geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

Ucz się umierać

Michał Mistewicz

10-05-2022 09:30


"Ucz się umierać" - tak miał powiedzieć car Mikołaj I, zwracając się na łożu śmierci do jednego ze swoich wnuków. Te słowa cara, który umierał w stanie rozpaczy z powodu ponoszonych klęsk w wojnie krymskiej, którą sam rozpoczął i w następstwie swojej błędnej oceny i podejmowanych decyzji, toczył z ówczesnymi mocarstwami Europy Zachodniej, pasują dość dobrze do oceny obecnego stanu Rosji, która znalazła się w podobnym miejscu obrotu koła historii. To co obecny władca Rosji - Putin - ma do zaoferowania swoim poddanym obywatelom, to także nauczyć się umierać, czy to w postaci mięsa armatniego na froncie, czy to z powodu następstw pogarszającej się z biegiem czasu, sytuacji gospodarczo-ekonomicznej kraju obłożonego międzynarodowymi sankcjami.

Jednak najważniejsze słowa umierający Mikołaj I skierował do swojego syna i następcy, Aleksandra II: "Utrzymaj wszystko, trzymaj wszystko. Zostawiam ci władzę w nie najlepszym porządku.". To dość ikoniczne przesłanie, może być także przesłanką do prognostyku, na temat pojawiającej się w minionym tygodniu, plotki na temat rzekomej choroby Putina i całkiem ożywionym dyskusjom na temat jego następcy. Te pogłoski, a być może typowe wrzutki dezinformacyjne, można podsumować jednym zdaniem. Kimkolwiek ten następca będzie i kiedykolwiek ta zmiana nastąpi, to w obecnej sytuacji Rosji nie spodziewajmy się niczego rewolucyjnego, przy czym mowa tu o nadziejach Europy Zachodniej, bo o naszym regionie dawnej Rzeczpospolitej, nawet nie ma co tutaj wspominać.

Wojna krymska (1853-56), mimo moich jeszcze styczniowych obiekcji co do ewentualnych podobieństw do rozwijającej się wtedy sytuacji, stała się w ciągu ostatnich kilku tygodni trwającej już wojny, jedną z kilku metod odkrywania postępowania tak strony rosyjskiej, jak i państw Europy Zachodniej. Bo pole gry jest dość niezmienne, mimo całego postępu, który nastąpił od tamtego czasu. Tak jak wtedy wojna krymska skłóciła ze sobą polskich i węgierskich emigrantów, którzy w różny sposób postrzegali rosyjskie i austriackie zagrożenie, tak i dziś postawa Węgier idzie na przekór polskim i ukraińskim nadziejom w sprawie zwiększenia sankcji wobec Rosji.

Tak samo jak wtedy Prusy, tak samo dzisiaj Niemcy zachowują swoje dwuznaczne nastawienie wobec wojny. W XIX wiecznym Berlinie, zwyciężył pogląd, że nie należy udzielać pomocy zaatakowanej przez carską Rosję, słabej Turcji, wprawdzie wzmocnionej wojskami Francji i Wielkiej Brytanii, gdyż w interesie Prus, jest zachowanie przez Rosję roli żandarma Europy, a więc strażnika ładu w Europie. Do tego należy oczywiście dodać lęk przed wzrostem siły Francji, już wtedy postrzeganej, za głównego wroga dla procesu jednoczenia Niemiec.

W dzisiejszych czasach, głównym zagrożeniem dla Niemiec, jest wszelkie zakłócenie projektu federalizacji, a tym samym zjednoczenia Europy, pod tym, czy innym, berłem przewodnictwa Berlina. Tak, jak napisałem to w minionym roku, projekt ten jest żywotnym interesem Niemiec, dla którego określana w Berlinie jako "kwestia ukraińska" jest bardzo niewygodnym tematem z wielu powodów. Jeden powód już jest wybił się na plan pierwszy, czyli zależność energetyczna Niemiec od Rosji. Można tutaj przypomnieć wydaną w 2006 roku książkę "Demokratura Putina" niemieckiego publicysty Borisa Reitschustera, w której autor ostrzegał przed sposobami budowy przez aparat Putina systemu zależności. Natomiast już w 2015 roku na łamach "Focusa", Reitschuster napisał z Moskwy kolejne słowa przestrogi.

