorosyjskiej bułgarskiej partii Odrodzenie, Kostadin Kostadinow, wygłosił kontrowersyjne oświadczenia dotyczące "roszczeń" Bułgarii do części obwodu odeskiego, twierdząc, że powinien on zostać zwrócony Bułgarii. Oświadczenia Kostadinowa zostały skrytykowane przez Ambasadę Ukrainy w Bułgarii, która wezwała bułgarskie władze do potępienia takich wypowiedzi Kostadinow stwierdził, że "Bułgarzy stanowią większość populacji na południu Besarabii (południowa część obwodu odeskiego)" i dlatego "nie ma nic bardziej logicznego niż zwrot tego regionu Bułgarii". "Ukraina się rozpada, a na przyszłym kongresie pokojowym, który zdecyduje o losie tzw. upadłego ukraińskiego państwa, Bułgaria musi dochodzić swoich roszczeń wobec bułgarskiej Besarabii" – napisał kontrowersyjny polityk na Facebooku." - czytamy w relacji. Tak właśnie wygląda rosyjskie przełożenie zabaw z mapą na akcję dezinformacji i wpływu w naszym regionie.
Pierwszy zgrzyt, zresztą sprowokowany, nastąpił ze strony litewskiej. To jest z kolei przykład małego elementu, który może w czasach takich jak obecnie, nabrać dużego znaczenia. Pod koniec grudnia, władze obwodu królewieckiego zmieniły nazwę regionalnego muzeum, które dotąd nosiło imię syna tej ziemi. Wywołało to mocniejszą niż dotąd reakcje władz Litwy. Kluczową jest tutaj wypowiedź prezydenta tego kraju. "Nausėda zaznaczył, że pomimo tego, iż dawni mieszkańcy Małej Litwy już dawno zniknęli, ostatnie znaki litewskiej kultury w tym regionie muszą być chronione. „Bez względu na starania Rosji, Karaliaučius nie stanie się nigdy Kaliningradem!” - powiedział prezydent Litwy.
Wywołało to oczywistą reakcję Kremla, w której rzekome oddanie Litwie Wileńszczyzny przez Stalina to nie jedyny smaczek tych wypowiedzi. Chcę tu wyróżnić dwie kwestie. Po pierwsze, cały pech polega na użyciu przez prezydenta Nausėdę pojęcia "Mała Litwa", które de facto jest pojęciem wprowadzonym w XIX wieku i spopularyzowanym przez litewski ruch narodowy, a stojący wówczas naprzeciw, nie tylko rosyjskiego zaborcy.. Po drugie, nie badając celowości tej wypowiedzi, może ona być wykorzystana przez Rosję jako narzędzie nie tylko rzekomych pretensji terytorialnych, ale jako kolejna próba wbicia swojej szpilki między Polskę i Litwę.
"Na dzień dzisiejszy można stwierdzić, że Litwa ma wielowiekową historię związaną z Obwodem Królewieckim i samym Królewcem. Dla nas kluczowe procesy odbywały się w sposób nierozerwalny w kontekście relacji handlowych, obecności Litwinów na tych terenach, działalności wydawców książek oraz drukarni. To jest część naszej historii i nie da się jej wymazać z naszej tożsamości. Łączenie tego z rzekomymi naszymi roszczeniami terytorialnymi wobec kogokolwiek jest manipulacją, ale takich manipulacji widzieliśmy już wiele." - powiedział Kęstutis Budrys, minister spraw zagranicznych Litwy.
Drugi zgrzyt to już nasz własny, krajowy. Nie chcę nawet domyślać się, co lub kto, wreszcie czyje interesy kierowały podważaniem wyroku MTK. Wspominałem wielokrotnie o długoterminowym znaczeniu krótkoterminowych interesów, wreszcie nieraz pisano o sposobach podważania przez tandem rosyjsko-chiński istniejącego systemu prawa międzynarodowego. Międzynarodowy Trybunał Karny, podobnie jak Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości jest jednym z gwarantów istnienia tego prawa. Zręby tego ostatniego powstawały w świecie, w którym dominował właśnie wspominany wyżej darwinistyczny model polityczny świata. Polska odzyskała wolność na gruzach tamtego świata w 1918 roku. Obecne faux-pas nabiera szczególnego znaczenia w momencie, kiedy Polska wspiera działania Ukrainy i innych krajów regionu o powołanie Trybunału w sprawie rosyjskich zbrodni wojennych. Pisząc krótko, jestem tym naiwnym dla wielu obywatelem naszego kraju, który nie chce myśleć, że Polska przykłada rękę do gry, którą ułożono gdzie indziej, i której wygrana też należy do kogo innego.
Na koniec wspomnę o kwestii, która jest i będzie - w mojej opinii - zdroworozsądkowym łączem polsko-litewskim. To nasza wspólna historia, której - nawiązując do słów Kęstutisa Budrysa - jest częścią naszej wspólnej tożsamości. Owszem, Litwinów jeszcze może czeka powrót do zrozumienia wielkości Jagiełły na ich ścieżce historii i dajmy im na to czas. Nasz mariaż, który zaczął się w 1385 roku, też nie rozpoczął się w przyjaznych i spokojnych okolicznościach. Przecież zaledwie kilka lat minęło od ostatniego najazdu litewskiego na ziemie polskie i spalenia Sandomierza, by rok później odpowiedział swoją wyprawą Ludwik Węgierski.. Mimo to potrafiliśmy, tak jak to potrafimy dzisiaj, dostrzec rzeczywiste zagrożenie.
To co istotne to fakt, że co jakiś czas, symbolicznie podpowiada nam rozwiązanie żywa historia. Właśnie ta, która dzieje się na naszych oczach. Nie tylko w Polsce czy na Litwie, ale również na Łotwie odnotowano ponowne odkrycie regalii pochówkowych władców Polski i Litwy. Niezależnie od dalszych wydarzeń, cieszy fakt, że te symboliczne przypomnienie o wspólnej historii nadchodzi w czasach próby dla naszego pojmowania wzajemnych relacji. I piszę te słowa w dniu, w którym Litwa wspomina swoich 14 poległych obrońców w czasie rosyjskiej próby zduszenia chęci wolności. Co według mnie, nabiera dodatkowego znaczenia.