"Głównym filarem putinowskiej "demokratury" są wysokie ceny surowców. Jednak nawet jeśli uda się je utrzymać, ryzyko i skutki uboczne rozwoju autorytaryzmu są duże - zwłaszcza dla Niemiec, które tradycyjnie utrzymują najbliższe stosunki z Moskwą spośród państw zachodnich. Berlin w coraz większym stopniu polega na dostawach energii z Rosji. Już dziś około jedna trzecia gazu zużywanego w Republice Federalnej pochodzi z tego największego kraju na świecie. Udział ten będzie rósł. Kreml już wykorzystuje ten gazowy kurek do dyscyplinowania swoich sąsiadów, takich jak Ukraina i Gruzja. Autokratyczne rządy w Moskwie, które są trudne do przewidzenia, stanowią również zagrożenie dla bezpieczeństwa dostaw do Niemiec." - napisał wtedy autor.

"Wyjściem z sytuacji nie jest odwrócenie się od Rosji. Dobre stosunki z Moskwą mają ogromne znaczenie dla Republiki Federalnej i jej gospodarki. Wyjściem jest większa otwartość i zaprzestanie kłamstw - droga, którą, przynajmniej w pewnym stopniu, podążył prezydent USA George W. Bush. Gdy zachodni politycy wypisują demokratyczne czeki in blanco dla Rosji Putina, okłamują własnych wyborców, narażają własny kraj na ogromne ryzyko i oszukują Rosjan, pozbawiając ich przyszłości. Czyniąc to, w tragiczny sposób urzeczywistniają propagandę Kremla: Kreml lubi odrzucać wszelką krytykę, mówiąc, że na Zachodzie sprawy nie mają się inaczej - i że państwa demokratyczne traktują swoich obywateli i ich demokratyczne prawa równie cynicznie jak postkomunistyczna Rosja." - tak w 2015 roku radził Reitschuster.

Działania współczesnych Niemiec dobrze także charakteryzuje artykuł Gustava Gressela, analityka European Council on Foreign Relations, który także w 2015 roku rozprawiał się z mitem powrotu do polityki Bismarcka. "Jeden z argumentów często podnoszonych przez prorosyjskich polityków i liderów opinii, takich jak np. Alexander Gauland z partii Alternatywa dla Niemiec (AfD) i były kanclerz Gerhard Schröder – jest to, że Niemcy powinny prowadzić politykę zagraniczną na wzór słynnego XIX-wiecznego kanclerza Otto von Bismarcka. W trosce o własne bezpieczeństwo Niemiec powinna naprawić bliskie więzi z Rosją. Twierdzą, że ilekroć Niemcy porzucały paradygmaty Bismarcka, wkraczają na drogę klęski – zwłaszcza po 1914 i 1941 roku. Dlatego Niemcy powinny zawsze szanować rosyjskie interesy i nie starać się zrazić Moskwy." - napisał Gressel.

"Jest wysoce dyskusyjne, czy Bismarck – gdyby żył dzisiaj – zgodziłby się z polityką rosyjską promowaną przez jego ówczesnych orędowników.(...) Polityka reasekuracyjna (Rückversicherungspolitik) była kluczem do uniemożliwienia Rosji połączenia sił z Francją: polityka ta gwarantowała wzajemną neutralność w przypadku ataku jednej ze stron przez inne mocarstwo, a także zapewniała de facto poparcie Niemiec dla rosyjskich roszczeń geopolitycznych w Bosforze i Dardanelach, zapewniając Rosji dostęp do Morza Śródziemnego. (...) Gdyby Bismarck żył dzisiaj, uznałby, że rosyjski rewanżyzm i rewizjonizm jest nie do pokonania - zarówno z powodu polityki wewnętrznej w Rosji, jak i z powodu rosyjskiego głodu imperialnego. Starałby się stworzyć system sojuszy, aby odizolować Rosję i uniemożliwić jej stworzenie międzynarodowej koalicji, która zmusiłaby Europę do ustępstw. Dlatego współczesny Bismarck chętniej angażowałby się w sprawy Turcji niż Rosji. Atomizacja Ukrainy zdestabilizowałaby kontynent europejski w takim samym stopniu, w jakim atomizacja imperium Habsburgów zdestabilizowała Europę w 1866 roku. Dlatego Bismarck próbowałby ją powstrzymać. Co więcej, Bismarck zrozumiałby, że potęga Niemiec - teraz bardziej niż kiedykolwiek - jest związana z kontynentem europejskim i że zdolność Niemiec do kształtowania polityki światowej poza kontynentem jest ograniczona." - zauważał Gressel w 2015 roku.

Dlatego też obecne, podkreślmy to mocno: nadal dwuznaczne postępowanie Niemiec wobec wojny na Ukrainie, jest wypadkową wszystkich tych zależności, ale i życiowych projektów, które na oczach kanclerza Olafa Scholza odchodzą w przysłowiową siną dal. Zresztą właśnie po części z powodu takiego postępowania. Niemcy nie chcą zdradzić Rosji, tak jak Austria w czasie wojny krymskiej, co odbiło się na przyszłości tego kraju na dziesiątki lat, a w rezultacie przypieczętowało jego los. A przypomnijmy, że "wojna krymska pokazała, jak trudno jest zachować równowagę sił w Europie. Koniec wojny zaowocował nową erą stosunków, nowym sposobem działania; stare tradycyjne imperia rozciągnięte na kontynentach ustąpiły w Europie miejsca państwu narodowemu. Nadchodziła zmiana." - podsumowała trafnie pisarka Jessica Brain.

Na nic zdadzą się fasadowe wizyty, równie fasadowe przedłużające się dyskusje na temat wsparcia bronią walczących o swój kraj i przyszłość naszego regionu Ukraińców. Bo i owszem prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier doczekał się wreszcie zaproszenia do przyjazdu do Kijowa, który już odwiedziła przewodnicząca Bundestagu Bärbel Bas, a odwiedzić ma minister SZ Annalena Baerbock. Mija już miesiąc odkąd ogłoszono szumnie nowe podejście Niemiec wobec Rosji nazwane "Zeitenwende", czyli świt nowej ery, a wciąż mamy do czynienia z dyplomatycznymi gierkami wokół kolejnych sankcji nakładanych na Rosję. Do tego Ukraina doświadcza także symbolicznych policzków od niemieckiej klasy rządzącej. Bo za taki należy uznać zeszłotygodniowe incydenty z zakazem noszenia ukraińskich flag podczas manifestacji w Berlinie.

"Berlin popełnił błąd, zakazując symboli ukraińskich. Symboli Ukrainy i Rosji nie można stawiać na tym samym poziomie. A odebranie ukraińskiej flagi pokojowemu wiecowi jest atakiem na każdego, kto broni Europy i Niemiec przed rosyjską agresją”. - napisał minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba. „To policzek dla Ukrainy i policzek dla narodu ukraińskiego” – napisał z kolei ambasador Ukrainy w Niemczech Andrij Melnyk. „Zabrania się noszenia w stolicy flagi ukraińskiej, a także tej rosyjskiej, pod którą dzień i noc popełniane są najgorsze zbrodnie wojenne na cywilnej ludności ukraińskiej oraz dziesiątki tysięcy Ukraińców, kobiet i dzieci zostało zabitych z zimną krwią To ogromny skandal, ale też katastrofalna decyzja polityczna" – podkreślił Melnyk. Według niego, na tym tle wszelkie zapewnienia o solidarności z zaatakowaną Ukrainą są tylko pustymi frazesami.

I w tym właśnie rzecz, powracamy znów do znaczenia symboliki, od której we współczesnej Europie nie da się uciec, a co jest jednym z kolejnych kluczy do zrozumienia aktualnych zakulisowych działań dyplomacji. Takie działanie Niemiec to nie tylko policzek wobec Ukrainy, ale jest to symbol i sygnał wobec putinowskiej Rosji, że wciąż "są w grze". Z takich symbolicznych niuansów zbudowany jest dzisiejszy, ale też był, wczorajszy świat.

W efekcie niemiecki sen o sfederowanej Europie ucieka, bo warto tu wspomnieć niedawne posiedzenie Konferencji o przyszłości Europy (CoFE), podczas której uczestnicy z 13 państw: Bułgarii, Czech, Chorwacji, Danii, Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, Malty, Polski, Rumunii i Słowenii,  opublikowali nieoficjalny dokument przypominający, że zmiana Traktatu nigdy nie była celem tej Konferencji, bo "najważniejszym zadaniem jest znajdowanie rozwiązań na pytania obywateli i radzenie sobie z pilnymi wyzwaniami geopolitycznymi, przed którymi stoi Europa.". Ważny jest sam fakt, że 13 państw członkowskich UE, choć otwartych na reformy, sprzeciwia się zmianie traktatu UE, a więc docelowej federalizacji, a jest to dopiero zapowiedź początku zmian przed którymi stoi nie tylko Europa.

Wracając teraz do obrazu Rosji, to przytoczmy ubiegłotygodniowy wywiad z Artemisem Troickim, rosyjskim opozycyjnym publicystą i krytykiem muzycznym, który ukazał się w mediach łotewskich. "Oczywiście, wydarzenia z 2014 r. stały się ostatnią kroplą, która przelała czarę. Ponieważ aneksja Krymu i wojna w Donbasie oraz cała ta szalona imperialna i wojskowa propaganda - wszystko to oczywiście bardzo przypominało mi Związek Radziecki w jego najgorszym okresie. Mieszkałem kiedyś w Związku Radzieckim. Byłem wtedy młody i nie miałem dzieci. Ale w 2014 roku miałem dwie starsze córki i dwoje młodszych dzieci. Bardzo ważnym argumentem i zachętą do wyjazdu było to, że kategorycznie nie chciałem, aby moje dzieci i dzieci mojej żony żyły i wychowywały się w takim społeczeństwie - być wychowywanym od najmłodszych lat do celu służby wojskowej, mieć lekcje prowadzone przez prawosławnych popów i wszędzie wychwalać świetlane imię towarzysza Putina." - powiedział Troicki o swoich powodach wyjazdu z Rosji.

"Putin zdał sobie sprawę, że Rosja już nigdy nie będzie szanowanym krajem, członkiem społeczności międzynarodowej. Nie będzie. Rosja nigdy nie stanie się silną potęgą gospodarczą. Sankcje na to nie pozwolą. A jedyną rzeczą, jaką posiada Rosja, jest broń jądrowa. Nic więcej nie ma!" - podsumował ostatnie wydarzenia Troicki. Obraz Rosji jest tutaj dość spójny z ogólnym odbiorem znaczenia wojny.

Jak to powiedział ostatnio prof. Andrzej Nowak, Rosja stoi w obliczu klęski swojego projektu imperialnego i zwraca uwagę na kwestie nie tylko zmniejszenia populacji, ale także czynnika destabilizującego społeczeństwo, czyli wzrost liczby muzułmanów w Rosji, który w tej chwili wynosi ponad 20%. Dlatego jednym z powodów wybuchu wojny miało być zwiększenie populacji poprzez wchłonięcie ukraińskiego społeczeństwa, co już jest częściowo realizowane przez wywózki Ukraińców z terenów okupowanych w głąb Rosji.

Kończąc już, chcę tylko zwrócić uwagę, że zmiany, przed którymi stoimy będą długotrwałe, i będą prowadzić do zasadniczych podziałów spowodowanych odmiennym postrzeganiem polityki międzynarodowej tak przez państwa naszego regionu jak i Europy Zachodniej. Uważam, że jest to proces nieuchronny i otwartym na tę chwilę pytaniem jest, jaką receptę - a takowe istnieją - przedłożą nasi decydenci.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024